Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

wtorek, 26 lipca 2022

Petra. Cuda można wykuć w skale

 Ale dzisiaj będzie piękny wpis, prawdziwy podróżniczy sztos! Przygotujcie się na sporą dawkę wrażeń bo miejsce jest przecież przekozackie i epitety typu "fajny, extra lub czadowy" w ogóle tutaj nie pasują. Wzniosę się zatem na wyżyny moich literackich umiejętności i postaram się opisać Wam Petrę najpiękniej jak potrafię. Zanim jednak nastapią te wszystkie ochy i achy pozwólcie, że podzielę się z Wami innym uczuciem - ubolewaniem. Niezmiernie mi przykro, że nie dotarły kartki z Jordanii. Głupio mi trochę bo przecież obiecałam i naprawdę zrobiłam wszystko, żeby dotrzymać słowa. Znaczki kupiłam na poczcie, tam też je naklejałam pod czujnym okiem pani w okienku i tam je zostawiłam. W mojej głupiej naiwności wierzę jeszcze w to, że może stanie się cud i dojdą ale z drugiej strony minęły już prawie trzy tygodnie...Nawet z Kambodży szły dużo krócej. Nie doszła ani jedna wysłana przez nas widokówka a wysłaliśmy sporo i to do kilku europejskich krajów.



W ten szary wtorek, rozbrzmiewający ulewą i deszczem, zapraszam Was do Petry skąpanej w słońcu i złotoczerwonych piaskach. Już sama droga do niej jest zachwycająca bo wiedzie przez wąwóz wśród sięgających nieba skał. I powiem Wam, że to jest niezapomniane przeżycie a taki spacer podnosi jeszcze skalę doznań bo przecież towarzyszy nam świadomość tego, że za którymś tam zakrętem zobaczymy to, po co tu przyszliśmy.



Ze mną to jest tak, że ja do większości moich podróży podchodzę bardzo emocjonalnie. Nie ustaliłam jeszcze sama ze sobą czy to jest moja wada czy zaleta no ale tak mam i już. Urlopy będące spełnieniem największych podróżniczych marzeń bardzo mnie wzruszają i wprowadzają zawirowania do raczej spokojnej egzystencji. Generalnie łatwo się wzruszam, łzy w oczach na widok Angkor Wat, Giewontu i Dolomitów albo gęsia skórka wywołana pięknym zachodem słońca, widokiem Alp z samolotu, klimatyczną plątaniną uliczek w Czeskim Krumlovie albo baśniową medyną w Fezie to dla mnie normalka. Nie inaczej było i w Petrze gdzie pół nocy praktycznie nie spałam bo z okna hotelowego pokoju mieliśmy widok na góry skrywające główny cel naszej jordańskiej przygody. Co z tego, że w nocy i tak nie było nic widać skoro już sama świadomość tego, że mam Petrę tak blisko wywołała moją bezsenność.



O Petrze tak jak i o Kambodży marzyłam od dziecka zatem mam nadzieję, że nikogo nie zdziwi moja maksymalna ekscytacja nawet teraz kiedy to piszę a Petra z listy marzeń przeskoczyła na listę tych najbardziej niezapomnianych ze wszystkich niezapomnianych wspomnień. I nawet sama nie do końca jeszcze wierzę w to, że tam byłam. Moje zdjęcie z Petrą w tle mam ustawione na wyświetlaczu w telefonie i powiem Wam, że często łapię się na tym, że nie dowierzam że to ja. Ale to ja 😊.


Skarbiec Petry, zwany również Skarbcem Faraona, znają chyba wszyscy bo jest to jeden z najbardziej znanych i najbardziej rozpoznawalnych "budynków" świata. Skarbiec powstał w I w., najprawdopodobniej jako grobowiec króla Aretasa IV. Wykuta w skale budowla skrywa podobno niezmierzone ale dobrze ukryte bogactwa o czym nie mogłam się przekonać, bo Skarbiec można podziwiać tylko z zewnątrz. Mile zaskoczyła mnie ilość turystów bo obawiałam się tłumów a tymczasem było raczej spokojnie a turyści pojawiali się falami i pomiędzy kolejnymi grupami było pustawo i można było robić fajne, pozbawione intruzów zdjęcia 😊.


Cieszyliśmy się chwilą po naszemu, tak jak lubimy, na spokojnie, pijąc miętową herbatę z widokiem na Skarbiec. Co jakiś czas można było usłyszeć moje radosne jupi jupi odbijające się od skał. Chciałam zatrzymać tę chwilę na jak najdłużej i wyryć ją sobie w sercu i w pamięci najwyraźniej jak się da, potłuszczonym drukiem. Na tę chwilę czekałam lata i lata całe będę ją wspominać jako zachwycającą mozaikę tych wyjątkowych chwil "zatrzymanych" w każdym mrugnięciu oka. Tradycyjnie była gęsia skórka, błyszczące od wzruszenia oczy i sięgające uszu uśmiechy a w tym wszystkim ja spełniająca jedno z największych marzeń. Czy to wszystko razem wzięte nie brzmi przewspaniale?




Nasza wędrówka nie skończyła się na Skarbcu bo później poszliśmy jeszcze dalej i jeszcze wyżej aż do Klasztoru gdzie znów była ekscytacja popijana super słodką i super gorącą miętową herbatą. Naszym nieustannym zachwytom towarzyszyło przekonanie, że jesteśmy na magicznym kawałku świata a wszystko to co mieliśmy wokół przywodziło na myśl jedną z obcych planet.


Będzie jeszcze o Petrze i spacerze wśród skał, zabiorę Was tam gdzie i ja byłam bo jestem pewna, że Wam się spodoba. Liczę też na to, że Ci z Was którzy byli w Petrze odnajdą w moich jordańskich wpisach skrawki własnych wspomnień a tych, którzy nie byli zainspiruję być może do podróży bo pamiętajcie, że z Polski można znaleźć naprawdę tanie loty, sami lecieliśmy z Poznania. Jordania jest piękna, dzika i różnorodna, pod względem geograficzno-przyrodniczym powala na kolana. Najpiękniej i najmagiczniej było w Wadi Rum ale o tym to już kiedy indziej...

poniedziałek, 18 lipca 2022

Każdy ma takie Malediwy jakie sobie wymyśli

W związku z tym, że istnieje duże prawdopodobieństwo wprowadzenia Was w błąd tytułem od razu wyjaśniam, że nie, nie byłam na Malediwach ani nawet póki co się nie wybieram. Nawet do końca nie wiem czy bym chciała. No dobra, przekonaliście mnie, chciałabym, ale nie na dłużej niż kilka dni, dwa tygodnie max 😀. Życie byłoby cudne gdybym mogła kilkanaście dni po powrocie z Jordanii oznajmić Wam, że wróciłam z Malediwów ale sami wiecie jak jest, codzienność to nie są wieczne wakacje, a przynajmniej nie ta moja - tutaj pozdrawiam emerytów 😊.


O moim raju nad rzeką pisałam już tutaj nie raz. Każda kolejna wizyta utwierdza mnie w przekonaniu, że to jest chyba moje ulubione miejsce blisko domu. Pamiętam, że jak dojechałam tam kiedyś pierwszy raz podczas rowerowej wycieczki to byłam przezachwycona. Ciepło, słonecznie, na płachcie niebieskiego nieba ani jednej najmniejszej nawet chmury, tafla wody mieniąca się tak, że musiałam mrużyć oczy i plaża tak szeroka, że Malediwy jak nic. Później wracałam na te moje Malediwy wielokrotnie, o różnych porach dnia i roku a nazwa przylgnęła do tego miejsca na dobre. Teraz czasami fajnie to brzmi, kiedy niemąż pyta co będę robić w wolny dzień a ja Mu mówię, że pojadę na rowerze na Malediwy. Albo kiedy wczoraj urządziliśmy sobie tam piknik. No sami powiedzcie, kto ma takie szczęście żeby sobie na Malediwach piknikować? Takich szczęśliwców jest dosłownie garstka. Garstka i ja.
 

Na tych moich Malediwach to nawet owce plażują.




Czasem te moje Malediwy są tylko krótką przerwą podczas rowerowania a czasem celem samym w sobie. Są dni kiedy jadę tam samochodem, z książką i termosem, i odpoczywam po pracy. To Malediwom zawdzięczam pierwszą tegoroczną opaleniznę, mało kto może się czymś takim pochwalić.




Na tych moich Malediwach jest wszystko, chociaż oprócz plaży i wody nie ma tam praktycznie nic, z łatwością można tam miło i fajnie spędzić czas. Ja najczęściej leniuchuję z książką a w przerwach gapię się w niebo. Zawsze idę na spacer wzdłuż brzegu z każdym krokiem odzyskując utraconą w ciągu roboczego dnia psychiczną równowagę 😊. Bywa, że te moje Malediwy są alternatywą dla sofy lub balkonowego hamaka.



Zachwyciły mnie szczyty Dolomitów i nadal twierdzę, że to jakiś kosmos, chyba nigdy nie zapomnę szczęścia jakie czułam spacerując po Angkor Wat, z chęcią wracam do wspomnień ze spaceru po medynie w Fezie, gdzie czułam się jak w baśni, Jordania to przecież też był sztos. I chociaż mam w życiu to szczęście, że widziałam wiele wspaniałych i wyjątkowych miejsc, to powiem Wam, że te moje Malediwy i prowadząca ku nim trasa przez łąki, pola i las zachwycają mnie tak samo. A może i bardziej bo wartość tych ciepłych uczuć podnosi fakt, że mam to wszystko tak blisko.



poniedziałek, 11 lipca 2022

Wszystko zaczęło się w Ammanie

Długo się zastanawiałam od czego zacząć serię jordańskich wspomnień. Czy najlepsze, czyli Petrę i Wadi Rum zostawić na koniec czy zacząć z przytupem od tego, z czego Jordania najbardziej słynie. Myślę, że fajnie rozpocząć od Ammanu, bo to tutaj wszystko się zaczęło i wszystko się skończyło. Wielokrotnie spotkałam się z opiniami, że w Ammanie nic nie ma, a większość przylatujących do Jordanii turystów w ogóle pomija jordańską stolicę, nie odwiedzając nic więcej oprócz lotniska.


Ja o Ammanie mogłabym dużo, w skrajnych słowach i emocjach. Gdybym jednak musiała opisać to miasto jednym słowem, to chaos nadaje się do tego idealnie bo świetnie odzwierciedla to, co tam się dzieje. Widziałam już kilkakrotnie rozgardiasz dużych azjatyckich miast i chociaż do wielu rzeczy powinnam już być przyzwyczajona, to i tak Amman trochę mnie zaskoczył. Nie będę tutaj kłamać, że to jest czyste, spokojne i zadbane miasto, bo nie ma nic z tych rzeczy - pomijając oczywiście najbogatsze dzielnice, zamieszkane przez dyplomatów, polityków, przedsiębiorców, wykształconych Jordańczyków i obcokrajowców. Centrum miasta to nieustający tłok oraz niekończący się sznur samochodów a co za tym idzie improwizowana mielodia dziesiątek klaksonów, bo bez ich używania jordański kierowca nie umie przecież żyć.

Amman to miasto ulicznego jedzenia, straganów i bałaganu który nie robi wrażenia na nikim oprócz turystów. Myślę, że specyfikę miasta najlepiej widać w kontrastach - z zaśmieconej ulicy można wejść do klimatycznej kawiarni, której nie powstydziłyby się największe europejskie stolice. Z chłodu eleganckiego butiku można raźnym krokiem przejść w śmierdzącą padliną ulicę sklepów mięsnych, gdzie na wystawie wiszą korpusy zwierząt a w wielkim pojemniku leżą baranie głowy - to jest chyba moje najgorsze jordańskie wspomnienie...


I pomimo tego, że Amman mi się spodobał to nie będę ukrywać, że nie jest to miasto dla każdego. Ja mam trochę skrzywiony gust, w dziedzinie turystycznych atrakcji też. Rozumiem doskonale, że nie każdemu sprawia radość spędzanie czasu przy dzbanku miętowej herbaty i przyglądanie się zwykłej niezwykłej codzienności, niezwykłej bo nieznanej. Nie przeraża mnie small talk, a już w ogóle w przypadku, kiedy znajomość angielskiego u mojego rozmówcy ogranicza się do welcome in Jordan, po czym do rozmowy oboje włączamy ręce. W ogóle moim zdaniem gestykulacja w większości krajów jest niedoceniana, pomijając oczywiście Hiszpanów i Włochów, dla których jest obowiązkowym elementem każdej konwersacji.




Najbardziej znane atrakcje Jordańskiej stolicy są również najładniejszymi z odwiedzonych przez nas miejsc. W samym centrum miasta znajduje się teatr rzymski a nieco dalej, tzn wyżej, położona jest cytadela, skąd roztacza się niesamowity widok na współczesny Amman, wzgórza miejskie zabudowane kaskadowo i wspomniany przeze mnie wcześniej teatr rzymski. Droga do cytadeli to wieczna wspinaczka, jak nie po stromych uliczkach najstarszej części miasta to po jeszcze bardziej stromych schodach. Ale za to z góry świetnie widać ogrom miasta i ciągnące się po horyzont zabudowania.





Z racji tego, że w Ammanie nie ma spektakularnych atrakcji ani budowili znanych na cały świat, nie jest tajemnicą, że większość turystów zna Amman wyłącznie za sprawą lotniska. Mnie po krańce uszu uszczęśliwił fakt, że mogę popatrzeć jak żyją inni, jak spędzają dzień, co robią i co mają w swoich siatkach z zakupami. Zaglądanie ludziom w okna, wścibianie nosa w ciasne uliczki i zakamarki, wyszukiwanie detali wyróżniających Amman od innych odwiedzonych przeze mnie miast, wsłuchiwanie się w dźwięki codziennego życia - wszystko to sprawiło, że Amman zapisał się w moich wspomnieniach ciągiem dobrych słów ( pomijając jedynie ten syf ). Takie coś bardzo lubię, nie inaczej było i tu.



Petra ofiarowała mi wrażenia największej wartości, podobnie Morze Martwe i pustynia Wadi Rum. Czas spędzony w Ammanie był zwyczajny, normalny w swym szaleństwie i chociaż wmieszanie się w tłum było niemożliwe bo zauważali nas wszyscy, to nie wydarzyło się tutaj nic nadzwyczajnego. I właśnie ta nuda i zwyczajność były w tym wszystkim najfajniejsze. Mieszanka widoków, zapachów i dźwięków, która odbiła się wyraźnie na mapie moich wspomnień, pozwalając przywołać w pamięci ten wyjątkowy czas.

niedziela, 3 lipca 2022

Trzeba mieć rozmach w marzeniach...

 ... i odwagę w ich spełnianiu. Wróciłam. Było pięknie, egzotycznie i dziko, zachwyciło mnie wszystko, najbardziej jednak przyroda i to, co swoim hojnym gestem ofiarowała nam natura. Jestem przeszczęśliwa że udało mi się spełnić kolejne podróżnicze marzenie. Radość z tego zwiększa fakt, że doskonale pamiętam kryzysowe braki wiary w to, że jeszcze będzie normalnie, spowodowane wiadomo czym. Spisałam na straty te wszystkie wymarzone Jordanie, Nowe Jorki, greckie wyspy, Wietnamy, Madery i powrót w Dolomity. A tu proszę, udało się.

Nasza przygoda zaczęła się i skończyła w stolicy. Amman to chaos i egzotyka, zmieszane z szaleństwem codzienności osadzonej w zupełnie innej kulturze. Doskonale wiecie, że lubię takie wrażenia, nie inaczej było i tu.





Spełniłam swoje marzenie o lewitacji w Morzu Martwym i odkryłam swoje miejsce na ziemi. Dla takiego średniego pływaka jak ja, który lepiej czuje się w powietrzu niż w wodzie, ale wodę bardzo lubi, było to jak najpiękniejszy sen.


Jak Jordania to wiadomo, że na pierwszy plan wysuwa się to, z czego najbardziej słynie. Było piękniej niż to sobie wyobrażałam a brak tłumów pozwolił mi cieszyć się chwilą w ulubiony sposób - w spokoju i powoli.





Spędziłam dwa dni na pustyni, odcięta od świata, internetu i napływu wiadomości. Wiem, że szybko zatęsknię za ciszą i spokojem tamtych chwil, spacerami w samotności po bezkresie stworzonym z rozgrzanego piasku, nocą przy ognisku pod niebiem schowanym za milionem gwiazd i nowo poznanymi ludźmi z którymi spędziłam tę magiczną noc.




Wynajęcie samochodu było najlepszym sposobem na smakowanie Jordanii w ulubiony sposób, ułatwiło też realizację planu, który zakładał brak planu. A widoki z drogi zacne, sami zobaczcie.





Wszystkim, którzy wyrazili chęć otrzymania kartki z tej wymarzonej i wyśnionej podróży, melduję wykonanie zadania. Było mi szalenie miło móc się z Wami podzielić tą radością. Z góry też wszystkich przepraszam za jakość widokówek ale uwierzcie mi, że ich kupno nie było ani łatwe, ani oczywiste. Nigdy wcześniej w żadnym innym kraju kupno kartek nie było tak trudne. Zawsze i wszędzie staram się wybierać te najładniejsze, w Jordanii musiałam kupić jakie były ciesząc się tym, że w ogóle są.
Ale wysłałam, wypatrujcie listonosza.

Dziękuję za wszystkie Wasze życzenia udanego i niezapomnianego urlopu, spełniły się co do joty. Od jutra wraca rzeczywistość, która w tej chwili wydaje się tak nierealna jak odbyta właśnie podróż. Kolejny weekend wydaje się tak odległy jak widziana z pustyni Droga Mleczna, potrzebuję sił i motywacji na rozruch bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że to będzie ciężki poniedziałek. I chociaż stęskniłam się za kolegami z pracy to nie będę ukrywać, że wolałabym być gdzieś indziej 😊.

Udanego tygodnia Wam wszystkim, bądźcie szczęśliwi.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...