Systematyczność moich radosnych wpisów została zakłócona innymi tematami z czego zdałam sobie sprawę kilka dni temu, wracając z pracy do domu. Ostatnie powody do radości pojawiły się, co właśnie sprawdziłam, we wrześniu. O zgrozo, a nawet o dwie zgrozy. Pierwsza dotyczy mojego zaniedbania w tym temacie bo powodów do radości miałam w ostatnich miesiącach ogrom. Druga zgroza to upływający czas - gdybym nie miała tego na piśmie to w życiu bym nie uwierzyła, że od dnia kiedy ostatni raz chwaliłam się tutaj szczęśliwościami minęło - uwaga - pięć miesięcy. Spoko, rozumiem, że minęły ale ludzie kochani, kiedy??? Zatem dzisiaj ogłaszam powrót do tradycji, pozwólcie, że Wam przedstawię moje powody do radości na dziś:
- minęła najfajniejsza jesień i powoli kończy się najlepsza pod wieloma względami zima ostatnich lat. Żadna to nowość, że wspomniane powyżej pory roku nie są moimi ulubionymi, nigdy się z tym nie kryłam. Jesienią i zimą regularnie dawałam tutaj upust mojej niechęci do niemal wszystkiego, co ze sobą niosą - w zimnie, deszczu, kałużach, błocie, ciemności i ograniczonej możliwości spędzania wolnego czasu tak jak najbardziej lubię nie umiałam dostrzec niczego dobrego. A w tym roku nic, żadnego spadku formy, gorszego samopoczucia, żadnych codziennych drzemek ( no ok, tutaj z małymi wyjątkami ale można je policzyć na palcach obu rąk ). Po raz pierwszy od dawna jestem bliska stwierdzenia, że jesień i zima są super a to spowolnienie było mi nawet potrzebne i dobrze je spożytkowałam
- wiem, że może w to o czym teraz napiszę ciężko jest uwierzyć bo sama nie do końca to ogarniam, ale ani razu nie byłam przeziębiona. Kiedy przypomnę sobie wcześniejsze lata, jeszcze przedwirusowe, to bywało i tak, że jesienią i zimą bywałam chora średnio dwa razy w miesiącu. A jak nie przeziębiona to z bólem gardła lub z katarem. A w tym roku nic, gardło nie bolało mnie ani przez moment, nawet przez chwilę nie miałam kataru. Tych, którzy będą próbować szukać przyczyn tej sytuacji w szczepionkach pragnę uspokoić, że na nic się nie szczepiłam. Ani na grypę ani na to drugie coś, na co szczepionki były w modzie jeszcze do niedawna. I regularnie miałam kontakt z chorymi bo w pracy wiecznie ktoś chorował. Kiedyś nawet zastanawiałam się czemu mogę zawdzięczać tę wspaniałą odporność i nie wymyśliłam nic, z wyjątkiem dwóch rzeczy: od listopada nie noszę szalika. Kiedyś lubiłam się porządnie opatulić co skutkowało tym, że miałam wiecznie spoconą szyję zatem któregoś dnia poszłam do pracy bez szalika i tak chodzę do dzisiaj. Zapinam tylko kurtkę pod samą szyję ale i to nie zawsze. Wierzę też w to, że za sprawą mojego podejścia do zimy i jesieni uleczyłam duszę a dusza z kolei uleczyła ciało. Nie od dzisiaj wiadomo, że wszystko tkwi w głowie, może odporność na przeziębienia też?
- już za tydzień czeka mnie pierwszy zagraniczny wyjazd w tym roku na myśl o którym bardzo się cieszę bo tę europejską stolicę chciałam zobaczyć już dawno. Napisałabym Wam z chęcią gdzie lecę ale mam w głowie ciekawy wpis stamtąd, który zamierzam napisać kiedy tam będę zatem bądźcie czujni i wybaczcie mi tajemniczość
- mam już zaplanowaną większość tegorocznego urlopu, pozostaje mi tylko dopiąć szczegóły, ale jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to odwiedzę nawet 5 nowych krajów i to tylko w pierwszym półroczu tego roku. Nie da się ukryć, że perspektywa tych wyjazdów jest niezwykle ekscytująca ale to i tak nic w porównianiu z tym, że lecę do Martulinki Mojej Najkochańszej. Radość z faktu, że znów się spotkamy, przysłania wszystkie inne zaplanowane na ten rok podróże. Wielką radość czuję również na pierwsze spotkanie z inną blogującą koleżanką, będzie się działo
- jesień i zima były okazją do przeczytania wielu książek, w zdecydowanej większości przefajnych. Mam w przygotowaniu wpis na ten temat, co będzie trochę odbiegało od ogólnie przyjętej tutaj tematyki ale z drugiej strony wiem, że zainteresuje większość z Was a Wasze dobro jest dla mnie najważniejsze ( zaraz po moim własnym 😊 )
- doczekałam się w końcu drugiego sezonu hiszpańskiego serialu, który Wam już kiedyś polecałam, mowa tutaj o Machos Alfa ( po polsku to powinno być Samce Alfa ale nie zawsze można ufać tłumaczeniom a ja oglądałam w oryginale ). Tak jak i poprzedni również i ten dziesięcioodcinkowy sezon łyknęłam w dwa dni i co mogę napisać? Już czekam na kolejną serię. Początkowo chciałam sobie dawkować tę przyjemność ale uwierzcie mi, że w przypadku tego serialu naprawdę się nie dało
- do kalendarzowej wiosny zostało 27 dni ale mam nadzieję, że do tej pogodowej trochę mniej. Z wielką ulgą zamieniłam zimową kurtkę na taką trochę cieńszą a kiedy po raz pierwszy od jesieni szłam do pracy w lekkich butach to niemal skakałam. Kolejny etap to będą już sukienki, sandały i herbatki na balkonie. Drineczki pod chmurką już miały swoją tegoroczną inaugurację
- nad głową widać coraz więcej niebieskiego nieba
- o tym, że zbliża się wiosna wiedzą już i ptaki, i rośliny, ba, nawet powietrze przyjemniej pachnie wzbogacone aromatem zbliżających się pięknych dni. I rano jest jaśniej, i po pracy dłużej dzień, aż mam ochotę się tą radością zachłysnąć