Wenecja nigdy nie była na liście moich wymarzonych kierunków. Włochy owszem, planowałam i miałam nadzieję, że kiedyś tam dotrę, ale brałam pod uwagę Rzym, Pizę, Cinque Terre, może Sycylię. Ale Wenecję? Nie. Ale jak się okazało, czasem tak się dzieje, że bieg zdarzeń kreśli nam wszystko na nowo i nawet do Wenecji jest po drodze.
Teraz, kiedy już tam byłam, zostawiłam kawałek serca a mój zachwyt osiągnął poziom maksymalny, pojąć nie mogę czemu pomijałam Wenecję w moich planach. I chyba teraz rozumiem znajomych, którzy nawet nie starali się ukryć szoku i niedowierzania za każdym razem jak się z nimi dzieliłam informacją, że nie chcę do Wenecji. Bo z Wenecją to jest tak, że tam chyba wszyscy chcą. A przynajmniej większość. No a ja nie chciałam.
Serce zaczęło mi bić szybciej jeszcze w pociągu, kiedy dojeżdżaliśmy do Wenecji i z obu stron była woda. Wtedy dotarło do mnie pierwszy raz jaka to ja byłam głupia. Podobne uczucie towarzyszyło mi podczas weneckiego dnia jeszcze nie raz, było niczym cień, gdzie ja tam i ono. Poddałam w wątpliwość własną normalność. Poważnie. Byłam w Wenecji, miejscu znanym na cały świat, z czego większość z tego świata - mogę się o to założyć - chciałaby tu być. A ja jeszcze jakiś czas temu należałam do tej światowej mniejszości.
Wenecja jest przepiękna. I przeklimatyczna. I absolutnie nie przereklamowana, o czym byłam przekonana jeszcze niedawno. I nie śmierdzi, a przynajmniej w styczniu nie. Pachnie pizzą i owocami morza sprzedawanymi w papierowej tutce. I regionalnymi wypiekami. Styczniowa Wenecja była chłodna ale słoneczna, pomysł zabrania czapki uratował mi głowę. Turystów było sporo, czasami nawet zbyt sporo, więc nawet nie chcę sobie wyobrażać co tam się dzieje wiosną lub latem. Bo skoro nawet teraz w wąskich uliczkach i przed mostami tworzyły się korki, to w sezonie płynny ruch jest chyba niemożliwy.
Z Bergamo do Wenecji dostaliśmy się pociągiem, z jedną przesiadką w Desenzano Garda. Bilet za osobę, w jedną stronę, to wydatek 70 euro. Podróż, z przesiadką, trwa ok. 3 godz. Nie powiem, tanio nie jest, ale uwierzcie mi, Wenecja jest tego warta. A moje nadużywanie zwrotów ojejku, ale tu ślicznie, zobacz tylko jak tu pięknie, ja tu zostaję, widziałeś kiedyś takie cudo?, ale ja tu jestem naprawdę? czemu musimy dzisiaj wracać do Bergamo, ale cudny balkon, ale piękne okno! a jakie ma okiennice, nigdzie się stąd nie ruszam, to napewno nie jest sen?, chcę pogłaskać gołębia..., okraszane soczyście wykrzykiwaniem jupi, jupi niech będzie dla Wenecji najlepszą rekomendacją.
Mojemu wyjazdowi do Wenecji cały czas towarzyszyło niedowierzanie. Najpierw w to, że tam jadę, później w to, że naprawdę tu jestem, a na koniec w to, że faktycznie trzeba już wracać. Przy czym to ostatnie było z tych wszystkich najmniej fajne. Jeszcze niedawno nie chciałam do Wenecji a teraz chciałabym tam zasnąć i się obudzić wczesnym rankiem, wyjść na puste jeszcze uliczki, pozaglądać ludziom w okna, podpatrywać nowy dzień ukryta za kubkiem z herbatą. A wieczorem zgubić się w ulicznym labiryncie i nie musieć się spieszyć na pociąg powrotny.
Miałam nadzieję, że będzie ciepło i słonecznie ( zbyt dobrze pamiętałam mgłę znad Lago di Como ). Jednocześnie chciałam zobaczyć podtopiony Pl. św. Marka, więc marzył mi się deszcz, który przekreślał szansę na spacer pod tym suszącym się słynnym weneckim praniem. Sama nie wiedziałam czego chcę. (Swoją drogą prania nigdzie, powtarzam nigdzie, nie widzieliśmy, może dlatego że to była niedziela. Bo pogoda sprzyjała suszeniu ).
To tylko taki wstęp do miasta kanałów, gondoli, zakochanych i gołębi. Pokazanie wyjątkowości Wenecji ograniczając się do kilkunastu zdjęć to wyczyn niemożliwy do zrealizowania. Tak samo jak opisanie moich wrażeń w kilku słowach. Tam naprawdę trzeba być żeby poczuć to wszystko o czym mówią i piszą Ci co już tam byli. Aha, i jeżeli macie tak jak ja, że do Wenecji to Wy niekoniecznie, to nie dajcie się zwieść przeczuciu, że nie chcecie tam być. Chcecie.