Szczerze mówiąc to jestem trochę tą tegoroczną wiosną rozczarowana, moje główne i jedyne źródło tego rozczarowania to pogoda. Kilka w miarę ciepłych dni nie zaspokoiło mojej tęsknoty za słońcem a kiedy patrzę wstecz na te wiosenne miesiące to widzę je w szarych barwach. Widzę też moje regularne sprzątanie na balkonie oraz wieczne rozkładanie i składanie stołu i krzeseł. Tradycyjnie o tej porze roku wykazuję przeogromne chęci spędzania wolnego czasu na balkonie ale jak widać pogoda ma w tej kwestii zupełnie inne zdanie. Zajrzałam sobie przed chwilą do zeszłorocznych wiosennych wpisów żeby móc porównać towarzyszące mi teraz i rok temu emocje i trochę się pocieszyłam, bo rok temu było podobnie. Jeden z majowych wpisów zatytułowałam nawet " Wiosna taka sobie " zatem to co się dzieje teraz to nie jest żadna anomalia.
Często wspominam tutaj, że lubię wszystkie pory roku i tak naprawdę jest, każda jest fajna i ma w sobie coś takiego, czego próżno szukać kiedy indziej. Jesień też lubię, i deszcz, ale jesienią. Nie oszukujmy się, kiedy pada prawie codziennie na przełomie maja i czerwca no to sorrki, mam prawo być rozczarowana. Ej no dobra, można winić efekt cieplarniany ale w tym wszystkim jest więcej winnych, druga w kolejności jestem ja. Do zguby prowadzi mnie mój karygodny optymizm bo kilka pierwszych ciepłych dni spowodowało nie tylko rewolucję w przyrodzie ale też w ubraniach i wszystko co grube, ciepłe i wełniane wylądowało w najczarniejszym rogu szafy i na razie nie chcę tego oglądać. Niestety zbyt szybko okazało się, że pierwsze słoneczne dni były również tymi ostatnimi a ja jednak zajrzałam w ten ciemny zakątek szafy i wyciągnęłam kilka rzeczy.
To wszystko, a mowa nadal o pogodzie, ma również swoje dobre strony bo jakoś mniej boli nawał pracy i częste nadgodziny. Bo kiedy tak sobie siedzę w robocie i patrzę na świat skąpany w deszczu i falę kolorowych parasoli aż tak bardzo nie boli fakt, że jestem tu gdzie jestem. Nawet jak bym miała wolne to i tak siedziałabym w domu. Z kolei jak jest cudne słońce to wyglądam przez sięgające od podłogi aż do sufitu okno i w głowie mam milion lepszych pomysłów na wykorzystanie tego dnia i nie będę ukrywać, że nie należy do nich praca zarobkowa. Widzę wtedy siebie na rowerze, w lesie albo nad rzeką z książką, niestety głośne wzdychanie nie przynosi oczekiwanej ulgi. Pozostaje mi tylko przeczekać.
Przeczekać albo myśleć o urlopie, który już dokładnie za 15 dni. Będzie pięknie, egzotycznie i ciepło, może nawet za ciepło. Oczywiście jak to my organizowaliśmy wszystko na własną rękę i póki co pewne są jedynie daty wylotu i powrotu, nocleg na pierwszą noc i to, że mamy wypożyczony samochód. Nie możemy się zdecydować gdzie być i ile czasu, zatem najlepszą dla nas opcją będzie szukanie noclegu już na miejscu. Bo co zrobimy jak np. spodoba nam się coś po drodze, znajdziemy jakiś fajny drogowskaz? Lepiej nie ograniczać marzeń i rządzy przygody przez z góry zabukowane noclegi. Jak by coś się nie powiodło, no ale niby czemu ma, to nie zostaniemy bez dachu nad głową i prześpimy się w samochodzie, nie takie już przygody mieliśmy. Nastawiam się na wielką przygodę i spełnianie marzeń, od czasów pandemicznych nie byłam aż tak daleko, chociaż w myślach i marzeniach wybiegałam regularnie.
Wszędzie dobrze ale w lesie najlepiej, jak tylko sprzyja mi wolny czas i pogoda to idę chociaż na krótki spacer. Nie umiem bez tego żyć, potrzebuję tego regularnie tak jak przytulaków, herbaty, radia i słowa pisanego na papierze. Czasem po pracy idę przewietrzyć głowę podczas spaceru po tych mniej zatłoczonych częściach miasta i wydłużam sobie drogę na stację kolejki. Mam swoje zakamarki ukryte przed gwarem metropolii bo po całym dniu roboczego chaosu jestem spragniona bezludzia.
Dzisiaj mam wreszcie wyczekiwane wolne ale możecie się domyślić jaka jest pogoda. Jak wracałam od fryzjera to tak lało, że pomimo tego, że wycieraczki pracowały w najszybszym możliwym tempie i tak niewiele to dało. Zaraz idę załatwić nam ubezpieczenie na wyjazd i na tę specjalną okazję wyciągnęłam nawet z szafy kalosze, przydadzą się jak nie wiem co. Taką mamy wiosnę. Ale jak już wrócę to się zakopię w kocyku z książką i herbatą, nie mam na dzisiaj więcej planów, nawet obiadokolacja już jest, niemąż ugotował.
To nic, że nie ma prawdziwej wiosny i że powyciągałam klapki i sandały, które jak leżały tak leżą. Klapki Birkenstocka założyłam tylko raz, przedwczoraj jak pojechałam kibicować Iron Manom. I skończyło się tak, że sobie prawie odmroziłam stopy i znów musiałam wrócić do spania w skarpetach 😃. Pocieszam się myślą, że zarówno człowiek jako jednostka ale też i cały świat może mieć większe problemy. Wiosna nadejdzie tak czy siak a jak nie, to przecież w perspektywie mamy jeszcze szalenie długie i przeupalne lato. Bo to niemożliwe, żeby po zimie była od razu jesień no nie?