Mój ostatni jordański wpis będzie dotyczył miejsca, od którego rozpoczęliśmy zeszłoroczny urlop. Nie mogę uwierzyć, że rzecz miała miejsce już dziesięć miesięcy temu, nie wierzę również w to, że niemal zapomniałam o tym, żeby poświęcić Jerash przynajmniej jeden wpis chociaż zasługuje na wiele więcej. Pojechaliśmy tam niemal prosto z lotniska, odebraliśmy jedynie samochód i zostawiliśmy bagaże w hotelu.
W samym masteczku nie ma praktycznie nic interesującego, podczas naszej wizyty byliśmy jedynymi obcokrajowcami, pomijając grupę Hiszpanów, których spotkaliśmy w kawiarni. A kiedy szliśmy ulicami w kierunku ruin i zatrzymywaliśmy się, żeby sprawdzić, w którą stronę mamy iść to miejscowi sami podchodzili i wskazywali nam kierunek dalszej wędrówki. Nawet bez pytania wiedzieli co jest naszym celem.
Wykopaliska archeologiczne potwierdziły, że już ponad 2500 lat p.n.e., w epoce brązu, istniała tu wioska. Do dzisiaj jednak nie ustalono nic konkretnego w związku z tym, kto założył miasto. Po latach świetności i rozkwitu sporą część budowli zniszczyli muzułmanie, po nich w 749 roku Jerash nawiedziło trzęsienie ziemi. Dopiero w 1806 r. niemiecki podróżnik Ulrich Seetzen odkrył ruiny pod grubą warstwą kamieni, piasku i pyłu. Tyle faktów, głównie po to żeby zaspokoić ciekawość tych, których interesują takie ciekawostki, część główna nastąpi teraz a w niej moja radość i zachwyty. To wychodzi mi dużo lepiej niż wyliczanie historycznych ciekawostek, dużo łatwiej mi pisać o szczęściu i radości niż o faktach wyczytanych w przewodniku.
Z całego pobytu w Jerash najbardziej utkwiły mi w pamięci detale - pięknie zdobione fragmenty ruin ozłocone promieniami słońca, zachwycający amfiteatr, fantazyjne mozaiki, łuk triumfalny przez który wchodzi się do miasta, pozostałości Świątyni Artemidy. Bardzo ciekawe i jak dla mnie na swój sposób magiczne jest to, że część trasy zwiedzania wiedzie główną ulicą, tzw. cardo maximus, która kiedyś stanowiła oś miasta. Prawie 800 metrów niezapomnianego spaceru aleją wzdłuż której znajdowały się najważniejsze i najbardziej reprezentacyjne budowle. Setki lat później łatwo sobie wyobrazić jak tu musiało być cudnie.
Magię tego dnia najmocniej odczułam w ciągu dwóch odbytych tego dnia podróży. Najpierw po niedługim bo zaledwie czterogodzinnym locie znalazłam się w zupełnie innym świecie by chwilę później cofnąć się kilka epok wstecz. No sami powiedzcie czy zachwyt nie był w tym przypadku czymś zupełnie oczywistym? I czy kogoś może jeszcze dziwić fakt, że już po tym pierwszym wieczorze wiedziałam, że Jordania zostawi trwały ślad w moim sercu i pamięci?