Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

środa, 29 listopada 2023

O poranku w Eguisheim

Z obawy przed tym, że nigdy nie uporam się z podróżniczymi zaległościami z najpiękniejszych dni w roku ( mowa o tych urlopowych ) lepiej będzie jeśli zacznę od miejsc, które najbardziej mnie zachwyciły. W kolejce czeka bowiem jeszcze seria wpisów z Majorki i Alzacji a przecież wiadomo, że oba miejsca to sztos. Nie wypada się z nimi na blogu nie pochwalić.



Alzacja jest cudna i myślę, że nawet Ci którzy nie podróżują zbyt wiele albo podróżują sporo ale niezbyt daleko kiedy słyszą Alzacja potrafią przywołać sobie w myślach tamtejsze krajobrazy. Ten francuski region słynie z winnic ale również z zamków i pięknych miasteczek wśród których pod względem atrakcyjności Eguisheim zajmuje wysoką pozycję. W moim osobistym rankingu jest numerem jeden, znajduje się też w ścisłej czołówce najpiękniejszych europejskich miasteczek, które odwiedziłam kiedykolwiek.




Do Eguisheim przyjechaliśmy rano, dzień był chłodny ale słoneczny, gdyby nie niska temperatura można by spokojnie pomyśleć, że jest pełnia lata. Słońce i niebieskie niebo bez ani jednej chmurki wprowadzało złudne przekonanie, że są wakacje. Pamiętam, że to tu pierwszy raz w tym roku poczułam, że zbliża się jesień i cieplej to już raczej nie będzie, z kominów wielu domów wydobywał się dym który towarzyszył naszemu spacerowi przez niemal cały czas. Ja akurat ten zapach uwielbiam i co tu dużo ukrywać - za ten dym ma u mnie Eguisheim kilka punktów więcej.



Jest też jedna rzecz, z której nie wyrosnę chyba nigdy, czas pokaże chociaż myślę że w tej kwestii nie ma już dla mnie ratunku. Za każdym razem zdumiewa mnie fakt, że nie jestem w scenerii z baśni a w tych baśniowych domach żyją ludzie jak najbardziej rzeczywiści. Gdzieś tam w środku stoją pralki, zmywarki, routery, wanny z hydromasażem, zestawy wypoczynkowe od najbardziej znanego szwedzkiego meblowego potentata a nie, że skrzynie na ubrania, bujane fotele, balie do kąpieli, kominki i lampy naftowe tak jak to widzę w mojej głowie.


Gdyby treścią wystarczającą dla opisania wrażeń były jedynie ochy, achy, piski zachwytu, klaskanie i podskoki to uwierzcie mi, że ten wpis właśnie tak by wyglądał. Dla tak wielkiej miłośniczki domków w kratkę jak ja całe miasteczka w takim stylu to architektoniczny raj, pełnia szczęścia, uśmiechy od ucha do ucha i takie tam.




Eguisheim nie można się nie zachwycać - wąskie brukowane uliczki, różnokolorowe okiennice, mnóstwo zieleni i przykuwających uwagę detali no i rzecz jasna klimatyczne domki w najpiękniejszym możliwym stylu. Taki zestaw wizualnych i duchowych wrażeń skruszy nawet najbardziej odporne na piękno serca. W każdym zakamarku miasteczka czuć jego wyjątkowy klimat. Mam świadomość tego, że pisząc o tym, że Eguisheim zabiera nas w podróż w czasie mogę zabrzmieć banalnie ale trudno, tak właśnie jest i myślę, że głównie to sprawia, że Eguisheim na zawsze zapada w pamięć.




Bajkowa sceneria powoduje szybsze bicie serca i dostarcza wielu powodów do wzruszeń. Często piszę o tym, że mam łzy w oczach na widok wyjątkowych miejsc i tak też było tutaj. Wyobrażacie sobie jak musi być tutaj cudnie zimą?


À propos zimy - u mnie też biało chociaż do mojej ulubionej wersji zimy jeszcze daleko. Obawiam się jednak, że ta północnoniemiecka biel nie zabawi długo kończę zatem herbatę i idę nacieszyć się śniegiem. Sypie dużo i gęsto ale temperatura na plusie co sprawia, że na chodnikach błoto. Gdyby był mróz to bylibyśmy teraz nieźle zasypani a ja przeszczęśliwa. Wybrzydzać jednak nie będę i idę się cieszyć tym co mam a zwłaszcza póki mam. Pozdrawiam Was wszystkich przegorąco. Fajnego dnia.

środa, 22 listopada 2023

Lepiej być nie może

 Jestem wiosenno-letnia ( ale nie, że oziębła i chłodna bo duszę to mam raczej hiszpańską ) i nie zmieni tego najpiękniejsza nawet jesień. Niemniej jednak z radością muszę stwierdzić że tegoroczną znoszę wyjątkowo łatwo czym sama jestem zaskoczona. Tym, i upływem czasu. Uwierzyć nie mogę, że już powoli kończy się listopad, na horyzoncie widać grudzień, po nim Nowy Rok a później to już wiadomo, że będzie z górki. Z górki do wiosny żeby nie było wątpliwości. 

Jak już wspomniałam tegoroczną jesień przechodzę wyjątkowo spokojnie na co wpływ ma wiele czynników, radosnych i miłych. Pogodowo jest znośnie bo przecież wiadomo, że to nie lato i nie można wymagać upałów i słońca ale nie jest aż tak źle, żeby nie mogło być gorzej. Mogłoby być, oj mogło, mam za sobą lata doświadczeń. Już końcówka listopada a ja najmniejszy nawet raz nie popadłam w typowy dla mnie jesienny marazm. Po pracy zaledwie dwa razy zgubiłam się w świecie krótkiej drzemki co normalnie o tej porze byłoby codziennością. Nadal popołudniami mam mnóstwo energii i tylko możliwości mało żeby ją dobrze spożytkować. 




Do łask wróciło malowanie po numerach, co nadal dostarcza mi mnóstwo radości i relaksuje jak mało co, kończę zaczęte wiosną haftowanki, myślę też o powrocie do lepienia z gliny. Sobie i innym obiecałam, że zrobię porządek w magnesach i w kolekcji pamiątkowych monet, które sama sobie "wykręcam" w różnych miejscach. Przywołują ogrom podróżniczych wspomnień i zasługują na zdecydowanie lepsze miejsce niż drewniana szkatułka, która nawet średnio mi się podoba ale głupio mi wyrzucić prezent 😊.

A teraz będzie sztos, przygotujcie się, Ci z Was którzy stoją lepiej niech usiądą bo była u mnie Marta od wiatraków ( chętnych poznać Martę bliżej zapraszam TUTAJ ). Poznałyśmy się dawno temu przez internet, spotkałyśmy kiedyś w Portugalii, od tamtej pory mamy regularny kontakt - chwała niech będzie internetom i darmowym rozmowom miedzykrajowym, co w naszej sytuacji jest nie bez znaczenia również bez limitów trwania. Marta przyleciała z Mężem i chyba nie skłamię jeśli napiszę, że to był cudowny czas. Spacerowaliśmy po Hamburgu, byliśmy w świątecznym wesołym miasteczku, w chorwackiej restauracji, w dzielnicy rozpusty i w wielkim sklepie dla dorosłych, którego asortyment wywołał w nas lawinę różnorakich emocji 😊 a wieczorami już w domu do późna nie mogliśmy się nagadać i wielokrotnie przestać śmiać. Martuś, jeśli to czytasz to wiedz ( chociaż już ci to mówiłam) że bardzo ale to bardzo cieszę się z naszego spotkania i już czekam na kolejne. Pamiętaj, że zawsze jesteście u nas mile widziani, możecie nawet przyjeżdżać spontanicznie, uprzedź mnie jednak na tyle wcześnie, żebym przed pójściem do pracy zdążyła Wam zostawić klucze pod wycieraczką. Pal licho koszta, te wszystkie perłowe mydła, zastawa stołowa, kucharz, barman i housekeeping tanie nie są, ale trudno, niech już stracę. Czas z Wami jest bezcenny, tęsknię przeokrutnie i bardzo Cię kocham ale to już wiesz. Roberta oczywiście też ale Ciebie wyjątkowo mocno bo to od Ciebie wszystko się zaczęło. Cieszę się, że pomimo odległości udało nam się stworzyć taką wyjątkową więź, obiecuję Ci o nią dbać. Od czasu Waszej wizyty nie ma dnia, żebym nie wracała do niej pamięcią.

Jest jeszcze coś co poprawia mi humor a co niedługo zacznie być elementem codzienności a mianowicie jarmarki świąteczne, których tegoroczna inauguracja już pojutrze. Idąc z pracy na pociąg mijam ten największy i najbardziej atrakcyjny w mieście, kiedy zatoczę małe koło mogę zaliczyć takie jarmarki dwa a jeśli zdecyduję się iść jedną stację na piechotę to trasa wiedzie przez takie jarmarki trzy. Jeden z nich ulokowany jest na całej długości deptaka co znacza, że niemal zaraz po wyjściu z pracy wkraczam w świat grzanego wina, świątecznych przysmaków, kolęd, straganów, bombek i choinek i idę sobie przez niego aż do momentu wejścia na stację. Porobię Wam zdjęcia na dowód 😊.

Życzę Wam przepięknej końcówki listopada i uciekam pod koc. Jak nastroje?

wtorek, 14 listopada 2023

Cap de Formentor. Pięknie tak, że łzy w oczach

 Czego jak czego ale jeśli chodzi o zaległe majorkańskie wpisy to nie można mi zarzucić ani chronologii, ani systematyczności. Dzięki temu, że jest jesień i w podróżach posucha istnieje realna szansa na to, że się z nimi uporam do wiosny. Domyślacie się zapewne, że po sześciu dniach na Majorce mam o czym pisać, miejsc widziałam mnóstwo z czego wszystkie piękne, żal byłoby coś pominąć. Zatem dzisiaj, w ten piękny aczkolwiek deszczowy, wietrzny i ciemny wtorek znów przeniesiemy się na Baleary, do ostatniego majorkańskiego dnia.


Jeżeli Majorka kojarzy Wam się jedynie z plażami, palmami i zatokami, gdzie woda jak marzenie to nie, tak nie jest, a przynajmniej nie do końca. Ta hiszpańska wyspa ma miejsca, które wymykają się standardom. Dla mnie jednym z nich był właśnie Półwysep Formentor, na którego samym końcu znajduje się latarnia morska Far de Formentor.




Latarnię zbudowano w 1860 roku i szczerze mówiąc widziałam w swoim życiu ładniejsze. Nie odwiedziłam natomiast na całej Majorce kawiarni, w której byłoby równie drogo. Niestety akurat kiedy tam byliśmy trochę padało, do odjazdu autobusu mieliśmy prawie pół godziny a oprócz tej kawiarni nie było gdzie przeczekać chwilowej niepogody. I o ile sama latarnia nie zapada w pamięć to ceny w kawiarni już tak 😊.



Nie wiem od kiedy wiem natomiast, że do 31 września na koniec cypla nie można się dostać prywatnym samochodem. Droga do celu jest wąska i kręta i dostarcza niezapomnianych wrażeń, nawet autobusy wożące turystów od parkingu do latarni i z powrotem mijają się jedynie w jednym stałym punkcie. I o ile sama latarnia jest raczej taka sobie to widoki jakie oferuje nam sam kraniec półwyspu i droga ku niemu nie dadzą o sobie zapomnieć. Przy dobrej widoczności widać stąd nawet Minorkę.


No sami powiedzcie, czy można się nie zachwycać? I czy patrząc na ten fragment Majorki nie macie skojarzeń ze Szkocją lub Irlandią? Ja tak. Ani słońca, ani palm, ani niebieskiego nieba a do tego raczej brytyjska pogoda.



Półwysep i jego liczne zatoki są rewelacyjnym miejscem na piesze wędrówki. Teraz, kiedy już tam byłam a moim środkiem transportu był samochód i autobus, na widok tego co straciłam wiem, że najlepszym środkiem lokomocji są tu własne nogi. Może i trzeba w przemieszczanie się włożyć więcej wysiłku bo drogi kręte i przynajmniej w jedną stronę wiodą w górę ale za to widoki takie, że klękajcie narody. Na mój powrót na Majorkę mam już nawet plan i trekking po przylądku jest jednym z nich bo muszę nadrobić to co straciłam a co widziałam jedynie z okna autobusu.


Oprócz zachwytu i radości poczułam również wzruszenie, które na jakiś czas zakłóciło mi widoczność szkląc oczy ( też tak macie, że wzrusza Was widok pięknych miejsc? ). Generalnie wzruszam się z niebywałą łatwością a moje mazgajstwo daje o sobie znać również kiedy na urlopach odkrywam świat. Nie zamierzam z tym walczyć no bo w sumie po co? Z góry wiem że w starciu z moją wrażliwością nie mam najmniejszych nawet szans.


Widoki jeszcze piękniejsze niż z okolic latarni rozciągają się z Mirador d'es Colomer. Przy tym punkcie widokowym znajduje się parking, na którym można zostawić samochód i to właśnie w tym spektakularnym miejscu spędziliśmy najwięcej czasu. 


W książkowym przewodniku, który towarzyszył nam w odkrywaniu Majorki można przeczytać, że Półwysep Formentor jest przez wielu uznawany za jeden z najpiękniejszych zakątków wyspy i cóż, chyba ciężko się z tym nie zgodzić.

poniedziałek, 6 listopada 2023

Jesienne niedosyty

 Tegoroczna jesień przyniosła mi niestety dużo mniej sposobności żeby się nią nacieszyć niż zazwyczaj. Mam wrażenie, że między dniem kiedy zauważyłam pierwsze żółte liście a tym, kiedy ich zdecydowana większość ścieliła się cudnie pod butami minęła chwila krótka niczym mrugnięcie okiem. W weekendy zazwyczaj pada, w robocze dni zresztą też, w lesie błoto po łydki. Pamiętam jak obudziłam się w pewną sobotę, spojrzałam w stronę okna i pierwszą moją myślą było: a co te drzewa takie żółte?



Mogłabym tak psioczyć sobie na jesień bez końca gdyby nie poprzedni poniedziałek bo wtedy zmieniło się wszystko, co prawda tylko na jeden dzień ale za to jaki. Najpiękniejszy dzień tej jesieni cudnie mi współgrał z wolnym od pracy dniem. Było ciepło, słonecznie i jasno a to co miało być tylko krótkim spacerem ku chwale cudnego dnia zmieniło się w prawie 14-kilometrowy spacer. Ten dzień naładował mnie taką ilością dobrej energii, że z tych zapasów czerpię nawet teraz czyli tydzień później. 




Poszczęściło mi się jak nie wiem z tą pogodą bo uwierzcie mi, że już tego samego dnia wieczorem zepsuła się pogoda, zaczęło padać i padało praktycznie bez przerwy przez kolejne dwa dni. Złota jesień trwała kilka godzin zaledwie a ja cieszę się, że miałam wolne i mogłam z tej pięknej aury korzystać do woli. Łudziłam się, że może ta jesienna energia której się nałapałam podczas tej wędrówki obejmie swoim zasięgiem również moją chęć do blogowania ale nic z tego. Od spaceru do dzisiejszego wpisu upłynął tydzień, drzewa zgubiły mnóstwo liści, kolorowe konary drzew ustąpiły miejsca szarości coraz bardziej nagich gałęzi.



Sami przecież wiecie jak to bywa, raz dwa, była jesień i nie ma.





Ten jeden spacer, najfajniejszy tej jesieni, nie zaspokoił całkowicie mojego apetytu na jesienne doznania bo był raczej przystawką, bez nadziei na danie główne. Ale i tak cieszę się, że w ogóle mi się przytrafił i że przez jeden dzień było najcudowniej w świecie. Kilka godzin w plenerze nie pozwoliło mi przegapić jesieni.




Takie prezenty od codzienności to ja doceniam i szanuję. 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...