Dawno dawno temu, bo w czerwcu, nie mając żadnych planów na wolny dzień, wybrałam się do Blankenese. O tej klimatycznej dzielnicy Hamburga pisałam już kilka razy zatem Ci, którzy nie mają chęci czytać o moich zachwytach po raz wtóry niech nie mają żadnych wyrzutów sumienia w związku z tym, że sobie dzisiejsze czytanie pominą. Spokojnie, nie będę zła.
Jest w Blankenese coś takiego, co mnie przyciąga jak magnes. Jest też jakieś fatum które nade mną wisi a które oczywiście podczas ostatniej tam wizyty dało o sobie znać kolejny raz. Pierwszy raz jak tam pojechałam to nawet nie miałam aparatu bo znalazłam się tam spontanicznie. Za drugim razem, kiedy już miałam aparat, okazało się, że mam nienaładowaną baterię. Za trzecim razem pamiętałam o baterii, a nawet dwóch, ale na miejscu okazało się, że w aparacie nie ma karty pamięci bo została w laptopie po ostatnim zgrywaniu zdjęć. Za czwartym razem pojechałam i o dziwo miałam wszystko, bo i aparat, i kartę pamięci, i dwie baterie - co ważne naładowane i pełne mocy. Teraz w czerwcu klątwa dała o sobie znać kolejny raz, bo znów nie miałam karty pamięci. Uratowała mnie drogeria gdzie kupiłam kartę ale kiedy usiadłam na ławce żeby ją włożyć do aparatu zdałam sobie sprawę, że mam w plecaku woreczek, w którym trzymam dodatkowe baterie i karty pamięci właśnie. Zakup niepotrzebny bo teraz karty pamięci mam trzy zatem do trzech wzrosła szansa, że którejś kiedyś zapomnę.
Blankenese jest szalenie klimatyczne i zdecydowanie odbiega od wyobrażeń, które większość osób ma na temat drugiego co do wielkości miasta Niemiec. Nikt się nie spodziewa, że są tutaj takie dzielnice, nie spodziewałam się i ja. Blankenese było kiedyś dzielnicą rybacką a teraz jest jednym z najbardziej ekskluzywnych miejsc do życia. Ale co jest tutaj fajne to to, że przy tej całej swojej ekskluzywności Blankenese jest miłe dla oka i niezwykle urokliwe.
Mam nadzieję, że nikogo nie dziwi fakt, że mogę tutaj wracać znów i znów i nigdy nie mam dość. Niespieszny spacer klimatycznymi i na ogół spokojnymi zakątkami zawsze jest gwarancją fajnie spędzonego dnia. Blankenese usytuowane jest na wzgórzu i z niemal każdego miejsca rozciąga się widok na wstęgę Łaby.
Na zdjęciu poniżej znajduje się dom, w którym podczas lata w 1863 roku komponował Johannes Brahms. Ci z Was, którzy interesują się muzyką klasyczną i lubią Brahmsa na pewno znają Rinaldo, które powstało właśnie tu.
Po raz kolejny miałam problem z wyborem zdjęć, chyba od następnego wpisu będę musiała wprowadzić jakieś ilościowe limity bo nadmiar bodźców to nie zawsze jest coś dobrego 😊.
W ten deszczowy czwartek tęsknię bardzo i za Blankenese, i za rozpoczętym dopiero co czerwcem z perspektywą długiego lata. Za ukrytą wśród drzew ławką z widokiem na Łabę, zapachem lata i dźwiękami łąki, którą miałam wokół. Czytałam wtedy książkę "Żeby umarło przede mną. Opowieści matek niepełnosprawnych dzieci" chociaż ciężar i smutek poruszanego w niej tematu w ogóle do tego dnia nie pasował.
Cechą charakterystyczną Blankenese jest jego położenie. Jasne, spacer brzegiem rzeki też jest fajny ale żeby poznać klimat tej dzielnicy i poczuć go w odpowiedni sposób trzeba wplątać się w uliczki a to już wiąże się ze sporym wysiłkiem. Bo tutaj spaceruje się na trasie góra - dół, po czym w górę wiodą zazwyczaj strome schody w ilościach zdecydowanie większych niż kilkanaście. Nawet nazwy ulic mają w nazwie słowo Treppen czyli schody.
Darzę Blankenese sympatią bezgraniczną, głównie za to, że w kilkanaście minut z gwarnego i nowoczesnego Hamburga mogę przenieść się do scenerii, którą i zdecydowanie bardziej lubię, i do której bardziej pasuję.