Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

środa, 28 lipca 2021

Spontaniczne, cudnie, miło. Verden.

 Do Verden zajechaliśmy spontanicznie wracając z torfowisk ( chcących poczytać o tym miejscu zapraszam za mną KLIK ). Była późna zima albo wczesna wiosna, chłodna niemal jak zima, dlatego dokładnie nie pamiętam ale kurtkę miałam zimową. Dobra, sprawdziłam, był 2 kwietnia, czyli już wiosna, której próżno szukać na zdjęciach. Wcześniejszy spacer po torfowiskach naładował nas energią którą chcieliśmy spożytkować trochę bardziej sensownie niż tylko siedząc w samochodzie w drodze do domu. Szczerze mówiąc do Verden zajechaliśmy szukając herbaty bo w termosie widać już było dno a wiadomo, że ja długo bez herbaty nie pociągnę. Już sama świadomość tego, że termos jest pusty nie działa zbyt korzystnie na mój dobry humor zatem lepiej nie ryzykować 😀. Nawet jeśli od własnego czajnika dzieli mnie tylko godzinka drogi.



Dosłownie na chwilę wyszło słońce bo tak to cały czas kropiło lub mżało. Bardzo często mamy to szczęście, że zaczyna lać jak już wsiadamy do samochodu, tego dnia było dokładnie tak samo. Pogoda raczej nam sprzyja.




Już kiedy parkowaliśmy samochód przy deptaku wiedzieliśmy, że to jest miasteczko w naszym stylu, a w moim to już w ogóle. Wąskie uliczki, szachulcowe domy, okna z okiennicami, bruk i mnóstwo tajemnych zakamarków gdzie kierowana ciekawością mogłam wsadzić nos. No sami powiedzcie czy to nie brzmi jak opis raju? Jakby tego wszystkiego było mało to jeszcze prawie w ogóle nie było ludzi. Ten dzień był pełen dobrodziejstw.



Mam świadomość tego, że kto zagląda tutaj regularnie może mieć serdecznie dość miasteczek tego typu bo odwiedzam ich dużo i ciągle zachwycam się tym samym. Ale wierzę w to, i tej myśli będę sie trzymać, że podzielacie moją radość - świadczą o tym Wasze przemiłe komentarze. To moje ulubione z niemieckich miast, w takich klimatach świetnie się czuję i póki co nie mam ich dość, tylko wieczny, niezaspokojony głód.


Dla mnie te bajkowe domki to podróż w czasie a dla ich mieszkańców zwykły, chociaż niezwykły, dom. Zawsze sobie wyobrażam, że w środku też musi być klimatycznie chociaż słyszałam opinie, że w środku najczęściej jest zwyczajnie a nie że magia i czary.



Czasy postpandemiczne miały jedną zaletę - nawet jeśli już zezwolono na trochę dalsze podróże to ludzie i tak siedzieli w domu. My to ruszyliśmy od razu bo przecież na to tylko czekaliśmy. Kojarzycie jak się zachowują niektóre psy zaraz po spuszczeniu ze smyczy? Jak biegają w koło w dzikim pędzie zadowolone z wolności i ciężko je zatrzymać albo nawet przekonać smakołykiem? No, mi to wygląda bardzo znajomo, z tą różnicą że my nie biegaliśmy tylko zataczaliśmy koła samochodem.


Przez katedrę wyszliśmy na klimatyczny dziedziniec. W tych budynkach znajdują się biura katedry, siedziba Czerwonego Krzyża oraz różne sale terapii zajęciowej, Centrum Pomocy Rodzinie, koła zainteresowań itp.





To nowocześniejsze centrum Verden skupione jest wokół deptaku gdzie jak się domyślam w dni powszednie kwitnie handel i życie towarzyskie. Nic specjalnego, deptak typowy i charakterystyczny dla wielu miast, no może z tą różnicą, że po tym biegają dwa konie 😊.

Uwielbiam takie miasteczka a możliwość cofnięcia się w czasie to chyba największa zaleta odwiedzania ich. I chociaż Verden nie okazało się być najpiękniejszym z pokratkowanych miasteczek w których byłam, to dostarczył wielu fajnych chwil, zaspokoił też głód na szachulcową architekturę, cegły, wąskie uliczki i zasłuchanie w rytm naszych kroków echem odbijających się od bruku.

poniedziałek, 19 lipca 2021

Całe życie na rowerze.

 Od dziecka byłam kaskaderką, również jeśli chodzi o kwestię nauki jazdy na rowerze. Pamiętam doskonale mój pierwszy dziecięcy trójkołowy rowerek ale jeszcze lepiej pamiętam pierwszy na dwóch kółkach. Był żółto - niebieski i może nie pokolorował mojego świata na te kolory właśnie ale pomalował je na wiele innych i dzięki dwóm kółkom moja codzienność do dzisiaj nabiera wielu pięknych barw.


Podobno jak na niego wtedy wsiadłam to nie można było mnie zatrzymać, bardzo szybko też okazało się, że dwa boczne kółka mające ułatwić mi naukę są mi w ogóle niepotrzebne i zniknęły z rowerowego wyposażenia tak szybko jak się pojawiły. Mijały lata, zmieniały się rowery a pasja trwa niezmiennie, czyniąc z rowerowania jedną z najfajniejszych czynności jaką sobie ludzkość wymyśliła.




Rowerowanie to przyjemność, odpoczynek, dbanie o kondycję oraz wietrzenie głowy i duszy w celu pozbycia się ciężkich myśli. Chciałabym też napisać, że w celu pozbycia się nadprogramowych kilogramów ale u mnie jakoś średnio to działa, no ale druga sprawa jest taka, że ja dużo jem 😊. I tak najważniejsza jest FRAJDA co pozwolę sobie napisać dużymi literami i tłustym drukiem, reszta wydaje się być mniej istotna.





Uwielbiam te moje wycieczki po dobrze już znanych szlakach, stałe ulubione punkty na przerwę "w podróży", zauważanie zmian w przyrodzie będących naturalnym następstwem kolejnych pór roku. Po ciężkim dniu w pracy albo przy chwilowym spadku formy psychicznej spowodowanym wszystkim lub niczym te moje dwa kółka pozwalają mi odzyskać pion i twardo stanąć na dwóch nogach.





Jak wtedy dzieckiem będąc wsiadłam na rower tak jadę do dzisiaj, zmieniają się plenery i rowery a miłość do rowerowania to taka "stała" mojego życia, która dodatkowo pnie się w górę z wiekiem. Byłam przekonana, że jeśli chodzi o wycieczki rowerowe, to w bliższej i trochę dalszej okolicy byłam już wszędzie. Kilka dni temu okazało się, że nie a ja całkiem spontanicznie odkryłam nowe ulubione miejsce. Po drodze jest dzika plaża i punkt widokowy gdzie oprócz walorów przyrodniczych panuje cisza przerywana jedynie śpiewem ptaków. Schowałam rower w trawie, weszłam na górę i usiadłam w takiej błogości, że stan ten szybko stał się planem na resztę dnia. Jednak po jakimś czasie chęć kontynuowania jazdy poderwała mnie na nogi, tzn. na kółka, i ruszyłam dalej. 50- kliometrowa pętelka sprawiła, że byłam z siebie dumna a to był naprawdę cudny dzień.

To moja ulubiona, najnowsza miejscówka.



Jeziora, rzeki, łąki, lasy, pola - od tego dobrobytu można zwariować!

wtorek, 13 lipca 2021

Altea. W labiryncie wąskich uliczek.

 Altea na mojej liście podróżniczych życzeń widnieje już od dawna a poprzez panującą na świecie sytuację to dawno trwało jeszcze dłużej. Kilka razy byłam blisko, nawet przez Alteę przejeżdżałam, za każdym razem coraz bardziej chcąc przyjechać tu na cały dzień. Ostatni hiszpański urlop położył kres tęsknocie i potwierdził to, co do czego miałam pewność już dawno - tu jest jeszcze piękniej niż z okien samochodu.


Altea to typowe białe miasteczko jakich w Hiszpanii mnóstwo, położone na wybrzeżu Costa Blanca. Usytuowane na wzgórzu, z kościołem na samym szczycie - jego charakterystyczne niebieskie kopuły są znakiem rozpoznawczym miasteczka a sam kościół widnieje chyba na każdej widokówce. Ci z Was, którzy z Alteą stykają się po raz pierwszy a chociaż trochę orientują się w motoryzacji, kojarzą Alteę z jednego z modeli Seata, który tak właśnie się nazywa.



Kto mnie zna albo kto zagląda tutaj od dawna ten wie, że uwielbiam takie miasteczka. Labirynty wąskich uliczek, małe białe domki, tycie balkoniki, leniwe koty, raz schodami w górę, raz brukiem w dół - to są moje klimaty! I chociaż widziałam już takich miejsc mnóstwo to nigdy nie przestaną mnie nudzić i przenigdy nie będę ich miała dość wszak apetyt, również ten na piękne doznania, rośnie w miarę jedzenia.




Tego dnia naprawdę poczułam wakacje a wszechobecny gwar i ilość turystów na możliwym do zaakceptowania poziomie były najlepszym dowodem, że to się dzieje naprawdę i wcale sobie tego nie wymyśliłam. Z tego pięknego snu nie wybudziło mnie nawet tinto de verano i tapas w jednym z barów na placu przy kościele. Było tak pięknie i my tacy szczęśliwi, warto było aż tyle czekać na ten dzień w międzyczasie klnąc na czym świat stoi w miesiącach, kiedy świat raczej leżał.



Jak już wspomniałam Altea znajduje się na wzgórzu zatem do wielu miejsc jest pod górkę. Czasami naprawdę trzeba się nagimnastykować żeby dojść tam gdzie się chce. Podejrzewam, że mieszkańcy mogą mieć na ten temat inne zdanie ale dla mnie jako turystki taki spacer to była tylko przyjemność, spotęgowana dodatkowo przez miesiące podróżniczego dreptania w miejscu.



Altea jest nazywana białą perłą regionu Alicante, to połączenie zachwycającej chociaż czasami zaniedbanej białej architektury z kulturowym dziedzictwem i kilometrami plaż. Czasami miałam ochotę zgubić się w tych uliczkach i nigdy nie odnaleźć. Zatrzymać ten dzień na dłużej albo i na zawsze, a przynajmniej do czasu kiedy świat znormalnieje już na dobre.


Pogoda była taka sobie no ale ludzie, kto by się tym przejmował? Było ciepło i najważniejsze, że nie padało. Pierwsze krople z hukiem spadły na samochód w momencie kiedy już kończył się dzień a my ruszaliśmy do miejsca będącego naszą bazą wypadową.




Altea sama w sobie jest urzekająca ale jej wartość podnosi dodatkowo położenie. Dostęp do morza na całej długości a po drugiej stronie, w oddali, wzgórza podobne do tego, na którym zbudowano to miasteczko. Zapewniam Was, że widoki podczas zwiedzania zmuszają do tego żeby co chwilę się zatrzymywać i szukać wzrokiem zachwycającego horyzontu. Horyzontu, który z każdej strony oferuje coś innego i zachwyca w odmienny sposób.


Altea jest nieduża ale zachwyca z podwójną mocą, biała ale kolorowa, tłoczna ale jednocześnie spokojna - wystarczy skręcić w przeciwną stronę niż reszta. Zakamarków i uliczek mamy do wyboru mnóstwo. Zróbcie kiedyś sobie tę przyjemność i jak będziecie mieli możliwość to zaproście się do Altea. Kogoś bliskiego sercu też, bo takim dobrem trzeba się dzielić.

środa, 7 lipca 2021

Wrocław "na przykucu". Szukanie krasnali.

 Jestem pewna, że większość z Was wymieniłaby wrocławskie krasnale jako jedną z najbardziej znanych atrakcji miasta, zaraz po Rynku, Panoramie Racławickiej i Ostrowie Tumskim. Te niewielkie skrzaty już na stałe wpisały się w panoramę miasta, ich liczba stale rośnie a zobaczenie wszystkich to zadanie trudne do wykonania. Ale śmiałków nie brakuje, można wspomóc się mapą i specjalną aplikacją. Jestem najlepszym dowodem na to, że ich wyszukiwanie to fantastyczna zabawa nie tylko dla najmłodszych chociaż myślę, że najlepiej jest szukać ich podczas zwiedzania miasta bo wtedy takie niespodziewane spotkanie cieszy jakby bardziej.

KRASNALE SYZYFKI

Różne źródła podają odmienne dane dotyczące ilości krasnali. Wikipedia trzyma się wersji, że skrzatów jest ponad 600, z kolei na stronie visitwroclaw.eu znajduje się informacja, że w drugiej połowie ubiegłego roku figurek było 360. Krasnoludkowa aplikacja podaje, że jest ich 646 i tej wersji będę się trzymać. Pewne jest to, że ich liczba rośnie a takiego krasnala może sobie zafundować każdy. 

WROCLOVEK

PREZENTUŚ I HAPEK

PO LEWEJ TROSZKA ( TEN DUŻY ) I ADORATOREK, PO PRAWEJ LESZKO

WYPŁACAREK I SOLIDAREK WALCZĄCY

Pamiętam swoją wizytę we Wrocławiu kiedy krasnale dopiero zaczynały opanowywać miasto a spacer po rynku i wokół niego był szansą na odnalezienie ich wszystkich. Teraz byłam zaskoczona zarówno ilością jak też i pomysłowością na kolejne gnomy i zniżanie się do ich poziomu żeby zrobić zdjęcie to naprawdę była dobra zabawa.

ŚLEPAK, GŁUCHAK I W-SKERS

CHRAPEK

Tego skrzata podróżnika ze zdjęcia poniżej przywieźliśmy sobie w postaci figurki, w sumie to dostałam go w prezencie bo podobno wyglądam jak on - plecak, aparat i papierowa mapa. Nawet wzrost mam podobny 😀.

CHIC I KRASNAL TURYSTA

ROGALIK I WAŁAŁEK

Takiego skrzata może sobie kupić każdy, nie potrzeba na to żadnej zgody Urzędu Miasta, trzeba tylko być właścicielem miejsca, w którym stanie. We Wrocławiu istnieje kilka pracowni artystycznych wykonujących krasnale, można skorzystać z gotowego wzorca albo wymyślić skrzata samemu. Swoje skrzaty mają hotele, restauracje, lodziarnie, firmy usługowe, szkoły, spotkaliśmy też jednego przy wejściu do apteki - trzymał się za głowę, pewnie migrena. A może kac? 😉

DRUKARZ KACPER

KRASNAL DWORCOWY PIERWSZY

KORONNIK

Jedna z kartek z Wrocławia poleciała do jednej z moich hiszpańskich przyjaciółek, oprócz mozaiki z najbardziej znanych zabytków miasta widniały też na niej krasnale. Wiecie co usłyszałam od niej kiedy do mnie zadzwoniła żeby podziękować za kartkę? No Monika no, często słyszę jaka Polska jest piękna, i że jest tam wszystko bo i morze, góry, jeziora, lasy, łąki, skanseny, piękne miasta i znane zabytki a o krasnalach nigdy nie wspominałaś 😊.

AMORINEK

NUMIZMATYK I WODZIARZ

 Na potrzeby pobytu we Wrocławiu zainstalowaliśmy sobie krasnalową aplikację ale tylko po to, żeby zaznaczać napotkane podczas zwiedzania krasnale i po powrocie do domu wiedzieć ile ich widzieliśmy podczas przemierzania miasta. Myślę, że ich spotykanie będące niespodzianką jest dużo fajniejsze niż pobijanie ilościowych rekordów, poza tym mieliśmy świadomość tego, że odnalezienie wszystkich albo nawet większości jest w naszym przypadku absolutnie niemożliwe. A z tymi wrocławskimi krasnalami to jest tak, że nigdy nie wiadomo gdzie się natkniemy na małą figurkę, trzeba mieć zatem oczy szeroko otwarte i uważnie patrzeć pod nogi.

WIĘZIENNIK

OPIŁEK I OGORZAŁEK

STRAŻNIK ŚPIOCH

Podczas pisania tego tekstu wspierałam się aplikacją wyszukując krasnalowe imiona aby zatytułować zdjęcia. Zdałam sobie sprawę ilu naprawdę ciekawych krasnali nie widzieliśmy, pomysłowość ich twórców naprawdę nie zna granic. Piwożłopek, Życzliwek, Chlapibrzuch, Moczypięta, Gangsterek, Groszolubek i Miłostek to tylko kilka z nich, już same ich imiona sprawiają, że ma się ochotę je przytulić albo przynajmniej pogłaskać po czapce.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...