Tytuł posta zaczerpnęłam z przeczytanej ostatnio książki ( mam nadzieję, że autor nie ma nic przeciwko ), którą swoją drogą gorąco Wam polecam. Ciepła, wzruszająca ale jednocześnie wesoła opowieść o życiu przemiłego starszego pana w holenderskim domu spokojnej starości. Trafiłam na nią przypadkiem i nawet kiedy już kupiłam to byłam trochę sceptycznie nastawiona. Chociaż myśli o starości póki co do siebie nie dopuszczam to jednak lektura książki sprawiła, że trochę cieplej myślę o tym co nieuchronne, aczkolwiek jakie mam szanse na to, że spędzę ostatnie lata życia w amsterdamskim domu seniora? No ale tak czy siak polecam bo to fajna książka, która rozgrzeje Wasze serca w te chłodne aczkolwiek wiosenne dni. Czytajcie w kolejności od lewej do prawej.
Eksperymentujemy ze szczęściem codziennie chociaż w kwestii uszczęśliwiaczy każdy ma swój zbiór niezmiennych i stałych pewników, poprawiających humor już samym faktem, że są. No ale bywa przecież i tak, że uszczęśliwiają nas nowe, nieznane dotąd rzeczy. Na przykład takie samochodowe opony. Nigdy, przenigdy w życiu nie myślałam, że tyle frajdy daje takie coś. Kiedy wracałam z warsztatu po ich wymianie to miałam wrażenie, że unoszę się nad ziemią albo sunę po ulicach bezszelestnie. Naprawdę czułam różnicę i było to doznanie z gatunku tych dobrych a przecież zwyczajnych zupełnie. W ogóle się tego po ogumieniu nie spodziewałam.
Albo takie dekielki na obiektyw, o! Dostałam jakiś czas temu dwa jako prezent z okazji braku okazji i powiem Wam, że możliwość ich przymocowania do aparatu żeby ich znów nie zgubić naprawdę odciąża głowę. Poprzednie dekielki z obu obiektywów zapodziałam i nawet nie wiem kiedy ani gdzie, co do jednego mam podejrzenia, że upadł mi gdzieś w litewski śnieg, ale wiecie, taki po kolana, którym cieszyłam się w grudniu. Najlepsze jest to, że tych nowych pilnuję jak oka w głowie w ogóle nie myśląc o tym, że są przecież przywiązane. Ale głowę mogę mieć spokojną bo teraz jak zgubię dekielek to od razu z aparatem 😀.
Wiecie, że jak ktoś się mnie pyta czy umiem coś, czego nigdy w życiu nie robiłam to ja zawsze ale to zawsze odpowiadam, że tak? Bo skąd niby ta pewność, że nie umiem nurkować, wspinać się po ściance wspinaczkowej albo jeździć quadem skoro nigdy wcześniej tego nie robiłam, zatem zakładam że umiem. Może to nurkowanie to akurat zły przykład bo głębokiej wody się boję i jakoś nie jestem sobie siebie wyobrazić kilka metrów pod wodą. I podobnie jest ze szczęściem, nigdy się nie dowiemy czy coś daje nam frajdę dopóki tego nie doświadczymy.
Co innego te uszczęśliwiające pewniki, te wszystkie fajne rzeczy wygładzające rysy twarzy już samym faktem, że są. Takie jak planowanie urlopu, zwłaszcza pierwszego po wiadomo czym a czego nazwy nie będę tu wymieniać żeby nie zanieczyścić wpisu. Co prawda zostały jeszcze prawie dwa miesiące ale już wiem, że będą to tygodnie pełne wyczekiwania i ekscytacji bo lecę zobaczyć kolejne miejsce z listy marzeń. Nie wiem czy używając słowa "lecę" nie igram z losem bo w ciągu minionych dwóch lat kilka razy tak leciałam a jak to się skończyło i gdzie wylądowałam to sami dobrze wiecie. Teraz nie dopuszczam do siebie myśli, że coś pójdzie nie tak, żadne latające świnie, spadające meteoryty i piaski znad Sahary niech sobie niczego na przełom czerwca i lipca nie planują.
Wiecie co widzę, kiedy robię w myślach przegląd tego co mnie najbardziej uszczęśliwia? To, że jest tych rzeczy dużo i przeważają wśród nich drobiazgi, o które łatwo na codzień. Nie jestem w tym samouszczęśliwianiu się wybredna. Stojąc przy kuchennym oknie czekam w kuchni aż zrobi się poranne latte macchiato i nagle myk, biegną dwie wiewiórki. Zanim wstanę z łóżka proszę Alexę o włączenie ulubionego radia i od razu wstaję z przytupem bo jeden miły pan puszcza to co bardzo lubię. Na uratowanej spod śmietnika monsterze pojawia się kolejny dziurawy liść chociaż jak ją przyniosłam do domu to wyglądała żałośnie. Za radą koleżanki oberwałam wszystkie chore liście nie bardzo wierząc w to, że z takiego kikuta coś wyrośnie. A wyrosły cztery liście, a w zasadzie cztery i pół bo piąty w drodze. Zawsze cieszy mnie wizja czytania nowej książki. Wczoraj skończyłam jedną w drodze z pracy i końcówka podróży minęła mi na myśleniu, co czytać teraz. Perspektywa wyboru książki z kilkunastu, które kurier przyniósł mi kilka dni temu wywoływała szeroki uśmiech. Podobnie jak myślenie o ich szybkim przewąchaniu 😉.
Szczęście jest blisko, czasem jedynie w odległości dziesięciu minut samochodem od domu. Fajnie jest po krótkiej podróży wysiąść nad rzeką i usiąść w słońcu z książką i herbatą. Skoro plany na popołudnie i tak były czytelnicze to zdecydowanie lepiej robić to pod niebieskim niebem, nad wstęgą rzeki skrzącą się w słońcu.
Jak to mawiał jeden z bohaterów polecanych dzisiaj książek : carpe diem ale memento mori. I tak trzeba żyć zatem chyba lepiej żyć z całych sił, najlepiej jak się da, no nie?