Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

niedziela, 26 lipca 2020

Büsum. Małe nadmorskie miasteczko.

Nie wierzyłam w to, że w Büsum nic nie ma i że lepiej zostać w domu. Okazało się jednak, że ludzie mieli rację i szukanie uroku w tej małej niemieckiej miejscowości wymagało zdecydowanie więcej wysiłku niż gdziekolwiek indziej. Jestem uparta i chodzę swoją drogą co w zdecydowanej większości przypadków wychodzi na plus. Ze smutkiem muszę jednak przyznać, że tak brzydkich nadmorskich miejscowości jak w Niemczech nie widziałam nigdzie wcześniej.


Nadmorskie miejscowości, pomijając zabudowane hotelami kurorty, są wyjątkowe a ja mam do nich wielką słabość wynikającą z miłości do morza. Zawsze mi się dobrze kojarzą i są obietnicą niezapomnianego, obfitego w piękne widoki spaceru. W Niemczech jest inaczej, mam za sobą już kilka nadmorskich rozczarowań.


Miniona niedziela była ciepła ale pochmurna, nad morzem tych chmur było jeszcze więcej. Destynacyjne porażki i rozczarowania nie pozbawiły mnie póki co przekonania, że wszystko jest fajniejsze niż siedzenie w domu i bezcelowe spacery z kąta w kąt. Nadal wierzę w to, że w niemal każdym miejscu uda się znaleźć coś fajnego i lepiej jest odkryć coś nowego niż zostać w domu. Różnica jest tylko taka, że czasem w to odkrywanie świata trzeba włożyć trochę więcej wysiłku.




Büsum to niewielka miejscowość w regionie Schleswig-Holstein, nad Morzem Północnym i blisko Kanału Kilońskiego. Nie wiem czy oferuje turystom coś więcej niż kąpiel w morzu, spacer nabrzeżem i zjedzenie świeżej ryby w jednej z licznych smażalni lub wędzarni. Nawet ja, przy tym całym swoim entuzjazmie i raczej radosnym podejściu do życia miałam problem żeby dostrzeć tutaj coś fajnego. Chociaż muszę przyznać, że powietrze pachniało obłędnie ( zwłaszcza jak nadchodziła bryza z wędzarni :) ).


Te plażowe kosze to jeden z moich ulubionych nadmorskich elementów. Zdumiał mnie trochę fakt jak dużo było tutaj ludzi. Myślę jednak, że wydarzenia ostatnich miesięcy zmieniły trochę nasze podejście do spędzania wolnego czasu, poza tym jak by nie było jest lato i wakacje, tego faktu nie zmieni nawet brak słońca i chmury. 



Główne atrakcje tego prawie pięciotysięcznego miasteczka to port, latarnia morska i deptak zabudowany sklepami, kawiarniami i restauracjami.


Poniższe zdjęcie to chybo jedno z najładniejszych jakie zrobiłam tego dnia. Kojarzy mi się z wakacjami na wsi, włażeniem na drzewa, kąpielami w jeziorze, mlekiem prosto od krowy, beztroską i bieganiem wśrod pól.



Nie wierzyłam, że w Büsum nie ma nic więcej. Zarządziłam skręcenie w jedną z wąskich uliczek i tym sposobem dotarliśmy do centum z pięknym budynkiem Ratusza Miejskiego i z klimatyczną, ciekawą zabudową. Tutaj było spokojnie i cicho bo cały zgiełk i gwar zostawiliśmy na deptaku.



Bardzo lubię taką klimatyczną zabudowę, małe bielone domki, kolorowe drzwi i ramy okien, wszystko to w otoczeniu zieleni i błogiej ciszy. Tego dnia jakoś nie potrafiłam wykrzesać z siebie entuzjazmu na widok morza a zawsze tak reaguję na "dużą" wodę. Dużo milej wspominam spacery po wąskich uliczkach i zaglądanie ludziom w okna :).




W Büsum czułam się trochę jak w Sopocie albo na Helu ( pewnie przez te foki ). Zatłoczony deptak, morze, smażalnie ryb. W powietrzu czuć było wakacje. Miałam nadzieję przywieźć sobie trochę piasku do kolekcji ale do morza schodziło się prosto z trawnika. Takiego czegoś jeszcze nigdy nie widziałam. Niemiecka fantazja nieustannie mnie zaskakuje, nie zawsze jednak pozytywnie.



Latarnia morska, rybackie kutry, suszące się sieci i stoiska ze świeżymi rybami. Krajobraz małego nadmorskiego miasteczka spowitego lekką mgłą. Chociaż byłam daleka od ekscytacji wywołującej szybsze bicie serca albo chęć skakania z radości to zeszła niedziela była bardzo fajna. Zgoła odmienna od tej dzisiejszej kiedy w planach mamy grilla i spotkanie z przyjaciółmi. No ale równowaga w życiu musi być.



Moja wielka miłość - książki, do darmowego wypożyczenia lub wymiany prosto z plażowego kosza. Obok powinien stanąć drugi taki dla spragnionych natychmiastowego rozpoczęcia czytania.



Hit dnia zostawiłam na koniec. Tym co mi się najbardziej podobało były foki! Wzbudzały niemałą sensację wsród przyjezdnych bo na mieszkańcach, zapewne przyzwyczajonych do tych pięknych mordek wystających znad tafli wody, nie robiły specjalnego wrażenia. Ja byłam podekscytowana jak dziecko i wpatrzona w wodę mogłabym spędzić pół dnia. Miałam nawet gęsią skórkę ze wzruszenia ale u mnie to częsta i systematyczna reakcja na coś co bardzo mi się podoba. To drugi raz gdy widziałam foki na wolności, pierwszy raz kilka lat temu w Walii.



Odliczam powoli dni do urlopu będącego zarazem wyjazdem urodzinowym. I chociaż to nie będzie koniec świata to jednak będzie zagranica a słowo to nabrało nowego znaczenia i wartości po tym przymusowym zamknięciu. Niedługo minie siedem miesięcy od mojej ostatniej zagranicznej podróży. Jak na mnie to zdecydowanie za długo i chyba jeden z rekordów jeśli chodzi o życie bez latania samolotem. Powoli się rozkręcam i niech tylko nikt nie próbuje mnie powstrzymywać.
Pozdrawiam Was serdecznie Mili moi. Korzystacie z lata jak należy?

środa, 15 lipca 2020

Drugiego takiego lata nie będzie.

Budzę się do życia o siódmej. Coś, czego zawsze chciałam a co w wolny od pracy dzień wydawało się bolesne i niemożliwe do zrealizowania zadziało się samoistnie bez żadnych wysiłków i wyrzeczeń z mojej strony. Pierwszą herbatę dnia wypijam na balkonie, w piżamie jeszcze. Jestem tylko ja, ptaki, odgłosy budzącego się do życia sąsiedztwa i szelest przewracanych stron książki. I radio w tle. I chociaż to nie jest blady świt, bo teraz latem świta o piątej, to dla osoby, która w weekendy potrafiła wygrzebać się z pościeli o dziewiątej lub dziesiątej pobudka o siódmej to wcześnie...



Drugiego takiego lata nie będzie ale zaczynają straszyć taką jesienią. Pochlastam się chyba jak znów wymyślą jakąś pandemię i zabronią mi normalnie żyć. Wróciłam już do pracy ale na jej nadmiar narzekać nie mogę. Mój tydzień roboczy trwa teraz trzy lub cztery dni, w zeszłym tygodniu trwał dwa. Byłabym głupia gdybym pisnęła chociaż jedno słowo, że mi się ta sytuacja nie podoba. O takim życiu marzyłam a praktycznie niczym nieograniczona ilość wolnego czasu wywołuje we mnie niegasnącą lawinę ekscytacji.



Wiodę spokojne i leniwe życie i bardzo mi się ono podoba, chociaż wiecznie nie potrafiłabym tak żyć. I chociaż bywa i tak, że mój plan na dzień to w głównej mierze rower i książka to zupełnie się nie nudzę i bardzo mi się taki harmonogram podoba. Lubię przygody i nowe wrażenia ale w tej mojej życiowej monotonii odnalazłam spokój i satysfakcję. Nawet bezczynność mi się podoba.


Balkon to teraz najlepsza miejscówka. Nie wiem kiedy poranną herbatę piłam w domu, mgliście pamiętam również czas, kiedy obiadokolacje jadaliśmy w miejscu innym niż balkon. Mam świadomość, że kiedyś za tym zatęsknię, zapewne już jesienią zatem póki mogę wykorzystuję ten prezent od losu, jakim jest wolny czas, najlepiej jak się da.



Na szczęście póki co dopisuje pogoda chociaż akurat dzisiaj trochę mniej. Jako zadeklarowana powsinoga przemierzam bliski świat na dwóch kółkach lub na nogach, też zresztą dwóch. I tej codziennej dawki kilometrów, pięknych widoków, słońca i świeżego powietrza nie zamieniłabym na nic innego. Powtarzalność planu dnia a często też i miejsc, w których bywam przez wielu może być nazywana nudą. Dla mnie jednak jest to niegasnące źródło wrażeń i zachwytów i każdy z tych spacerów nieustannie mnie cieszy.



Piękno tkwi w prostocie a w tej przyrodniczej tkwi jeszcze milion innych rzeczy. Nigdy nie będę miała dość spacerów i mam nadzieję że Wy nie macie jeszcze dość tych monotematycznych wpisów i nudnych zdjęć na których tylko łąki, niebo i las a czasem dla zwiększenia emocji zdarzy się leśne jeziorko lub staw. Jeśli chodzi o wędrówki to mam szerokie i długie pole do popisu, oprócz tego mam jeszcze łaki i las a plątanina ścieżek pozwala tak ułożyć trasę, żeby codziennie zobaczyć coś innego.



Ta życiowa beztroska bardzo przypadła mi do gustu i jako chwilowy styl życia szybko utrwaliła się w codzienności. Marnotrawię czas patrząc się w niebo z pozycji hamaka, spaceruję z głową w chmurach i wzrokiem wpatrzonym w horyzont. Sześć godzin w lesie nigdy nie było dla mnie stratą czasu ale teraz takie momenty mają zwielokrotnioną wartość i moc. W zeszłym roku, i w kilku poprzednich, byłam o tej porze zarobiona po uszy i za każdym razem kiedy o tym pomyślę doceniam ten czas jeszcze bardziej.


Codzienność składająca się wyłącznie z tego, co chcę zrobić - o tak! O takim życiu marzyłam. I w końcu podział tygodnia na dni w pracy i te wolne jest sprawiedliwy bo tak się składa, że dzieli się w miarę na równo. Czy mam prawo narzekać na cokolwiek kiedy co tydzień weekend trwa trzy lub cztery dni? No sami powiedzcie? I chociaż w wirusa nie wierzę a politykę omijam szerokim łukiem to ten wyjątkowy doceniam. To chyba największa zaleta tych dziwnych polityczno-dospodarczych zawirowań.

środa, 8 lipca 2020

Podróżuj "do tutaj".

Usłyszałam niedawno hasło "podróżuj do tutaj" i bardzo mi się ono spodobało chociaż może stylistycznie nie brzmi zbyt poprawnie. Akcję propagują polscy vlogerzy podróżniczy a sam pomysł stał się popularny sami wiecie przez co. Podróżowanie "do tutaj" to świetna forma wypoczynku w czasach kiedy podróżowanie "do tam" jest trochę bardziej skomplikowane. Zawsze cieszyły mnie nawet wyjazdy do miejsc oddalonych od domu o godzinę drogi pociągiem i chociaż egzotyczne wyprawy wywołują ekscytację nie dającą się porównać z niczym innym to spacery po okolicy też niosą mnóstwo doznań.



Ten klimatyczny zakątek Hamburga odkryłam przez przypadek spóźniając się do nowej pracy w pierwszy dzień. I chociaż niedługo miną dwa lata od tego dnia i świetnie pamiętam panikę spowodowana zabłądzeniem i wynikającym z tego dotarciem "po czasie" to pamiętam również mój zachwyt, zaskoczenie i wrażenie przebywania w innym świecie. Ze zwykłej uliczki weszłam w odmienną architektonicznie rzeczywistość by odkryć inny świat.




Do pracy dotarłam zziajana i zdenerwowana, chociaż jak się okazało niepotrzebnie oraz z silnym postanowieniem dokładnego odkrycia tego miejsca przy najbliższej nadarzającej się okazji. Jak sobie postanowiłam tak zrobiłam chociaż upłynęło trochę więcej czasu zanim przyszłam tutaj z aparatem.



Chociaż widziałam w życiu już całkiem sporo i w wielu miejscach byłam to i tak nadal zdumiewa mnie to w jak klimatycznych miejscach można żyć i nazywać je domem. I nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać fakt, że w wielkich miastach można znaleźć takie klimatyczne zakątki w ogóle do tych miast niepasujące. Spokojne, ciche, gdzie życie płynie w zwolnionym tempie a codzienność zwalnia i wydaje się prosta, łatwa i przyjemna. W Hamburgu widziałam już takich miejsc dużo - byłą wioskę rybacką z domami krytymi strzechą czy piękną plażę niedaleko jednej z głównych arterii miasta. Takie zaskoczenia lubię i jestem ich wiecznie spragniona.


Jednym z najbardziej znanych miejsc jest Komponistenviertel ( Dzielnica Kompozytorów ) z muzeami urodzonych w Hamburgu kompozytorów Brahmsa i Telemanna. W jednym z tych ceglanych budynków znajduje się również największe Miejskie Muzeum w całych Niemczech.


I chociaż w ciągu dnia jest tutaj cicho i spokojnie to wieczorem ten piękny kawałek miasta rozbrzmiewa jazzem i muzyką klasyczną bo znajdują się tutaj jedne z najstarszych lokali w Hamburgu.




Znajdują się tutaj również klimatyczne galerie sztuki i niestandardowe biblioteki i księgarnie. Mam wrażenie, że wszystko tutaj do siebie pasuje, nie ma krzykliwych neonów ani ozdób i detali bardzo rzucających się w oczy.



Niektórzy z mieszkańców tej dzielnicy mają to szczęście że praktycznie prosto z domu mogą wyjść na klimatyczne patio z wiekową studnią. Zauważyłam rodziny lub znajomych jedzących na takich placykach obiady, pijących kawę lub czytających książkę. Na zdjęciu poniżej w prawym dolnym rogu widać właśnie jedną z mieszkanek relaksującą się przed domem. Widać, że mieszkańcy dbają o tę dzielnicę i są świadomi uroku i wartości miejsca, w którym mieszkają.  


To naprawdę inny świat, taki trochę bajkowy i magiczny, wszystko wydaje się do siebie pasować co tylko dodatkowo pogłębia wrażenie bycia w innej rzeczywistości. To świetne miejsce żeby przesiąknąć panującym tutaj spokojem, ja byłam zrelaksowana jeszcze długo po.




Tego dnia, skoro byliśmy już w podróży "do tutaj" zrobiliśmy coś co planowaliśmy od dawna ale zawsze odstraszały nas albo kolejki, albo pogoda negatywnie wpływająca na widoczność. Wjechaliśmy na wieżę kościoła św. Michała żeby obejrzeć panoramę miasta.


Jezioro, a w zasadzie dwa, w samym sercu Hamburga nigdy nie przestanie mnie zachwycać. Praktycznie przy samym brzegu znajduje się Ratusz Miasta więc często sobie myślę jak to by było przypłynąć do Urzędu Miasta kajakiem :), Chociaż niestety z tego co zaobserwowałam to podpłynąć można ale nie bardzo jest gdzie zacumować.


Tegoroczne lato sprzyja otworzeniu się na najbliższą okolicę i dostrzeganiu w niej potencjału. Zdobywanie nowych lądów nabrało innego znaczenia a najłatwiejszym do przekroczenia horyzontem okazuje się być ten, który mamy blisko domu. Nie narzekam bo chociaż marzą mi się dalekie kraje to cieszy sam fakt, że mogę być w drodze. Napełnić termos earl grey'em a plecak niezbędnymi przyborami i ruszyć w bliski świat. Ciut dalej ruszam za miesiąc a data wyjazdu rozbłyska mi w głowie całą gamą pięknych i intensywnych barw.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...