To była najważniejsza podróż w moim życiu bo najbardziej wyczekiwana. Marzyłam o niej latami, latami też w nią wątpiłam. Myśl o podróży do Kambodży towarzyszyła mi od lat a jako dziecko wyobrażałam sobie, że jak już będę duża to pierwszym moim objawem dorosłości będzie zobaczenie Angkor Wat. Dorosła jestem od dawna, duża już raczej nie będę. Jak widać realizacja największego z podróżniczych marzeń wymagała czasu - dni, miesięcy i lat będących na zmianę planowaniem, gdybaniem i zwątpieniem. Marzenie o Kambodży dawało o sobie znać z różną częstotliwością i mocą ale z największymi marzeniami chyba tak już jest.
I chociaż wszystko okazało się szalenie łatwe to nie mam do siebie ani krzty żalu czy pretensji, że tyle czekałam. Wierzę w to, że był jakiś sens w tym czekaniu a 15 kwietnia to był czas idealny i mi przeznaczony. Tego dnia zmieniło się wszystko a Angkor Wat nie był już największym marzeniem. Stał się jednym z najpiękniejszych wspomnień.
Zwiedzałam Angkor Wat niespiesznie, ciesząc się chwilą i każdym z tych trzech dni jak najważniejszym świętem. Chciałam dostrzec jak najwięcej i jak najwięcej zapamiętać. Miejsce jest naprawdę niesamowite i jak dla mnie magiczne. Wiem, że są tacy którzy zwiedzanie świątyń ograniczyli tylko to Angkor Wat - tej najbardziej znanej, z charakterystycznymi kopułami przypominającymi szyszki lub karczochy. To właśnie ona znajduje się na fladze Kambodży i chyba w każdym folderze turystycznym. A tymczasem Angkor Wat to dużo więcej - Ta Prohm
( spokój tego miejsca zakłóciła Lara Croft ) ze znanym chyba wszystkim charakterystycznym drzewem, którego odnóża spływają po jednym z murów, Bayon ( chyba moja ulubiona ), Phnom Bakheng czy Taras Słoni. Oprócz tego na Angkor składają się mniejsze i mniej znane kompleksy świątyń. Nie są tak popularne wśród turystów i dociera do nich mało kto. Teraz jak wiem to wszystko nie mogę uwierzyć, że można być w Angkor Wat jeden dzień.
( spokój tego miejsca zakłóciła Lara Croft ) ze znanym chyba wszystkim charakterystycznym drzewem, którego odnóża spływają po jednym z murów, Bayon ( chyba moja ulubiona ), Phnom Bakheng czy Taras Słoni. Oprócz tego na Angkor składają się mniejsze i mniej znane kompleksy świątyń. Nie są tak popularne wśród turystów i dociera do nich mało kto. Teraz jak wiem to wszystko nie mogę uwierzyć, że można być w Angkor Wat jeden dzień.
Na nasze szczęście nie sprawdziła się opinia z tłumami turystów i wiecznym tłokiem. Owszem, miejsce przyciąga tłumy z całego świata ale najwięcej turystów było z samego rana, zaraz po wschodzie słońca. Możliwe, że uratował nas fakt że byliśmy praktycznie pod koniec sezonu turystycznego. Nie bez znaczenia jest to, że lubię chodzić swoimi ścieżkami - uwierzcie mi że wystarczyło zejść z głównego szlaku, którym szli wszyscy żeby mieć Angkor Wat tylko dla siebie, w otoczeniu spokoju i ciszy. To w takich momentach właśnie zdawałam sobie sprawę gdzie jestem i że rzeczywistość dzieje się naprawdę. A co było w tym najfajniejsze i najpiękniejsze? Mój w niej udział.
Angkor Wat jako ta świątynia najbardziej znana cieszy się największą popularnością i tam panuje największy tłok. Kolejka była też do Tomb Raider Tree ale wszystko szło sprawnie, każdy czekał na swoją kolej, nikt nikogo nie poganiał ale za to każdy każdemu robił zdjęcie.
Każdy kierowca tuk-tuka ma na wyposażeniu mapę z planem świątyń i największą wiedzę na temat tego jaką trasę obrać żeby wszystko było po drodze. Polecam zdać się na ich wiedzę i doświadczenie, miałam swój plan zwiedzania ale szybko skapitulowałam widząc jego bezsens i wieczne zataczanie kół.
W okresie panowania Czerwonych Khmerów ( 1975-1979 ) wiele świątyń zostało zniszczonych albo podupadło. W wielu miejscach trasa wiedzie przez leżące na ziemi kamienie lub kawałki murów a ściany lub wejścia podtrzymują rusztowania lub stropy. Wszyscy mają nadzieję, że skoro Angkor przetrwał wieki to z pomocą i ingerencją ( tą w dobrej wierze ) człowieka uda się zatrzymać czas.
Kompleks Angkoru to jedno z największych osiągnięć architektonicznych w historii ludzkości. Co prawda do dnia dzisiejszego przetrwały tylko ceglane i kamienne świątynie ale i tak to co zostało jest arcydziełem. I chociaż stojąc wśród murów widać upływ czasu to nie mogę pojąć jaki to jest kawał historii. Patrząc na to wszystko człowiek sam z siebie chce okazać temu miejscu szacunek.
W 1992 r. Angkor Wat został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.
Nasz tuk-tuk driver. Zawsze kiedy wracaliśmy ze zwiedzania świątyń spał a nam było żal go budzić więc grzecznie czekaliśmy. Woził nas przez trzy dni zwiedzania Angkor Wat, dużo przed umówionym czasem czekał przed hostelem a że tempo zwiedzania mieliśmy wolniutkie to przesypiał w ciągu dnia sporo. Była to podróż moich marzeń i praktykowałam celebrowanie chwil. Chciałam wszystko zapamiętać żeby później karmić się tymi wspomnieniami i przywoływać je utrwalonymi fragmentami w gorsze dni. Kiedy mam spadek formy, zaczyna dawać o sobie znać jesienna rozlazłość i smutna nostalgia, wspomnienia z lepszych dni podnoszą na duchu. Razem z ciepłą herbatą, kocem i kimś bliskim obok stanowią niezbędny jesienny zestaw ratunkowy.
Momentami patrzę na te zdjęcia i nadal nie wierzę...