Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

niedziela, 29 stycznia 2023

Jak mi się żyło w 2022 roku

 Długo szukałam motywacji do tego, żeby podsumować poprzedni rok tak jak to robię zawsze w styczniu. Jakoś nie umiałam wykrzesać w sobie entuzjazmu do robienia podsumowań a jak myślałam o poprzednim roku to wśród wspomnień najbardziej wyrazista była Jordania, która swoją magią przysłaniała wszystko. Niestety bolesna prawda jest też taka, że 2022 wypada blado w zestawieniu z kilkoma poprzednimi latami i w sumie to nie do końca wiem, czy jest się czym chwalić 😊. Ale ale, trochę mi szkoda przerwać tę styczniową tradycję, nie poddam się tak łatwo, poza tym takie podsumowanie kiepskiego w moim odczuciu roku może być świetną motywacją do tego, żeby z tego który niedawno się zaczął wykrzesać jak najwięcej. Bo chociaż zaczął się chorobą, której skutki odczuwam do dzisiaj, to z całych sił wierzę w to, że pozostałe miesiące będą fajne i za rok usiądę do podsumowania ze zdecydowanie większą motywacją a lista pięknych wspomnień będzie długa.

Najpiękniejszym tegorocznym wspomnieniem jest Jordania, która zdobyła miano podróży marzeń i teraz przepycha się na podium z Kambodżą, Tajlandią i z Marokiem. Bardzo się cieszę, że spełniłam marzenie o zobaczeniu Petry i że mogłam się nią cieszyć zanim zalały ją tłumy.

W marcu pojechaliśmy na weekend do Berlina. W niemieckiej stolicy byłam już wcześniej i nie przywiozłam nie wiadomo jak obłędnych wrażeń. Dałam Berlinowi drugą szansę ale prawda jest taka, że przyjaźni między nami nie będzie i jeśli o mnie chodzi to jest to jedno z najbrzydszych miast w jakich byłam i zdecydowanie najbrzydsza stolica.

Z perspektywy czasu myślę, że trochę dałam ciała z wyjazdem urodzinowym i na ten rok planuję coś trochę bardziej spektakularnego. Bo w Amsterdamie już byłam i generalnie nie marzyłam o powrocie tam. Sierpień był dla mnie miesiącem trudnym zawodowo, ciężko zachorowała moja szefowa, która do pracy na część etatu wróciła dopiero kilka dni temu. Razem z kolegami i koleżankami przejęliśmy część jej obowiązków. W tym samym czasie przez mój zakład pracy przewinęła się kolejna covidowa fala co spowodowało spore braki personalne. W związku z powyższym osobom zdrowym, czyli w tym przypadku niezaszczepionym, znów zwiększył się zakres zadań. Nie chciałam dokładać pracy i znikać na dwa tygodnie i zamiast brać dłuższy urlop przedłużyłam sobie weekend a urlop wzięłam na Święta. Na szybko podjęłam decyzję, że może Holandia, bo co z tego, że już byłam skoro Niemąż nie a podróżować z Nim uwielbiam, jest najlepszym kompanem świata.

W sierpniowym nawale pracy, o którym wspomniałam wyżej, często jęczałam w domu że jestem głupia, że tak łatwo daję się namówić na przejęcie obowiązków innych osób, że powinnam być bardziej asertywna i w dyplomatyczny sposób odmawiać, i w ogóle po co to wszystko. Pod koniec roku okazało się po co bo awansowałam i to od razu przeskakując dwa stanowiska.

W październiku udało nam się polecieć na kilka dni na Litwę a w grudniu pojechaliśmy tam samochodem. Z Litwy pochodzi osoba, z którą idę przez życie, stąd też nasze dosyć częste tam wizyty. Może i żyję w konkubinacie ha ha ha ale razem z partnerem jesteśmy żywą kontynuacją Unii Polsko-Litewskiej a to już o sobie może powiedzieć mało kto.


Przed całkowitym podróżniczym zdziczeniem ratuje mnie fakt, że oboje bardzo lubimy takie jednodniowe wycieczki po tej bliższej i ciut dalszej okolicy. Byliśmy w Lubece, w Plön, we Flensburgu, na Jarmarku Bożonarodzeniowym w Bremen, wielokrotnie na wydmach i nad Morzem Północnym. Dla nas to nic niezwykłego przejechać 100 km żeby napić się kawy albo herbaty z widokiem na morze, tak było np. w minioną niedzielę. Podjęliśmy decyzję, że jedziemy nad morze chociaż pogoda była taka, że normalni ludzie nawet nie myśleli o tym, żeby wyjść z domu. I wiecie co? Po drodze stał się cud, ale taki potężny, bo chmury zniknęły odsłaniając oszałamiające niebo, wyszło słońce, przestało wiać, nad morzem było cudnie i nawet pomimo niedzieli i spacerowych tłumów udało nam się znaleźć wolny stolik w ulubionej kawiarni na plaży. 




Chociaż lato na północy Niemiec było w zeszłym roku raczej kiepskie, sporo rowerowałam po starych ale i nowych szlakach. Bardzo wyraźnie odczułam ironię losu dotyczącą tego, że pogoda psuje się w weekendy i wolne od pracy dni. Ale coś tam z tej mało sprzyjającej codzienności uszczknęłam, regularnie przemierzałam moje pola, łąki i lasy, jeździłam na książkę i herbatę na Malediwy nad Łabą. W dalszym ciągu uważam, że jestem szczęściarą mając niedaleko domu takie piękne miejsca, rzekę, jeziora, wydmy i setki kilometrów lasów. Bez regularnych, najlepiej codziennych, kontaktów z przyrodą nie mogłabym żyć, zresztą co to by było za życie. Moje ulubione miejsca uszczęśliwiają mnie tak, że nawet teraz myśląc o nich szeroko się uśmiecham, a świadomość tego, że po pracy potrzebuję zaledwie kilka minut żeby otulić się zielenią jest wielkim dobrodziejstwem.



Kulturalnie też niezbyt dużo się działo ale byliśmy na dwóch koncertach, raz tutaj a raz na Litwie. W planach był jeszcze jeden w sierpniu ale Alex Clare złamał nogę i przerwał trasę koncertową. Już miałam pisać, że przez cały rok nie byłam w ani jednym muzeum ale czekajcie, czekajcie, przecież byłam w Muzeum Seksu w Amsterdamie, nie wypada o tym nie wspomnieć. Przeczytałam 61 książek, co przed chwilą sprawdziłam w aplikacji i wiecie co? Przewijałam tak sobię tę książkową listę i razem z większością tytułów pojawiało się wspomnienie, kiedy i w jakim miejscu daną książkę czytałam. Mam kilka nowych pasji, wśród których na prowadzenie wychodzi malowanie po numerach. Kurczę, to jest naprawdę fajne a poza tym ma działanie terapeutyczne, zaczynam "kolorować" i czuję jak znika cały nagromadzony w ciągu dnia stres. Kończę już drugie arcydzieło i o ile to pierwsze było łatwe bo na rozgrzewkę, to drugie jest dużo bardziej skomplikowane i ma małe, fantazyjne kształty. Bywa, że siedzę cały wieczór a postępów w artystycznych pracach malarskich nie widać. Ale powoli zmierzam ku końcowi a w kolejce już czeka kolejny obraz i następna nowa pasja - embroidery. Ciekawe czy się polubimy.

✦✦✦

No i najważniejsze - w minionym roku opublikowałam 46 wpisów co bardzo mnie cieszy. Pisałam z przyjemnością a co najważniejsze nigdy nie straciłam do tego pisania motywacji tak jak to bywało w poprzednich latach. No dobra, może raz czy dwa chciało mi się trochę mniej ale ten stan szybko mijał; przeganiałam go czytając stare wpisy i Wasze przemiłe komentarze. Dziękuję bardzo, że tu zaglądacie i zostawiacie tyle ciepłych słów. Niemiennie jesteście dla mnie największą motywacją bym nadal trzymała się chmur.

✦✦✦

Może i w zeszłym roku niewiele się działo ale wiecie co? W ogóle mnie to nie martwi bo byłam szczęśliwa i zadowolona z życia prywatnego oraz osiągniętych ciężką pracą sukcesów zawodowych. Nie było przykrych ani smutnych momentów, które zburzyłyby harmonię dobrej i spokojnej codzienności bo nawet kiedy niewiele się działo to działo się dobrze i po mojej myśli. Wstydem byłoby narzekać. Mam jednak świadomość tego, że miałam lepsze lata. Moja lista noworocznych postanowień jest krótka ale treściwa, składa się na nią jeden punkt. Jeden ale treściwy - chciałabym z tego roku wycisnąć najwięcej jak się da, żebym za rok o tej porze miała co wspominać, bez uczucia niedosytu.

niedziela, 22 stycznia 2023

Wadi Rum. Najpiękniejsze odludzie świata ( przynajmniej dla mnie )

 No dobra, nie będę tego momentu przekładać w nieskończoność. I chociaż dzień miałam dzisiaj cudny bo spędziłam go nad morzem to z wielką chęcią cofnę się we wspomnieniach do lipca i niezapomnianych dwóch dni spędzonych na Wadi Rum. Kto z Was tam był ten wie a kto nie ten musi mi uwierzyć na słowo - Wadi Rum to jedno z najpiękniejszych miejsc na całej Ziemi. I gdyby nie to, że doskonale pamiętam, że po pustyni poruszaliśmy się jeepem, byłabym w stanie uwierzyć, że przy pomocu statku kosmicznego wystrzelono mnie na inną planetę.

Wielkie, niczym nieograniczone połacie piasku w kilku odcieniach beżu, brązów, żółci i czerwieni a pośród tego wszystkiego pobudzające wyobraźnię formacje skalne. Niektóre z nich tak wysokie, że niemal sięgające nieba.



Na teren pustyni nie można wjechać swoim własnym środkiem transportu, co wydaje się oczywiste i całkowicie zrozumiałe. Skorzystaliśmy zatem z kilkugodzinnej wycieczki po najpiękniejszych zakątkach Wadi Rum a po całym dniu wrażeń, zachwytów, moich pisków i skakania z radości odwieziono nas do małego skupiska beduińskich namiotów, gdzie spędziliśmy niezapomnianą noc.



Wadi Rum zachwyciło mnie do tego stopnia, że często a bywa, że i regularnie marzę o tym, żeby móc się tam teleportować. Sama sobie zresztą obiecałam, że wrócę do Jordanii a plan pobytu będzie krótki ale wyjątkowy - spędzę jeden dzień w wodach Morza Martwego i trzy na pustyni, odcięta od świata. Będę głaskać wielbłądy, spacerować, oczyszczać umysł, czytać książkę i zachwycać się tym co mam wokół. W nocy będę wpatrywać się w miliony gwiazd i Drogę Mleczną widoczną jak na dłoni.



Od naszego kierowcy dowiedzieliśmy się, że na Wadi Rum można prześledzić geologiczne dzieje Ziemi z ostatnich 600 mln lat. W ogóle mi się to w głowie nie mieści, nie jestem w stanie ogarnąć tego rozumem, mam nadzieję, że to nie dlatego, że umysł mam w kolorze blond 😉. Wadi Rum jest częścią Pustyni Syryjskiej i graniczy z Arabią Saudyjską, Pustynią Arabską i z Morzem Czerwonym.


Wielbłądy - jedna z największych radości mojego pobytu na pustyni. Jestem przeciwniczką atrakcji turystycznych wykorzystujących zwierzęta jako środek transportu ale za to wielką zwolenniczką okazywania im miłości. I jeżeli kiedykolwiek zastanawialiście się, czy wielbłądy naprawdę mają takie mięciutkie pyszczki jak to wygląda na zdjęciach to odpowiedź brzmi: tak! Wiem, bo sprawdziłam wielokrotnie.




Wadi Rum to pustynia górzysta, ze względu na swój niezwykły krajobraz ukształtowany z piaskowych gór, klifów, wydm i skalnych kanionów nazywana jest Księżycową. Magii temu miejscu dodaje mozaika kolorów na co dowód mam na półce w słoiku - wystarczył krótki spacer wokół naszego miejsca noclegowego abym uzbierała sobie piasku w kilku kolorach. W domu przesypaliśmy go warstwowo do szklanego naczynia w efekcie czego mamy własnoręcznie robioną pamiątkę, która i przywołuje piękne wspomnienia z naszej pustynnej przygody.



Poniżej po lewej widać nasze miejsce noclegowe. Może beduińskiemu namiotowi daleko do pięciogwiazdkowych hoteli ( nie żebym marudziła i narzekała, bo takie obiekty nie dla mnie ) ale za to nocą mieliśmy nad głową miliardy gwiazd. Była to jedna z najbardziej magicznych nocy w całym moim życiorysie - pyszna lokalna kolacja, hektolitry przygotowywanej na ognisku herbaty, rozmowy do późna z innymi turystami, dużo śmiechu ale też i wzruszeń będących efektem zwierzeń ludzi zebranych wokół ognia. I ja nie mogąca oderwać wzroku od tej magii którą miałam nad głową. W tym momencie miałam wszystko - ciszę, spokój, gwiazdozbiory, było mi ciepło, pachniało ogniem, miałam najbliższą osobę tuż obok i co najważniejsze, pod dostatkiem herbaty. Czy kogoś dziwi fakt, że byłam bezgranicznie szczęśliwa?


niedziela, 15 stycznia 2023

Powody do radości na dziś vol.1

 Ostatni tydzień nie był dla mnie najłatwiejszy z kilku względów, głównym było zatrucie pokarmowe, które przeczołgało mnie kompletnie. Rzadko choruję, nie łapię przeziębień a jeśli już to trwają dwa dni i zwalczam je domowymi sposobami, takimi jak herbata z cytryną, cytrusy i duża ilość czosnku w potrawach. Jedyną zdrowotną niegodnością jest grypa żołądkowa, która "umila" mi życie przynajmniej dwa razy do roku. Jednak zatrucie pokarmowe, po którym właśnie się podnoszę i otrzepuję kolana, pozbawiło mnie zupełnie chęci do życia. Jestem prawie pewna, że zatrułam się w restauracji bo źle się poczułam jakiś czas po posiłku, no chyba że to jakiś zbieg okoliczności. W tej restauracji jadaliśmy nie raz, to klimatyczny lokal nad jeziorem gdzie za każdym razem trzeba odstać swoje w kolejce czekając na wolny stolik. Pojęcia nie mam co mi zaszkodziło...Czy można gorzej zacząć rok niż już na początku stycznia marzyć o tym, żeby się skończył? Cóż, w tym roku właśnie to mi się przytrafiło. Umierałam praktycznie przez tydzień, w międzyczasie były dwa dni kiedy czułam się w miarę ok ale ostatnie trzy dni chorowania sprawiły, że nie wiedziałam gdzie jestem. Ani kim. Nie pomagały żadne leki bo nie udało mi się utrzymać ich w organizmie na tyle długo, żeby miały szansę zacząć działać. Teraz już jest ok, odzyskałam siły i wiarę w to, że jeszcze przyjdą piękne dni. Wiecie jak to jest po chorobie, kiedy wszystko cieszy Was po stokroć a najzwyklejszy gorący kubek ma smak ulubionego babcinego rosołu, takiego z domowym makaronem? Jestem na takim etapie właśnie, wszystko mnie raduje, zatem proszę wziąć poprawkę na te moje powody do uciechy, bo większość może być banalna. Echhh, szlachetne zdrowie...

  • wczoraj wracając ze sklepu widziałam pąki na drzewie magnolii
  • ciepły precel smakował tak, że mruczałam z zadowoleniem głośno i donośnie
  • tak samo cudownie smakowała pierwsza herbata wypita z całkowitym przekonaniem, że zostanie ze mną na dłużej niż to bywało przez ostatnie dni
  • po praktycznie tygodniu głodówki wrócił mi apetyt i zjadłabym wszystko, najlepiej na raz. Nie wiem czy mam większą ochotę na zupę kokosową, czy na tajskie curry albo makaron z zielonym pesto. Albo na taką wielką i ciepłą kanapkę ze wszystkim co znajdę w lodówce 😊. Ponieważ mam świadomość tego, że w tym obżarstwie powinnam zachować umiar to na śniadanie były hiszpańskie tostadas, z pomidorami i hiszpańskim jamónem a na obiadokolację będzie makaron z krewetkami
  • pierwsze w tym roku pranie wysuszone na balkonie - odhaczone
  • od kilku dni ptaki o poranku śpiewają tak cudnie, że nie proszę Alexę o włączenie radia
  • tylko ja czuję w powietrzu wiosnę? Już nie chodzi tylko o te wspomniane wyżej ptaki, ani o te pąki magnolii ale o powietrze wypełniające płuca świeżością i chęcią do życia. I trawa jakaś taka soczyście zielona
  • dostałam widokówkę z Krakowa od blogowej koleżanki, Gosia, bardzo Ci dziękuję, nawet nie wiesz jaką sprawiłaś mi radość. Polecam się na przyszłość 😊
  • przez większość dnia mieszkanie wyglądało tak! Czy to nie jest jeden z najpiękniejszych widoków świata?
  • żebyście tylko mogli sobie wyobrazić jakim entuzjazmem napawa mnie myśl o wtorku i powrocie do pracy! Raduję się niemal tak jak przed daleką i egzotyczną podróżą, już nawet praca zarobkowa jest fajniejsza niż chorowanie a ośmiogodzinny roboczodzień jest wspaniałą perspektywą i najfajniejszym planem jaki można mieć 
  • w kwietniu będziemy obchodzili z Niemężem kolejną rocznicę szczęśliwego życia w niezalegalizowanym związku i aby to uczcić kupiliśmy rano bilety do kolejnego europejskiego kraju 
  • cieszy mnie przeogromnie wszystko, i czytanie, i malowanie po numerach, i pierwsze kroki w embroiderach. Odzyskałam siły i chęci do życia po tym ciężkim czasie, rozsadza mnie energia, wszystko raduje. Fajnie, że jeszcze jutro mam wolne, ogarnę trochę nasze metry kwadratowe, skoczę do sklepu ogrodniczego i będę się lenić bezwstydnie                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                  A Was co uszczęśliwiło ostatnio?                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                               

wtorek, 10 stycznia 2023

Czarno - biała zima

 Pierwotny plan zakładał, że teraz pojawi się tutaj wpis z Wadi Rum, wyjątkowego miejsca, jednego z najpiękniejszych w jakich byłam. Spodziewałam się, że styczeń przyniesie pogorszenie samopoczucia bo sami wiecie, Święta minęły, w najbliższej perspektywie nie czeka na nas nic fajnego, no chyba że wiosna ale do niej jeszcze dużo czasu. Zatem na styczeń zostawiłam sobie wspomnienia wielkiego kalibru jako skuteczną broń w walce ze styczniowym smutkiem. A tu nic, czuję się dobrze, pogoda znośna chociaż daleko jej do zimowej a dzisiaj rano kiedy po przebudzeniu otworzyłam okno usłyszałam ptasi śpiew tak cudny, że pomimo szarugi od razu się jaśniej i piękniej zrobiło.


Na początku stycznia zgodnie z tradycją powinno tutaj pojawić się również podsumowanie minionego roku ale jakoś nie mam weny i jak patrzę wstecz to mam wrażenie, że nic fajnego się nie wydarzyło. Wszystko przysłania Jordania, Petra, nasza niezapomniana samochodowa podróż i moja radość podczas lewitowania w Morzu Martwym. Ale usiądę kiedyś i na spokojnie sobie przejrzę historię życia zapisaną w przeciągu dwunastu ostatnich miesięcy i ją tutaj podsumuję.

Zatem dzisiaj będzie o litewskiej zimie, krótkiej ale jednak. Bo jak by nie patrzeć zdążyłam się nią nacieszyć. Na Litwie było biało od listopada, padało dużo i systematycznie ale do Świąt z tej aury zostało niewiele. Na szczęście w Święta znów sypnęło a dla nas to był głośny sygnał do natychmiastowego wymarszu z domu i ruszenia w las.

Zabieliło się w kilka chwil, w czas akurat potrzebny na to, żeby dojść do lasu no bo wiadomo nie od dziś, że zasypany śniegiem las to jeden z cudów natury.



Wiem, że te zdjęcia wyglądają na czarno - białe ale w całej tej cudnej aurze zabrakło odrobiny słońca i kawałka niebieskiego nieba, dlatego tak. Nic to, nie będę narzekać, i tak lepsza taka zima niż szara i bura jesień, co do tego nie mam nawet grama wątpliwości.



Początkowo sypało tak intensywnie, że nie dało się robić zdjęć bo płatki śniegu gęsto oblepiały mi i twarz, i aparat. Wtedy całą swoją uwagę skupiałam na radości i cieszeniu się chwilą, i dobrze zrobiłam bo już dwa dni później okazało się, że zima wróciła na krótko. Jak widać spontaniczność popłaca i pomimo tego, że cudownie było w domu pod kocykiem to jednak gdzieś w tyle głowy dawała o sobie znać myśl, że jak teraz nie pójdę na spacer to mogę tego żałować.



Biała zima jest cudna, to jedna z radości mojego życia. Jest pięknie, klimatycznie i cicho, jeśli nie liczyć chrupania śniegu pod butami ale to przecież najpiękniejsze dźwięki. I to wszystko za darmoszkę, nie trzeba rezerwować wejściówek ani jakoś specjalnie się szykować bo drzewom nie przeszkadza fakt, że pod kurtką jest piżama ani że z butów wystają skarpety z pomponami. Od tego są Święta, urlopy i wolne dni żeby żyć po swojemu.

Tymczasem dokładnie za 70 dni zaczyna się kalendarzowa wiosna i chociaż do tego pięknego dnia został jeszcze kawał czasu to z całych sił wierzę w to, że najgorsze pogodowe zło już za mną. Wiem, że jeszcze za wcześnie na cieszenie się, że przetrwałam ale może chociaż mogę mieć nadzieję, że już gorzej nie będzie. Liczę na to, że w weekend otworzę tegoroczny sezon rowerowy, niech nawet będzie chłodno ale żeby nie padało. Tęskno mi za momi leśnymi ścieżkami, herbatą wśród drzew i Malediwami nad Łabą.

poniedziałek, 2 stycznia 2023

Rozważania poświąteczne

 W przedświąteczną środę wskoczyłam w ciepłą i przytulną bańkę, w której tkwię do dzisiaj. Miło mi tutaj i błogo, z niechęcią myślę o wydostaniu się z niej ale niestety już jutro będę do tego zmuszona bo świąteczno - noworoczny urlop dobiegł końca i trzeba zacząć żyć normalnie. Ubierać się ładniej, rzęsy malować, mieć nadzieję na wolne miejsce w pociągu i takie tam. Niby to były tylko dwa tygodnie ale jak widać tyle w zupełności wystarczy aby o świecie zapomnieć.


Boże Narodzenie spędziliśmy na Litwie i były to już moje drugie Święta w tym kraju. Pojechaliśmy na Litwę samochodem i powiem Wam, że za każdym razem taka daleka podróż mija mi szybciej i bardziej mnie cieszy. Komfort jazdy to pewnie zasługa wygodnego samochodu ale temu, że w ogóle mi się nie nudzi to się trochę dziwię bo jak by nie było na Litwę mamy 14 godzin a nam to mija raz dwa. Jak widać dobrze być niemogącymi się nagadać gadułami, to dużo ułatwia.


Święta to był cudowny czas, wymarzony bo nie zmuszał do niczego, w tym również do przebierania się z piżamy w normalne ciuchy. Jedyną motywacją były dla mnie odwiedziny gości albo śnieżyca bo śnieg jak mało co daje mi zimą energetycznego kopa. Chociaż i tak zdarzało się, że poszłam do lasu w bluzce od piżamy bo przecież pod kurtką i tak nie widać co mam na sobie. Największy ubraniowy sukces osiągnęłam w drugi dzień Świąt kiedy poszliśmy na wieczorny spacer i na sesję zdjęciową przy zamku i choince. W drodze powrotnej weszliśmy do kawiarni na kawę i ciastko i kiedy tak popijałam piernikową latte grzejąc nią sobie dłonie zdałam sobie sprawę, że jeśli chodzi o świąteczny strój to tak jakby osiągnęłam rekord. Rekord albo dno, zależy od poziomu optymizmu. Bo miałam na sobie piżamę, na niej spodnie i sweter, z bielizny tylko skarpetki w których śpię, bo zimą zawsze marzną mi stopy. A najgorsze jest to, że kiedy tak siedziałam w fotelu obserwując przez wielkie okno padający śnieg zdałam sobie sprawę, że czuję się wyjątkowo pięknie i nad wyraz komfortowo.

Święta to był cudny czas, spowolniłam i wypoczęłam. Były planszówki, dużo śmiechu, spacery w śnieżycy i długie rozmowy. 



Nieskromnie muszę przyznać, że jeśli chodzi o gust muzyczny to jestem jedną z najdziwniejszych osób jakie znam. Jeden z moich ulubionych piosenkarzy śpiewa po francusku, zatem nie rozumiem nic bo w tym języku znam jedynie podstawowe zwroty i umiem kupić croissanta. Kolejny ulubiony piosenkarz to Litwin zatem też do zrozumienia o czym śpiewa brakuje mi sporo ale w prezencie świątecznym dostałam bilety na jego koncert w Kownie, z którego wróciłam zachwycona, w dodatku z płytą z dedykacją bo po koncercie udało mi się porozmawiać z idolem. Po hiszpańsku.


Nowy Rok przywitaliśmy nad Łabą a całe wczoraj spędziliśmy tak jak lubię, w piżamie, opuszczając rozłożoną sofę jedynie w sytuacjach absolutnie kryzysowych. Udało mi się przeczytać prawie całą, liczącą ponad czterysta stron książkę i obejrzeć zaległy film. Dzisiaj ostatni dzień bimbania, jutro rano przybiję sobie piątkę z szarą rzeczywistością, witając się z nią po dwóch cudnych tygodniach, spędzonych tak jakby w innym świecie.



Z jakości sylwestrowych zdjęć chyba nie muszę się tłumaczyć, wszak robiłam je ja, telefonem.


Kochani, życzę Wam żeby ten Nowy Rok był wyjątkowy pod każdym względem. Każdego dnia róbcie wszystko żeby stworzyć sobie wymarzoną rzeczywistość, nie ustawajcie w spełnianiu marzeń, żyjcie z całych sił, odważnie i z uśmiechem na ustach. Niech sprzyjają Wam pomyślne wiatry a problemy omijają Was najszerszym możliwym łukiem. Mocno przytulam wszystkich Was razem i każdego z osobna i dziekuję, że tu zaglądacie.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...