Jestem w wiecznym niedoczasie a sił nie brakuje mi tylko dlatego, że napędza mnie chaos. Hotel, w którym pracuję, działa już prężnie na pełnych obrotach a co za tym idzie praca wre i jak u większości to ona stanowi największą część codzienności. Po pracy zwykłe życie przecinane weekendami, które stanowią miłą odmianę od pięciodniowej rutyny. Z niedowierzaniem przyjęłam fakt, że już od dzisiaj jesień; nie ma sensu się dłużej oszukiwać, że jeszcze będzie ciepło, słonecznie i jasno od samego rana bo bliższe są nam czasy kiedy jeszcze o ósmej rano będzie noc. No trudno. Jesieni generalnie nie lubię ale tylko chwilowo, do czasu aż się nie zacznie. Świadomość, że zbliża się wielkimi krokami niosąc ze sobą ciemność, zimno i chłód pozbawia mnie sił witalnych. Kiedy już nadejdzie i zacznie się nieuniknione to jakoś się z nią oswajam i przypominam sobie wszystko dobre co ze sobą niesie. Lubię owijać się w koc, zapalać świeczki, nosić grube skarpety, zaparzać herbatę w dzbanku z podgrzewaczem i zasypiać wsłuchana w krople deszczu ciesząc się, że nie moknę. Pocieszająca jest myśl, że po jesieni jeszcze tylko zima ... i znów będzie wiosna.
Ale ja dzisiaj nie o tym. Ku mojej wielkiej radości na moje tatrzańskie wpisy zareagowaliście z entuzjazmem równym temu, z jakim je piszę. Zatem dzisiaj znów wracamy w Tatry ale od drugiej strony. Słowackiej. Pewnego dnia naszego górskiego urlopu przekroczyliśmy uśpioną granicę i ruszyliśmy na spotkanie z nowym krajem aby odbyć spacer po jaskini i wejść bardzo wysoko, ja to nawet wyżej niż On.
Wiem, że może na podstawie zdjęć ciężko w to uwierzyć ale w takim razie uwierzcie mi na słowo - ten dzień zaczął się deszczem, zimnem i mgłą. Byłam do tego stopnia rozczarowana i zrezygnowana, że chcieliśmy przełożyć plany na inny dzień. Ale stał się cud bo praktycznie w chwili kiedy podjęliśmy decyzję o nie wyruszaniu na szlak zaczęło się przejaśniać. Rozjaśniało się niebo a wraz z nim moje oczy i wizja tego dnia. Bo wiecie jak to jest w miejscach takich jak góry - wyrusza się na szlak po to by podziwiać widoki a mgła u celu wędrówki może być lekko mówiąc wkurzająca.
Naszym celem było Predné Solisko ( Skrajne Solisko ), szczyt w słowackich Wysokich Tatrach o wysokości 2.093 m n.p.m. Na wysokości 1.850 m. znajduje się schronisko, restauracja oraz budynki wyciągu narciarskiego. I to właśnie tutaj nasza dwuosobowa grupa rozdzieliła się na dwie pojedyncze ale powiem Wam, że nie było łatwo przekonać V. żeby pozwolił mi iść samej na szczyt. On zrezygnował przez zmęczenie i dobrze Go rozumiem, ja jednak chciałam iść najwyżej jak się da.
Nie wiedziałam co mnie czeka bo wszystko zakrywały chmury i mgła. I prawda jest taka, że po kilku minutach wędrówki na szczyt sama stwierdziłam, że wracam bo przez zmęczenie nie dam rady. Bolały mnie kolana, miałam problemy z oddychaniem i mimo intensywnej wędrówki było mi bardzo zimno a droga była usłana wielkimi głazami, no i cały czas w górę. Usiadłam na chwilę żeby odpocząć i nabrać sił na powrót kiedy nagle wszystko się we mnie uspokoiło, zmęczenie opadło a ja wstałam i ruszyłam szlakiem dalej... oczywiście w górę.
Ten dzień wpisał mi się w pamięć szeregiem różnych emocji, z których teraz pamiętam tylko te najpiękniejsze. Radość z bycia w nowym kraju, ekscytację z wędrówki po górach, zachwyt widokami i wdzięczność wobec pogody, która zrobiła mi najlepszy z możliwych prezent. I wiecie co? Po tym ostatnim urlopie mam stuprocentową pewność, że Tatry to jeden z najpiękniejszych kawałków świata.