Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

czwartek, 23 września 2021

Po drugiej stronie Tatr.

 Jestem w wiecznym niedoczasie a sił nie brakuje mi tylko dlatego, że napędza mnie chaos. Hotel, w którym pracuję, działa już prężnie na pełnych obrotach a co za tym idzie praca wre i jak u większości to ona stanowi największą część codzienności. Po pracy zwykłe życie przecinane weekendami, które stanowią miłą odmianę od pięciodniowej rutyny. Z niedowierzaniem przyjęłam fakt, że już od dzisiaj jesień; nie ma sensu się dłużej oszukiwać, że jeszcze będzie ciepło, słonecznie i jasno od samego rana bo bliższe są nam czasy kiedy jeszcze o ósmej rano będzie noc. No trudno. Jesieni generalnie nie lubię ale tylko chwilowo, do czasu aż się nie zacznie. Świadomość, że zbliża się wielkimi krokami niosąc ze sobą ciemność, zimno i chłód pozbawia mnie sił witalnych. Kiedy już nadejdzie i zacznie się nieuniknione to jakoś się z nią oswajam i przypominam sobie wszystko dobre co ze sobą niesie. Lubię owijać się w koc, zapalać świeczki, nosić grube skarpety, zaparzać herbatę w dzbanku z podgrzewaczem i zasypiać wsłuchana w krople deszczu ciesząc się, że nie moknę. Pocieszająca jest myśl, że po jesieni jeszcze tylko zima ... i znów będzie wiosna.

Ale ja dzisiaj nie o tym. Ku mojej wielkiej radości na moje tatrzańskie wpisy zareagowaliście z entuzjazmem równym temu, z jakim je piszę. Zatem dzisiaj znów wracamy w Tatry ale od drugiej strony. Słowackiej. Pewnego dnia naszego górskiego urlopu przekroczyliśmy uśpioną granicę i ruszyliśmy na spotkanie z nowym krajem aby odbyć spacer po jaskini i wejść bardzo wysoko, ja to nawet wyżej niż On.



Wiem, że może na podstawie zdjęć ciężko w to uwierzyć ale w takim razie uwierzcie mi na słowo - ten dzień zaczął się deszczem, zimnem i mgłą. Byłam do tego stopnia rozczarowana i zrezygnowana, że chcieliśmy przełożyć plany na inny dzień. Ale stał się cud bo praktycznie w chwili kiedy podjęliśmy decyzję o nie wyruszaniu na szlak zaczęło się przejaśniać. Rozjaśniało się niebo a wraz z nim moje oczy i wizja tego dnia. Bo wiecie jak to jest w miejscach takich jak góry - wyrusza się na szlak po to by podziwiać widoki a mgła u celu wędrówki może być lekko mówiąc wkurzająca.




Naszym celem było Predné Solisko ( Skrajne Solisko ), szczyt w słowackich Wysokich Tatrach o wysokości 2.093 m n.p.m. Na wysokości 1.850 m. znajduje się schronisko, restauracja oraz budynki wyciągu narciarskiego. I to właśnie tutaj nasza dwuosobowa grupa rozdzieliła się na dwie pojedyncze ale powiem Wam, że nie było łatwo przekonać V. żeby pozwolił mi iść samej na szczyt. On zrezygnował przez zmęczenie i dobrze Go rozumiem, ja jednak chciałam iść najwyżej jak się da.


Nie bardzo mogę uwierzyć w to, że sama szłam niecałe 250 metrów no ale przecież to jasno wynika z róźnicy w wysokości między schroniskiem a krzyżem na samej górze. Ta droga bardzo mi się dłużyła chociaż szłam w miarę szybko ale z drugiej strony często się zatrzymywałam na zdjęcia. Sporo czasu spędziłam też na szczycie bo nie mogłam się nasycić tym co widzę. Przeżyłam też moment grozy bo w pewnym momencie podczas zmiany obiektywów jeden wymsknął mi się z rąk i poturlał po głazach drogą w dół. Na szczęście zatrzymał się zanim ostatecznie zniknął w otchłani i chociaż w myślach już się z nim żegnałam na zawsze to ocalał i działa, skończyło się tylko małą ryską na filtrze.

Nie wiedziałam co mnie czeka bo wszystko zakrywały chmury i mgła. I prawda jest taka, że po kilku minutach wędrówki na szczyt sama stwierdziłam, że wracam bo przez zmęczenie nie dam rady. Bolały mnie kolana, miałam problemy z oddychaniem i mimo intensywnej wędrówki było mi bardzo zimno a droga była usłana wielkimi głazami, no i cały czas w górę. Usiadłam na chwilę żeby odpocząć i nabrać sił na powrót kiedy nagle wszystko się we mnie uspokoiło, zmęczenie opadło a ja wstałam i ruszyłam szlakiem dalej... oczywiście w górę.


Wybaczcie mi taką ilość zdjęć ale wszystkie są tak przepiękne, że ciężko wybrać ulubieńców. Druga sprawa jest taka, że się nawet zbytnio nie starałam szczerze wierząc w to, że będziecie zachwyceni tak jak ja.





Na samej górze i niespodzianka i nagroda bo ciepło, słonecznie, ze śladową ilością chmur. Spotkałam nawet trzyosobową grupę naszych rodaków dzięki którym mam kilka własnych zdjęć na tym oszałamiającym tle i dowód, że tam byłam.

Ten dzień wpisał mi się w pamięć szeregiem różnych emocji, z których teraz pamiętam tylko te najpiękniejsze. Radość z bycia w nowym kraju, ekscytację z wędrówki po górach, zachwyt widokami i wdzięczność wobec pogody, która zrobiła mi najlepszy z możliwych prezent. I wiecie co? Po tym ostatnim urlopie mam stuprocentową pewność, że Tatry to jeden z najpiękniejszych kawałków świata.

poniedziałek, 13 września 2021

Park Naturalny "Las lagunas de La Mata". Cisza i ja.

 Dam sobie i Wam trochę od Tatr odpocząć. Żeby nie było, że wiecznie tylko wzdycham, tęsknię, ocham i acham to dzisiaj pozachwycam się czym innym. Mam nadzieję, że mi w tym zachwycie będziecie towarzyszyć. Zapraszam Was na spacer wokół jeziora, wśród ciszy, spokoju i lekko szumiących traw. Ale głównie w towarzystwie ciszy.


Nie zapominajmy, że w czerwcu byłam w Hiszpanii i jeśli chodzi o dzielenie się z Wami wspomnieniami stamtąd to mam ogromne zaległości. Pierwszy wyjazd po długim czasie zakazów, nakazów i ograniczeń sprawił, że byłam gotowa wycisnąć z niego najwięcej jak się da. Zaplanowałam wycieczki, spacery i wędrówki i dzielnie trzymałam się planu.



Dużo spacerowałam, co jak wiecie bardzo lubię. Dzisiaj też będzie o jednym ze spacerów, na który wybrałam się samotnie pozwalając V. nacieszyć się spotkaniem z kolegami. Potrzebowałam ciszy i spokoju a nie gwaru i toastów 😊, na to był czas po spacerach.




Sprawdziłam teraz, czy kiedyś już nie pokazywałam tutaj tego jeziora ale nie, droga wolna, będzie o nim dzisiaj. Okolice wokół niego to świetne trasy spacerowe i rowerowe. Pamiętam to miejsce jeszcze z czasów przed modernizacją, chodziłam tam z Milą na spacery. I chociaż historia tego parku jest długa, bo sięga aż 1321 r., w swojej obecnej formie dostępna jest od kilku lat. Jakiś czas temu w niektórych miejscach zbudowano specjalne, drewniane kładki, piknikowe ławki i stoliki, w celu ochrony fauny i flory ogrodzono siatką dostęp do jeziora. 



Zbudowano punkty widokowe i stanowiska obserwacyjne. Jedno z nich widać poniżej. Wizyty tam nigdy nie zapomnę bo kiedy tylko zamknęłam za sobą drewniane drzwi otuliła mnie cisza jakiej nie słyszałam już dawno. Usiadłam na ławce i przez spacjalne okno podziwiałam to co widzę. Razem ze mną w środku były jeszcze dwie panie z Kaliningradu, zaczęłyśmy szeptem rozmawiać, na szczęście ich polski był dużo lepszy niż mój rosyjski, w którym znam zaledwie kilka słów, z czego połowę źle wymawiam. Po jakimś czasie dołączyło do nas dwóch chłopaków ze Szwecji, jeden z nich miał aparat z obiektywem długości mniej więcej mojego wzrostu 😊. Zapytałam go czy mógłby nam pokazać zdjęcia jakie robi i tak sobie wszyscy razem gaworzyliśmy zachwycając się przyrodą.

Teraz jak czasem mam na coś wielkie wkur...zenie, to sobie tamtą ciszę przypominam. Była magiczna. I kiedy tak siedzieliśmy sobie wszyscy obserwując piękno, które nas otacza, to byłam pewna, że w tej ciszy zawiera się wszystko co teraz chcielibyśmy powiedzieć.



Okolice jeziora i samo jezioro sprzyjają wylęganiu ptactwa i to właśnie pasjonaci przyrody i ornitolodzy ( również Ci samozwańczy ) czują się tu jak w raju. Ja na ptactwie się nie znam ale wszystkim posiadającym tę wiedzę z całego serca zazdroszczę. Rozpoznam najbardziej popularne gatunki, w tym również kilka egzotycznych, po ścieżce dźwiękowej to chyba tylko gołębia, wronę i kukułkę 😊. I dzięcioła jak wszyscy.



Były czasy kiedy próbowano wydobywać z jeziora sól, szybko jednak przeniesiono "przemysł" do solanek położonych niedaleko, w Torrevieja, gdzie sól wydobywa się do dziś.


To idealne miejsce na spacer albo żeby sobie usiąść z herbatą, można też nie robić nic i tylko cieszyć się tym miejscem. Gdyby się człowiek dobrze wychylił to widać stąd morze, trzeba tylko przejść przez ulicę i można kontynuować spacer jego brzegiem. Ja tak zrobiłam i to była świetna myśl, nawet pomimo gorąca z którym nie dawała sobie rady nawet nadmorska bryza. No ale ja jestem ciepłolubna, otulona promieniami to mój najlepszy stan.

wtorek, 7 września 2021

Dwadzieścia dwa kilometry piechotą nie chodzą...

moje dzisiaj przyjechały na rowerze. Dzień był cudny, słoneczny i ciepły a co najważniejsze wolny. Kiedy już uporałam się z tym co miałam do zrobienia w moich myślach niczym to dzisiejsze słońce rozbłysła jedyna słuszna myśl: rower! Trzeba korzystać z letniej pogody bo kto wie ile jeszcze takich dni zanim otuli nas jesień.




W dwie sekundy byłam gotowa do drogi, w plecaku miałam książkę, herbatę i coś słodkiego do niej. To wszystko w połączeniu z rowerem stworzyło mi cudny dzień. Pogoda była wymarzona do tego, żeby "marnotrawić" wolny czas wśród lasów, łąk i pól a ja tak tym wszystkim uszczęśliwiona, że unosiłam się nad ziemią.



Taki ogrom piękna i pozytywnych emocji płynie z kontaktu z przyrodą, las jeszcze pachnie latem i rozgrzanymi słońcem liśćmi, ptaki ćwierkają wniebogłosy, słońce pokazuje na co je stać zanim o nim na jakiś czas zapomnimy. Nie mam słów na to jaki to był piękny aczkolwiek przecież zwyczajny dzień, mam za to kilka zdjęć, niestety zrobionych kilkuletnim już telefonem bo aparatu nie wzięłam.




Jedna z ulubionych miejscówek na książkę i herbatę, bardzo żałowałam, że musiałam już wracać do domu bo z chęcią przebimbałabym tam cały dzień.



To był cudny dzień, idealne było w nim wszystko a najlepsze jest to, że jeszcze się nie skończył. Dzisiaj urodziny Tego, który w życiu dotrzymuje mi kroku, uszczęśliwiając każdego dnia. Świętujemy w ulubionej chorwackiej restauracji, od wczoraj robię sobie w brzuchu miejsce😊. 

Pięknego wtorku, i środy, i czwartku i wszystkich najbliższych dni. Niech będzie dobrze.

czwartek, 2 września 2021

Spod samiućkich Tater.


Cieszy mnie bardzo, że na poprzedni pourlopowy wpis zareagowaliście tak ciepło i entuzjastycznie. Wasza reakcja na moje górskie zdjęcia odzwierciedla tę moją na pierwszy widok Tatr po tak długiej, zbyt długiej, przerwie. Długo żyłam bez gór ale z wieczną za nimi tęsknotą.



Do miejsca zakwaterowania dotarliśmy późnym wieczorem, góry przykrywała kurtyna utworzona z ciemności nocy ale za to niebo świeciło milionami gwiazd. Pobudkę następnego dnia pamiętać będę długo. Bladym świtem obudziłam się w pokoju skąpanym w słońcu, mieliśmy okna na wschód i południowy wschód co gwarantowało jasne, złociste poranki zawsze wtedy kiedy dopisywała pogoda, czyli przez cały pobyt z wyjątkiem jednego dnia kiedy to przez północy szalała burza i nawałnica jakiej dawno nie przeżyłam. 



Obudziłam się tego pierwszego dnia, spojrzałam w okno i do tego, co zobaczyłam uśmiechnęłam się uśmiechem kończącym się z tyłu głowy, hen hen za uszami. Z obu okien rozciągał się widok na Tatry i pagórki usiane domkami, widziałam owce i rzekę parę kroków od domu. Nie mogąc się zdecydować, które z okien oferuje piękniejsze widoki, tuptałam sobie ładnie między oknami. Tak wyglądały moje poranki.



Zakochani widzą serce.

Mieszkaliśmy między Białką a Bukowiną ale zajeżdżaliśmy tam rzadko bo najpiękniej i najfajniej było nam właśnie w tej naszej wiosce pomiędzy. Najpilniejsze potrzeby zaspokajał nam wiejski sklep z opcją kupowania "na zeszyt" co widziałam kilka razy ale nigdy nie skorzystałam, chociaż w sklepie bywaliśmy regularnie 😊. Był tam jeszcze kościół, jedna restauracja i budka z oscypkami. I przemili ludzie, biegające luźno psy, babcia pasąca gęsi i wyglądająca jak z obrazu Chełmońskiego, cisza, spokój i powietrze pachnące błogostanem. I góry, ale to już przecież wiecie.


Przyjechaliśmy na urlop w góry i to był nasz przewodni plan i sens całego tu pobytu. Kontakt z cywilizacją mieliśmy jedynie w tym naszym wiejskim sklepie i każdego wieczoru w karczmie "U Chramca" w Białce Tatrzańskiej, gdzie jadaliśmy obiadokolacje, porą zbliżone już raczej do kolacji. Swoją drogą polecam Wam to miejsce serdecznie, jak tylko będziecie gdzieś w pobliżu to koniecznie zajedźcie na żurek, na samo wspomnienie mam ślinotok. A jak nie lubicie żurku to spróbujcie czegoś co lubicie, wypróbowaliśmy połowę dań z menu i wszystko było pyszne.


To był urlop najcudowniejszy z możliwych, w całości utkany z pięknych chociaż zwykłych chwil. Najlepszą rekomendacją i dla niego, i dla naszych pięknych gór niech będzie fakt, że ja która sobie nie wyobraża życia bez czytania, na urlopie przeczytałam jedynie kilka stron. Pomimo tego, że zabrałam ze sobą dwie książki i trzy kupiłam w międzyczasie to na czytanie nie miałam ani czasu, ani przyznam się Wam szczerze, chęci. Po całym dniu wędrówek wracaliśmy do domu i wieczorami nie mogliśmy się nagadać.


Jeszcze dobrze po tym urlopie nie ochłonęłam a już bym chciała w Tatry kolejny raz. Pomimo jednej podjętej próby nie doszliśmy na Giewont i to z mojej winy, chociaż byliśmy blisko, ale o tym będzie w swoim czasie. Ja na Giewoncie już byłam ale teraz chciałam tam zabrać mojego Litwina. I teraz Giewont to najważniejszy argument ku temu, żeby nie kazać Tatrom zbyt długo na nas czekać. Póki co zostają zdjęcia, tęsknota, wspomnienia i kupione specjalnie na ten urlop buty, przybrudzone już teraz pięknym, tatrzańskim pyłem. Jedna z koleżanek ma identyczne, przybrudzone brudem z Kuby, i z sentymentu nie zamierza ich prać. Mój brud jest mniej egzotyczny, po polsku swojski, tarzański, i też póki co butów czyścić nie będę. Jeszcze widać, że są turkusowe, dużo wspólnych szlaków przed nami.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...