Do Villajoyosa zajechaliśmy na krótki spacer wracając z Altea. Pomimo tego, że miasto słynie z produkcji najbardziej znanej hiszpańskiej czekolady a my oboje jesteśmy łasuchami, nas ściągnęły tutaj kolorowe domy. Pewnie nie jestem jedyną, której Villajoyosa przywołuje na myśl skojarzenia z wyspą Burano. Jak wiadomo wszem i wobec Burano jest tylko jedno i w temacie kolorowego budownictwa żadne inne miejsce nie ma z nim najmniejszych szans, no ale w Villajoyosa też jest fajnie. Nam co prawda spacer zakłócił deszcz, ale że był lekki i ciepły coś tam uszczknęliśmy ze spędzonego wśród kolorowych kamienic krótkiego czasu.
czwartek, 23 lutego 2023
Villajoyosa. Domki inspirowane tęczą
piątek, 17 lutego 2023
Rozgrzewka przed wiosną
Jak tylko odzyskałam aparat zepsuła się pogoda, no ale nie od dzisiaj wiadomo, że nie można mieć wszystkiego. Szaroburowatość to chyba najgorsze co może być w pogodzie, a taka w wersji nie dającej nadziei na poprawę i na najmniejszy chociażby promyk słońca to już w ogóle dobija. Nie zniechęca mnie to jednak do rowerowania, w dodatku ptakom ta pogoda nie przeszkadza i ćwierkają, jakby była wiosna. Postanowiłam być taka jak one i też mieć wszystko gdzieś. Pomknęłam w dal.
Często wspominam tutaj o tym, że jestem optymistką, czasem tego mojego optymizmu niczym nie da się uzasadnić. Mam to w sobie i już. Bywa, że wywołuje ataki śmiechu, kilka dni temu aż się popłakałyśmy ze śmiechu z Martą od wiatraków ( niewtajemniczeni proszeni są TĘDY ) wspominając mój optymizm dotyczący tego, że pandemia będzie tylko chwilowa i do lata w roku, kiedy się zaczęła, wszystko się unormuje. Teraz też, w tym moim radosnym nastawieniu do życia byłam przekonana, że kiedy po kilku słonecznych dniach pojadę do lasu to wszędzie będzie zielono. Taaa, ani zieleni, ani słońca, w dodatku po deszczach błoto niemal do siodełka i musiałam kombinować ustalając trasę tak, żeby wiodła po suchym.
No ale nie da się ukryć, że przyjemność z jazdy ogromna, zawsze odczuwam ją dużo bardziej po kilku dniach bez roweru. Mojej radości nie umniejsza nawet fakt, że słońce istnieje tylko w mojej głowie. Bo w taki bury dzień nie martwi brak słońca tylko cieszy brak deszczu.
Ze wszystkich złych dni najgorsze pogodowo są te, w których niebo przypomina grubą szarą płachtę. Mam wrażenie, że niebo jest zbyt nisko a ja czuję się jak w potrzasku. Faktura tego niebnego materiału nie pozostawia złudzeń co to tego, że chociaż na krótki moment pojawi się słońce by ozłocić świat ciepłą łuną.
Niemniej jednak fakt, że wróciłam do w miarę regularnego rowerowania to dobry znak, teraz będzie już tylko lepiej, najgorsze pogodowe zło już za mną. Jechałam sobie dzisiaj po tych moich ścieżkach i oczami wyobraźni widziałam już, jak pięknie będzie wiosną. Zieleń, cudowny zapach lasów, łąk i pól, słońce, herbata i książka w którymś z ulubionych miejsc, a mam przecież w czym wybierać. Powoli nabieram w życiu rozmachu i kiedy wreszcie przyjdzie wiosna będę już po rozgrzewce, gotowa na te wszystkie cudowności, które ze sobą przyniesie.
piątek, 10 lutego 2023
Powody do radości na dziś vol.2
Pomyślałam, że z tych moich szczęśliwych wyliczanek mogłabym zrobić wpis cykliczny i raz na jakiś czas dzielić się tutaj radosnymi skrawkami codzienności. Mam wrażenie, że wraz z lutym dużo tych powodów przybyło a przecież rok dopiero się rozkręca i z każdym miesiącem będzie lepiej tylko. Bo i wiosna niedługo, i słońca więcej, jaśniej kiedy rano wychodzę z domu i jaśniej kiedy do domu wracam, rozpocznie się życie na balkonie, drzemki w hamaku i regularne rowerowanie. Albo faktycznie świat, który mam wokół szeroko się do mnie uśmiecha i widzę same pozytywy albo cóż, może mi odbija 😊.
Największą uciechą ostatnich dni jest to, że dzisiaj odebrałam z naprawy aparat i ta wiadomość nokautuje wszystkie inne. Cała procedura trwała dokładnie dwa tygodnie. Najpierw zaniosłam aparat do punktu w moim miasteczku ale okazało się, że trzeba go wysłać gdzie indziej. Kilka dni czekałam na informację ile to wszystko będzie kosztować, na szczęście okazało się, że mniej niż przypuszczałam, i zdecydowanie mniej niż kupno nowego obiektywu. Niezbędna była wymiana całego systemu autofocusa i jakaś tam drobna naprawa. Jadąc dzisiaj do serwisu zdałam sobie sprawę, że mogłam od razu poprosić o gruntowne wyczyszczenie aparatu i trochę pożałowałam, że tego nie zrobiłam. Ale okazało się, że w serwisie byli sprytniejsi i bardziej przewidywalni niż ja i mi aparat ładnie w środku wyczyścili. Za darmoszkę. Zatem jupi jupi, mam aparat, mogę żyć spokojnie.
- w sprzedaży pojawiły się żonkile, które systematycznie przynoszę do domu. To najlepszy dowód na to, że wiosna blisko, już nikt mi nie wmówi, że jest inaczej. Żonkile i pięknie pachną, i nadają otoczeniu kolorytu, od razu się jakoś radośniej zrobiło
- powoli kończę moje drugie numerowane arcydzieło i przyznać muszę, że to pierwsze, będące na rozgrzewkę, to był pikuś w porównaniu do tego obecnego. Ale radość z artystycznie spędzanego wolnego czasu jest niezmienna, wiecznie przeogromna. Już wiem, że po tym drugim obrazie będzie kolejny tylko najpierw zrobię sobie małą przerwę na artystyczny haft hi hi hi. W tej dziedzinie jeszcze nie próbowałam swoich sił
- wielokrotnie pisaliście w komentarzach, że chcielibyście zobaczyć mój krzyżykowy obraz, który powstał w trakcie pandemicznego bezrobocia, mówię na to covid art. Wiem, że na zdjęciu tego nie widać ale on ma wymiary 60cm x 40 cm. Nie wiem o czym ja myślałam kupując ten wzór, podejrzewam, że na wielkość albo nie zwróciłam uwagi albo w swoim optymizmie pomyślałam: "phi, co to dla mnie". Chciałabym zwrócić Waszą uwagę na fakt, że w kwadraciku o wymiarach 2,5 cm na 2,5 cm znajduje się 100 krzyżyków. Ani razu podczas miesięcy tej ciężkiej artystycznej harówki nie straciłam zapału ani motywacji. Jedna z moich koleżanek, która co jakiś czas sprawdzała postępy mojej pracy, powiedziała, że mnie podziwia, bo na moim miejscu już dawno by to pier... 😊. No ale ja mam ośli upór, pisałam o nim ostatnio
- jedną z największych radości mojego życia jest rozpoczęcie sezonu rowerowego. Chciałam nawet umieścić tutaj kilka zdjęć z przejażdżek ale pamiętacie jak kiedyś Wam pisałam, że nie umiem robić zdjęć telefonem? Chyba coś sobie źle ustawiłam, bo zdjęcia wyszły jakoś tak dziwnie wąskie. Tzn. nie jak panoramiczne ale węższe niż zazwyczaj. W telefonie jeszcze jakoś wyglądają ale po zrzuceniu na komputer wyglądają żałośnie. No ale ale, nie zapominajmy, że odzyskałam aparat, mogę zdobywać świat. Na rowerze
- przeczytałam w styczniu dziewięć książek co chyba jest moim miesięcznym rekordem, i to wcale nie były broszurki tylko książki normalnej, średniej objętości, i wszystkie z wyjątkiem jednej były super. Jedna to nawet była tak fajna, że przez pomyłkę wsiadłam do złego pociągu i zamiast do domu pojechałam w inną stronę 😛. Niestety przez długi czas odczuwałam skutki styczniowego zatrucia i byłam pozbawiona sił witalnych umożliwiających mi jakieś bardziej szalone aktywności, więc czytałam bo na to zawsze mam siły
- po raz pierwszy od lat obejrzałam jakiś serial od początku do końca, ten wybryk można pewnie wytłumaczyć tym, że miał tylko 10 odcinków ale ku mojej wielkiej radości, będzie kolejna seria. Osiem odcinków obejrzałam w ciągu jednego wolnego dnia, a dwa, które mi zostały, następnego dnia wieczorem. To serial hiszpański i tytuł w oryginale to "Los machos alfa" ( samce alfa ). Polecam Wam serdecznie, można się uśmiać ale też ogrzać w cieple męskiej przyjaźni. Samce alfa znalazły się wśród moich ulubionych seriali jakie oglądałam kiedykolwiek
- do wiosny zostało tylko 39 dni a do pierwszego urlopu jedynie dzień więcej
- nie wiem czemu wspominam o tym na szarym końcu skoro jest to koniec oświetlony blaskiem, i to tym najpiękniejszym z możliwych bo słonecznym. Prawie codziennie świeci słońce i nawet jeśli go nie widać to czuć jak przedziera się przez chmury. Jest jaśniej, przestrzenniej, radośniej, od razu łatwiej się oddycha. Jak jadę do pracy to w pociągu siadam zawsze po lewej stronie a piękny wschód słońca oblewa mnie różowozłotym światłem i jest tak cudnie, że mam ochotę podskakiwać a w łagodniejszej wersji klaskać
poniedziałek, 6 lutego 2023
Styczniowe kadry znad morza
Jedną z moich wado-zalet jest ośli upór. Nie będę kłamać, że zawsze ułatwia mi życie bo sami wiecie jak to jest, zwłaszcza wiedzą to Ci, którzy mają tak jak ja. Czasem ten upór pomaga, czasem sprawia, że jest trochę bardziej z górki, zwłaszcza jeśli przyjmuje postać uporu nie dającego się ujarzmić niczym, nawet zdrowym rozsądkiem. Jak się czasem na coś uprę to nie ma bata, dopnę swego. Tak też było z naszym ostatnim nadmorskim spacerem. Na niedzielę zaplanowałam Morze Północne i choćby nie wiem co wiedziałam, że tam dotrę, nawet jeśli na drodze staną mi wichury, burze i śnieżyce.
Nie od dzisiaj wiadomo, że na weekend psuje się pogoda, zwłaszcza ta styczniowa, która i w dni powszednie pozostawia wiele do życzenia. Dzień był chłodny, ciemny i zachmurzony już od rana ale jak już wspomniałam, nie było nic co mogłoby zatrzymać mnie w domu. Byłam spragniona bezkresu wody i spaceru plażą w ciszy zakłócanej jedynie szumem fal. Stwierdziliśmy, że ostatecznie wypijemy kawę w jednej z nadmorskich kawiarni i wrócimy do domu, lepsze to niż przebimbać w bezruchu cały dzień, co na ten przykład przez pogodę robiliśmy całe wczoraj.
I wiecie co? Po drodze stał się pogodowy cud, ale jeden z tych super hiper potężnych. Najpierw nieśmiało powoli rozstąpiły się chmury, ukazując niebo jak w środku lata, a później świat rozjaśniał słonecznym blaskiem. To było jak najpiękniejszy sen, równie zaskakujące jak niewiarygodne. Spod rzeczywistości spowitej gęstą masą ciemnych chmur weszliśmy w zupełnie inną rzeczywistość. W dodatku nadmorską.
To jest chyba moje ulubione ze wszystkich nadmorskich miejsc, szeroka plaża ( tylko trzeba natrafić na odpływ ) a w sąsiedztwie wydmy i tereny spacerowe. Do dzisiaj nie mogę przestać cieszyć się jak bardzo dopisała nam pogoda, i jak bardzo w ciągu godziny się zmieniła, oczywiście na plus. Tak jakby chciała wyrównać rachunek za ten bury, nie napawający optymizmem poranek. Kiedy wracaliśmy do domu słońce zbliżało się do linii horyzontu, prezentując spektakl tak cudny, że miałam ochotę klaskać. I słońcu, i pogodzie, i temu cudownemu dniu i trochę też własnemu uporowi.