Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

wtorek, 29 marca 2022

Cieplejszy wieje wiatr

 Słońce świeci jak zwariowane i wiosna śmieje się do nas od ucha do ucha. I czym więcej za oknem słońca tym nad blogiem więcej ciemnych chmur. W ogóle nie umiem się zmobilizować do tego, żeby temu mojemu trzymaniu się chmur poświęcić tyle czasu ile na to zasługuje bo smutna prawda jest taka, że w starciu z rowerem, spacerem, balkonowym hamakiem albo czytaniem książki na plaży nad rzeką nie ma prawie żadnych szans. Ale ja wiedziałam, że tak będzie. Kiedy kilkanaście dni temu wsiadałam na rower po raz pierwszy w tym sezonie, po jesieni zbyt długiej i zimie zbyt deszczowej, wiedziałam, że zaczyna się przygoda. I że od teraz rower będzie codziennością a przynajmniej jej najważniejszym elementem.


Bo ja się teraz zachowuję jak wariatka, zachłystuję się wiosną i tym wszystkim co ze sobą niesie tak, jakbym zielone zalążki listków, obsypane kwieciem drzewa i niezmącone najmniejszą nawet chmurą niebieskie niebo widziała w życiu pierwszy raz. To najlepiej dowodzi temu, że jesień i zima były dla mnie ciężkie i teraz z nawiązką chcę nadrobić te wszystkie zimne, szare i deszczowe przebimbane w dresie dni. I wychodzi mi to świetnie, w cieszeniu się tegoroczną wiosną sama sobie przyznaję mistrzostwo świata.


Uwielbiam te wolne od pracy dni kiedy największy problem dotyczy tego, którą z tras rowerowych wybrać. Albo czy nikt mi nie zajmie ulubionej miejscówki nad rzeką. Takie dni są cudne i dla mnie idealne bo nie dość, że przejadę na rowerze ponad czterdzieści kilometrów to jeszcze sobie czytam nad wodą. Mam spokój, ciszę, słońce i earl grey'a - już na pierwszy rzut oka widać, że mam wszystko i jestem szczęściarą.


 Pomimo tego, że słońce świeci z całych sił, nadal w wielu miejscach widać skutki deszczowej zimy i kilka rowerowych tras mam nieprzejezdnych. Na szczęście szukanie alternatyw jest szalenie przyjemne i smakuje przygodą. Dzięki temu odkryłam kilka cudnych miejsc, do których wzdycham w dni robocze, i za którymi w takie dni tęsknię.



Bardzo tękniłam za wiosną i za wszystkimi dobrodziejstwami, które ze sobą niesie. Za jasnymi dojazdami do pracy i powrotami do domu kiedy jeszcze widno. Za otwartymi na oścież balkonowymi drzwiami i ptakami ćwierkającymi tak głośno, że zagłuszają radio. Za zielenią, słońcem, lżejszą kurtką i zaczynaniem dnia od kawy na balkonie pomimo tego, że czasami towarzyszy mi puchaty koc . I sobie i wiośnie solennie obiecuję, że zrobię wszystko żeby się nią w należyty sposób nacieszyć. Nie pozwolę aby ten piękny czas przeciekł mi przez palce tym bardziej że i jesień i zima ostro dały mi w kość. Wiosną sobie wszystko odbiję.

piątek, 18 marca 2022

Dobrodziejstwa

 Przeczytałam niedawno o pewnej pani, która pobiła rekord świata w swojej kategorii wiekowej w biegu na 100 metrów. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że owa biegaczka ma 105 lat. Julia Hawkins to emerytowana nauczycielka, dzisiaj jej wielką pasją są kwiaty co widać podczas każdych zawodów, w których bierze udział, bo zawsze je sobie wpina we włosy. Jej recepta na szczęśliwe życie jest krótka i prosta ale jak widać skuteczna : "... Trzymaj formę jeśli możesz. Miej wiele pasji i szukaj magicznych momentów. Ja robiłam to przez całe swoje życie. Pomyśl o wschodach i zachodach słońca, tęczach, pięknych ptakach, muzyce i dobrych słowach ludzi, którymi się otaczasz. Wszystko to są magiczne momenty i są darmowe dla każdego z nas. Miej oczy otwarte na świat...".

Codzienność pokazała swoją najstraszniejszą twarz. Kiedy już myślałam, że po czymś takim jak pandemia gorzej być nie może przyszedł poranek kiedy zdałam sobie sprawę jak bardzo byłam naiwna. I chociaż teraz ciężko żyć nie kierując myśli w wiadomą stronę to mam na radzenie sobie z codziennością sprawdzone sposoby i triki. Jedne bardziej skuteczne inne mniej ale ich siły działania nie musiałam nigdy sprawdzać w sytuacji wojny, która toczy się tak blisko. Nic dziwnego zatem, że niektóre są za słabe.

Żaden ze mnie Dalai Lama ale jak wszyscy jakieś tam życiowe chwyty mam, głównie te proste, zwyczajne i darmowe, którymi można się ratować bez jakichś tam specjalnych przygotowań. Teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej potrzebuję wspomagaczy będących skutecznym ratunkiem w starciu z gorszym dniem, złym humorem, pechem, spadkiem formy i niedoborami optymizmu. Jestem przekonana, że najwięcej dobrego dają nam najprostsze rzeczy jak takie np. wąchanie pesto. Jakkolwiek dziwnie i śmiesznie to brzmi , uwierzcie mi że działa, stosuję to regularnie oczywiście w sytuacji, kiedy tego pesto nie jem. No dobra, czasem tam sobie wciągnę małą łyżeczkę zanim zamknę słoik. Albo dwie.

Zawsze ale to zawsze ratuje mnie rower i przyroda. Wjeżdżam w las i od razu ten widok i zapach łagodzą wszystko. W dodatku bariera stworzona z drzew skutecznie odgradza od świata w wersji, której akurat teraz bardzo się boję. Zawsze towarzyszy mi książka i herbata bo przerwa na czytelniczo-herbaciane przyjemności to nieodłączna część każdej wycieczki. Nie chcę tutaj nikogo urazić ale naprawdę nie rozumiem jak można z takich dobrodziejstw regualarnie nie korzystać? Przecież to darmowe i szalenie skuteczne antidotum na naprawdę wiele trosk. 

Nie jest teraz zbyt wesoło ale staram się pamiętać, że szczęście jest blisko nawet wtedy, kiedy nie widać go zza ciemnych chmur. Słucham ulubionej muzyki albo siedzę trochę w ciszy, jeszcze do niedawna byłam złakniona dźwięków ale teraz wiem już, że cisza brzmi równie pięknie. Doceniam drobiazgi i cieszę się nimi jak rzeczami wielkich gabarytów, noszę kolorowe skarpety, piję dobrą herbatę ( mam nawet na nią w kuchni specjalny regalik ), czytam dużo i na szczęście są to prawie same świetne książki. Staram się nieustannie tym naszym światem zachwycać ale nie będę ukrywać, że ostatnio świat nie ułatwia mi zadania.

 Idę przez życie po swojemu, z natury jestem buntowniczką, często działam w zgodzie ze sobą nawet jeśli patrząc na ogół brnę pod prąd. Nieustannie uczę sie mieć i do siebie i do świata cierpliwość, czasami najlepsze co możemy zrobić to przeczekać. Staram się otaczać dobrymi i mądrymi ludźmi, pełnymi pasji i nie waham się unikać kontaktu z tymi, którzy podcinają mi skrzydła. No i nie możemy zapominać, że czasami wanna pełna piany, kieliszek ulubionego trunku albo kawałek ciasta tudzież tych kawałków pięć naprawdę mają wielką moc.

A Wy co robicie kiedy jest Wam źle?


niedziela, 13 marca 2022

Berlin. Nie będzie z tego miłości

 Nie polubię Berlina chyba nigdy. Już po pierwszej wizycie w niemieckiej stolicy nie kryłam tu na blogu moich niegatywnych odczuć i raczej mało pozytywnych wrażeń. Jednak berliński wpis zakończyłam słowami, że Berlin zasługuje na kolejną szansę i być może kiedyś natrafi się okazja powrotu tam i spojrzenia na miasto trochę inaczej. Nadarzyła się kilka dni temu i sumienie mam spokojne, bo zrobiłam to co sobie i miastu obiecałam. Niewiele to jednak dało bo Berlin wydał mi się jeszcze brzydszy i jeszcze bardziej pozbawiony charakteru, a od pierwszego pobytu minęło dziewięć lat. Miasto jest szare, smutne i surowe. Wiem, że teraz szara i smutna była również pogoda ale poprzednim razem byłam w środku lata i też niewiele to pomogło.


Pojechaliśmy do Berlina na mecz koszykówki przy okazji spędzając tam dwa dni. Pomimo tego, że było okrutnie zimno pierwszego dnia przeszliśmy prawie dwadzieścia kilometrów szukając w mieście czegoś, co mogłoby się spodobać i zmienić moją opinię. Niestety prawda jest taka, że Berlin jest najbrzydszym dużym miastem w jakim byłam i najbrzydszą stolicą a ja naprawdę nie jestem wybredna i nie potrzebuję nie wiadomo czego, żeby się zachwycić. Regularnie dzielę się tutaj z Wami moimi podróżniczymi zachwytami no ale w przypadku Berlina nawet nie będę próbować. Miasto jest pozbawione wyrazu, wiem, że nie ma tam żadnych spektakularnych dzieł architektury ale to i tak bez znaczenia, bo wiele miast ich nie ma a jednak mi się spodobały.





Z Berlinem problem jest też taki, że tam nawet nie ma czemu robić zdjęć. Nie ma zbyt wielu ładnych budynków, klimatycznych uliczek i detali przyciągających wzrok. No a przynajmniej ja ich nie znalazłam. Łatwość z jaką potrafię się zachwycić zdumiewała już wielu a w Berlinie trud jaki włożyłam w to, żeby znaleźć w mieście pozytywy nie przyniósł oczekiwanych rezultatów.




Ciężko mi pisać o Berlinie bez entuzjazmu i zachwytów ale mam wrażenie, że najfajniejsze co nam się w Berlinie przytrafiło to mecz i konsupcja. Byliśmy na kawie i ciastku w bardzo fajnym lokalu, trochę w stylu wiedeńskim, z wysokimi sufitami, wielkimi żyrandolami i podłogą z mozaiki. I na kolacji w indyjskiej restauracji, gdzie wszystko było pyszne, wystrój cudny a chlebki naan najlepsze jakie kiedykolwiek jedliśmy.


Na sam koniec pobytu udało nam się przypadkiem znaleźć najbardziej urokliwe miejsce ze wszystkich odwiedzonych w Berlinie. Nie było tego sporo ale kościół i uliczki wokół niego przeniosły mnie na trochę do klimatu jaki uwielbiam a którego w Berlinie próżno szukać. Kamienice, cegła i bruk - to dowód na to, że ja naprawdę nie mam wygórowanych wymagań, a już na pewno mam takie mało eleganckie bo uwielbiam surową cegłę i odpadający tynk. Nie wiem jak to o mnie świadczy no ale tak już mam.





Najbardziej pozytywnym epitetem, którego mogłabym użyć w stosunku do niemieckiej stolicy jest "nijaki", to chyba najłagodniejsze określenie na jego brzydotę i bylejakość. Nie lubię wracać z wyjazdów niezadowolona ale w przypadku Berlina było o tyle łagodniej, że nie miałam żadnych oczekiwań i wiedziałam czego mogę się spodziewać. Berlin rozczarował mnie za pierwszym razem a teraz tylko potwierdził to, co wiedziałam - nie będzie między nami ciepłych uczuć.




Nie będę nawet próbowała wykrzesać z siebie entuzjazmu. W pisaniu o miejscach, które mi się nie spodobały albo które rozczarowały nie mam dużego doświadczenia i przychodzi mi to z trudem. Z rozczarowań pamiętam Stonehenge i chyba nic więcej bo możecie mi wierzyć lub nie ale mnie jest naprawdę łatwo zauroczyć. Zresztą myślę, że mój entuzjazm jest w moich wpisach wyczuwalny. Nie umiem wybrać tego jednego najpiękniejszego miejsca w którym byłam, podium jest duże i panuje na nim tłok. Nie mam za to problemu ze wskazaniem tego, w którym najmniej mi się podobało, Berlin ułatwił mi zadanie.
A jak Wy? Byliście? Planujecie? Co myślicie o niemieckiej stolicy?



poniedziałek, 7 marca 2022

28 kilometrów na rozruch po zimie

 Tyle kilometrów przejechałam przed chwilą na rowerze, jeszcze mam rumieńce i zimno mi w stopy. Jestem przeszczęśliwa bo to pierwsza rowerowa przejażdżka od dawna, nie pamiętam żebym miała tak długą przerwę. W normalnych okolicznościach taki dystans średnio mnie zadowala ale dzisiaj jestem wniebowzięta i gdyby nie mróz i coraz niżej świecące słońce to pewnie pojechałabym dalej. Przypomniałam sobie ile radości daje rower i obcowanie z przyrodą, co w słońcu i przy niebieskim niebie uskrzydla mnie podwójnie. Nie wiem jak mogłam bez tego żyć.



Pomimo temperatury bliskiej zeru miałam wrażenie, że jest wiosna, w uszach nadal piękną melodię wygrywają mi ptasie trele. W tym roku później niż zazwyczaj rozpoczęłam sezon rowerowy i mam nadzieję, że będzie on długi, intensywny i naznaczony szlakiem starych i nowych tras. Otwarcie sezonu uczciłam, a jakże, earl grey'em z termosu w jednym z ulubionych miejsc. Książki nie zabrałam bo byłam przekonana, że w tym chłodzie jest zdecydowanie za zimno na czytanie w plenerze ale wiecie co? W słońcu świecącym prosto w twarz byłoby idealnie przeczytać kilka stron.


Niestety jako konsekwencja długo i nieustannie padającego deszczu wiele tras mam nieprzejezdnych i nadal podtopionych. Nawet wyjeżdżając z domu nie mogę wjechać prosto do lasu tylko muszę jechać okrężną drogą gdzie ścieżka rowerowa wiedzie wzdłuż ruchliwej ulicy, którą średnio lubię. Widziałam mnóstwo szkód wyrządzonych przez zalanie i wichury, dużo poprzewracanych drzew, w wielu miejscach ścieżki są zagrodzone taśmą w związku z zawalającymi się drzewami. Na szczęście rowerowe pole do manewru mam przeogromne a rowerowe szlaki uszczęśliwiłyby najbardziej wybrednego rowerzystę.


Po takiej przerwie w życiu na rowerze apetyt mam przeogromny i najchętniej pojechałabym wszędzie. W wyobraźni już planuję kolejne trasy, mam nadzieję że następna przejażdżka już jutro. Coraz dłużej trwający dzień pozwala lepiej go wykorzystać, nawet godzinka dziennie na rowerze to już jest coś. Las jest piękny o każdej porze roku, w marcu zaczyna już pachnieć wiosną, powietrze jest chłodne ale przejrzyste i świeże. Tak mnie ta rowerowa wycieczka cudnie odprężyła i zrelaksowała, uspokoiła i pozytywnie nastroiła że chyba w tym endorfinowym uniesieniu przygotuję coś extra na kolację.



Jestem przekonana, że od dzisiaj rower znów wszedł na stałe do mojej rzeczywistości i teraz będzie już tylko więcej, dalej i intensywniej. Uwielbiam tę radość którą czuję unoszona na dwóch kółkach tam gdzie chcę, to mnie zawsze pozytywnie nastrajało, nawet teraz kiedy nastroje nieciekawe, bo wiadomo... Rower pozwala oderwać się od wszystkiego i nakierować myśli na trochę inne tory, kiedy jestem odgrodzona od świata lasem to łatwiej mi jest siebie samą oszukiwać, że wszystko jest w porządku. Podobnie ściemniałam w pandemii ale teraz przyszło coś co się nawet do tego rzekomego wirusa nie umywa. Dlatego jak tlenu potrzebuję tego oderwania, wkroczenia w rzeczywistość w której tylko rower i ja, a wokół cisza, spokój i las.




wtorek, 1 marca 2022

Wyszło słońce ...

na które czekałam od miesięcy. I chociaż jest mróz to już czwarty dzień z rzędu przez cały dzień towarzyszy mi jasność i niebieskie niebo. Czekałam na takie dni od miesięcy, słońce widziałam ostatni raz chyba w Belgii pod koniec września i o ile mnie pamięć nie myli w grudniu na Litwie kilka razy. Niestety w obliczu tego co się dzieje tak blisko nie umiem cieszyć się tym tak jak bym chciała. Od dwóch lat żyjemy na świecie, który zwariował, w rzeczywistości której serdecznie miałam już dość. Marzyłam o tym, żeby wreszcie skończyło się to wieczne pierd gadanie w kółko o tym samym tak jakby na świecie nie działo się nic innego. Nie spodziewałam się, że te nieustające złe wieści zostaną zastąpione przez jeszcze gorsze. Świadomość tego, że tuż obok codzienność to wojna, pozbawia mnie sił.


A teraz pozwólcie, że przejdę do sedna bo stała się rzecz niesłychana - widziałam słońce! I to nawet kilka razy co sprawiło, że odżyłam a nasz świat znów stał się najbardziej przyjaznym miejscem do życia ze wszystkich znanych mi planet. Wstąpiła we mnie kosmiczna energia, wystarczyło trochę niebieskiego nieba i kilka jasnych dni a ja od razu jestem weselsza, ładniejsza, wyższa i szczuplejsza 😀. Czasem są takie dni, że człowieka najbardziej uszczęśliwia fakt, że wraca do domu pociągiem skąpanym w słońcu, może rozpiąć kurtkę i poluzować szalik.

A najfajniejsze jest to, że w pierwszy wiosenny dzień miałam wolne za pracującą niedzielę zatem bez żadnych ograniczeń mogłam się tym szczęściem nasycić. I tak zrobiłam. Zachłystywałam się cieplejszym powietrzem, pozwalałam słońcu świecić mi prosto w twarz, nie uciekły przede mną sarny a ptaki śpiewały jak szalone. Gdybym mogła to z tej radości unosiłabym się nad ziemią, w sumie to nawet byłoby to wskazane bo na spacerze brnęłam przez takie błoto, że nie mogłam unosić stóp. Próbowałam wypić herbatę na balkonie ale na takie przyjemności jest jednak trochę za wcześnie bo pomimo słońca temperatura była taka sobie.


Ale co by się nie działo te przebłyski wiosny przypomniały mi o tym, że na ziemi naprawdę bywa ciepło, i że do takich dni jest już bliżej niż dalej. Mam wrażenie, że ta jesień i zima były pogodowo jednymi z najgorszych jakich doświadczyłam, wiecznie tylko ulewy, wichury i mrok. Nie lubię tego ciągłego narzekania na pogodę a zdaję sobie sprawę, że ostatnio było to jedno z moich ulubionych zajęć. Ale czasem nawet najbardziej pozytywnie myślący ludzie zaczynają narzekać czy tego chcą czy nie. Nie mogłam przestać myśleć o poprzedniej jesieni i zimie, chłodnej ale słonecznej, i nawet padał śnieg. Nawet w grudniu rowerowałam, pamiętam dokładnie, że 18 grudnia 2020 roku urządziłyśmy sobie z moją hiszpańską przyjaciółką wycieczkę rowerową a w drodze powrotnej umierałyśmy ze śmiechu - istnieje prawdopodobieństwo, że po trzy kubki grzanego wina na głowę wypite w leśnej restauracji to może tak o dwa za dużo. Na wycieczce rowerowej byłam też pierwszego stycznia 2021 i to było najpiękniejsze rozpoczęcie Nowego Roku po tym, jak powitałam go w piżamie.

Ja pierdykam no, ze słońcem naprawdę lepiej się żyje. Zauważyłam nawet poruszenie na parapetach, wszystkie rośliny jakieś takie większe i bardziej zielone. Cieszą mnie cienie rzucane na ścianę a wirujące w powietrzu drobinki kurzu jawią się jak magiczny spektakl, który do tego stopnia mi się podoba, że mam ochotę klaskać. Wraz ze słońcem odzyskałam energię i wiarę w to, że niedługo znów wrócą jasne poranki, długie spacery, jeszcze dłuższe wycieczki rowerowe, beztroskie życie na balkonie i skąpane w ciepłym słońcu wieczory. Wystarczyło trochę słońca i błękitu nad głową żebym odzyskała grunt pod nogami. Zdecydowanie wolę czuć mróz w słońcu niż przy dodatniej temperaturze uciekać przed deszczem. Mam wobec marca i wiosny wysokie oczekiwania

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...