Słońce świeci jak zwariowane i wiosna śmieje się do nas od ucha do ucha. I czym więcej za oknem słońca tym nad blogiem więcej ciemnych chmur. W ogóle nie umiem się zmobilizować do tego, żeby temu mojemu trzymaniu się chmur poświęcić tyle czasu ile na to zasługuje bo smutna prawda jest taka, że w starciu z rowerem, spacerem, balkonowym hamakiem albo czytaniem książki na plaży nad rzeką nie ma prawie żadnych szans. Ale ja wiedziałam, że tak będzie. Kiedy kilkanaście dni temu wsiadałam na rower po raz pierwszy w tym sezonie, po jesieni zbyt długiej i zimie zbyt deszczowej, wiedziałam, że zaczyna się przygoda. I że od teraz rower będzie codziennością a przynajmniej jej najważniejszym elementem.
Bo ja się teraz zachowuję jak wariatka, zachłystuję się wiosną i tym wszystkim co ze sobą niesie tak, jakbym zielone zalążki listków, obsypane kwieciem drzewa i niezmącone najmniejszą nawet chmurą niebieskie niebo widziała w życiu pierwszy raz. To najlepiej dowodzi temu, że jesień i zima były dla mnie ciężkie i teraz z nawiązką chcę nadrobić te wszystkie zimne, szare i deszczowe przebimbane w dresie dni. I wychodzi mi to świetnie, w cieszeniu się tegoroczną wiosną sama sobie przyznaję mistrzostwo świata.
Uwielbiam te wolne od pracy dni kiedy największy problem dotyczy tego, którą z tras rowerowych wybrać. Albo czy nikt mi nie zajmie ulubionej miejscówki nad rzeką. Takie dni są cudne i dla mnie idealne bo nie dość, że przejadę na rowerze ponad czterdzieści kilometrów to jeszcze sobie czytam nad wodą. Mam spokój, ciszę, słońce i earl grey'a - już na pierwszy rzut oka widać, że mam wszystko i jestem szczęściarą.
Pomimo tego, że słońce świeci z całych sił, nadal w wielu miejscach widać skutki deszczowej zimy i kilka rowerowych tras mam nieprzejezdnych. Na szczęście szukanie alternatyw jest szalenie przyjemne i smakuje przygodą. Dzięki temu odkryłam kilka cudnych miejsc, do których wzdycham w dni robocze, i za którymi w takie dni tęsknię.