W tym roku chyba po raz pierwszy od niepamiętnych czasów poczułam co to jest jesienne spowolnienie. Do tej pory jedynie słyszałam o nim od innych, nie do końca rozumiejąc o czym mówią. A teraz nie dość, że wszystko zrozumiałam to jeszcze szalenie mi się to spodobało. Jesień póki co jest cudna chociaż od kilku dni już chłód i ziąb a czasami nawet mróz, i to taki na rękawiczki i czapkę. Wiem, że te ciemne i zimne pory roku są świetną okazją, żeby przyhamować, są też wymówką żeby nic nie robić co chyba dopiero zaczynam rozumieć i czego się uczę. Do wzorowego ucznia jeszcze mi daleko ale wiosną dam Wam znać czy będzie świadectwo z czerwonym paskiem czy nie.
Normalnie o tej porze roku w mojej codzienności przebywanie na zewnątrz przypominało przemykanie, z domu na pociąg ( pięć minut ), z pociągu do pracy ( kolejne pięć ), w drodze powrotnej to samo. Kiedy ciemność okrywa świat czarną płachtą już o 16-stej to po powrocie do domu najłatwiej już w tym domu zostać a ja tak nie lubię. Co innego wiosna i lato, kiedy to po robocie jest jeszcze tyyyyle czasu na wszystko, można popędzić przed siebie na rowerze, iść na spacer albo poczytać w hamaku. Nie lubię tego przeświadczenia, że oprócz pracy nic fajnego się nie wydarzyło, i tylko zmarnotrawiłam czas. Czas, który każdego roku upływa jakby szybciej trochę.
To moje spowolnienie przyszło naturalnie i bezboleśnie, o czym przekonałam się kiedy już trwało kilka dni. Wychodziłam z pracy i szłam sobie na pociąg okrężną drogą, czasem nawet na następną stację. Nagle okazało się, że nic nie muszę robić, nigdzie mi się nie spieszy i mam na robienie tego "wszystkiego niczego" mnóstwo czasu. Nie jest sztuką robienie pięciu rzeczy naraz, sztuką jest tych rzeczy nie zrobić. Umiecie tak?
Jeszcze do tej jesieni miałam przeświadczenie, że te chłodne i ciemne fragmenty roku są trochę stratą czasu. Czasu, który mogłabym lepiej spożytkować. A w tym roku nie i wiecie co? Jest super! Taka codzienność może być przekozacka. Nie planuję co by tu po pracy porobić tylko po ośmiu godzinach wychodzę i sprawdzam co się wydarzy. Szwędam się to tu to tam i niby nie ma w tym nic niezwykłego to jestem podekscytowana. W naszej dwuosobowej komórce rodzinnej mamy zasadę, że kto pierwszy wróci do domu ten zaczyna robić obiad, bo wracamy o tej samej porze. Sami rozumiecie, że w tej sytuacji pośpiech nie jest wskazany i szybszy powrót do domu działa na moją niekorzyść.
Tych wszystkich, którzy się zastanawiają czy to moje spowolnienie da się uskuteczniać również przy brzydkiej pogodzie spieszę poinformować, że tak! Bo wczoraj padało a ja sobie szłam przez miasto jak w Hiszpanii w upalny dzień, powolutku, krok za krokiem. Weszłam do księgarni, i do drogerii, i pooglądać aparaty fotograficzne i byłam tak rozleniwiona że nawet nie wyciągnęłam z plecaka parasola.
To będzie zaczytana jesień a wersja mnie wciśniętej w kąt sofy z książką i dzbankiem earl grey'a świetnie mi do tej scenerii pasuje i jak chyba nigdy wcześniej napawa najpiękniejszymi emocjami. Latem trochę mniej czytałam, moje czytelnicze statystyki ratowały jak zawsze dojazdy do i z pracy ale po pracy to już wolałam robić inne rzeczy. Zawsze jak przychodzi paczka z książkami to mam ochotę iść do lekarza i wyłudzić zwolenienie, powstrzymuje mnie fakt, że jak próbuję udawać chorą to jedyne uczucie jakie wzbudzam to gromki wybuch śmiechu, obawiam się, że lekarz zareaguje tak samo. Ale zgromadziłam sobie taki fajny jesienny stos, że na jego widok faktycznie poczułam się osłabiona 😀. Druga sprawa jest taka, że ja nigdy nie choruję, przez cztery lata w tej pracy chora byłam trzy dni, grypa żołądkowa prawie mnie zabiła ha ha ha. A przecież wszyscy wiemy, że praca zawodowa jak mało co pozbawia czasu który można spożytkować w zupełnie inny, ciekawszy sposób.
W moje jesienne spowolnienie świetnie wpisuje się nowa pasja jaką mam. Panie i Panowie pozwólcie, że Wam ją przedstawię - nazywa się malowanie po numerach. Ale ja się wciągnęłam! Kupiłam sobie ten obraz na próbę żeby sprawdzić, czy mi się to zajęcie spodoba i wiecie co? To jest sztos. Zatem spędzam sobie teraz wieczory obcując z kulturą i świetnie mi idzie, do tego stopnia, że już planuję kupić kolejny obraz. I jest podobnie jak przy książkach chociaż zamiast udawania ciężko chorej prawie codziennie w pracy nachodzi mnie myśl, żeby ściemnić, że muszę wyjść wcześniej i wrócić do domu i malować. Do tego stopnia się wciągnęłam, że zauważyłam, że ktoś sobie zaczął gromadzić na szafce w przedpokoju ulotki z restauracji oferujących dowóz do domu, które do tej pory lądowały w koszu na papier od razu po wyciągnięciu ze skrzynki. Ale co zrobić, to jest świetna rzecz, w ogóle się tym Picassom, Klimtom i Vermeerom nie dziwię.
No i to chyba by było na tyle, kończę ten wpis tak jak żyję, powolutku. Zaczynają się rozkładać świąteczne jarmarki co zdecydowanie poszerzy zakres moich popracowych, spacerowych włóczęg, tym bardziej, że ten największy w mieście będę miała trzy minuty od zakładu pracy. Będę sobie szła na niego pomalutku, to jest pewne. Ciekawe tylko, czy uda mi się iść i wolno, i prosto, patrząc na to jak bardzo lubię grzane wino?