...od kilku dni wiosna, w miniony weekend ubrałam ciepłe rajty, spodnie, dwie pary skarpet, gruby polar, na to puchowa kurtka, szalik do tego oczywiście, czapa, rękawice, w kubek termiczny zaparzyłam herbatę z sokiem malinowym, i tak wyposażona wybrałam się do lasu. Elementem wyposażenia była też Mila, zadowolona ze śniegu jeszcze bardziej niż ja, bo turlanie się w białym puchu jest zdecydowanie lepsze niż turlanie się w trawie...I do tego można się zakopać :). Wiosna naprawdę dopisuje w tym roku. Słonko grzało cudnie, niebo błękitne jak w tropikach - jak by się tak szło z głową uniesioną wysoko, to człowiek by pomyślał, że to nawet lato jest. Zderzenie z rzeczywistością następowało po spojrzeniu w dół...
tylko nie patrz w dół, nie patrz w dół...działa tylko w Shreku chyba :). No ale jak jak mało kto cieszę się, że zima nie odpuszcza...miałam i mam nadzieję, że Wielkanoc będzie biała. Na Bożym Narodzeniu się zawiodłam...A wiosnę mam w sercu, na stole w kuchni i na parapecie.
A po trudach wędrówki - w sumie jedyną niedogodnością był siarczysty mróz - zagrzałam wino, owinęłam się kocem, zarzuciłam nogi na stół i przez okno w kuchni podziwiałam spektakl na zakończenie dnia.
Fajnie jest nie martwić się tym, że jeszcze nie ma wiosny. W rozmowach typu "kiedy będzie ta wiosna" i "czemu zima taka długa" nie uczestniczę. Ale dzisiaj usłyszałam w TV, że podobno wiosny nie ma być w tym roku, tylko od razu lato przyjdzie, i zrobi się ciepło, zielono, radośnie i wszyscy szybko zapomną, że zima trwała aż do kwietnia...albo do maja :)