Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

sobota, 26 października 2019

Aveiro. Kanały, mosty i secesja.

Skojarzenia jakie mam z Aveiro nikogo nie zdziwią bo myślę, że większość ma identyczne. Nazywanie miasta portugalską Wenecją jest jak najbardziej słuszne ale można też nazywać je Amsterdamem albo Hamburgiem chociaż z nich wszystkich w Aveiro jest najbardziej kolorowo. Wenecji nic nie dorówna, La Serenissima zawsze będzie pierwsza i jedyna ale i tak za każdym razem  z radością spotykam na moich podróżniczych szlakach inne miasta poprzecinane kanałami.




Zabieranie się do tego wpisu zajęło mi trochę czasu. Raz, że byłam zapracowana a dwa - dopadła mnie jesienna rozlazłość i do pełni szczęścia potrzebowałam tylko książki, radia, koca i herbaty. W pisaniu nie pomógł mi fakt, że prawie na wszystkich zdjęciach z Aveiro, centralnie na środku, widnieje jasna, tajemnicza plama, zrobiona zapewne palcem. O jej istnieniu dowiedziałam się gdy po powrocie do domu zgrałam zdjęcia na laptopa. Chwała niech będzie Wam wszystkim udającym, że niczego nie widać. Dziękuję.



Aveiro było drugim odwiedzonym przez nas portugalskim miastem, przyjechaliśmy tam z Porto, a dotarliśmy tam za sprawą znajomej, którą odwiedziliśmy a która mieszka niedaleko. To również ona zabrała nas do Costa Nova i cudnych domów w paski ( klik ), a odwiedzenie tych dwóch miejsc było wycieczką na jeden dzień 
( czasu starczyło również na spacer nad oceanem ).


Bogato zdobione secesyjne kamienice aż same proszą się o zdjęcie i bez pytania wchodzą w kadr.


Aveiro jest poprzecinane kanałami po których można popłynąć w rejs kolorową gondolą. Koszt takiego godzinnego rejsu to 10 euro za osobę i chociaż nie jestem zbytnią fanką takich atrakcji bo zdecydowanie bardziej wolę własne nogi to mile wspominam fajną wakacyjną atmosferę "na pokładzie" i poczucie humoru kapitana.



Niestety już po rejsie dowiedziałam się, że w Aveiro można bezpłatnie wypożyczyć rower! Wystarczy jedynie dowód tożsamości zostawiany jako gwarancja zwrotu roweru i fruuu, mogłabym zwiedzić miasto w drugim, zaraz po nogach, ulubionym stylu.


Aveiro jest klimatyczne, kolorowe, z kamienicami otulonymi azulejos w typowych dla Portugalii kolorach. Przyciąga turystów nie tylko architekturą ale również wspaniałymi plażami i rozlewiskami rzeki Vouga.


Pomimo sporej ilości turystów Aveiro to idealne miejsce na niespieszny spacer. Miasto jest pełne uroczych zakamarków, wąskich uliczek i klimatycznych placów. Azulejos, kute balkoniki i kolorowe okiennice przyciągają uwagę a liczne restauracje i kawiarenki kuszą zapachem kawy i owoców morza.



Pomimo tego, że w Aveiro nie ma wielu zabytków to miasto trwale zapisuje się w galerii wspomnień swoją ulokowaną nad kanałami architekturą, klimatycznymi placykami i mostkami pozwalającymi szybko zmienić brzeg. W kolorystyce dominuje kolor biały, żółty i niebieski czyli barwa podstawowa najczęściej kojarząca się z latem i wakacjami.


Rejs gondolą pozwolił nam dowiedzieć się co nieco o historii miasta. Kiedyś Aveiro było bogatym portowym miastem, które wzbogaciło się dzięki salinom, połowom dorszy i zbiorom wodorostów używanych jako nawóz. Do dzisiaj czuć tutaj portowy klimat a stare rybackie domy nadają miastu klimat kojarzący się z rybacką wioską.




Te kolorowo zdobione gondole to moliceiros, łodzie służące kiedyś do połowu wodorostów. Kiedy do nawożenia zaczęto używać środków chemicznych władze miasta zdecydydowały, że pływające moliceiros mogą być unikalną turystyczną atrakcją i ciekawym sposobem na zwiedzanie miasta.


Na blogu dzisiaj klimaty portugalskie i taka też za chwilę będzie moja rzeczywistość. Lecę odkrywać inny zakątek tego kraju a na tę podróż czekałam pół roku bo bilety kupiłam w maju, tydzień po powrocie z portugalskiego urlopu. Sami widzicie co z człowiekiem robi ten kraj.

Pozdrowienia!

poniedziałek, 14 października 2019

Dolce vita w Treviso.

Podczas naszego sierpniowego urlopu we Włoszech zatrzymaliśmy się w Treviso, dokąd zresztą przylecieliśmy, a dokładnie na obrzeżach miasta. Wybraliśmy to miejsce z kilku względów ale głównym była lokalizacja pozwalająca nam w miarę szybko i łatwo dotrzeć do wszystkich planowanych miejsc. Nie ukrywam, że decydujący wpływ miały również ceny wynajmu bo my potrzebowaliśmy czegoś na tyle dużego żeby możliwy był w miarę wygodny i komfortowy pobyt zapewniający udane wakacje pięciu osobom. Przedział wiekowy był różny tak jak i nasze charaktery, przyzwyczajenia czy podróżnicze preferencje. Ceny w Wenecji lekko uginały nam nogi w kolanach a my dodatkowo potrzebowaliśmy jeszcze miejsce parkingowe. Treviso było świetną decyzją i idealną bazą wypadową a nasz drewniany domek z wielgaśnym ogrodem zachwycił nas od pierwszego wejrzenia. Tych śniadań na świeżym powietrzu, biegania boso po porannne mokrej od rosy trawie i karmienia wiewiórek nie zapomnę nigdy.



Myślę, że bliskie sąsiedztwo z Wenecją stawia Treviso trochę w jej cieniu. Zapewne nie brakuje tych, którzy nawet jeśli tak jak my zatrzymali się tutaj to może nie poświęcili miastu zbyt dużej uwagi. My poszliśmy na spacer pierwszego dnia a ja sama ruszyłam jeszcze na zwiedzanie w jeden z ostatnich włoskich wieczorów.



Do Treviso dotarliśmy w południe i po ulokowaniu się i zrobieniu zakupów w pobliskim supermarkecie pojechaliśmy poznać miasto. Byłam zachwycona jeszcze zanim tu dotarłam ale tak tęsknie wyczekiwałam tych wakacji, że moja radość z faktu, że to już, zabarwiała wrażenia o dodatkowy kolor. Z tego też względu pojechałam do Treviso sama jeszcze raz - chciałam zobaczyć jak tam jest kiedy nie ma już tego entuzjazmu pierwszego dnia urlopu, emocje trochę się uspokajają i w gromadzeniu wrażeń i wspomnień można kierować się czymś więcej niż tylko euforią.



Miasto jest nieduże więc nawet spacerując bez planu ciężko się zgubić albo pominąć jakieś ciekawe i warte zobaczenia miejsce.


Treviso jest naprawdę bardzo ładne. Poprzecinane kanałami i poprzeplatane siecią wąskich, klimatycznych uliczek. Rozmowy i śmiechy odbijają się echem od kolorowych ścian domów. Dużo tu zieleni, mostów, młynów wodnych, drewnianych okiennic i romantycznych restauracji nad wodą.




W centrum królują arkady. Oprócz małych balkoników to chyba najczęściej powtarzający się motyw architektoniczny. Wszędzie tylko małe barbakany.


I śliczne okwiecone balkony, obok których nie dało się przejść bez zachwytu i zrobienia zdjęć. Oraz brukowane uliczki i mosty z kamienia. Ktoś zachwycający się jak ja detalami i szukający ich w podróżach będzie tutaj wniebowzięty.


Tutaj też postawiłam na turystykę chaosu, która w moim przypadku sprawdza się zdecydowanie lepiej niż spacer z planem miasta w ręku. Powiem Wam, że nawet teraz, po pobycie tam, nie wiem czy w Treviso są jakieś znane na cały kraj zabytki. Bo ja szłam po prostu przed siebie labiryntem ulic, za drogowskazy mając jakiś przykuwający uwagę element albo intuicję decydującą za mnie, w którą mam skręcić stronę.


I chociaż Treviso ma wiele pięknych miejsc to moje serce skradły te usytuowane przy kanałach. Domy z bezpośrednim dostępem do wody albo okna lub balkony z widokiem na kanał. Najładniejsze widoki to te z mostów, uwielbiam architekturę na wodzie.



Treviso to coś więcej niż tylko lotnisko pozwalające nam dotrzeć do Wenecji. Oddalona o 30 min. La Serenissima skutecznie odciąga uwagę turystów, których zauważyłam niewielu podczas swoich spacerów. Muszę przyznać, że ich brak był jedną z zalet miasta, zdecydowanie łatwiej było poczuć klimat włoskich wakacji a cappuccino mogłam wypić tam gdzie chciałam a nie tam, gdzie akurat był wolny stolik.




Pomimu sezonu turystycznego Treviso było spokojne i leniwe w typowo włoski sposób. Nie popychana ani nie poganiana przez turystyczny tłum mogłam poprzyglądać się ludziom i życiu jakie wiodą, co szalenie lubię i co zawsze jest dla mnie jednym z obowiązkowych punktów każdego wyjazdu. Wiecie, te wszystkie codzienne rytuały, sąsiedzkie pogaduszki, rozwieszanie prania, uliczny gwar - to wielkie źródło nie tylko socjologicznych wniosków ale również urlopowych przyjemności.



Nie można nie zauważyć podobieństwa do Wenecji ale myślę, że miasta poprzecinane kanałami zawsze przywołują na myśl weneckie kadry. Albo te znane z Amsterdamu chociaż w przypadku Treviso porównuje się je z położoną niedaleko Wenecją, co wydaje się być oczywiste. I chociaż Wenecja nie ma sobie równych to w Treviso odnalazłam spokój jakiego próżno szukać w zatłoczonych turystami miejscach i wtopiona w mieszkańców poczułam prawdziwe dolce vita.

sobota, 5 października 2019

Celle. Domy w kratkę na urodziny.

Zgodnie z obietnicą jaką złożyłam kiedyś sama sobie żeby urodziny spędzać na wycieczce, tak też zrobiłam i w tym roku. Środek sierpnia to fajna okazja, żeby cieszyć się latem, w Polsce to dzień wolny od pracy a ja nawet jak poza Polską, to zawsze biorę wolne w ten wyjątkowy dla mnie dzień. W tym roku spędziłam go w Celle, ślicznym mieście w Dolnej Saksonii, które już od jakiegoś czasu było jednym z punktów na mojej liście jednodniowych wycieczek.



Jestem wielką fanką domów szachulcowych i uwielbiam miasta z taką właśnie architekturą. Same stare miasto w Celle to prawie 500 domów "w kratkę" uznanych za zabytkowe, pochodzących z XVI, XVII i XVIII wieku. Najstarszy zbudowany został w 1526 roku.




Nie przygotowywałam się merytorycznie do tej wycieczki, nie nastawiałam na muzea ani spacer szlakiem znanych zabytków. O Celle dowiedziałam się z internetu czytając o niemieckich miastach z szachulcowymi domami i wtedy też zrobiłam mini listę z kilkoma które chciałabym zobaczyć. I chociaż do tej pory najpiękniej było w Lüneburgu to dzień w Celle również uważam za udany a moich wrażeń nie zepsuł nawet fakt, że postarzałam się o rok.



Spacerując wśród takiej architektury zawsze myślę o baśniach i mam wrażenie, że wszystko dookoła to sceneria jednej z nich. Spacer po takiej starówce to dla mnie przyjemność która nie słabnie biorąc nawet pod uwagę fakt, że to już kolejne miasteczko tego typu. Moją miłość do takiej architektury można by opisać posługując się geometrią bo domkami w kwadraty mogłabym zachwycać się na okrągło.



Tego dnia pogoda dopasowała się do tych domków - też była w kratkę. Oprócz zimy doświadczyliśmy wszystkich pór roku, i to kilkakrotnie. Następowały po sobie z niebywałą prędkością a przez krótkie ale intensywne deszcze kilka razy musieliśmy szukać schronienia w kawiarniach, księgarniach a raz nawet w kościele.



Po domach widać upływ czasu ale to tylko dodaje im klimatu. I chociaż od czasów powstania miasta upłynęły wieki całe to Celle zachowało układ ulic z 1292 roku, z czasów jego założenia przez księcia Ottona Srogiego



Jednym z najcenniejszych i najstarszych zabytków Celle jest Hoppener Haus ( na zdjęciu powyżej ). Zbudowany 480 lat temu wyrożnia się wśród innych fantazyjną, bogato udekorowaną fasadą.



Bardzo lubię spacerować po wąskich, koniecznie brukowanych uliczkach wijących się wśród domków w kratkę. Pamiętam jak zawsze bardzo się cieszyłam kiedy gdzieś w podróży udało mi się zobaczyć kratkowany dom więc w miastach gdzie są ich całe ulice jestem wniebowzięta.




Chociaż na pierwszy rzut oka domy wyglądają podobnie to różnią się rozmiarami i kolorami fasad a wiele z nich posiada dodatkowe zdobienia.


Nie wiedzieć czemu zdumieniem napawa mnie fakt, że te domy pełnią swoją funkcję i i oprócz mieszkań znajdują się w nich sklepy, kawiarnie, restauracje oraz wszelakie punkty usługowe.



Jeśli chodzi o Niemcy to byłam już w kilku miastach z uliczkami pełnymi szachulcowych domów i w moim własnym odczuciu są one jednym z najładniejszych architektoniczych atrakcji tego kraju. Pokratkowane kamienice uwielbiam a szachulcowej architektury nigdy nie mam dość. Jednym ze znaków firmowych miasta jest hasło exCELLEnt wystepujące na pamiątkach z miasta np. na kubkach, magnesach, długopisach czy breloczkach do kluczy. To słowo klucz doskonale opisuje mój zachwyt tym miastem.


Wcześniej wspominałam jak często tego dnia zmieniała się pogoda. Porównajcie proszę niebo i pogodę z dwóch ostatnich zdjęć, które zrobiłam w odstępie może 15 minut. Tego dnia pogoda odsłoniła przed nami cały wachlarz swoich możliwości.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...