Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

sobota, 17 grudnia 2022

Jarmark Bożonarodzeniowy w Bremen

 Mam to szczęście, że najfajniejszy Jarmark Świąteczny, na którym byłam tutaj w Niemczech mam niedaleko domu. Jest nieduży bo i miasteczko małe ale bardzo ładnie przygotowany i niezmiernie klimatyczny. Ma straganiki, punkty gastronomiczne i coś, co zawsze sprawia mi największą frajdę a mianowicie ogniska. W specjalnie do tego przygotowanych misach płonie ogień, wokół jest taki jakby stół, pod nogami porąbane drwa i każdy może dorzucać do ognia, czegoś takiego nie widziałam nigdzie więcej. To jest moje ulubione miejsce a ogień i kubek grzanego wina, albo dwa kubki, albo kilka więcej ale kto by liczył, potrafią zrobić mi wieczór. Wszak przyjemności nie można sobie żałować.



Ale dzisiaj będzie o innym jarmarku bo mam też to szczęście, że mam blisko do Bremen, które jest dla mnie jednym z najładniejszych miast północnych Niemczech. Miasto samo w sobie jest piękne i ma klimat, jaki uwielbiam zatem miałam też pewność, że i jarmark mają wyjątkowy. Co prawda ta wyjątkowość najbardziej była dostrzegalna w jego wielkości i w cenach, na szczęście nie cenach jedzenia i trunków bo co tu ukrywać ale to właśnie te dwie kategorie interesują mnie najbardziej. Ceny innych rzeczy czasami pozbawiały mnie tchu, rozumiem, że to w większości przypadków rękodzieło no ale sorrki, jakiś umiar trzeba mieć.




Najstarsze części miast są wyjątkowe z wielu względów, wyjątkowe są też jarmarki zlokalizowane wśród starych zaułków i ulic. Nawet świąteczne dekoracje wyglądają na tle starych murów mniej kiczowato, chociaż ja akurat jestem wielką fanką Bożonarodzeniowych Jarmarków i żadnego kiczu nie widzę. To właśnie na połączenie dekoracji, świateł, straganów i zabytkowej architektury cieszyłam się najbardziej, szkoda tylko, że pogoda poprzedniej niedzieli nie wykazała podobnego do mojego entuzjazmu i otuliła Bremen całodniową ciemnością i szarością w najbrzydszym odcieniu. Ratowały mnie światełka, w sumie to światełka i wino, a w sumie to światełka, wino, ciepłe pączki, owoce w czekoladzie, gorące precle z solą morską, pieczone jabłka i ... niemiecki bigos 😊.




Zdaję sobie sprawę, że częstotliwość z jaką w moich jesienno - zimowych wpisach wspominam o grzanym winie może być nieco niepokojąca i podejrzana ale co zrobić, uwielbiam i już. Od tego roku mam nową alkoholową pasję, również pitą na ciepło, feuerzangenbowle. To jest podobne do grzanego wina tylko dużo pyszniejsze i bardziej aromatyczne. Nie wiem czemu ja tego wcześniej nie piłam, nie wiem też czemu nie wpadłam na to, że wino można podgrzewać w czajniczku z podgrzewaczem 😊. Ale i tak nic się nie równa z piciem feuerzangenbowle przy jarmarcznym ognisku, za każdym razem kusi mnie, żeby zabrać książkę. Powstrzymuje mnie obawa przed przyciąganiem uwagi bo sami rozumiecie, hałas, gwar, światęczna muzyka i głośne śmiechy a wśrod tego wszystkiego czytająca ja.





Zostaliśmy w Bremen do wieczora co nie było trudne w sytuacji, kiedy wieczór zapada przed szesnastą. W ciemności było jeszcze piękniej a ponieważ nie mam zdjęć musicie mi wierzyć na słowo. Nie od dzisiaj wszak wiadomo, że bożonarodzeniowe imprezy nabierają klimatu i magii gdy zapada zmrok.


Odwiedziłam w tym roku dwa jarmarki z czego ten mój miasteczkowy kilkakrotnie. Najcudowniejsze jest w tym wszystkim to, że on jeszcze trwa zatem możecie się domyślić, gdzie spędzę dzisiejszy wiczór. I jutrzejszy. W weekendy jest jeszcze fajniej bo są świąteczne koncerty które sprawiają, że jego atrakcyjność wskakuje kilka poziomów wyżej i teraz już sięga chmur.


piątek, 9 grudnia 2022

Jesienne dylematy

 No dobra, nie będę Was oszukiwać, że praktykowanie jesiennego, wolniejszego życia idzie mi tak świetnie jak to sobie wyobrażałam. Po pierwszych dniach pełnych entuzjazmu i zapału nadeszło to, czego się najbardziej obawiałam, czyli zniechęcenie i raczej mało przyjazne nastawienie do tego wszystkiego, co jesień ze sobą niesie. Animuszu pozbawia mnie również świadomość, że w perspektywie mamy jeszcze długą i kto wie jaką pogodowo zimę, jak będzie mroźna i biała to ok, wszystko super, czekam na taką z szeroko rozłożonymi ramionami. Jeśli natomiast będzie przedłużeniem jesieni to nie, na taką nie wyrażam zgody.

Wieczorne widoki pracowe

Wiele akcentów jesiennych lubię i to one sprawiają, że jesień nie jest aż tak beznadziejna. To chyba jest najprzytulniejsza pora roku, lubię zakopać się w kocyku i czytać książkę w ciepłym mroku rozjaśnionym świeczką i pełnym herbaty dzbankiem z podgrzewaczem. To właśnie ten mrok jest w jesieni najgorszy bo pozbawia mnie i sił witalnych, i możliwości spacerowych. Jak tu się cieszyć, i czym, skoro mrok okrywa świat ciemną płachtą tak wcześnie?

 Jesień zdecydowanie byłaby bardziej znośna gdyby nie te zaczynające się tak szybko wieczory, żadna to frajda chodzić w ciemności po lesie albo jeździć na rowerze. Niech nawet będzie zimno i mokro ale niech będzie jasno na tyle długo, żebym jeszcze po pracy mogła ten dzień w sensowny sposób wykorzystać. Ten mrok podcina mi nogi, skrzydła i bezlitośnie nokautuje.

Ale póki co nie poddaję się tak łatwo. Mam nadzieję, że jesień jest świadoma tego, że trafiła na twardego zawodnika. Tu kawka w fajnym miejscu, tam grzane wino, w wolny dzień jakaś wycieczka, znów grzane wino. I jest jeszcze coś co rozjaśniło mi ten jesienny mrok super jasnym blaskiem. Pamiętacie moje covidowe perypetie związane z kilka razy odwoływanym koncertem i moją radość kiedy w końcu doszedł on do skutku? Uprzejmie donoszę, że mam już bilety na kolejny koncert mojego wspaniałego Francuza. Co prawda dopiero w październiku ale za to w piątek 13-ego ha ha ha. W związku z koncertem odwiedzę piękne francuskie miasto, o którego zobaczeniu marzyłam. Ale co tam to miasto, ja się tam spotkam po raz pierwszy z blogową koleżanką, i na koncert też razem idziemy. Z tego się najbardziej cieszę. 

 Mimo tych wszystkich kłód rzucanych mi przez jesień pod nogi, skupiam się na pozytywach. Wolny dzień można przebimbać w dresie, co umówmy się, czasem może być zaletą. Świetnie mi idzie malowanie po numerach, do tego stopnia mi się to spodobało, że jedno arcydzieło już w ramce a ja tworzę kolejne. Do łask wróciło czytanie w wannie i rozgrzewające zupy, które lubimy oboje a które w pozostałych porach roku jemy zdecydowanie zbyt rzadko. Zajęłam się wszystkim tym, na co latem szkoda było czasu - przeorganizowałam i uporządkowałam książkowy chaos, jak się okazało nowy regał może zdziałać cuda. Zreorganizowałam pomieszczenie gospodarcze, które teraz zdecydowanie bardziej mi się podoba bo jest bardziej funkcjonalne. I jakoś się ta jesienna rzeczywistość kręci. Pomalutku, bezszelestnie ale najważniejsze, że turlamy się w kierunku wiosny 😊.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...