Już jakiś czas temu zauważyłam taką oto zależność: jak tylko pomarudzę tutaj na cokolwiek, dajmy na to na pogodę, to jakiś czas później wychodzi słońce, przestaje padać deszcz, wyciszają się huragany. Domyślacie się zatem co nastąpiło po tym jak dwa wpisy temu chwaliłam się jak świetnie znoszę jesień i że w ogóle nie urządzam sobie codziennych drzemek tak jak to bywa zawsze o tej porze roku? Tak, tak, w ciągu tygodnia nadrobiłam drzemkowe zaległości a codzienne pół godziny sam na sam z poduszką i kocykiem weszło mi w krew i na stałe wpisało się w plan dnia.
O ile takie drzemki są przemiłe tak świadomość, że przesypiam życie już niekoniecznie. Jak kamyk w bucie umiera mnie świadomość, że tylko pracuję, jem i śpię, z naciskiem na to pierwsze i trzecie, chociaż apetyt też dopisuje jak zawsze. Walczę z sennością na różne sposoby, ostatnio z całkiem niezłym skutkiem i jak tylko dopada mnie znużenie to wyszukuję sobie coś do roboty aby nie przespać życia i nie obudzić się wiosną. Wiosną, do której coraz bliżej a ja na przekór wszystkiemu coraz bardziej zaprzyjaźniam się z jesienią.
Na jesień i zimę zaplanowałam sobie serię rozgrzewających niczym flanelowa piżama majorkańskich wpisów a tymczasem nie mam chęci pisać o niczym innym jak o moim zaprzyjaźnianiu się z jesienią. Tak cudnego listopada nie pamiętam, nie pamiętam też równie udanego początku grudnia. Jak tak dalej pójdzie to nie pozostanie mi nic innego jak przyznać za jakiś czas, że jestem fanką jesieni. Jesieni bez chandry, marazmu i spadku formy co jeszcze w zeszłym roku wydawało mi się czymś o tej porze i oczywistym, i nieodłącznym.
Wyciszyłam się, uspokoiłam, już nie potrzebuję radiowych dźwięków aby przetrwać dzień. Biernie poddaję się temu co jest a co przychodzi mi łatwo pewnie dlatego, że jest dobrze. Chociaż bywa ciemno, zimno, wietrznie a o poranku mgliście to płynę sobie spokojnie na fali grudniowej rzeczywistości.
Oprócz wielu rzeczy jednym z najważniejszych elementów rzeczywistości, która właśnie się dzieje, są świąteczne jarmarki, które uwielbiam. Temu uwielbieniu daję wyraz odwiedzając je regularnie, bywa nawet tak, że codziennie, co jest o tyle łatwe, że wokół miejsca pracy mam trzy. Otulam się wtedy bajkowym światem, świąteczną muzyką, przysmakami i grzanym winem a wszystkie te rzeczy tworzą miksturę doskonałą na ogrzanie i ciała i ducha.
Jest tak pięknie jak jeszcze chyba nigdy o tej porze roku, w ogóle nie dostrzegam minusów tej przecież najczęściej mało sprzyjającej aury. Jestem optymistką co zdecydowanie ustawia mnie na wygranej pozycji w wielu sytuacjach ale prawda była taka, że mój optymizm każdej jesieni był wystawiany na wielką próbę sił. A w tym roku jest cudownie, błogo i miło bez żadnych wysiłków z mojej strony.
Na koniec planowałam podać tutaj ilość dni, jaka została do wiosny żeby dodać sobie i niektórym z Was animuszu ale wiecie co? Nie. Niech sobie trwa ta najpiękniejsza jesienio-zima świata w niezmienionej formie bo tak jak jest jest cudnie i dzieje się magia nawet wtedy kiedy nie dzieje się nic.