Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

wtorek, 31 maja 2022

Są miejsca, gdzie nawet w deszczu jest super. Lizbona

 Nawiązując do środowego wpisu i mojego stwierdzenia, że Berlinowi nawet pogoda nie pomoże bo i w słońcu jest brzydki, dzisiaj będzie o Lizbonie. Portugalska stolica ugościła nas godnie ale jeśli chodzi o pogodę to bardzo różnorodnie, bo był i dzień kiedy padało. I nie, nie wróciłam niedawno z Lizbony, nad czym ubolewam, to będą zdjęcia i wspomnienia sprzed trzech lat. Kiedy przeglądałam blogowy indeks miejsc, w których byłam, moje serce stanęło przy Lizbonie. Ze wstydem zdałam sobie sprawę, że poświęciłam Lizbonie tylko jeden wpis co dzisiaj nadrabiam. A wszyscy, którzy są ciekawi moich pierwszych lizbońskich wrażeń proszę o podążanie za  Lizbona.


Na szczęście wspomnienia nie mają daty ważności a dzięki wielu narzędziom można przedłużyć ich trwałość i jakość, a wiele z nich w ogóle ocalić od zapomnienia. Kilka dni temu upłynęły dokładnie trzy lata od naszego pierwszego portugalskiego urlopu, o czym przypomniała mi książka twarzy, i to chyba dobry moment żeby nadrobić zaległości. Dobrze, że wspomnienia nadal są żywe i świeże a ja dokładnie pamiętam każdy z tych portugalskich dni.




Jak gdzieś jest ładnie to jest ładnie i nawet deszcz nie jest w stanie ująć uroku a jak gdzieś jest brzydko to jest brzydko nawet w słońcu. Nie muszę Wam chyba pisać, jakie miasto mam na myśli i którą europejską stolicę 😉. Byłoby miło i przyjemnie, gdyby na urlopach albo innych wyjazdach zawsze świeciło słońce ale sami wiecie jak to jest, kiedy wybieramy się gdzieś indziej niż w tropiki w porze suchej. I chociaż nieskromnie przyznam, że mam szczęście do pogody, to i tak kilka razy towarzyszył mi deszcz, a i tak mi się podobało, na co dowód można znaleźć w wielu wpisach. We włoskim Lecco z kolei była taka mgła, że Alpy wokół to ja mogłam sobie tylko wyobrażać, a i tak było super. Lizbona to kolejny przykład na to, że w deszczu też może być i fajnie, i ładnie.




Moich wrażeń nie zepsuł nawet spektakularny upadek na mokrym po deszczu chodniku. Nie wiem jak to się stało, że nie wypuściłam z rąk aparatu, a lądując trzymałam mój kochany sprzęt wysoko w górze. Efekt mojego materialnego heroizmu towarzyszył mi jeszcze długo po powrocie do domu w postaci sinego łokcia. Na szczęście nie musiałam kupować w Lizbonie nowego aparatu i ten sam sprzęt towarzyszy mi do dzisiaj chociaż coraz częściej myślę już o czymś nowszym.




Lizbona jest urokliwa i klimatyczna i czy to w słońcu czy w deszczu prezentuje się ciekawie. Jest kolorowa od chodnika aż po dachówki kamienic a padający deszcz intensyfikuje nie tylko barwy ale i wrażenia. Regularne acz krótkotrwałe ulewy zmuszały nas do równie regularnych przystanków w lokalach różnej maści, a zza okien jak wiadomo też można dostrzec ciekawe rzeczy. Gdziekolwiek jestem takie obserwacje zwykłego życia znad filiżanki herbaty, kawy, kieliszka wina lub czegokolwiek na co akurat mam ochotę to ważny element wspomnień.


AUTOPORTRET Z TRAMWAJU NR 28, W DRUGIM OKNIE OD PRAWEJ JA



Lizbona to bruk, różnobarwne azulejos, skąpane w zieleni balkony, kolorowe okiennice i drzwi. To ciągła wędrówka w górę i w dół, w ogóle w Lizbonie nie męcząca. To niestety również niewiarygodna ilość sprzedawców narkotyków, co chwilę ktoś do nas podchodził i proponował różnorakie substancje. A najciekawsze jest to, że my raczej wyglądamy nudnie i nijako, z narkotykami nie mamy nic wspólnego, ja to nawet nigdy w życiu nie paliłam, marihuanę widziałam raz. Co tu się dziwić, że byłam tym wszystkim lekko zbulwersowana i zniesmaczona 😀.



Portugalia była naszą zastępczą destynacją po tym jak zrezygnowaliśmy ze Sri Lanki. Nasz wyjazd praktycznie zbiegł się w czasie z wielkanocnymi atakami terrorystycznymi tam w 2019 r., w których zginęło ponad 250 osób. Jak już podjęliśmy decyzję, że nie lecimy, musieliśmy na szybko poszukać innego kierunku. Padło na Portugalię, o której wielokrotnie myśleliśmy a i tak na urlop wybieraliśmy zawsze inne kraje. Portugalia spełniła pokładane w niej nadzieje i sprawiła, że błyskawicznie zapomnieliśmy o tym, że powinniśmy być w zupełnie innym miejscu i na innym kontynencie. Szkoda tylko, że nie udało nam się odzyskać pieniędzy od linii lotniczych bo strata prawie tysiąca euro, co tu ukrywać, trochę mnie bolała 😉.



Przy okazji przeglądania blogowego indeksu moich destynacji, który przecież sama stworzyłam, zdałam sobie sprawę o jak wielu miejscach jeszcze tutaj nie wspomniałam. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo przecież czasem ciężko jest być na bieżąco, ale bywa że sama do siebie marudzę, że nie mam o czym pisać. A to nie jest tak, że nie mam, tylko że mam ale o tym nie pamiętam. Nie wiem jak to się stało, że całkiem zapomniałam o Lizbonie, która zachwyciła mnie pod każdym względem, i poświęciłam jej tylko jeden zdawkowy wpis. 
Desculpe Lisboa.


środa, 25 maja 2022

Lubeka i wiosna, która czyni cuda

Blogowanie daje wiele fajnych korzyści i chociaż czasami muszę się bardzo motywować do regularności a pisanie wydaję się być największą męczarnią świata to jednak pozytywów jest dużo, dużo więcej. Miłe są komentarze i te wszystkie ciepłe słowa, które tutaj zostawiacie, dzielicie się ze mną wrażeniami i opiniami w kwestii różnych spraw, bardzo często nasze rekacje sięgają dużo dalej niż tylko komentowanie. Nie zliczę jak często byliście dla mnie inspiracją w wielu dziedzinach życia, głównie jednak tej podróżniczej. Otwieracie przede mną świat i sprawiacie, że lista moich podróżniczych marzeń rośnie w zastraszających tempie, z pełną świadomością tego, że do wielu miejsc nigdy nie dotrę ( ale będę się starać ). No ale przynajmniej sobie o nich poczytam.


Jednym z przykładów na to jak na mnie wpływają Wasze blogi jest Lubeka. W Lubece byłam zimą w 2016 roku a powrót tam zawdzięczam znanej pewnie większości z Was Łucji. O moich wrażeniach z Lubeki możecie poczytać TUTAJ. Łucja odwiedziła Lubekę jakiś czas temu a mnie czytając Jej słowa i oglądając lubeckie kadry nieustannie towarzyszyła myśl: ja pierdykam, gdzie Ona znalazła takie cuda.




Pierwszy raz byłam w Lubece pod koniec grudnia, w ponury, zimny i deszczowy dzień i to właśnie na pogodę zrzucam winę na to, że szczerze mówiąc, podobało mi się średnio. Zatem ten obecny wpis niech będzie najlepszym dowodem na to jak duży wpływ na moją ocenę ma pogoda, chociaż nie da się ukryć, że istnieją miejsca, którym nawet i piękna aura nie pomoże. Bo taki na przykład Berlin nawet w słońcu jest brzydki.




Z pierwszej wizyty najbardziej pamiętam ziąb i deszcz, moich wrażeń nie poprawia nawet fakt, że był to okres bożonarodzeniowy i miasto było ładnie udekorowane, bo szczerze mówiąc tych dekoracji też nie pamiętam. Kojarzę świąteczne jarmarki i rogrzewające ciało i duszę grzane wino, poza tym pamiętam jedynie zimno i deszcz. Czyli raczej niewiele i mało pozytywnie. Relacja Łucji uzmysłowiła mi, że przy najbliższej nadarzającej się okazji muszę dać Lubece drugą szansę i spojrzeć na miasto w innym, najlepiej słonecznym, świetle. Dwa tygodnie temu udało się zrealizować ten plan a ja cóż... wróciłam przezachwycona. 




Ten wpis to najlepszy dowód na to jaką moc ma słońce i że rzeczywistość rozjaśnioną zielenią i skąpana w słońcu ma zupełnie inny wymiar. Chłonęłam Lubekę wszystkimi zmysłami i chociaż wiele miejsc kojarzyłam to teraz wyglądały one dużo ładniej. Ciepła i słoneczna niedziela sprawiła, że miałam ochotę zatrzymać czas. Majowa Lubeka jest cudna i tak jak ostatnim razem spacerowaliśmy w rytmie wyznaczanym przez padający z niewielkimi przerwami deszcz tak teraz nie zatrzymało nas nic. Nic oprócz pragnienia i głodu ale również pod tym względem Lubeka potrafi zachwycić bo oferuje ogrom lokali usytuowanych tak, że człowiek ma ochotę przesiedzieć pół dnia.




Lubeka jest ciekawa architektonicznie i bardzo klimatyczna a w centrum wspaniale ze sobą współgrają zabytki i urocze domki, które jednemu z moich kolegów przywołują na myśl Toskanię. Ja w tym stwierdzeniu nie jestem aż tak szalona ale przyznać muszę, że wiele skrawków miasta bardziej pasuje do zdecydowanie cieplejszych szerokości geograficznych niż do dużego miasta na północy Niemiec. Nawet spacerując po nich towarzyszyła nam cisza i lenistwo, które kojarzę z usypiającą wszystko i wszystkich hiszpańską siestą. Więc może ten mój kolega faktycznie ma rację.




Cieszę się, że dałam Lubece drugą szansę, tym razem w słońcu i w niedzielnym rozleniwieniu. Mój powrót tam i niekończące się zachwyty są dowodem na to, że pogoda wpływa znacząco na opinie, przynajmniej moje. W słońcu i jasności wszystko wygląda piękniej. Lubeka w szarym i deszczowym wydaniu spodobała mi się średnio za to teraz, w maju, była jednym wielkim oczarowaniem. Jak widać wiosna czyni cuda.

środa, 18 maja 2022

Monotonia zachwytów

Jak co roku o tej porze zachwycam się tym samym. Monotonia zachwytu monotonią barw ale co zrobić skoro wokoł tak cudnie. I chociaż przyrodniczo maj zachwyca tysiącem rzeczy to jednak jaskrawożółte połacie kwitnącego rzepaku plasują się wysoko na liście majowych radości. I jak sobie tak ostatnio mknęłam autostradą ku zachodzącemu słońcu, wśród zabarwionych na żółto pól, zastanawiałam się czy są tacy, którzy obok takich cudów mogą przejść, tudzież przejechać, obojętnie.


I chociaż wiosna zachwyca całą gamą barw, co szczególnie widać po nijakiej, szaroburej zimie, to żółtego jest tak jakby odrobinę więcej. Te łąki to najlepszy dowód na to ile szczęścia i powodów do uśmiechu możemy znaleźć w drobiazgach. Często wspominam tutaj o tym ile dobroci daje nam przyroda i że czerpię z niej pełnymi garściami nieustannie. Kwitnący rzepak to jedna z moich największych majowych uciech, zaraz za nim są konwalie i bez.



Trudno nie czuć wdzięczności, że istnieją na świecie takie cuda - odbijające się w roześmianych oczach żółtym blaskiem, pojawiające się rok rocznie, zawsze w maju a co najważniejsze darmowe. Wiem, że są wśrod Was tacy którzy widzą rzepakowe pola z własnych okien, szczerze Wam zazdroszczę. Sama też nie mam powodów do narzekań bo na żółte łąki mogę dojechać w kilka minut na rowerze.



Różne są odcienie szczęśliwości, w maju radość "nosi się" na żółto i bywa, że jest tak wielka, że sięga po horyzont. W takim wydaniu lubię ją najbardziej, ograniczoną jedynie zasięgiem wzroku.

piątek, 6 maja 2022

Trochę śmiesznie, trochę strasznie. Najdziwniejsze miejsce w jakim byłam.

 Zabiorę Was dzisiaj w miejsce, o którym nie do końca wiem co napisać. I chociaż zaczęło się całkiem zwyczajnie i spokojnie bo od klimatycznego domu z ogrodem to wraz z upływem czasu było już coraz weselej. Sama już nie ogarniam tego co widziałam. Trochę śmiesznie a trochę strasznie, niby taki niemiecki Gaudi a niby Warhol i Botticelli. Powiem Wam, że na kilka chwil przeniosłam się do świata, który ciężko jest mi w jakikolwiek sposób porównać z czymkolwiek co widziałam do tej pory.



Bo i smutny jeszcze wczesną wiosną ogród, i sztuka kojarząca się z wariactwem, i największa na świecie kolekcja piw. Wpisana do Księgi Rekordów Guinnessa kolekcja pudełek od zapałek, otwieraczy do piwa, matrioszek i figurek żab. 


Jeżeli też jesteście kolekcjonerami dziwnych rzeczy i miewacie z tego powodu mieszane uczucia to obiecuję Wam, że to miejsce Was rozgrzeszy. Nawet ja wydaję się sama sobie normalna kiedy pomyślę, że mam wśród swoich "pamiątek" butelkę po winie wypitym w samolocie z okazji pięćdziesiątego razu w przestworzach albo kamyk, który wpadł mi do buta w Angkor Wat. Albo te wszystkie bilety wstępu do miejsc, w których byłam, fajne opakowania po cukrze albo ususzone między stronami przewodników rośliny. Wszystko to pikuś a nawet nuda, pocieszająca jest myśl, że są tacy co zbierają dekielki od jednorazowych śmietanek do kawy.



Najciekawsze jest to, że cała ta szalona kolekcja należy do prywatnych właścicieli, którzy ze swojego zbieractwa postanowili zrobić interes życia i dzielić się nim z innymi. Wiele rzeczy można temu miejscu zarzucić ale nie porządek bo wszystko jest jednym wielkim chaosem, kolekcja dzbanków do kawy zawieszona na gałęziach drzewa, żaby w gablotach w ogrodzie, zaraz obok matrioszki i historyjki z gum do żucia.




 Wiele rzeczy mnie tutaj zaskoczyło ale powiem Wam, że ten rozgardiasz świetnie do tego miejsca pasuje. Nie ma tutaj porządku typowego dla muzeum bo to nie jest zwykłe muzeum. Ale w takim razie co to jest i gdzie ja byłam w pewną wrześniową niedzielę? W dodatku zabrał mnie tam niemąż twierdząc, że powinno mi się spodobać. Wolę się nie zastawiać jakie On ma o mnie wyobrażenie 😀


Zbudowane z kamieni jaskinie a w nich zupełnie inny świat.



Poniżej kompleks sal wynajmowanych na rodzinne i firmowe uroczystości, w głębi widać pałac ślubów.

To miejsce to najlepszy dowód na to, że ludzka wyobraźnia nie ma granic i można ze zbieractwa zrobić sposób na życie. I że kolekcjonować można dosłownie wszystko, w tym temacie nie ma ograniczeń.

Tutaj widziałam wiele bo i stare aparaty fotograficzne, i figurki z jajek z niespodzianką, i tekturowe podstawki do piwa, i papierki po gumach do żucia. Trochę biletów, pieniędzy z całego świata, znaczki pocztowe. Nie ma w tym żadnej logiki bo jak widać poniżej matrioszki świetnie pasują do jaskiniowców.

Właściciele i współtwórcy kolekcji krzątają się w tle czasami zagadując do odwiedzających. Do mnie też zagadali a później pokazali to:

Był czas kiedy zbierałam torebki po cukrach, później trochę się uspokoiłam i wydoroślałam, chociaż nie na tyle, żeby zupełnie o tym zapomnieć. Teraz robię wyjątki i ograniczam się w stopniu zauważalnym i zwożę do domu tylko najładniejsze z cukrów, z ciekawymi motywami albo przedstawiające miejsca, w których byłam. Kolekcjonuję wiele rzeczy: magnesy, zakładki do książek, przywożę z urlopów ołówki i puszki na herbatę, mam też dopiero powstającą małą kolekcję piasku z różnych plaż, często kupuję obrazki malowane przez ulicznych malarzy. Oboje kolekcjonujemy też pieniądze z różnych państw, mamy też kolekcję euro a w niej kilka ciekawych eksponatów. A Wy kolekcjonujecie coś nietypowego? Pochwalcie się, może mnie zainspirujecie 😊

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...