Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

piątek, 26 sierpnia 2022

Jak było w Holandii?

 Czterodniowa holenderska przygoda już za mną, przydał mi się ten przedłużony weekend jak nie wiem co, głównie do tego, żeby w spokoju postarzeć się o rok, chociaż lepiej brzmi " o rok wydorośleć ". Było raczej spokojnie i leniwie, jedynie w Amsterdamie pobiliśmy rekord kroków a do hotelu wracaliśmy grubo po północy. No ale wiadomo, że Amsterdam do siedzenia w jednym miejscu nadaje się średnio a poprzecinany kanałami szlak spacerowy motywuje do tego, żeby iść, iść i iść...No i żeby płynąć bo wody tutaj w bród aczkolwiek ja wolę własne nogi.

Jako pierwsze odwiedziliśmy Giethoorn, małe miasteczko słynące z tego, że praktycznie nie ma tutaj dróg, a i ulic niewiele. Do zdecydowanej większości domów prowadzi tylko jedna droga - wodą, gdzieniegdzie są też chodniki ale mam wrażenie, że to głównie z myślą o turystach. Ciekawa jest historia powstania tej osady, ciekawa i smutna, ale o niej napiszę więcej przy okazji pisania o Giethoorn.



Z Giethoorn pojechaliśmy do Amsterdamu i po zostawieniu rzeczy w hotelu od razu poszliśmy na spacer i tak sobie spacerowaliśmy aż nastała noc, i północ, i jeszcze trochę. Powiem Wam, że takich tłumów dawno nie widziałam, największe zagęszczenie ludności oczywiście na uliczkach świecących się na czerwono, gdzie też oczywiście poszliśmy gnani ciekawością. Chociaż ja osobiście wolę atrakcje innego typu to samolubną egoistką nie jestem, nie mogę myśleć tylko o sobie 😊.




Amsterdam jest fajowy o czym już kiedyś miałam okazję się przekonać, ale wtedy to był koniec grudnia i doznania były całkiem inne. W słońcu wszystko wygląda i ładniej, i ciekawej, to całkiem inna skala doznań.


Z Amsterdamu pojechaliśmy do Volendam, które szczerze mówiąc wygląda ciekawiej w internecie niż w rzeczywistości. Ale klimat ma fajny, takiej nadmorskiej rybackiej mieścinki, i serwują przepyszne owoce morza. Nawet teraz na samo wspomnienie pochłoniętego na obiad talerza przełykam ślinę.



Po Volendam z jednej strony nie było już nic, a z drugiej było wszystko to z czego Holandia słynie bo odwiedziliśmy dwa miejsca słynące z pięknych krajobrazów i z wiatraków. I było to doznanie niezapomniane bo w podobnym miejscu nie byłam nigdy wcześniej. Lubię wiatraki, chociaż nie tak jak Marta S., bo Ona to na ich punkcie ma hopla. Nie wierzycie? To zajrzyjcie TUTAJ. Miałam szczęście poznać Martę kilka lat temu w Algarve, przyjaźnimy się, i teraz zawsze na widok wiatraka myślę o Niej ciepło. W Holandii myślałam niemal non stop.




Oryginalna holenderska zabudowa przywodzi trochę na myśl scenerię starego filmu albo park miniatur. Bardzo mi się podoba bo jest ładna, miła dla oka i trochę staroświecka a ja takie lubię.



 Wszystko fajnie i ładnie w tej Holandii, ludzie mili, turystów sporo. Tylko kuchnia średnia ale ratowały nas owoce morza i restauracje serwujące kuchnię różnych krajów. I jeszcze sklepy z serami z możliwością degustacji, co osobiście uważamy za jedną z najfajniejszych turystycznych atrakcji tego kraju 😊. Przywieźliśmy sobie trochę sera do domu. Ale ale... nie skończyła się ta wycieczka happy endem bo zepsuł mi się aparat. Albo obiektyw. Dobrze, że już w dniu powrotu i podczas spaceru po ostatnim zaplanowanym miejscu, co uchroniło mnie przed zalaniem się łzami i robieniem scen 😉. Już kiedyś przytrafiło mi się coś takiego ale po jakimś czasie wszystko samo wróciło do normy, teraz też czekam na cud. Chociaż z drugiej strony ten aparat już swoje lata ma, sporo przeżył i świata przejechał i nie oszukujmy się, nie był zbyt dobrze traktowany. Już od jakiegoś czasu myślę o zmianie sprzętu i możliwe, że teraz będę do tego zmuszona. Czas pokaże.

A wiecie, że większość wiatraków z trzech ostatnich zdjęć jest zamieszkana? Ale jazda co? Mieszkać w wiatraku. Pamiętam, że w starym młynie mieszkał William Wharton i to tam powstało sporo z jego książek. Przymknijcie oko na niedoskonałości ostatnich zdjęć bo na szybko wszystko musiałam ustawiać manualnie a doświadczenie mam w tym średnie.

Dzisiaj leje i wieje, liście spadają z drzew, zatem jeśli Pani Jesień powoli przygotowuje się do zagoszczenia na dłużej, to ja się nie zgadzam. Nie, nie, nie. Absolutnie nie jest mile widziana.

Aha, i cieszę się, że doszły holenderskie widokówki. U niektórych już nawet wiszą nad kominkiem. I chociaż nadal ubolewam nad tymi zaginionymi z Jordanii to możliwość wysłania ich Wam z Amsterdamu trochę łagodzi ten żal.

Fajnych ostatnich dni sierpnia. Bawcie się dobrze codziennością.

piątek, 19 sierpnia 2022

Światowy Dzień Fotografii

 Pomysł na kolejny wpis był zupełnie inny ale rano usłyszałam, że dzisiaj obchodzimy Światowy Dzień Fotografii zatem sami rozumiecie, że musiałam zmienić plany. Chociaż do bycia fotografem mi daleko to jednak fakt, że bez robienia zdjęć nie umiałabym żyć daje mi pełne prawo do świętowania, no nie? Chodzę, jeżdżę, latam a to wszystko z aparatem, radosne pstrykanie to jedna z moich największych pasji. 

Postanowiłam zatem uczcić dzisiejszy dzień wybierając z tysięcy zdjęć te sercu najbliższe, do oglądania których zawsze wracam z miłą chęcią. Było to nie lada wyzwanie bo do wszystkich zdjęć mam sentyment no ale uff, udało się. Mogę być z siebie dumna bo naprawdę łatwo nie było 😊

Zaczynamy!

ALPY Z SAMOLOTU


TEŻ ALPY, PODCZAS TEGO SAMEGO LOTU. NIEZAPOMNIANE WIDOKI

ULUBIONA PLAŻA


TU TEŻ...


KAMBODŻA, WIADOMO CZEMU...


Z NIEZAPOMNIANYM SKUTKIEM PRZEŁAMYWAŁAM SWÓJ LĘK I WSTYD PRZED FOTOGRAFOWANIEM LUDZI



CALPE, HISZPANIA


CAMINITO DEL REY


DOLOMITY TO JEST JAKIŚ KOSMOS


WZBURZONE MORZE TEŻ JEST PIĘKNE


MORZE ŚRÓDZIEMNE NA KILKA GODZIN PRZED POWODZIĄ


ALGARVE


ALGARVE PO RAZ DRUGI


VALLE DE RICOTE, ULUBIONY HISZPAŃSKI OBSZAR ROWEROWO - SPACEROWY



VALLE DE RICOTE



WADI RUM, JORDANIA



A NA KONIEC MÓJ LAS, BO LAS JEST DOBRY NA WSZYSTKO

piątek, 12 sierpnia 2022

O wszystkim

 Wielkimi krokami zbliża się mój urodzinowy wyjazd, ruszamy jutro z samego rana. Zrobiła się już z tego tradycja i rok rocznie spędzam ten wyjątkowy dzień w połowie sierpnia w najlepszy możliwy sposób - w podróży. Były już Czechy, i Włochy, w zeszłym roku Tatry, w tym raczej mało egzotycznie ale i tak przeogromnie się cieszę bo teraz postarzeję się w Amsterdamie. Egzotycznie w tym roku już było, jeszcze nie do końca się z tego wyjazdu "otrząsnęłam" zatem teraz będzie nasz piękny i poczciwy Stary Kontynent, najbardziej wyjątkowy ze wszystkich kontynentów.

Co prawda nie do końca jeszcze ogarniam ten niedający się w żaden sposób wytłumaczyć upływ czasu i patrząc codziennie w kalendarz niezmiennie się zaskakuję, nie do końca mile. Chwilę temu miałam przecież poprzednie urodziny, przed momentem dosłownie witałam Nowy Rok a teraz kolejny sierpień i ja o rok starsza, całe szczęście, że w ogóle się na starszą nie czuję. W przeciwnym razie może w ogóle bym się na myśl o tym corocznym sierpniu nie cieszyła.

Najgorsze jest to, że w okolicach moich urodzin zawsze pojawia się pierwsza myśl, że powoli kończy się lato i zbliża jesień, ma jesień to szczęście, że ją bardzo lubię. Tylko lata mi szkoda bo w tym roku mam wrażenie, że słabo się nim nacieszyłam. No ale w sumie mam jeszcze ponad miesiąc zatem w tym miejscu sumiennie sobie obiecuję, że wykorzystam wszystkie ciepłe dni jakie mi zostały w najlepszy możliwy sposób. Zimą za nimi zatęsknię.


Pamiętacie jak wiosną cieszyłam się z komfortu jazdy jaką dają nowe opony w samochodzie? Otóż od jakiegoś czasu przekonuję się, że również nowe rowerowe dostarczają mnóstwa frajdy a ja mknę niczym strzała po tych moich ścieżkach, lasach i zagajnikach. Już od jakiegoś czasu noszę się z myślą pokazania tutaj wszystkich moich covidowych ławek, które ratowały mi codzienność w tygodniach gęsto spętanych sami wiecie czym. Siadam sobie czasem na nich i wspominam, obok niektórych tylko przejeżdżam a najlepsze jest to, że doskonale pamiętam jakie książki na nich czytałam. Mam do nich wielki sentyment a do lasu wdzięczność, że mogłam się w nim ukrywać i udawać, że wszystko jest normalnie.


Nie mam czasu na nic, tylko rower i książki są na uprzywilejowanej pozycji w tej zabieganej codzienności, w ostatnich tygodniach kiepsko tym wolnym czasem żongluję, czego jestem świadoma. W sumie czytam też dzięki codziennym dojazdom do pracy, nie wiem gdzie mi to życie umyka. Podziwiam wszystkich tych, u których i praca, i studia, i pasje i jeszcze nowe wpisy na blogu co trzy dni. Zdradźcie sekret jak Wy to robicie bo w tym momencie przerasta mnie nawet myśl, że muszę się do tej Holandii spakować. Aaaa, i niemal zapomniałabym o najważniejszym - dostałam niedawno pierwszy w życiu mandat, radar zrobił mi zdjęcie bo jechałam 111 km na godzinę a mogłam 100. Najlepsze jest to, że ja w kwestii przepisów drogowych jestem rygorystyczna jak mało kto, zawsze jeżdżę poniżej tego, co na znakach a tu proszę, fotka z radaru bo przegapiłam ograniczenie. Ściągnęłam sobie radarowe zdjęcie na telefon i pokazywałam je komu tylko się dało i wiecie co słyszałam? "Ale ślicznie wyszłaś" 😊


To tyle, wszystkiego dobrego moi mili, lecę do walizki. Odezwę się już o rok starsza, do tego jednak czasu życzę Wam pięknej codzienności.

poniedziałek, 1 sierpnia 2022

Zakamarki przyjazne duszy

 Syndrom osoby pracującej w molochu objawia się na wiele sposobów, ja najczęściej cierpię na brak świeżego powietrza. Zdarza się oczywiście, że przy sprzyjającej pogodzie uciekam z pracy na herbatę na znany tylko wtajemniczonym skrawek dachu albo na patio przed budynkiem, nie jest to jednak to samo. Przypracowe powietrze ma w sobie swądek obowiązków i ciężko jest mi pozbyć się myśli o tym ile jeszcze mam do zrobienia zanim powiem wszystkim " do jutra ".



Nikogo zatem nie powinien dziwić fakt, że w wolne dni nadrabiam i siedzenie w domu to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę. Wiadomo, że łąki, lasy i pola nie mogą równać się z niczym i bezkonkurencyjnie wygrywają ze zdecydowaną większością sposobów na spędzanie wolnego czasu. Czasem jednak potrzebuję odmiany bo są dni, że ze wszystkich rzeczy świata najbardziej cieszą mnie bajkowe uliczki i małe domki a potykanie się o bruk wydaje się najfajniejszą zabawą.




Czasami ogrom pięknych wrażeń można znaleźć na jednej niepozornej ulicy. To co widać na zdjęciach poniżej wpisuje się idealnie w mój poziom architektonicznej estetyki. Tyle też wystarczy żebym odzyskała psychiczną równowagę w tym krótkim czasie pomiędzy kolejnymi roboczymi tygodniami.



To dobrodziejstwo, że są miejsca gdzie cuda czekają na nas na każdym kroku i jedna z czystych radości mojego życia bo umiem się nimi cieszyć i zachwycać.



Odkrywanie ciekawych zaułków w nieznanych dotąd miejscach cieszy mnie i uszczęśliwia niemal tak jak podziwianie największych zabytków świata. Zaspokoję apetyt na spacery, miłą dla oka architekturę, odpocznę od hałasu, zgiełku, nawału obowiązków, korków i wiecznie spóźniających się pociągów. I jeszcze zrobię mnóstwo zdjęć, co jak przecież wiadomo nie od dziś też jest w życiu niezwykle ważne.




Cieszę się, że prawie tak samo ekscytują mnie klimatyczne uliczki co długie urlopy gdzieś na innych skrawkach świata. Sekret tkwi w tym żeby zachwycać się tymi drobinkami, które mamy w zasięgu codziennych możliwości, ekscytujące wyjazdy zdarzają się przecież niesprawiedliwie rzadko. A w tym zwykłym czasie rozciągniętym pomiędzy nimi zostają nam jeszcze bliskie miejsca, które przecież i znaleźć, i sercem udomowić można dosłownie wszędzie. 



W miniony weekend otulałam się magią na jednej z najpiękniejszych uliczek świata i chociaż przez moment padało to urok tego miejsca ogrzał mnie niczym puchaty koc, wanna pełna piany albo biała chmurka


Byle tylko iść przed siebie, byle tylko wiecznie się zachwycać, nieustannie pragnąc więcej tych naznaczonych niezwykłością zwyczajnych chwil w prostej, dobrej codzienności. Tu usiąść, tam przystanąć, z czułością dotknąć nagrzanych słońcem ścian nie naszego przecież domu. Kto by się przejmował tym, że za rogiem czeka rzeczywistość zdecydowanie odmienna od tej wyznaczonej brukowaną uliczką pomiędzy bajkowymi domkami?

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...