Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

sobota, 29 stycznia 2022

Kowno. Historia jednego podwórka

 Podczas grudniowego litewskiego urlopu z ważnych rzeczy nie wydarzyło się praktycznie nic. Był to czas spokojny, leniwy, bez absolutnie żadnych planów dotyczących zwiedzania albo pojechania gdzieś dalej. Maksymalnie uszczęśliwiały mnie łąki i lasy ze śniegiem po kolana bo w tych lasach miałam wszystko ale to już wiecie. Jedyny wyjątek zrobiliśmy dla Kowna gdzie pojechaliśmy na jedno popołudnie a naszym głównym celem i najważniejszym planem był mecz koszykówki. W sumie to powinnam wspomnieć o tym wydarzeniu w podsumowaniu roku bo nigdy na takim meczu nie byłam a bardzo mi się podobało. Koszykówka to na Litwie sport narodowy a Žalgiris Kaunas jest najlepszą i najbardziej znaną drużyną, mecz z Moskwą zapełnił stadion po brzegi.

Kościół pw. św. Michała Archanioła



Nie planowaliśmy zwiedzania bo mieliśmy za mało czasu a zwiedzanie byle jak nie jest w moim stylu bo wiem, że ten niedosyt zepsułby mi radość z tego, że cobaczyłam cokolwiek. Niestety szybko zapadająca ciemność zdecydowanie ogranicza możliwości i nie będę robić tajemnicy z faktu, że więcej czasu spędziliśmy w Kownie najpierw w kawiarni a później w gruzińskiej restauracji niż zwiedzając miasto. Jedyny wyjątek zrobiliśmy dla podwórka o którym powiedzieli nam znajomi a które pokażę Wam poniżej licząc na to, że podłapiecie klimat i zrozumiecie mój zachwyt.



Historia powstania "Galerii Podwórko" jest piękna i ciepła i przemawia do mnie zarówno pomysł jak i jego realizacja. To antidotum na wyobcowanie i niezgoda aby z sąsiadami znać się tylko na "dzień dobry". Artysta Vytenis Jakas widząc, że mieszkający na podwórku sąsiedzi zostali wyobcowani i zapomnieli o wspólnej przeszłości podwórka wyszedł z inicjatywą zamienienia niewielkiej przestrzeni między kamienicami w miejsce spotkań. Podzielił się pomysłem z mieszkańcami a ci przyjęli go z wielkim zaangażowaniem i entuzjazmem, opowiadając ciekawe historie i dzieląc się zdjęciami i wspomnieniami.


Niektóre z elementów galerii i ich historia wzruszają i wywołują łzy a ja miałam gęsią skórkę przed którą nie uchroniły mnie nawet trzy warstwy ubrań. Np. te namalowane na fasadach portrety Żydów mieszkających w tym miejscu przed wywózką i zagładą.




Możecie się domyślać, że dla takiego wrażliwca jak ja wizyta na tym podwórku była bardzo emocjonująca, w dodatku było lekko mgliście i powoli zapadał zmrok co dodatkowo napełniało mnie wieloma uczuciami, głównie w odcieniach sentymentu i nostalgii. Chociaż cieszy mnie fakt, że w dzisiejszych czasach udało się reaktywować życie sąsiedzkie i uzmysłowić mieszkańcom podwórka, że są wspólnotą. Zamysły Jakasa trafiły na podatny grunt otwierając ludziom serca i oczy. O ile piękniej się żyje mając wokół siebie życzliwych ludzi i zdając sobie sprawę z ich obecności.





Pomysłodawcy udało się dotrzeć do wielu ciekawych historii z przeszłości podwórka a Kiemo Galerija jest graficznym zapisem wielu przeprowadzonych rozmów i próbą sprawienia aby było jak dawniej. Dawniej, kiedy mieszkańcy dobrze się znali, rozmawiali ze sobą, wspólnie obchodzili święta i wspierali się w ciężkich czasach. Podwórko było scenerią wielu wesołych i smutnych wydarzeń, na jego środku często ustawiano stół przy którym sąsiedzi spędzali razem czas.



Na zdjęciu poniżej widać wszystkich mieszkańców którzy zgodnie twierdzą, że pomysł z reaktywacją życia podwórkowego otworzył im oczy na to, że żyją od siebie daleko pomimo tego, że dzielą klatkę schodową lub mieszkają dzwi w drzwi. I był silną motywacją, żeby życie w sąsiedzkiej wspólnocie nie ograniczało się jedynie do mijania się na schodach i rozmów o problemach mieszkaniowych.


Na podwórku realizowane są różnorodne projekty artystyczne a także organizowane imprezy społecznościowe podczas których sąsiedzi wspólnie ochodzą lokalne święta. I chociaż street art to sztuka jak najbardziej nowoczesna to w tym akurat przypadku sięga wstecz i obejmuje swoim zasięgiem historię tego miejsca i zawiłe losy jego mieszkańców. Pewnie to sprawia, że podwórko emanuje trudnym do opisania ciepłem nawet podczas minusowej temperatury. Rozgrzewa serca.




W tym roku Kowno pełni funkcję Europejskiej Stolicy Kultury w związku z czym w mieście zaplanowano szereg imprez i ciekawych wydarzeń kulturalnych i rozrywkowych. Może to jest odpowiedni moment żeby odwiedzić byłą stolicę Litwy i pokazane przeze mnie podwórko? Kieruję to pytanie również sama do siebie bo jeśli chodzi o Kowno to mam wielkie zaległości. Dobrego weekendu i dobrych humorów. Uściski.

piątek, 21 stycznia 2022

Moje miejsca mocy

 Codzienność ostatnio ciemna i szara co nie sprzyja spacerom, że już o rowerze nie wspomnę. Nie przeszkadza mi zimno, mróz ani grad, tylko ta ciemność tak wczesna, o tak! Ona mnie najbardziej pozbawia sił witalnych. Tęsknię okrutnie za spacerami ale kiedy wracam z pracy w ciemnym mroku to już naprawdę niewiele mi się chce a już z pewnością nie chce mi się łazić po ciemnym lesie nawet jeśli strachu nie czuję żadnego.


Bardzo lubię jesień i zimę, najtrudniejsze są dla mnie początki i pogodzenie się z faktem, że już nie będzie słonka, ciepła i herbat na balkonie w towarzystwie rozśpiewanego ptactwa, a tego złowrogo brzmiącego kraaaa, kraaaa nie lubię. Jak już się ze zmianą pogody oswoję to kocham wszystko, nawet to co najgorsze czyli mrozy, chłody i wichury. Tylko ta zbyt szybko zapadająca ciemność mi doskwiera trochę bardziej bo nic już nie można uszczknąć z dnia, no bo jak to zrobić skoro o 16stej zaczyna się noc i naprawdę bardzo muszę się starać, żeby po powrocie z pracy nie iść prosto pod prysznic i dalej kierunek piżama?



W dni wolne najczęściej psuje się pogoda i ta zasada mam wrażenie świetnie się sprawdza odkąd pamiętam. Ale dzisiaj trochę z tego okienka pogodowego skorzystałam, z ekstra dnia wolnego też, chociaż zimno było przeokrutnie. Niech Was nie zmyli niebieskie niebo bo był jeden stopień. Ale przynajmniej było jasno chociaż bardzo wiało! Najważniejsze, że nie padało a przynajmniej nie podczas spaceru bo jak tylko wróciłam do domu to zrobiło się ciemno i rozpętało się gradobicie a ja podziwiałam ten spektakl stojąc przy kuchennym oknie i lepiąc kotlety z jajek.


Podjechałam samochodem do lasu i poszłam na tak długo wyczekiwany i wytęskniony spacer po niektórych moich miejscach mocy czyli takich naturalnych powerbankach. Pozwólcie, że Was teraz po nich oprowadzę, będzie to opowieść w odcinkach a ja naprawdę mam nadzieję, że kolejną ich część odwiedzę już na rowerze. Ach, jak mi bardzo tego brakowało...


Byłam już bardzo regularnych spacerów stęskniona i silnie zmotywowana żeby pójść przed siebie niezależnie od tego co na dzisiaj zaplanowała sobie aura. Na szczęście okazała dobroć i patrząc na ostatnie dni było bardzo przyjemnie. W sumie to nawet w wichurę i śnieżycę poszłabym tak czy siak, na przekór wszystkim dylematom. W minioną sobotę moje dylematy skończyły się tak, że praktycznie na raz zjadłam całe opakowanie, czyli 10 sztuk "pomponików", które uwielbiam a nazywam tak słodkości przypominające ciepłe lody, na spodzie z wafla i oblane czekoladą, niektórzy mówią na to "murzynki". I nie dość, że ja te pomponiki zeżarłam z wielką przyjemnością to jeszcze nie czułam z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia nawet wtedy, kiedy zgniatając kartonik niechcący zerknęłam, że pochłonęłam prawie tysiąc kalorii. Tysiąc ale jaki pyszny!

Uwielbiam te moje wszystkie spacerowe szlaki gdzie łączy się wszystko to co w przyrodzie najpiękniejsze a co zimą jakby mniej widać. Ale przyjemność ze spacerów zawsze taka sama, przeogromna, i można się wyciszyć i myśli poukładać w odpowiedniej kolejności w równym rządku kiedy w głowie zamęt. Jestem szczęściarą bo mam wokół same dobrodziejstwa - lasy, łąki, pola, stadniny konne, owce, jeziora, wydmy i rzekę a najfajniejsze jest to, że wszystkie te cuda oplatają ścieżki rowerowe.



To był prześwietny dzień i liczę na taki sam weekend, może być zimno i mroźno ale niech będzie jasno a nie, że zmrok już od rana bo mam na jutro fantastyczny plan - pojechać rowerem nad rzekę bo dawno mnie już w tamtych rejonach nie było i tęsknię bardzo!
A Wy jakie macie plany na ten przedostatni weekend stycznia?


niedziela, 16 stycznia 2022

Spacer po wnętrzu ziemi

 Przeglądając zdjęcia do poprzedniego wpisu podsumowującego miniony rok zdałam sobie sprawę, że pomimo nie zawsze sprzyjających okoliczności dużo się działo i to było fantastyczne dwanaście miesięcy. Niezapomniane i różnorodne, wesołe i wzruszające, chociaż bywały i dni, że chciałam je wykreślić z życiorysu grubą krechą. Jeśli chodzi o pozytywy to byłoby przemiło gdybym za rok o tej porze również i o tym roku mogła powiedzieć to samo, no i będę się starać żeby tak było. Póki co nic nie planuję, no dobra może tak trochę i delikatnie, żeby się za bardzo nie poobijać podczas lądowania na ziemię kiedy rzeczywistość jednak podetnie skrzydła. Ostatnie miesiące pokazały mi wielokrotnie, że lepiej nic nie planować tylko działać spontanicznie bo wtedy i frajdy więcej, i śpi się spokojniej.



Jakiś czas temu podłączyłam dysk do laptopa i ... przepadłam oglądając własne zdjęcia. Dobrze, że w moim światopoglądzie istnieje głębokie przeświadczenie o tym, że zawsze ale to zawsze trzeba mieć w kuchni coś do przyrządzenia na szybko chociaż ja bardzo lubię gotować i zaszyć się po pracy przy garach. To przeglądanie zdjęć uzmysłowiło mi o jak wielu miejscach jeszcze tutaj nie pisałam i nie podzieliłam się z Wami zachwytem i wrażeniami, sprawiło też że zapewne jak już się domyślacie zapomniałam o zrobieniu obiadu. 



Nadrabianie blogowych zaległości zacznę już dziś zabraniem Was do jaskini. Wiem, że jakość tych zdjęć jest kiepska zatem wspomóżcie się wyobraźnią. Fotografowanie pod ziemią przekracza moje umiejętności chociaż frajdę mam taką jakby mi wychodziły. Najśmieszniejsze jest to, że mnóstwo zdjęć nie wyszło a ja za możliwość ich zrobienia i późniejszego skasowania zapłaciłam 10 euro bo w jaskini fotografowanie jest płatne. Ale i tak było warto bo na szczęście nie na wszystkich zdjęciach widać, że do fotografowania w ciemności niekoniecznie się nadaję. 



Jaskinia Bielańska była pierwszym punktem naszej słowackiej wycieczki, pojechaliśmy do niej prosto z Polski bo od granicy to około dwadzieścia kilometrów. Pierwsze co nas zaskoczyło to długaśna kolejka do wejścia bo oczywiście w swojej spontaniczności nie kupiliśmy wcześniej biletów wstępu no bo przecież covid i w ogóle, na pewno nie będzie dużo ludzi. Tłumy przekroczyły nasze najczarniejsze scenariusze, dobrze że chociaż można było kupić coś ciepłego do picia. To mi uratowało życie bo pogoda tego poranka była kiepska a niewidoczna mżawka zmoczyła nas jak ulewa.




Jaskinia Bielańska jest jedną z najczęściej odwiedzanych słowackich jaskiń i jedyną udostępnioną zwiedzającym w Tatrach Wysokich. Jest uznana za narodowy pomnik przyrody a podczas ponadgodzinnego spaceru jej komnatami i korytarzami możemy podziwiać stalaktyty, stalagmity, jeziorka, wodospady i fantazyjne formy wapienne.



Rzadko "zapuszczam" się pod ziemię i ta wycieczka naprawdę mnie zachwyciła i bardzo mi się spodobała. Była tajemnicza i pobudzała wyobraźnię a ja byłam tak podekscytowana, że w ogóle nie czułam pięciostopniowego chłodu i miałam gorące policzki. Po wyjściu na powierzchnię okazało się, że po tych rozgrzanych policzkach spływał mi roztopiony wilgotnością tusz do rzęs a próby jego usunięcia jedynym dostępnym specyfikiem czyli wodą sprawiły, że wyglądałam jak panda, zapewne pierwsza spotkana w Tatrach. Jestem pewna, że mój śmiech kiedy zobaczyłam się w lustrze słychać było hen daleko bo odbijał się echem od tatrzańskich szczytów.



Bardzo mi się w tej jaskini podobało i chociaż bezustanne trzymanie się chmur jest szalenie fajne to czasem warto stracić chmury z oczu i zajrzeć pod ziemię.
Gotowi na nowy tydzień? Życzę Wam, żeby się działy same fajne rzeczy.


sobota, 8 stycznia 2022

Jak mi się żyło w 2021 roku

Uff, zmęczyło mnie to podsumowanie bo przeglądanie zdjęć z ubiegłego roku zajęło mi zdecydowanie więcej czasu niż się spodziewałam. Nie zabrakło przy tym wzruszeń i radości a to chyba dobry znak bo jest dowodem na to, że pomimo zawirowań związanych z wiadomo czym było bardzo wiele pięknych chwil! Lubię w styczniu spojrzeć wstecz i zobaczyć jak mi się pożyło. Oczywiście jestem świadoma tego, że miniony rok obfitował w ogrom niezapomnianych dni ale robiąc takie podsumowanie mam to na piśmie 😊.

LAUENBURG

Wybaczcie tak dużą ilość zdjęć ale czy to moja wina, że tyle się w ciągu roku działo? 😊 O wielu miejscach jeszcze nie napisałam zatem bądźcie czujni.

TORFOWISKA W PIETZMOOR

PIETZMOOR

Do kwietnia niczym najczarniejsze z czarnych chmur wisiała mi nad głową pandemia i zamknięty na osiem spustów mój zakład pracy. O podróżowaniu dalej nawet nie myślałam i średnio miałam nastrój ale za to korzystałam z niczym nieograniczonych wolnych dni i jeździliśmy po okolicy. Były małe miasteczka, torfowiska a nawet rejs promem co w tej rzeczywistości dało nam radości tyle co lot w kosmos.

LABOE

LABOE

Praktycznie każdy weekend staraliśmy się spędzić w plenerze no chyba że pogoda nie sprzyjała w najmniejszym nawet stopniu. Ale doskonale pamiętam też spacery w deszczu albo przeczekiwanie w samochodzie w towarzystwie termosu z herbatą i prowiantu zabranego z domu. Kiedy człowiek cały tydzień planuje zrobić w weekend coś fajnego po czym już od piątku pada to w stosunku do aury staje się naprawdę mało wybredny.

RATZEBURG

JORK

W maju w końcu pojechaliśmy gdzieś dalej, w naszej sytuacji była to podróż za granicę. Spędziliśmy cztery dni we Wrocławiu po drodze skreślając jeden z punktów na naszej podróżniczej liście marzeń i zajechaliśmy do Kromlau. Tłumy wokół tego kamiennego mostu napełniły mnie nadzieją, że Świat odzyskuje pion ale ciąg dalszy tej tragedii w kilku aktach znacie, w dodatku ona nadal trwa i show się jeszcze nie skończyło. Ale żebyście mieli świadomość skali mojego optymizmu ( tudzież głupoty ) to ja w koniec tego cyrku wierzę już od lata w roku kiedy to wszystko się zaczęło. I każdemu zawsze powtarzałam, że już będzie normalnie. W najczarniejszych scenariuszach nie przewidziałam szóstej fali i tych wszystkich, które jeszcze przyjdą. 

KROMLAU

WROCŁAW

WROCŁAW

W czerwcu polecieliśmy do Hiszpanii, śmiejemy się, że to był lot za darmoszkę bo nie zapłaciliśmy za niego zupełnie nic wykorzystując do uiszczenia opłaty vouchery, które mieliśmy i nadal mamy po odwołanych lotach. Była to pierwsza tak daleka podróż po półtora roku, pierwszy też po tak długim czasie lot samolotem. I tego latania i swobody poruszania się chyba w tym całym kociokwiku najbardziej mi brakowało. Zniewoleniu mówię stanowcze nie, zmuszaniu do pewnych czynności również. Na szczęście świat coraz bardziej jest świadomy tego, że szczepionka nie daje wystarczającej ochrony i traktuje tych zbuntowanych na równi z tymi uległymi. Dobra moja.

ISLA DE TABARCA

CARTAGENA

OKOLICE TORREVIEJA

Sierpień to góralskie wesele znajomych które połączyliśmy z urlopem podczas którego były tylko góry, jaskinie i nasza kwatera w wiosce na końcu świata. Kolacje jadaliśmy zawsze w jednej karczmie, po kolacji były spacery albo leżenie w trawie i czekanie na koniec dnia. Były gorące oscypki od sąsiada i regularnie przytulanie jego owiec. "Pani kochana, różni ludzie tu do nas przyjeżdżają ale żeby ktoś tak te łowiecki tarmosił to ja pierwszy raz widzę. I jesce łone same psychodzą" - tak usłyszałam od górala.

GĘSIA SZYJA

WIDOKI Z KASPROWEGO WIERCHU

TATRY

SŁOWACJA

Podczas tego urlopu nie do końca legalnie przekroczyliśmy granicę i wyskoczyliśmy na Słowację dopisując ją do listy odwiedzonych krajów bo była to nasza pierwsza na Słowacji wizyta. Ten urlop to w ogóle był sztos bo wiecznie tylko góry, cisza i przyroda. Metropolie typu Zakopane omijaliśmy szerokim łukiem i w sumie zajechaliśmy tam tylko raz w poszukiwaniu butów i kolejny żebym mogła spotkać się z niewidzianą lata koleżanką, która spędzała w Tatrach urlop w tym samym czasie.

SŁOWACJA

BRUGIA

      Miesiąc po powrocie z Polski pojechaliśmy do Belgii abym mogła spełnić marzenie na którego realizację czekałam, bagatela, 22 miesiące. Przy okazji koncertu spędziliśmy w Belgii pięć dni a Belgia podbiła nasze serca. Koncert Christophe'a Maé też. Wywołał wiele wzruszeń i pięknych emocji a słuchanie muzyki na żywo niezmiennie jest dla mnie czymś cennym i ważnym i pod względem ciepła, jakim zalewa serce ciężko znaleźć coś co temu dorówna.

BRUGIA



Końcówka roku była fantastyczna bo przyniosła nieplanowany pobyt na Litwie, na szczęście wiadomość o tym, że mam jeszcze urlop do wykorzystania przyszła w samą porę. Wszyscy wiedzieli, że nie mogę przyjechać bo muszę pracować i mieli czas, żeby oswoić się z myślą o mojej nieobecności. Kiedy okazało się, że jednak jadę to postanowiliśmy zrobić z mojego przyjazdu niespodzienkę. Podczas jednej z wirtualnych rozmów mój V. zapytał się rodziców co chcą z DE na co tata odpowiedział, że on to jedynie chce, żeby Monika przyjechała i chociaż rozumie, że nie mogę to najbardziej o tym marzy. I kiedy zobaczył mnie przed domem to się prawie popłakał po czym chwycił w ramiona i kręcił się w kółko a ja dyndałam niczym dziecko. A mama się popłakała. 




Litewski urlop był przecudny, no i biały. Nie zliczę kilometrów, które przedeptałam ciesząc się mroźną i śnieżną zimą. Spacery po lesie były stałym punktem dnia i litewskiej urlopowej rzeczywistości. Na jedno popołudnie pojechaliśmy do Kowna na mecz koszykówki. Zwiedzania nie było praktycznie w ogóle, była za to kolacja w gruzińskiej restauracji i jedno artystyczne podwórko. Ale wrócę latem i jak to ja przejdę Kowno wzdłuż i wszerz.

KOWNO

KOWNO

POZNAŃ

Wracając z Litwy zajechaliśmy spontanicznie na kilka godzin do Poznania, na Jarmark Świąteczny, spacer po Rynku i kolację. No mówię Wam, jeśli chodzi o dłuższe dystanse to my nie możemy jak inni jechać prosto z punktu A do punktu B. Zawsze musimy zboczyć z trasy i szukać przygód. W ogóle w minionym roku osiągnęliśmy mistrzostwo jeśli chodzi o pokonywanie długich tras samochodem, co to dla nas 10 lub nawet 15 godzin w drodze. A najlepsze jest to, że z tych podróży czerpiemy wielką radość i w ogóle ale to w ogóle się nie nudzimy a czas pędzi jak rakieta.

POZNAŃ

Reasumując, to był fajny i dobry rok. Pierwsze cztery miesiące były ciężkie przez siedzenie w domu ale później już było tylko lepiej. Pomimo pandemii byłam w dwóch nowych krajach, pływałam statkami, chodziłam po górach, lasach i bagnach, turlałam się w śniegu, pływałam nocą w odkrytym basenie, byłam na wyspie i odwiedziłam mnóstwo klimatycznych i urokliwych miasteczek i miast. Blogowałam w miarę regularnie czyli tak średnio co 7-10 dni co zaowocowało czterdziestoma sześcioma wpisami. A najfajniejsze jest to, że ani razu nie straciłam do tego mojego trzymania się chmur serca ani motywacji. Niestety dosyć chłodne i deszczowe lato nie sprzyjało rowerowaniu tak częstemu jak bym chciała, przeczytałam za to 55 książek, w zdecydowanej większości tak ciekawych, że myślałam o L4 na udawaną chorobę. Kolejny rok towarzyszą mi w tym moim blogowaniu te same Osoby, którym z całego serca dziekuję za obecność i komentarze. Chciałabym żebyście wiedzieli, że jesteście dla mnie największą nagrodą za to pisanie i najsilniejszym motorem do działania. Serdecznie też witam w moich skromnych progach Nowe Osoby, rozgośćcie się proszę.

Nie będę ukrywać, że 2022 rok ma wysoko ustawioną poprzeczkę i będzie musiał się postarać, żeby się wybić ponad rok poprzedni. Ale jednocześnie wierzę w to, że tak się stanie, już od drugiej połowy grudnia mam ekscytujące ale nie dające się niczym wytłumaczyć przeczucie, że to będzie wyjątkowy rok. I tej myśli będę się trzymać. A Wam wszystkim życzę pieknych dni wypełnionych tym co Was najbardziej uszczęśliwia.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...