Glückstadt miało być receptą na niepogodę i niedzielę spędzoną w domu na czekaniu na poniedziałek. Jak się okazuje pogodowe koło fortuny nieustannie kręci się "pod wiatr" i po słonecznym tygodniu zawsze przychodzi chłodny i smutny weekend - pamiętam to z młodości a tymczasem w dorosłym życiu nic się w tym względzie nie zmieniło.
O istnieniu tej mieścinki nie mieliśmy zielonego pojęcia. Wybraliśmy ją przypadkiem a na naszą decyzję w głównej mierze wpłynął fakt, że była niedaleko. Pół godziny pociągiem w zupełnie nam nieznanym kierunku. No ale jak się do południa siedzi w piżamie próbując rzucić klątwę ( to opcja dla tych nierzucających przekleństwami ) na pogodę tak, żeby wyszło słońce to raczej nie ma szans na to, żeby wyruszyć gdzieś dalej.
Przyjechaliśmy do Glückstadt regionalnym pociągiem a byli i tacy, którzy przypłynęli tam jachtem, wykorzystując drogę morską jako jedną z zalet tego północnoniemieckiego miasta. Myślę, że fajnie byłoby też pojechać tam na rowerze bo okolica zielona i z siecią ścieżek rowerowych sprzyjających dwóm kółkom.
Lubię małe miasteczka a to dostało dodatkowy plus za kontakt z wodą. I za nazwę - Glück to po niemiecku szczęście. Byłam ciekawa co się kryje za tą tak dobrze wróżącą nazwą.
Pogoda nie sprzyjała spacerom, zdecydowanie tłoczniej było w restauracjach i kawiarniach, o czym przekonaliśmy się już po spacerze, szukając wolnego stolika. Było ciemno, deszczowo i mgliście, na szczęście niezbyt chłodno. Nasze zwiedzanie zaczęliśmy na deptaku bo tam akurat poprowadziło nas wyjście z dworca. Następnie kierowani zapachem wędzonych ryb poszliśmy wzdłuż Łaby, niestety źródła tego oszałamiającego zapachu nie udało nam się zlokalizować chociaż szliśmy z nastawieniem na konsumpcję, po drodze ustalając jakie ryby zjemy.
Ta mieścinka zaspokoi specyficzne gusta, turystów szukających większych wrażeń i lubiących jak jest gwarnie i głośno raczej nie powali na kolana. Ma specyficzny klimat małego miasta gdzie życie mieszkańców skupione jest w głównej mierze na małym rynku z widokiem na kościół, deptak i ulokowane na nim sklepy, kawiarnie i bary. To dobry kierunek dla szukających wyciszenia i spokoju.
Glückstadt jest niewielkie i bardzo klimatyczne, myślę, że przy sprzyjającej pogodzie na pewno lepiej widać jego urok. Zauważyliśmy całkiem sporo turystów w tym wielu przyjezdnych kamperami. Na mini uliczkach byliśmy praktycznie sami, było spokojnie i cicho a ja w spokoju mogłam napawać się architekturą jaką bardzo lubię.
Glückstadt leży nad Łabą a jego bliskość z wodą jest odczuwalna na każdym kroku, morskie i marynistyczne klimaty pojawiają się często i dodają miastu fajnego klimatu. Również wśród mieszkańców można zauważyć miłość do statków, kotwic, latarni morskich i ryb. Są częstą ozdobą parapetów, domów i drzwi.
Okiennice w różnych odcieniach morskości i sztuka na chodniku. Mieszkańcom nie brakuje fantazji ani dbałości o detale. Kolorowo, czysto, schludnie i przyjemnie. I nad wyraz spokojnie za sprawą niedzieli i aury.
Bardzo często spacerując takimi uliczkami ( których swoją drogą jestem wielką fanką ) mam wrażenie nierzeczywistości. Większość ulukowanych na niej domków wygląda jak z bajki, wszystko wydaje się mniejsze i niższe niż współcześnie panujące standardy. Czasami ciężko jest mi ogarnąć fakt, że przez te małe i kolorowe drzwi wychodzą i wchodzą ich mieszkańcy, wykonując tak mało bajkowe czynności jak zakupy czy praca.
Miasteczko jest stare i widać, że trochę nie chce iść z duchem czasu. Życie toczy się swoim rytmem, Ci zabiegani wybierają jako scenerię dla codzienności odrobinę większe miasta. Zdecydowana większość to stare domy, ładnie odnowione tak, by świetnie pasowały do otoczenia, w którym stoją. Widziałam też kilka takich zachowanych w swojej pierwotnej wersji.
Nie ma tutaj żadnych sławnych zabytków ani atrakcji znanych na pół regionu. Jest za to kilka cyklicznych imprez które corocznie sprawiają, że zagęszczenie ludności osiąga rzadko spotykany tutaj poziom. Odbywa się tutaj np. Święto Śledzia. Glückstadt ma w swojej turystycznej ofercie obietnicę wypoczynku i gwarancję fajnie i spokojnie spędzonego czasu. I chociaż wiem, że nie jest to miejsce dla turystów szukających wielkich wrażeń i niezapomnianych doznań, to dla mnie jest w sam raz. Odpoczęłam, powygłupiałam się, porobiłam trochę zdjęć i pozaglądałam ludziom w okna. Glücksadt przyniosło mi szczęście ratując przed domową, piżamową niedzielą.
A w poniedziałek znowu wyszło słońce...