Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

sobota, 23 kwietnia 2016

Dzień Czytacza i Święto Książki.

"Książki są bramą, przez którą wychodzisz na ulicę, mówiła Patricia. Dzięki nim uczysz się, mądrzejesz, podróżujesz, marzysz, wyobrażasz sobie, przeżywasz losy innych, swoje życie mnożysz razy tysiąc. Ciekawe, czy ktoś da ci więcej za tak niewiele. Pomagają też odpędzić różne złe rzeczy – samotność, upiory i tym podobne. Czasem się zastanawiam, jak możecie znieść to wszystko wy, które nie czytacie." 



Arturo Pérez-Reverte,  "Królowa Południa"



23 kwietnia to w kalendarzu każdego czytelnika wyjątkowa data. W moim byłaby ( gdybym takowy posiadała ) zakreślona zapewne grubą, kolorową linią. Nie zrażana niedawnymi statystykami czytelniczymi, aczkolwiek lekko nimi zszokowana, codziennie pracuję nad zwiększaniem średniej. A i tak co roku jest coraz gorzej w co szczerze mówiąc uwierzyć ciężko.


Dzisiejsze święto jest mi bliskie niezmiernie i sercu bardzo miłe. Świętować będę z książką w ręku - a jakże, zawsze uda się uszczknąć z książki kilka zdań - czy to przy porannej herbacie czy też przy mieszaniu makaronu. Spacer z Milą to też niezła okazja żeby nakarmić duszę kilkoma stronicami.


W fajnych plenerach czytam ostatnio ale uwierzcie mi, to wcale nie jest łatwe - czytanie w takich miejscach wymaga ode mnie trochę wysiłku i koncentracji. Nie jest trudno zgubić wątek gdzieś pomiędzy rzucaniem Mili piłki ( i pilnowaniem, żeby nie utonęła ) a wpatrywaniem się w błyszczącą morską taflę. Takie plenerowe czytanie, oprócz skupienia, wymaga też naprawdę dobrej lektury.


Nie będę nikogo przekonywała do czytania ( no ale ludzie, czytajcie :) ). Własnym słowem jednak ręczę, że znalezienie chwili na czytanie wcale nie jest trudne - przystanek, autobus, poczekalnia u lekarza, kolejka w banku i na poczcie - kilka przeczytanych w przelocie zdań to już coś. A jak książka fajna i wciągająca to uwierzcie mi - po powrocie do domu nie będziecie marzyć o niczym innym jak o wskoczeniu w kapciach w książkową rzeczywistość.


Linie lotnicze, którymi latam najczęściej zrobiły mi prezent niedawno i pierwszy raz w moim lotniczym dorobku posadziły przy przejściu. W związku z powyższym, nie rozpraszana widokami za oknem, w ciągu trzygodzinnej podróży, przeczytałam 3/4 książki. W drodze powrotnej nie było już tak lekko, bo wróciłam do okna :) ale i tak czytałam.


Na lotnisku też.



"Zawsze gdy znalazłam się w promieniu stu metrów od księgarni, czułam, jak w moich żyłach krąży zwiększona dawka adrenaliny
Uwielbiałam książki. (…)
Uwielbiałam je dotykać. Kochałam ich zapach.
Księgarnia była dla mnie jaskinią Alladyna. Za tą lśniącą okładką można znaleźć inne światy, historie życia wielu ludzi. Wystarczy tylko zajrzeć”
M. Keyes „Arbuz” 



To o mnie.  Bez czytania żyć nie potrafię a nawet gdybym potrafiła, to nie chcę.


Kończę. Wszak książka się sama nie przeczyta.

wtorek, 12 kwietnia 2016

Litwa w stylu staroangielskim - Dwór w Towianach.

Zwiedzanie i poznawanie nowego kraju w towarzystwie jego mieszkańców jest zdecydowanie najfajniejszą z form. Gdybym sama sobie ustalała plan zwiedzania Litwy najpewniej moja ścieżka wiodłaby szlakiem najbardziej znanych i ciekawych, w moim mniemaniu, miast. Nie wiem czy w programie wycieczki znalazłoby się chodzenie po lesie i spacer po wsi, najpewniej jednak nie. Towarzystwo litewskich znajomych dało mi szansę dotarcia do wielu fajnych miejsc o których istnieniu pojęcia nie miałam, które nie przyciągają turystycznych tłumów ale są godne uwagi.



Jednym z nich jest dwór w Towianach ( Taujenu Dvaras ), będący kiedyś siedzibą Radziwiłłów, pochodzący z XVI w., otoczony pięknym, tryskającym soczystą zielenią
( przynajmniej w sierpniu ) parkiem. To rewelacyjne miejsce spacerowe a cisza, mącona jedynie śpiewem ptaków, jest dla tego miejsca najlepszą rekomendacją. W XIX w. został zbudowany klasycystyczny biały pałac będący największą atrakcją parku. Chociaż dla mnie park jest fajny sam w sobie i gdyby w pobliżu nic nie było, tylko same ścieżki i stawy, też byłabym w pełni usatysfakcjonowana.




Park jest wzorowany na tych staroangielskich i faktycznie ma z nimi wiele cech wspólnych. Rzeźby, mostki, altany, kwiatowe rabatki a między tym wszystkim ścieżki spacerowe i ławki do robienia sobie krótszych i dłuższych przerw. Jestem fanką angielskich parków więc i ten w Towianach zachwycił mnie od razu po przekroczeniu bramy wstępu. Ogromna przestrzeń, zielona, spokojna i cicha.



Wnętrze pałacu jest typowe dla epoki. Nie jestem amatorką robienia zdjęć w muzeach ani w innych wnętrzach (wyjątek robię jedynie w ładnych kościołach) co pewnie tłumaczy fakt, że z wnętrza tego okazałego białego budynku nie mam ani jednego zdjęcia. Zdecydowanie bardziej wolę architekturę i przyrodę. Ale tak czy siak, będąc w Towianach, wejść do pałacu trzeba i koniec.



To na Litwie pierwszy raz w życiu zobaczyłam czarnego łabędzia ( filmu też nie widziałam :) ). Wpadanie w zachwyt przychodzi mi z wielką łatwością, aczkolwiek to nie temu przypisuję fakt, że czarnym łabędziem byłam oczarowana. Wydał mi się taki trochę baśniowy. Podczas mojego pobytu na Litwie czarne łabędzie widywałam kilkakrotnie, np. również w jednym ze stawów w pięknie usytuowanej, plenerowej restauracji.



Lato w zeszłym roku było piękne i słoneczne. Na Litwie też. Słońce towarzyszyło nam codziennie co zdecydowanie ułatwiało realizację wszystkich planów. Podczas spaceru po parku słoneczne prześwity kładły się cieniem na zielonej trawie a ptaki koncertowały nieustannie, co bardzo mnie rozleniwiało i jedyny wysiłek do którego byłam zdolna to przemieszczanie się w tempie bardzo ale to bardzo spacerowym.


Towiany są bardzo popularne jeśli chodzi o nowożeńców chcących przeżyć ten wyjątkowy dzień w wyjątkowym miejscu. Na terenie parku znajduje się klimatyczna sala bankietowa a miejsc do złożenia przysięgi jest mnóstwo dookoła. My sami już podczas zbliżania się do wyjścia spotkaliśmy parę młodą która wybrała sobie Towiany jako miejsce weselnej zabawy.


Jedną z atrakcji dworu jest zagroda pozwalająca nam cofnąć się w czasie. W środku sceneria z przeszłości, z meblami i rzeczami codziennego użytku. Ponieważ byliśmy akurat jedynymi gośćmi spokojnie i bez pośpiechu przechadzaliśmy się po wszystkich pomieszczeniach, wyobrażając sobie jak to by było pożyć trochę w tamtych czasach i pobyć na usługach u Radziwiłłów.




Wstęp do parku kosztuje 2 euro dla osoby dorosłej i 1 euro dla dziecka. Bilet obejmuje cieszenie się do woli parkiem oraz należącymi do niego atrakcjami. Nie pokrywa niestety kosztów konsumpcji w restauracji znajdującej się na terenie posiadłości :).

wtorek, 5 kwietnia 2016

Salinas. Sól z morza i kolorowa woda.

Sól morska powstaje na drodze krystalizacji słonych mórz i jest efektem odparowywania wody morskiej. Podczas wizyty w Wieliczce mogłam zobaczyć sól kamienną a wizyta w Torrevieja pozwoliła przyjrzeć się bliżej miejscu, w którym wydobywana jest sól morska. Wydobywa się ją z podziemnych złóż w postaci bloków, brył i kamieni. Woda swój specyficzny kolor zawdzięcza algom rosnącym na dnie a najbardziej intensywny jest w okresie ich kwitnienia.



Wydobywanie soli w tym miejscu zaczęło się w 1803 r. Od tego czasu zmieniły się zarówno metody jak i narzędzia używane przy pracy. Salinas Torrevieja są największym producentem soli morskiej w Europie i jedynym takim miejscem, gdzie do wydobycia soli używa się maszyn unoszących się na wodzie.



Odkąd miejsce to zostało uznane za Park Naturalny jest objęte specjalną ochroną i to nie tylko ze względu na wydobycie soli ale też na niespotykane gatunki roślin i ptaków, które tam żyją. Na ptakach i roślinach się nie znam ale flamingi odróżnić potrafię. Brodzą sobie one szczęśliwie, mocząc łapy w słonej wodzie. Miałam kilka podejść do zrobienia im zdjęć, niestety miejsce gdzie sobie wiodą to ptasie życie objęte jest zakazem wstępu a zza płotu nie jestem w stanie sięgnąć obiektywem. Mogłabym co prawda zaryzykować i podejść bliżej przez jedną z dziur w ogrodzeniu, ale nie mam tyle odwagi w łamaniu prawa. Wierzę w celowość postawienia tam zakazu a flamingi obejrzę sobie kiedy indziej, może w Miami :).



Gromadząca się na brzegach sól przypomina śnieg. I nawet chrzęści pod butami podobnie. Deptanie po przyprawie jest doznaniem dziwnym i oryginalnym.


Pomimo miejsc odgrodzonych siatką większość terenu dostępna jest dla ludzi. W pobliżu wydeptane są ścieżki spacerowe, nie brakuje też chętnych do kąpieli ( chociaż jest to zakazane i grozi grzywną ) a wysokie zasolenie pomaga poczuć się prawie tak jak w Morzu Martwym. Doznanie pewnie ciekawe ale ja póki co nie jestem zbytnio przekonana do wejścia do tej czerwonoróżowej słonej wody. Nie przekonują mnie również rzekomo zdrowotne zalety takiej kąpieli.




Co innego Mila. Ona była przekonana, że kąpiel jest wpisana w spacer jako atrakcja obowiązkowa i oczywista. Miała wielką ochotę na zamoczenie łap i nie tylko, nie od dzisiaj wiadomo, że mokra Mila to najszczęśliwsza Mila. Ja jednak nie podzielałam jej entuzjazmu myśląc o późniejszym myciu jej z soli. Kiedy zaakceptowała fakt, że z kąpieli nici, próbowała turlać się w soli myśląc zapewne, że to śnieg. Wyraz jej pyska kiedy chwytała swoją zabawkę obtoczoną słonymi grudkam, po czym ją wypluwała, oblizywała się i próbowała jeszcze raz powodował nasze gromkie wybuchy śmiechu.




Z fizyki zawsze byłam kiepska, nie było - i nadal nie ma - siły która pozwoliłaby mi ogarnąć rozumem tę dziedzinę. Za to uwielbiałam doświadczenia, np. to z solą skraplającą się na kawałki sznurka. Kiedy tak patrzyłam na grudki soli na kamieniach i wystających z wody kawałkach dewna, wróciło szkolne doświadczenie i codzienne przypatrywanie się soli pojawiającej się w słoiku na parapecie.


Salinas to miejsce ciekawe i bardzo oryginalne, połączenie czerwonawej wody z białymi, błyszczącymi się w słońcu drobinkami wygląda naprawdę niesamowicie. Szukałam polskiego odpowiednika słowa salina ale nie znalazłam nic co by mi pasowało. Liczę na Was w tym temacie. Może Makroman Ty pomożesz?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...