2025
Szentendre. Między górami a brzegiem Dunaju
Nie będę kryć się z tym, że moje pojęcie o Węgrzech było zgoła inne niż to co zastałam na miejscu. Budapeszt zaskoczył mnie pod wieloma względami a te zaskoczenia, wszystkie co do joty, były pozytywne i miłe. Mam nadzieję, że nie przeczyta tego żaden Węgier, a nawet jeśli przeczyta, to tego nie zrozumie bo cóż, naprawdę nie przypuszczałam, że węgierska stolica okaże się tak bardzo europejska.
Pod pierwszym wpisem z Węgier wielu z Was pisało w komentarzach o tym, że stolica to co innego i że poza nią często widzi się zupełnie inną rzeczywistość, bliską temu jaką znamy sprzed kilku dekad i niemal identyczną z Węgrami z moich wyobrażeń. I powiem Wam, że jestem w stanie w to uwierzyć. Namiastkę tego, będącą jednocześnie tym, o czym pisaliście Wy, miałam podróżując pociągiem do oddalonego o 20 km od Budapesztu Szentendre. Pociąg wyglądał niemal jak zabytek a jedynym nowoczesnym akcentem był system nagłośnień informujący o kolejnej stacji. Usłyszenie nazwy było już natomiast niemożliwe, bo upał panował wielki, wszystkie okna były otwarte, bo klimatyzacja jeszcze tutaj nie dotarła a hałas pociągu skutecznie zakłócał głośniki. Aha, przed podróżą należało skasować bilet w - uwaga - kasowniku na dziurki. Powiem Wam, że nawet w tych moich wyobrażeniach nie pojawiły się takie atrakcje.
Samo miasteczko jest natomiast bardzo urokliwe, pełne folkloru, rękodzieła, klimatycznych zaułków, małych domków zaniedbanych w uroczy sposób - znalazłam tu wszystko co lubię! Oprócz tego znalazłam również poczciwe Węgry z moich wyobrażeń a kiedy weszłam na pocztę aby kupić znaczki to byłam pewna, że przez stare drewniane wahadłowe drzwi wkroczyłam do wehikułu czasu.
Cieszę się, że jeśli chodzi o podróżowanie to jestem zachłanna i głodna świata i nawet kiedy planuję city break'a, to najczęściej robię to z rozmachem 😀. Rozmach ten przejawia się u mnie dodatkową ilością dni, tak żeby starczyło na jakiś wypad za miasto ale rownież czasową rezerwą na błądzenie bez celu, przesiadywanie w parkach i obserwowanie życia. Takie niepozorne momenty, dla niektórych będące pewnie stratą czasu, dla mnie są zawsze źródłem najfajniejszych i najciekawszych wspomnień.
Ponadtysiącletnia historia Szentendre jest ciekawa głównie przez zamieszkujące to miasteczko nacje. O kurka wodna, jakie tu ludy nie żyły. Przez wieki swoje ślady zostawili tutaj Celtowie, Rzymianie, Madziarze, Serbowie, Chorwaci, Niemcy, Słowacy i Grecy. To właśnie z czasów kiedy głównymi mieszkańcami Szentendre były trzy ostatnie narodowości pochodzi większość zabytkowej zabudowy, np. barokowe budynki z elementami typowymi dla Europy południowej oraz prawosławne świątynie. Obecnie w tych narodowościach dokonało się przetasowanie i z tego co zauważyłam ( a nie było to trudne ), 90% "gości" to Azjaci a pozostałe 10% stanowili Hiszpanie i Polacy.
Zanim jednak na potrzeby tego wpisu dokształciłam się w temacie historii Szentendre, już pierwsze kilka minut spaceru przywołało mi skojarzenia z Bałkanami. Zapewne sprawiła to mieszanka wszędobylskiego zapachu dymu z grillowanych w restauracjach mięs a także pochmurna, lekko deszczowa pogoda, niemal taka sama jaka towarzyszyła nam w Mostarze. Menu w restauracjach też jest podobne bo oprócz tradycyjnych węgierskich dań można zjeść potrawy znane nam z Chorwacji i Bośni.
Poniższe zdjęcie dedykuję Julii z Majorki ( wszyscy znają? Nie??? To biegusiem zapraszam TU ). W swoim ostatnim wpisie Jula wyraziła obawy, czy zwiedzanie cmentarzy podczas podróży jest normalne. Otóż moja kochana, jest. Jak najbardziej jest. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że kto nie zagląda na cmentarze ten dużo traci i niech żałuje. "Obracasz" się w dobrym towarzystwie, na swoim koncie mam cały ogrom cmentarnych podróżniczych wrażeń ( ale to brzmi... ), spokojnie starczyłoby tego na pokaźny, cmentarny wpis.
Kiedy planując wyjazd do Budapesztu szukałam w internecie inpiracji na jednodniową wycieczkę gdzieś niedaleko, w poleceniach Szentendre pojawiało się najczęściej. W związku z tym miałam świadomość tego, że sami tam raczej nie będziemy, a o spokoju, ciszy i pustych uliczkach to ja mogę sobie jedynie pomarzyć i to po sezonie. Jakież byłe moje zdziwienie kiedy okazało się, że turyści są ale w ilości mniejszej niż ta, której się obawiałam a znalezienie uliczki, na której byliśmy tylko my było łatwizną. Może wszystkich odstraszyły ciemne chmury, które nawet dwa razy przyniosły lekki deszcz?
Spacerując po Szentendre warto na moment opuścić miasteczko i spojrzeć na okolicę z perspektywy, brzegu Dunaju na przykład. Można wtedy dostrzec, że jakby było mało atrakcji jakie kryje w sobie Szentendre, to jeszcze jest pięknie położone, między Dunajem a górami Wyszechradu.
Cieszę się, że uciekliśmy na jeden dzień z high life'u stolicy aby poznać Węgry z moich wyobrażeń. Małe miasteczka, niezależnie od szerokości geograficznej, kryją w sobie ogrom uroku, niemożliwego do odnalezienia w wielkich, nowoczesnych metropoliach. Szentendre zwolniło nasze wakacyjne tętno i uspokoiło emocje ale w sumie tylko na jeden dzień, bo już kolejnego, z typowym dla nas entuzjazmem, ponownie ruszyliśmy na podbój węgierskiej stolicy.
Komentarze
Prześlij komentarz
DZIĘKUJĘ ZA CZAS POŚWIĘCONY NA MOJĄ RADOSNĄ TWÓRCZOŚĆ. KAŻDY KOMENTARZ MNIE CIESZY I ZA NIE RÓWNIEŻ SERDECZNIE DZIĘKUJĘ.