2025
Lipiec na rowerze
Tegoroczny lipiec jaki był wszyscy wiemy. Pogodowo był kiepski ( czytaj beznadziejny ) i szczerze mówiąc, dawno tak źle nie było, ja to chyba nawet takiego lipca nie pamiętam. Co za tym idzie równie złe było moje rowerowanie bo chociaż było przyjemne tak jak zawsze, to jednocześnie było skomplikowane. Padające regularnie i intensywnie deszcze zmuszały mnie do wybierania asfaltu, a ten lubię średnio, zamiast jakże przyjemnych, prowadzących przez łąki, lasy i pola tras, które tak wielbię!
W tym roku planowałam kupno nowego roweru bo ten stary jest już naprawdę wysłużony, towarzyszył mi dzielnie i wiernie prawie przez dekadę, od jakiegoś czasu mam problem z przerzutkami co sprawia, że aby wjechać pod górkę muszę użyć wszystkich swoich sił a kiedy już na nią wjadę mam ochotę z niej zjechać i wracać do domu, taka jestem zmęczona. Całe szczęście, że przeznaczone na nowy rower oszczędności wydałam na te bardziej i mniej spontaniczne podróże bo żadna to radość mieć nowy rower i trzymać go w piwnicy. Dobrze się stało, że z tych pięniędzy zostało mi już tylko wspomnienie a raczej cała masa pięknych wspomnień z różnych stron naszego jakże cudnego kontynentu.
Żadna to tajemnica, że jeśli chodzi o rower to rekordów w tym roku nie pobiłam. No dobra, część winy biorę na siebie bo często mnie w domu nie było, w lipcu byłam przecież w Budapeszcie, w Bergen i krótko ale jednak, w Trójmieście. Tak czy siak moje rowerowe lipcowe przygody można policzyć na palcach, może nawet jednej ręki. Na szczęście sierpień jest w tym temacie dużo, dużo lepszy i już teraz mogę Wam zdradzić, że dwa razy pobiłam rowerowy rekord życia! Wynosi on teraz 75,5 km a jego przejechanie zajęło mi niecałe cztery godziny. Oczywiście wycieczka trwała dłużej bo ja, jak już jadę trochę dalej, to zawsze z przerwami w najpiękniejszych miejscach a nie, że tylko pedałuję i nic więcej. U mnie jest zawsze z przygodami.
Trasy rowerowe mam zacne a najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie ma wycieczki rowerowej żebym się z tego łutu szczęścia nie cieszyła. Chociaż regularnie powielam znane już szlaki, łącząc je sobie w różny sposób, to zawsze jadę przez siebie z zachwytem. Lasy, łąki, jeziora, moja plaża nad Łabą i przepiękna trasa wzdłuż rzeki, mijam sarny, bociany, czaple, konie, owce a ostatnio dwa razy trasę wzdłuż Łaby przeszedł mi bóbr. Miałam już przecież milion sposobności, żeby się do tych przyrodniczych dobrodziejstw przyzwyczaić ale i tak za każdym razem wpadam w zachwyt absolutny.
Jadę przed siebie, po lewej mam rzekę, po prawej las, co jakiś czas mijam stada owiec, nad sobą mam niebo w najpiękniejszym odcieniu niebieskiego i wiecie co? W tym momencie spokojnie mogłabym startować w konkursie na najszczęśliwszego człowieka świata. W głowie się nie mieści ilość cudów, które mam na wyciągnięcie ręki ( chociaż w przypadku roweru trafniejsze wydaje się stwierdzenie, że na wyciągnięcie nóg ), ot tak, za darmoszkę, bez żadnego wysiłku i starań.
Nie wiem co ja bym bez tego mojego roweru zrobiła; obawiam się, że hurtową ilość radości i fajnych wrażeń, jakich mi dostarcza, ciężko byłoby zastąpić czymś innym. W prostym, dobrym i zwykłym życiu tkwi ogromne źródło mojej codziennej szczęśliwości, chociaż rower to przecież nic takiego. Cieszę się, że nie mam wobec codzienności wygórowanych wymagań a to co mi się przytrafia, kiedy jadę na rowerze, te wszystkie piękne niebka, obłoki i wszechobecna zieleń, zaspokaja oczekiwania jakie mam od zwykłej codzienności.
Każdy ma swoje ulubione uniesienia a mnie bardzo cieszą te, kiedy rower niesie mnie w świat.
Komentarze
Prześlij komentarz
DZIĘKUJĘ ZA CZAS POŚWIĘCONY NA MOJĄ RADOSNĄ TWÓRCZOŚĆ. KAŻDY KOMENTARZ MNIE CIESZY I ZA NIE RÓWNIEŻ SERDECZNIE DZIĘKUJĘ.