Wróciłam. Ciężko mi nawet ubrać w słowa wydarzenia ostatnich trzech tygodni, w głównej mierze za sprawą tego, że to wszystko było moim udziałem, w co jeszcze nie do końca wierzę. Macie marzenia, które towarzyszą Wam od dawna a które systematycznie dają o sobie znać, z różnym natężeniem i mocą? Ja mam. Jeszcze do niedawna moim największym podróżniczym marzeniem było zobaczyć Angkor Wat. Dorastałam marząc o Kambodży a kompleks tych znanych na całym świecie świątyń plasował się na samym szczycie mojej podróżniczej listy marzeń.
Nie będę ukrywać, że były momenty kiedy myśl o wyjeździe do Kambodży była tak mało realna jak to tylko możliwe. Jak się okazało w temacie spełniania największego z marzeń stałam się mistrzynią w wyszukiwaniu wymówek - a bo samolot drogi, urlop za krótki, podróż za długa itp. Tymczasem wszystko okazało się łatwiejsze niż przypuszczałam a na kupno biletu i załatwienie urlopu potrzebowałam dwa dni.
Na wszystko w życiu przychodzi czas i odpowiednia pora. Pomimo tego, że myśl o Kambodży towarzyszyła mi od dawna to w chwilach zwątpienia w sens wszystkiego, w mój wyjazd do Kambodży też wątpiłam. I nagle wszystko się odwróciło. Przestałam zastanawiać się jak inni to robią, że tak często i daleko wyjeżdżają, bo uświadomiłam sobie, że oni po prostu to robią. Zaczęłam "odczytywać" znaki - we właśnie przeczytanej książce główni bohaterowie planowali wyjazd do Kambodży. W tej akurat czytanej pojawiło się zdanie:
"Wypowiadam życzenie Sully, po prostu wypowiadam życzenie. Czasami wszystko się od tego zaczyna".
No i się zaczęło.
Poszło łatwo i z urlopem ( bo podobno zasłużyłam ho ho ho ), i z pieniędzmi ( bo coś tam jednak odkładam, a bilety wcale nie były aż tak drogie ) a ta wymówka dotycząca dalekiej podróży to już w ogóle śmieszna jest, bo latać uwielbiam i uważam, że loty po Europie trwają zdecydowanie zbyt krótko. No ale wiecie jak to jest - ten, kto czegoś nie chce zrobić, zawsze znajdzie wymówkę, a ten kto chce coś zrobić, zawsze znajdzie środki.
Kiedy ktoś się mnie pyta jak się udał urlop to pierwsze co mi się chce odpowiedzieć, to idealnie. Liczę na to, że to słowo zawiera w sobie i opisuje wszystko. Bo naprawdę tak było. Wróciłam na dwa dni do Bangkoku gdzie w czasie niespiesznych spacerów przekonałam się, że od mojej ostatniej tam wizyty nic się nie zmieniło. Fakt ten przyjęłam z ulgą, radością ale też z miłym zaskoczeniem.
Znalazłam w sobie odwagę, by fotografować ludzi co zawsze chciałam robić a co jednocześnie zawsze mnie krępowało. No ale nie bez znaczenia był fakt, że zarówno w Tajlandii jak i w Kambodży zadanie miałam ułatwione, bo pomimo moich wcześniejszych obaw, które najbardziej mnie demotywowały, ludzie reagowali życzliwie i nikt mnie nie pobił ani nie pogonił.
Miałam czas, żeby przyglądać się tamtejszej codzienności i zwykłemu życiu, które dla mnie było niezwykłe.
Przez przypadek byłam gościem na weselu w jednej z kambodżańskich pływających wiosek.
Wypiłam hektolitry owocowych koktajli i chyba tyle samo mrożonej kawy. O ile to pierwsze mnie nie dziwi to kawa już tak, bo kawy nie lubię i nie piję. Uwielbiam herbatę a kawę piję sporadycznie i tylko w formie mało kawę przypominającej - pół metra bitej śmietany, karmel i kilogram różnych posypek. I jeszcze musi być z mnóstwem mleka.
Popłynęłam w rejs po zatoce Phang Nga aby zobaczyć miejsca znane z internetu i programów podróżniczych.
W czasie tego urlopu siedem razy leciałam samolotem o czym piszę z wielką radością bo latać uwielbiam a każdy odbyty lot skrzętnie sobie zapisuję na specjalnej latającej liście.
Tak, to był idealny urlop i chyba faktycznie żadne inne pojedyncze słowo
nie opisze lepiej tego, jak było. Miałam czas żeby przez trzy dni
delektować się kambodżańskimi świątyniami a na pierwszą tam wizytę
zareagowałam dreszczami i spływającą po policzku łzą ( no dobra, kilkoma
łzami ale co poradzę na to, że tak łatwo się wzruszam ). Na
wypożyczonym skuterze dotarłam w miejsca, o których nie piszą w
przewodnikach ( no bo który turysta wybiera się na kambodżańską wieś ).
Przeczytałam dwie książki, głównie w hamaku i tak mi się to spodobało,
że jeden hamak przywiozłam sobie na balkon. Potrafiłam usiąść na
krawężniku tylko po to, żeby poobserwować codzienność. Uśmiechałam się
tak często i tak mocno, że przez pierwsze dni bolały mnie policzki.
Widziałam zwykłe radości codziennego życia u ludzi, którzy pomimo tego,
że nie mieli nic byli szczęśliwi tak, jakby mieli wszystko. Przeżyłam
kambodżański i tajski Nowy Rok, a wcale nie jestem o rok starsza.
Wróciłam pełna rozmachu w marzeniach i odwagi w ich spełnianiu. Wyjazd do Kambodży pokazał mi, że nawet spełnienie największego ( i najdalszego ) marzenia może być łatwe i że trzeba działać a nie czekać na bardziej sprzyjające warunki bo najczęściej okazuje się, że te obecne są tak samo sprzyjające jak każde inne. Nabrałam rozpędu w spełnianiu marzeń i liczę na to, że teraz moja podróżnicza lista wymarzonych destynacji będzie nie tylko powiększać się o nowe kierunki, ale również zmniejszać o te już zrealizowane. I pomimo tego, że czasami nadal nie wierzę w to, że spełniłam największe z podróżniczych marzeń, to prawda jest taka, że ta podróż wydarzyła się naprawdę a ja byłam jej główną bohaterką. Mam teraz ogrom energii i fajnego zapału do działania, i liczę na to, że stan ten będzie trwał. I wiecie co? Chyba pierwszy raz nie wracałam do domu z żalem i ze smutkiem, że coś się skończyło ( przepraszam, drugi, pierwszym był styczniowy Paryż ) . Zawsze wracam z uczuciem niedosytu, że czegoś nie zrobiłam, nie widziałam, nie przeżyłam itp. A teraz nie. Może to świadomość tego, jaki to był wspaniały czas i jak wiele pięknych chwil przeżyłam. A może wreszcie dojrzałam.
To co teraz? Gdzie teraz? I kiedy?