Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

wtorek, 27 listopada 2018

Szybki spacer po łotewskim kurorcie. Jurmala.

Jurmala była naszym przystankiem w drodze do Rygi. Jak opowiadaliśmy znajomym, że wybieramy się do stolicy Łotwy to każdy kto tam był zachwalał nam Jurmala, prawie wymuszając na nas obietnicę, że też tam zajedziemy. Piękna plaża, ciekawa letniskowa architektura a co najważniejsze - po drodze do łotewskiej stolicy. Bardzo żałuję, że nie udało nam się zostać w Jurmala na cały dzień i gdybym wiedziała, że tak tam fajnie to pominęłabym Jurmala w naszym planie dnia. A tak to tylko narobiłam sobie apetytu i wyjeżdżałam z niedosytem, którego tak bardzo nie lubię.



Mogliśmy co prawda zostać w Jurmala na dłużej, kosztem krótszej wizyty w Rydze ale miałam świadomość, że później pewnie i z Rygi będę wyjeżdżać z niedosytem. Nie nadaję się do szybkiego zwiedzania a po drodze to ja mogę jedynie zajeżdżać gdzieś na szybką herbatę. Nie wiem jak inni tak manewrują czasem, że w jeden dzień zwiedzą tyle na ile ja potrzebuję trzy dni. A i tak czasem mam wrażenie, że tempo miałam za szybkie i niektórym z miejsc poświęciłam za mało czasu.




Jurmala to taki łotewski Sopot, nawet deptak prowadzący na plażę przypomina Monte Cassino. To drugie pod względem wielkości miasto Rygi, znany kurort i uzdrowisko. Jeszcze w czasach przynależności do dawnego ZSRR  Jurmala była jednym z najbardziej znanych ośrodków letniskowych, regularnie odwiedzanym m.in. przez Breżniewa i Chruszczowa.



Byliśmy w Jurmala pod koniec sierpnia i byłam zaskoczoną ciszą i spokojem. W okresie wakacyjnym kurorty wyglądają trochę inaczej, spodziewałam się tłoku i turystycznego gwaru a momentami było tak spokojnie że jedyne co słyszałam to cisza. Co dziwiło patrząc na to, że pogoda sprzyjała plażowaniu i długim spacerom brzegiem morza.



Deptak to rozlokowane po obu stronach sklepy, kawiarnie, restauracje, punkty usługowe oraz stragany z pamiątkami. Można kupić wszystko, nawet futro na zimę ale najbardziej popularne są wyroby z bursztynu oraz lniane obrusy, torby, poszewki na poduszki itp. z łotewskim wzorem narodowym występującym często w różnych ozdobach.


 Większość turystów przyjeżdżających tutaj to Rosjanie, z których wielu tych lepiej sytuowanych posiada w Jurmala swoje własne mieszkania lub domy. Podobno ceny w Jurmala, w tym również nieruchomości, należą do najwyższych w kraju.


Atutem miasta jest szeroka, piaszczysta a przede wszystkim czysta plaża oraz świetnie rozwinięta baza noclegowa i gastronomiczna. Mnóstwo tutaj ośrodków sanatoryjnych i uzdrowiskowych. Mnie szczególnie zachwyciły kolorowe, zbudowane z drewna domy - wiele niestety podupadłych i zaniedbanych ale mających fajny klimat, niektórym przyznano miano zabytku. Niestety ograniczał nasz czas i udało nam się zobaczyć naprawdę niewiele ale jak wyjeżdżaliśmy z miasta to z samochodu widziałam takie drewniane cuda, że byłam bliska przełożenia Rygi na następny raz. Już chyba lepiej nie zwiedzać w ogóle niż przyjeżdżać gdzieś na chwilę. Być gdzieś na moment tylko po to, żeby mówić, że się było to chyba najgorsza forma turystyki, z którą się nigdy nie polubię.


Jednym z symboli miasta jest żółw, oblegany tłumnie nie tylko przez najmłodszych. Brak turystów sprzyjał zrobieniu tego zdjęcia. Swoją drogą ten "pomnik" fajnie tutaj pasuje, symbolizując leniwe spowolnienie, które panowało tego dnia.



Było słonecznie i ciepło, chociaż czasami pojawiały się chmury. Byłam mile zaskoczona brakiem plażowiczów, większość osób spotkanych podczas naszej krótkiej przechadzki brzegiem morza to byli spacerowicze lub biegacze. Przeważał język rosyjski ale ciężko stwierdzić czy byli to turyści czy miejscowi bo zdecydowana większość Łotyszów porozumiewa się między sobą po rosyjsku. W Hiszpanii mam znajomych z Łotwy i też rozmawiają ze sobą w tym języku.



Plaża jest czysta a piasek mięciutki, miły dla stóp i rąk. Nie wiem do kiedy trwa sezon w łotewskich kurortach ale ten spokój i brak turystów zupełnie mi nie pasował do końcówki sierpnia. W Polsce tak wyglądają plaże po sezonie i to też nie wszystkie bo znam miejsca gdzie nawet poza sezonem, kiedy chłód i ziąb, jest bardziej tłoczno.



Nie wiem czy gdziekolwiek w Polsce można spotkać tak pustą plażę w wakacyjny, ciepły i słoneczny dzień. Nie było ani ręczników ani parawanów. Naprawdę spodziewałam się hałasu i tłumu, biegających i bawiących się dzieci, powietrza pachnącego kremem do opalania, straganów z lodami i jedzeniem. A tymczasem wszystko wyglądało jak po sezonie a spokój i cisza zachęcały do tego, żeby brzegiem morza iść, iść, iść...



I uwierzcie mi, że z chęcią tak bym szła. No ale przecież czekała Ryga, nasz główny cel i powód tej jednodniowej wycieczki na Łotwę. Tam też czekało chodzenie. Jurmala była tylko przerwą w podróży, zbyt krótką zdecydowanie. Nie mogę przeboleć tych widzianych z samochodu drewnianych domów których stan czasami łamał serce a które pomimo swojego zaniedbania przyciągały uwagę. Mogłabym zamieszkać w każdym z nich, mieć pod oknami malwy a w altanie ogród zimowy. Patrząc na nie nie wiedzieć czemu miałam wrażenie, że czas się zatrzymał.


Ta stanowczo za krótka chwila, którą spędziłam w Jurmala, wystarczyła żebym poczuła do tego miasta sympatię. Zachwyciła mnie drewniana zabudowa a krótki spacer spiekł czoło. I pomimo tego że wiem, iż większość turystów przyjeżdża tu dla jodu i plaży to ja jestem zdania, że miasto i tak jest ciekawsze ( chociaż niestety najfajniejszą część widziałam z okien samochodu ).

Polecam Wam Jurmala ale nie jako atrakcję "po drodze". To miasto zasługuje na to, żeby było celem podróży. Nawet na jeden dzień.

niedziela, 18 listopada 2018

Jakie jest Siem Reap.

Nie pamiętam już jak sobie wyobrażałam Siem Reap, główny ośrodek turystyczny Kambodży, ale istnieje prawdopodobieństwo, że trochę inaczej. Miałam oczywiście świadomość, że żadne drapacze chmur, dwupasmowe ulice albo wielkie centra handlowe nie wchodzą w grę ale i tak Siem Reap zdumiewał mnie każdego dnia. Dla turystów przyjeżdżających do Angkor Wat, Siem Reap to główna baza wypadowa bo tutaj zatrzymują się wszyscy odwiedzający ten największy na świecie kompleks świątynny. Myślę jednak, że gdyby nie Angkor pewnie nikt by tu nie zaglądał.




Siem Reap w niczym nie przypomina znanych mi ośrodków turystycznych a kiedy przeczytałam, że mieszka tutaj ponad 180.000 osób to byłam zdumiona. Posiada za to bazę noclegową będącą w stanie dać sobie radę z napływem turystów a zatrzymać można się albo w hostelach albo w ekskluzywnych hotelach z basenami, saunami i SPA. W architekturze miasta przeważają hotele i hostele właśnie, bary, restauracje i puby, wypożyczalnie skuterów i rowerów, biura podróży, sklepy z pamiątkami, banki, kantory wymiany walut oraz salony masażu. Trendy w mieście wyznaczają turyści z całego świata i to dla nich powstała cała ta infrastuktura. Życie miasta kręci się wokół przyjezdnych i w głównej mierze dzięki nim bo to turystyka jest głównym źródłem utrzymania mieszkańców Siem Reap.




Samo miasto przypomina mi raczej większą wieś, pomijając ścisłe centrum gdzie panuje tłok a samochody, skutery i tuk tuki płyną nieprzerwanym i chaotycznym rytmem a chaos ten widać najlepiej na skrzyżowaniach. Większość ulic żyje rytmem wyznaczanym przez pory posiłków - ulice i restauracje zapełniają się w czasie śniadań, obiadów i kolacji przy czym największy tłok panuje wieczorami - jest wtedy głośno i ciasno, na ulicach otwierają się kramy z jedzeniem a w uszach dudnią kambodżańskie hity na zmianę z Iglesiasem i Luisem Fonsi.




Główne atrakcje turystyczne miasta to Pałac Królewski ( niedostępny dla turystów ), Muzeum Narodowe Angkor, Dzielnica Francuska, Centrum Khmerskiej Ceramiki i Sztuk Pięknych, Muzeum Wojny w Kambodży oraz Farmia Jedwabiu. Nic jednak nie jest w stanie konkurować z Angkor Wat i zdecydowana większość turystów ogranicza pobyt w mieście do zwiedzania tego największego i najbardziej znanego kompleksu świątynnego a w Siem Reap tylko je i śpi.



My spędziliśmy w Siem Reap wystarczająco dużo czasu żeby zobaczyć wszystko warte zobaczenia, niestety tylko z zewnątrz bo obchody kambodżańskiego Nowego Roku sprawiły, że wszystko żyło swoim życiem i ciężko było zdobyć wiarygodne informacje o godzinach otwarcia. Udało nam się wejść do kilku świątyń, pojechaliśmy też na Farmę Jedwabiu i uprawę kwiatów lotosu.


Siem Reap odżywa w nocy również dzięki nocnemu targowisku ale to temat na osobny wpis. Po całodziennym zwiedzaniu turyści wracają do miasta aby zapełnić restauracje i kramy. Dużo sklepów z pamiątkami jest nieczynna w ciągu dnia bo brak turystów skutecznie pozbawia złudzeń na warty pracy utarg. Pod nocnym niebem Siem Reap rozbrzmiewa zachęcaniem do kupna, naciągactwem, oferowaniem rzekomo najlepszych cen i targowaniem się.



Byłam zaskoczona, że mnóstwo ulic w ścisłym centrum to po prostu ubity dukt. Asfaltowe były główne ulice i największe skrzyżowania, my mieszkaliśmy w centrum na ulicy równoległej do jednej z głównych ulic i też zamiast asfaltu mieliśmy piach. W niczym nam to nie przeszkadzało aczkolwiek wymijanie kałuż po deszczu bywało problematyczne. Tak samo jak częsty brak chodników.




Siem Reap nie przypomina znanych turystycznych aglomeracji. W ciągu dnia jest pusto i sennie bo wszyscy przyjezdni zwiedzają Angkor albo jeżdżą po okolicy, jest spokojnie i cicho. Za to wieczorem i nocą miasto zmienia się nie do poznania a gwar, harmider i tłok pozwalają zobaczyć inną stronę miasta i masowej turystyki. Siem Reap rozbrzmiewa wtedy językami z całego świata, muzyką i oślepia kolorowymi światłami. Nie wiem czy to za sprawą znajdujących się w pobliżu świątyń ale na całe szczęście nia ma tutaj pijanych Anglików i Niemców z trudem utrzymujących się na nogach a rozrywkowość utrzymuje się na przyzwoitym poziomie.




Podczas jednego ze spacerów po mieście, a chodziliśmy sporo, natknęliśmy się na jakąś religijną uroczystość. Nie mogłam oderwać wzroku od pięknych bukietów utworzonych z kwiatów lotosu, które mieszkańcy ofiarowali czczonym bóstwom.


Nocne życie miasta wygląda tak jak poniżej, zdjęcie zrobiłam wczesną porą zanim zrobił się taki tłok, że robienie zdjęć nie miało najmniejszego sensu.



Wrócę jeszcze do Siem Reap bo podczas jednego ze spontanicznych spacerów do nieznanej części miasta udało mi się dotrzeć do świątyni i cmentarza dla mnichów buddyjskich. Byłam tam jedyną turystką ale mnisi, pomimo moich obaw, na moją wizytę zareagowali bardzo sympatycznie. A kiedy stałam przy bramie i się zastanawiałam czy mogę wejść czy nie, to jeden z mnichów podszedł i zaprosił do środka. W ten sposób przeniosłam się na chwilę w świat buddyjskiej duchowości a możliwość obserwowania mnichów podczas tak przyziemnych spraw jak sprzątanie czy praca w ogrodzie to jedne z najbardziej niecodziennych wspomnień.

poniedziałek, 12 listopada 2018

Miniatur Wunderland. Radość z małych rzeczy.

W jednym z wpisów dotyczących Hamburga wspomniałam o jednej z najważniejszych atrakcji miasta jaką jest Speicherstadt czyli Miasto Spichrzów. Służące kiedyś do przechowywania importowanych dóbr wszelakich magazyny mają się świetnie i mieszczą obecnie kawiarnie, restauracje, sale wystawowe a część jest nadal wykorzystywana jako magazyny lub hurtownie. Speicherstadt to największy kompleks magazynowy na świecie a w jednym z należących do niego budynków mieści się główny bohater dzisiejszej historii - Miniatur Wunderland.



Mieszczący się na trzech piętrach park miniatur to atrakcja jakich mało. Już dawno tak fajnie się nie bawiłam a poziom mojej ekscytacji na widok świata w miniaturze był naprawdę wysoki. Spędziliśmy tam prawie pięć godzin co naprawdę nas zdumiało jak spojrzeliśmy na zegarek. Polecam Miniatur Wunderland każdemu, nawet tym, którzy tak jak my, lata dziecięce a nawet młodzieńcze mają dawno za sobą. To miejsce jest naprawdę niesamowite, pobudza wyobraźnię a staranność z jaką wykonano makiety, dbałość o szczegóły i pomysłowość ich wykonawców zdumiewa i zachwyca.



Park miniatur zaczął powstawać w 2000 r. W chwili obecnej można oglądać takie kraje jak Niemcy, Stany Zjednoczone, Szwajcaria, Austria i Włochy. Są też makiety poświęcone Skandynawii a wiosną tego roku inaugurowano kolejną część ( chyba moją ulubioną ) - Wenecję. W chwili obecnej trwają prace nad Monako. Do końca 2021 roku mają powstać kolejne dwie sekcje, najprawdopodobniej Francja i Wielka Brytania.


Naprawdę byliśmy pod wrażeniem pomysłowości i wykonania wszystkich makiet. Tam naprawdę trzeba być cały dzień, żeby obejrzeć wszystko na spokojnie. Budynki wyglądają naprawdę wiarygodnie a my możemy obserwować codzienność w różnych miejscach świata. Po autostradach jeżdżą ciężarówki, kurorty i plaże są pełne wczasowiczów, lasy spacerowiczów, grzybiarzy i sarenek. Gospodynie domowe robią zakupy i pranie, jest pogrzeb, ślub a nawet pożar w Hamburgu z szybką akcją służb ratunkowych. Wśród wysokich traw można zauważyć gołych zakochanych a w tym samym czasie na pastwiskach pasą się owce a na jednym ze stadionów odbywają się derby Hamburga. Wszystko wygląda naprawdę bardzo realistycznie a pokazana w miniaturze codzienność jest codziennością, którą żyje każdy z nas.


Popatrzcie na przykład na te pingwiny, które tak mi się spodobały, że musiałam zrobić zdjęcie. Opatulone szalikami, z walizkami jadą w podróż koleją a towarzyszy im niedźwiedź polarny na smyczy. Oprócz pomysłowości i talentu twórcy Miniatur Wunderland mają też fajne poczucie humoru.


Są tutaj miasta, miasteczka i wsie. Łąki, lasy i pola. Śródziemnomorskie kurorty a także zasypane śniegiem górskie szczyty.


Co 15 minut na trzy minuty zapada noc. Robi się ciemno a makiety są rozświetlone tysiącami świateł domów, samochodów, pociągów i latarni morskich. Noce są naprawdę niesamowite a wszystko wygląda jeszcze piękniej i przytulniej niż za dnia.



Jedną z sekcji która sprawiła mi najwięcej radości był Hamburg i odszukiwanie miejsc i ulic, które tak dobrze znam. Nad miastem góruje Filharmonia a w najbardziej na co dzień zatłoczonych miejscach panuje realistyczny tłok znany z prawdziwych ulic. Ludzie robią zakupy, piją kawę ze znajomymi, spieszą się gdzieś na rowerze, uczestniczą w koncercie na wolnym powietrzu albo płyną barkobusem.


W przydomowych ogródkach odbywają się grille i garden party, policjant wypisuje mandat za złe parkowanie, mieszkańcy uprawiają jogging i wyprowadzają na spacer swoje psy. Codzienność tutaj przedstawiona jest naprawdę rzeczywista i realna, z tą tylko różnicą, że ukazana w miniaturze.




Przy większości sekcji znajdują się przyciski po naciśnięciu których sami możemy uruchomić specjalne animacje i efekty np. unieść w powietrze balon albo uruchomić wyciąg górski. W jednym z miniaturowych budynków mieści się fabryka czekolady i po naciśnięciu przycisku możemy sobie wyprodukować miniaturową, całkowicie jadalną, tabliczkę czekolady Lindt.



Z tego co zauważyłam to lotnisko wzbudzało chyba największe zainteresowanie i przy tej makiecie panował największy tłok. Trochę trzeba było poczekać żeby zobaczyć startujące i lądujące samoloty ale wszystko wygląda tak realnie i jest tak pomysłowo wykonane, że naprawdę nie można tego ominąć.


Pomimo tego, że budynki są odzwierciedleniem tych rzeczywistych to bardzo często błędna jest ich lokalizacja. Chodziło o to, żeby na mniejszej niż realna powierzchni pokazać najbardziej znane zabytki danego regionu lub miasta w związku z czym na realne odzwierciedlenie topografii nie było ani miejsca ani szans.


Swoje lata już mam a i tak Miniatur Wunderland wzbudził we mnie dziecięcą radość i entuzjazm i nawet teraz jak o tym piszę to nie mogę wyjść z podziwu jakie to jest fantastyczne miejsce. Wiele radości daje oglądanie miejsc, w których się było i które się zna, ale te jeszcze nieodkryte też cieszą i zachwycają. 


Jedną z największych atrakcji Miniatur Wunderland jest model najdłuższej makietowej kolejki na świecie - długość torów wynosi ponad 13.000 metrów, na co składa się ponad 1.000 pociągów. Pomimo tego, że jest to park miniatur liczby są raczej mało miniaturowe - w chwili obecnej znajduje się tutaj 10.000 wagoników, ponad 260.000 figurek ludzi, 1.400 semaforów, 140.000 drzew i prawie 390.000 świateł.


Wenecja wzbudziła chyba mój największy zachwyt ale może to za sprawą tego, że na żywo też mnie zachwyciła i mam z tamtąd niezapomniane wspomnienia. 


Jak przystało na Wenecję nieodłącznym elementem są gondole które czekając na pasażerów poruszają się na falach.




Chciałabym niedługo pojechać do Rzymu. Ciekawe czy w normalnym rozmiarze też mnie tak zachwyci jak w miniaturze.



Wstęp do Miniatur Wunderland kosztuje 15 euro dla osoby dorosłej i 7,50 dla dzieci i młodzieży do 16 lat. Maluchy, które nie przekroczyły jeszcze metra wzrostu mogą cieszyć się tym fantastycznym miejscem za darmo. Poza tym są zniżki dla seniorów, grup, studentów i osób niepełnosprawnych. Nie ma żadnego ograniczenia czasowego więc posiadając bilet można spędzić tutaj cały dzień co uwierzcie mi naprawdę nie jest trudne. Niemożliwe jest zobaczenie wszystkiego aczkolwiek wyszukiwanie fajnych, pokazanych w miniaturze wydarzeń sprawia wielką frajdę. Polecam wcześniejsze kupno biletów wstępu aby ominąć kolejki. W wakacje i wolne od pracy dni naprawdę bywa tłoczno, my byliśmy w niedzielę i ludzi było mnóstwo


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...