Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

sobota, 24 czerwca 2023

Wspomnienia w szarych barwach chociaż Morze Czerwone

 Poczas ostatniego urlopu gadałyśmy z przyjaciółką niemal bez przerwy bo wiadomo, że taka rozmowa to zupełnie coś innego niż pogawędki internetowe. Nie widujemy się zbyt często bo mieszkamy od siebie zbyt daleko i twarzą w twarz możemy porozmawiać tylko wtedy gdy się spotykamy. Podczas tygodni rozłąki, pomimo regularnych rozmów, i tak uzbiera się ogrom spraw do przegadania, a tematy mamy różnorodne. Sprawy nie ułatwia fakt, że obie jesteśmy gadułami.



Podczas jednego z plażowych wieczorów rozmawiałyśmy o podróżach i jakoś tak naturalnie wypłynął temat podróżniczych rozczarowań, których na szczęście żadna z nas nie ma zbyt wiele. Mnie chyba najbardziej rozczarowało Stonehenge bo rzeczywistość nie dorównała moim wyobrażeniom. Pozostałe podróżnicze wpadki są raczej wynikiem naciągactwa i tego, że zbyt łatwo dawaliśmy się nabrać. Pech, a może zbieg okoliczności chciał, że dwa rozczarowania miały miejsce w Kambodży, oba miały również związek z wodą i dotyczyły pływających wiosek. Po urlopie w Jordanii zawrotna ilość podróżniczych rozczarowań wzrosła o jedno i, na co muszę zwrócić uwagę, również dotyczy rejsu.



Po cudownych i niezapomnianych dwóch dniach na pustyni udaliśmy się do Aquaba gdzie chcieliśmy zostać do następnego dnia, po czym wrócić do Ammanu. Wszyscy zachwalali nam to miejsce, niektórzy używali zwrotu że Aquaba to jordański Dubaj. Do Dubaju jakoś mnie nie ciągnie chociaż niedawno koleżanka była i wróciła zachwycona, ale byliśmy ciekawi jak wygląda Dubaj w kraju dziekiej przyrody i obłędnych krajobrazów.  I cóż, z Dubajem ma to niewiele wspólnego, ba, nawet nic nie ma. Po krótkim spacerze szybko podjęliśmy decyzję, że nic tu po nas i że nie ma sensu zostawać na noc w miejscu, które nie wzbudziło w nas żadnych emocji. Zanim jednak ruszyliśmy w drogę do Ammanu daliśmy się naciągnąć na rejs po Morzu Czerwonym a łupem byliśmy łatwym bo innych turystów nie było. Jak tylko pojawiliśmy się na plaży podbiegł do nas jeden z właścicieli zacumowanych przy brzegu łódek i zaczął tak zachwalać rejs i atrakcje, które nam zaoferuje, że naprawdę ten jego marketing zrobił na nas wrażenie. Poza tym i tak nie mieliśmy na ten dzień żadnych konkretnych planów.


 Nie przesadzę jeśli napiszę, że podczas tego rejsu nie widzieliśmy nic spektakularnego i była to raczej strata czasu i pieniędzy, na szczęście nie jakichś nie wiadomo jak dużych. W sumie to nawet ten rejs dostarczył mi relaksu do czasu aż właściciel łódki nie podzielił się z nami swoim zacnym planem dotyczącym tego, że my mu dopłacimy 20 euro a on nas zabierze blisko izraelskiego wybrzeża i tym sposobem "zaliczymy" kolejny kraj. W ogóle nie byliśmy tym zainteresowani a pan sternik średnio się interesował naszym brakiem zainteresowania i tylko w kółko ponawiał swoją ofertę, a my w kółko, że nie. Te utarczki trwały z dobre pięć minut. Nie widzę sensu w trwonieniu pieniędzy tylko za to, żeby przekroczyć na moment granicę innego kraju, w dodatku na wodzie niewidoczną.


Pan sternik wyraźnie się obraził i już nie odzywał się do nas do końca rejsu, jego foch był tak odczuwalny i silny, że czasem sobie myślę, że może trwa do dziś. Naprawdę czekałam na moment kiedy podniesie się ze swojego krzesełka i zacznie tupać nogami po czym bez konsultacji z nami zabierze nas do Izraela aby pokazać nam "niezapomniane" widoki i nowy dla nas kraj. Na szczęście bezpiecznie dopłynęliśmy do brzegu a po obiedzie wróciliśmy do Ammanu, którym oboje zachwycamy się do dziś.



piątek, 16 czerwca 2023

Teraz będzie przepięknie

 Po długim i brzydkim maju, a także po równie niesprzyjającej pogodowo całej wiośnie, czerwiec przemile mnie połaskotał ciepłymi promieniami słońca. Jest tak cudnie, że od tych gilgotek mam ochotę śmiać się w głos. Wiem, że teraz zacznie się wszystko to co w życiu jest najlepsze a każdy dzień, nie tylko ten wolny od pracy, będzie ogromem możliwości.


Piękna pogoda, świat skąpany w zieleni i pachnący najlepszymi momentami - wszystko to sprawia, że więcej mi się chce, więcej i intensywniej. Słońce niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki tchnęło we mnie życie i energię do działania, nawet nie dopuszczam do siebie myśli, że mogłabym to lato zmarnotrawić. Będę żyła pełnią sił bo mam w sobie ogrom energii która nie miała ujścia gdzieś tak od późnej jesieni. 


Najbliższe miesiące muszę przeżyć tak żebym miała co wspominać od jesieni do najbliższej wiosny a w niepogodę i jesienne spowolnienie miała po czym odpoczywać.



Jest cudnie, słonecznie i zielono, balkon to teraz moja ulubiona część domu, tam można mnie spotkać najczęściej, oczywiście kiedy się nie szlajam po okolicy. Na balkonie zaczynam dzień i na balkonie spędzam jego ostatnie chwile aż do momentu kiedy ciemność i wieczorny chłodek wyganiają mnie do domu.


Jak głupia cieszę się przyrodą i nasycam widokami, które koją po ciężkim dniu. Potrzebuję teraz tego szczególnie bo wdrażam się do życia po urlopie a sami przecież wiecie jak to jest, i że nie zawsze różowo. Pierwsze takie dni już za mną i szczerze muszę przyznać, że nastawiałam się, że będzie gorzej a było całkiem miło, w czym wielka zasługa uroków lata, które przecież jeszcze się nie zaczęło a już mnie uszczęśliwiło po uszy.



Z pełną mocą zaczęła się rowerowa codzienność, która teraz jest tak cudownie długa, że nawet po pracy mogę robić wszystko to za czym tak mocno tęskniłam w te najgorsze pory roku. Jesienią i zimą wracając z pracy miałam poczucie, że kończy się dzień a teraz? Teraz wracam do domu i wiem, że wieczór jest długi i pełen możliwości. Nie dla mnie teraz ulubiony kąt sofy, omijam go najszerszym możliwym łukiem, nawet nie patrząc w jego stronę.



Codzienność jest piękniejsza kiedy można zacząć dzień kawą na balkonie a później wkroczyć w życie raźnym krokiem w sukience i sandałach.




niedziela, 11 czerwca 2023

Urlop na tle morza

 Wróciłam. Opalona, wypoczęta, spokojna i szczęśliwa. W dużej części składam się teraz z szumu fal bo morze było moim najwierniejszym towarzyszem, patrząc na morze zaczynałam dzień, z widokiem na morze kładłam się spać. Na jego tle działo się niemal wszystko. 


Plażowiczka ze mnie kiepska, no chyba że mojemu plażowaniu towarzyszy książka i parasol, wtedy jak na moje możliwości jestem w stanie spędzić nad wodą trochę więcej czasu. Mieszkałyśmy z koleżanką w połowie długiej na osiem kilometrów plaży skąd miałam świetny start na spacery na dwa jej krańce. Jak to ja, chodziłam na tym urlopie jak dzika, nieposkromiony apetyt w odkrywaniu nowych miejsc trwa przy mnie dzielnie niczym najwierniejszy przyjaciel. Dzień po dniu pobijałam rekordy kroków i to tym rekordom zawdzięczam cudowną opaleniznę którą, wybaczcie narcyzm, nie mogę przestać się zachwycać.



Kto zagląda tutaj regularnie i od dłuższego już czasu dobrze wie, że jestem powsinogą. Nie dla mnie pobyty w kurortach polegające w głównej mierze na pokonywaniu trasy między plażą a hotelowym basenem, z małym przystankiem przy hotelowym barze, no bo przecież all inclusive. Ja muszę smakować, odkrywać i eksplorować, czas ucieka a życia nie przybywa, nie można tego marnotrawić. Szybko stworzyłam sobie swoją własną rutynę składającą się z przemierzania okolicy w pierwszej części dnia i z książki i parasola w drugiej. I chociaż te nasze plażowe popołudnia miały w sobie mnóstwo magii pomimo tego, że oprócz jedzenia, gadania i czytania nie robiłyśmy nic więcej to zdałam sobie sprawę, że taka bezczynność nie jest dla mnie.


Do leniwych urlopów nie jestem przyzwyczajona, nie mam też w tym temacie doświadczenia bo kiedy idzie się przez życie z drugim powsinogą urlopowa bezczynność nie ma racji bytu i nigdy nie trwa zbyt długo. Ale ale, dzięki tym plażowym popołudniom udało mi się przeczytać dwie książki, w Hiszpanii kupiłam sobie dwie kolejne, jedną zaczęłam czytać w samolocie. Fajnie było obserwować jak pustoszeje plaża, cudownie się uspokajałam po tym wcześniejszym rozedrganiu, z radością witałam wieczorny chłód.

CZYTELNICZE PLANY NA NAJBLIŻSZE DNI

Był to urlop pełen długich rozmów, głośnego śmiechu, wspominania przeszłości i pysznego jedzenia i wina, nasze menu składało się w głównej mierze z owoców morza. Czasami jechałyśmy sobie do Alicante, wjechałyśmy na zamek, wsparłyśmy hiszpańską gospodarkę kilkoma w ogóle niepotrzebnymi ale dającymi radość wydatkami co poskutkowało tym, że potrzebowałam drugiej pary rąk i kolan żeby dopiąć walizkę. Cztery ostatnie urlopowe dni spędziłam już w innym towarzystwie i w innym miejscu, również w zupełnie inny sposób, bardziej głośny i towarzysko intensywniejszy. Po tych spokojnych sześciu dniach właśnie tego mi było trzeba.



No i to by było na tyle, od wczoraj jestem w domu, spragniona obecności Mojej Najbliższej Osoby, którą po tych dziesięciu dniach rozłąki nie mogę się nacieszyć. Przepełnia mnie spokój okraszony sporą dawką energii do działania, pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że ta cudowna mieszanka będzie mi towarzyszyć również we wtorek o dziewiątej rano, kiedy to wrócę do pracy. Póki co mam jeszcze poniedziałek aby dojść do siebie, plany mam zacne bo rowerowe, nie sposób się jutrem nie cieszyć.




A co u Was moi przemili Goście, kto już po urlopie a kto przed? A może ktoś w trakcie? Jak Wam mija codzienność?

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...