Poczas ostatniego urlopu gadałyśmy z przyjaciółką niemal bez przerwy bo wiadomo, że taka rozmowa to zupełnie coś innego niż pogawędki internetowe. Nie widujemy się zbyt często bo mieszkamy od siebie zbyt daleko i twarzą w twarz możemy porozmawiać tylko wtedy gdy się spotykamy. Podczas tygodni rozłąki, pomimo regularnych rozmów, i tak uzbiera się ogrom spraw do przegadania, a tematy mamy różnorodne. Sprawy nie ułatwia fakt, że obie jesteśmy gadułami.
Podczas jednego z plażowych wieczorów rozmawiałyśmy o podróżach i jakoś tak naturalnie wypłynął temat podróżniczych rozczarowań, których na szczęście żadna z nas nie ma zbyt wiele. Mnie chyba najbardziej rozczarowało Stonehenge bo rzeczywistość nie dorównała moim wyobrażeniom. Pozostałe podróżnicze wpadki są raczej wynikiem naciągactwa i tego, że zbyt łatwo dawaliśmy się nabrać. Pech, a może zbieg okoliczności chciał, że dwa rozczarowania miały miejsce w Kambodży, oba miały również związek z wodą i dotyczyły pływających wiosek. Po urlopie w Jordanii zawrotna ilość podróżniczych rozczarowań wzrosła o jedno i, na co muszę zwrócić uwagę, również dotyczy rejsu.
Po cudownych i niezapomnianych dwóch dniach na pustyni udaliśmy się do Aquaba gdzie chcieliśmy zostać do następnego dnia, po czym wrócić do Ammanu. Wszyscy zachwalali nam to miejsce, niektórzy używali zwrotu że Aquaba to jordański Dubaj. Do Dubaju jakoś mnie nie ciągnie chociaż niedawno koleżanka była i wróciła zachwycona, ale byliśmy ciekawi jak wygląda Dubaj w kraju dziekiej przyrody i obłędnych krajobrazów. I cóż, z Dubajem ma to niewiele wspólnego, ba, nawet nic nie ma. Po krótkim spacerze szybko podjęliśmy decyzję, że nic tu po nas i że nie ma sensu zostawać na noc w miejscu, które nie wzbudziło w nas żadnych emocji. Zanim jednak ruszyliśmy w drogę do Ammanu daliśmy się naciągnąć na rejs po Morzu Czerwonym a łupem byliśmy łatwym bo innych turystów nie było. Jak tylko pojawiliśmy się na plaży podbiegł do nas jeden z właścicieli zacumowanych przy brzegu łódek i zaczął tak zachwalać rejs i atrakcje, które nam zaoferuje, że naprawdę ten jego marketing zrobił na nas wrażenie. Poza tym i tak nie mieliśmy na ten dzień żadnych konkretnych planów.
Nie przesadzę jeśli napiszę, że podczas tego rejsu nie widzieliśmy nic spektakularnego i była to raczej strata czasu i pieniędzy, na szczęście nie jakichś nie wiadomo jak dużych. W sumie to nawet ten rejs dostarczył mi relaksu do czasu aż właściciel łódki nie podzielił się z nami swoim zacnym planem dotyczącym tego, że my mu dopłacimy 20 euro a on nas zabierze blisko izraelskiego wybrzeża i tym sposobem "zaliczymy" kolejny kraj. W ogóle nie byliśmy tym zainteresowani a pan sternik średnio się interesował naszym brakiem zainteresowania i tylko w kółko ponawiał swoją ofertę, a my w kółko, że nie. Te utarczki trwały z dobre pięć minut. Nie widzę sensu w trwonieniu pieniędzy tylko za to, żeby przekroczyć na moment granicę innego kraju, w dodatku na wodzie niewidoczną.
Pan sternik wyraźnie się obraził i już nie odzywał się do nas do końca rejsu, jego foch był tak odczuwalny i silny, że czasem sobie myślę, że może trwa do dziś. Naprawdę czekałam na moment kiedy podniesie się ze swojego krzesełka i zacznie tupać nogami po czym bez konsultacji z nami zabierze nas do Izraela aby pokazać nam "niezapomniane" widoki i nowy dla nas kraj. Na szczęście bezpiecznie dopłynęliśmy do brzegu a po obiedzie wróciliśmy do Ammanu, którym oboje zachwycamy się do dziś.