Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

czwartek, 23 kwietnia 2020

Głowy do góry



Wróciłam przed chwilą z lasu. Spędziłam tam sześć godzin, z czego na rowerze trochę ponad dwie. Zjadłam późne śniadanie, obaliłam termos earl grey'a, skończyłam jedną książkę i zaczęłam kolejną. Cieszyłam się słońcem, oszałamiająco niebieskim niebem i wolnym czasem. I tak nie miałam na dzisiaj żadnych planów ale w lesie nie mieć tych planów jest zdecydowanie przyjemniej. Tak spędzam prawie każdy dzień a ta powtarzalność i przewidywalność niezmiernie mnie cieszy. Wiem, że kiedyś za taką codziennością zatęsknię.

Nie chciałam już więcej wspominać o sytuacji w której się znaleźliśmy ale pozwólcie, że kilka słów jeszcze o tym napiszę. Obiecuję, że to jest ostatni raz. Bo dzisiaj jestem tu z misją. Nastroje wśród ludzi są raczej nijakie a ja będę Was dzisiaj namawiać do optymizmu.


W mój pierwszy wolny od pracy dzień, pomimo wtorku, czułam się jak by była sobota. Zmieniłam pościel, ogarnęłam nasze metry kwadratowe, "wykąpałam" rośliny. Wszystko było normalnie, chociaż jak się szybko okazało od normalności dalekie ale ja czułam tak wielką ekscytację na myśl o wolnych dniach, że nie zastanawiałam się zbytnio nad tym co się dzieje. I jak długo to będzie trwać.
Pierwsza fala ekscytacji trwała kilka dni, w ciągu których cieszyło mnie wszystko a perspektywa wolnego czasu jawiła się jako idealna wizja przyszłości. Rower, spacery, czytanie książki przez cały dzień, a kiedy uznałam, że cały dzień to za mało czytałam do rana bo po co mi sen. O takim życiu marzyłam :). Później przyszedł mały kryzys spowodowany głównie napływem zbyt wielu wiadomości z różnych źródeł. Te wszystkie "optymistyczne" wizje końca świata, zamykanie granic, anulowanie kilku wyjazdów i coraz częściej pojawiająca się nuda zaczęły kłaść się cieniem na moje tak dobre do tej pory samopoczucie. Ale i to minęło a świadomość tego, że kiedyś pewnie zatęsknię za tym bezkarnym i nie wywołującym wyrzutów sumienia "nicnierobieniem" wyparła wszystko inne, te czarniejsze myśli też. 

Przestałam słuchać wiadomości, z internetu korzystam sporadycznie a strony z informacjami omijam szerokim łukiem. Dopływ "newsów" ograniczyłam do jednego, moim zdaniem najbardziej wiarygodnego źródła. Jestem optymistką i być może narażę się wielu ale szczerze wierzę w to, że normalność jest bliżej niż myślimy. Bo teraz modne jest przekonanie, że świat już nigdy nie będzie taki sam i zmieni się wszystko. Ok, może to i racja, ale jeśli się zmieni to na lepsze. Wierzę w to, że zrozumiemy tę lekcję a z tej nieprzewidywalności i niepewności losu wyciągniemy odpowiednie wnioski. Bardziej docenimy wolność w różnych jej aspektach. Chciałabym wierzyć w to, iż świadomość jacy jesteśmy malutcy wobec zawirowań losu uczyni nas większymi a zamknięcie w domach otworzy nam oczy i serca.

Sianie paniki jako środek zapobiegawczy sprawdziło się średnio a ja naprawdę jestem zdumiona jaką ma siłę rażenia i moc. Ziemia bez naszej ingerencji radzi sobie świetnie i oczyma wyobraźni widzę jak sobie wiwatuje. Świat zdecydowanie potrzebował odpoczynku od tego, co mu się przytrafiło najgorszego - ludzi. Jeśli z zaistniałej sytuacji nie wyciągniemy odpowiednich wniosków to już chyba nie ma dla nas ratunku i sami sobie możemy współczuć. Dlatego naprawdę wierzę w to, że w tym naszym "uziemieniu" jest jakiś sens, wszystkie złe momenty zmienią nas na lepsze a oddalenie spowodowane izolacją paradoksalnie przybliży nas do świata i do siebie. Być może w tym optymizmie jest szaleństwo ale zanim zaczniecie nazywać mnie wariatką to pomyślcie o tych, którzy myślą, że to wszystko zaczęło się od zupy.


Wrócą piękne dni i dalekie podróże. Znów będziemy wędrować, napełniać myśli wspomnieniami a karty pamięci pięknymi zdjęciami. Poznamy nowe smaki, odkryjemy nieznane lądy, nawiążemy nowe znajomości. I wszystko będzie nas cieszyć potrójnie. Uwierzcie mi, że optymizm i wiara w to, że wszystko będzie dobrze są zdecydowanie łatwiejsze niż to by się mogło wydawać. Wróci wszystko to za czym tak bardzo tęsknimy a czego być może nie docenialiśmy kiedy było tak pewne i oczywiste. Swoją przyszłość widzę w pięknych barwach i Wam zalecam to samo. Będzie dobrze bo niby dlaczego ma być źle.

* * *
Wpis ten powstał przy współpracy lasu, słońca, błękitu nieba, zieleni oraz lekkiej wiosennej bryzy. Czasem nawet na rowerze warto mieć ze sobą notes i długopis.


sobota, 18 kwietnia 2020

Hiszpania mniej znana - region Murcja

Tak jak Hiszpania jest jednym z najpopularniejszych europejskich kierunków urlopowych tak region Murcja, czego niestety nie mogę zrozumieć, jest rzadko brany pod uwagę jako cel wakacji. Przegrywa z Barceloną, Costa del Sol, Madrytem i Andaluzją, a przecież ma wszystko. Piękne miasta, bajkowe wybrzeże z cudownymi plażami, miejsca kultu religijnego, zachwycające krajobrazy a nawet pola ryżowe. I cały szereg fajnych świąt. No i co najważniejsze ma przesympatycznych mieszkańców i w sumie to od nich powinnam zacząć tę wyliczankę. Nazywana jest "la tierra donde vive el sol", co znaczy "ziemia, gdzie mieszka słońce" bo ma najwięcej dni słonecznych w roku w całym kraju oraz najcieplejszą zimę.

Katedra w Murcji

Stolicą regionu Murcja jest miasto o tej samej nazwie. Piękne i klimatyczne, ze starówką utkaną z placów i wąskich ulic. Dla mnie jest idealna pod każdym względem. Kiedyś żałowałam, że nie ma dostępu do morza ale teraz myślę, że to zaleta a brak wybrzeża ratuje miasto przed zgrają roznegliżowanych plażowiczów. Bo wiadomo, że kurort to już całkiem inny klimat.


Murcja

Murcja

Uwielbiam Murcję o każdej porze dnia i roku ale chyba najbardziej wcześniej rano, kiedy miasto budzi się do życia oraz w czasie siesty, kiedy zasypia na popołudniową drzemkę. Cisza i spokój to świetni towarzysze zwiedzania miasta a wyludnione ulice pozwalają dostrzec i zauważyć dużo więcej.


Wartych zwiedzenia miast jest w regionie więcej ale to Murcja i Cartagena są największe i zasługują na największą uwagę. Cartagena to miasto portowe, ładne i zadbane, z secesyjnymi kamienicami i klimatyczną starówką. Jednym z najcenniejszych zabytków są ruiny rzymskiego teatru. Poza tym jest to miasto z pięknymi kamienicami i wieloma zachwycającymi zabytkami, warto spędzić tam dzień.


Cartagena


Jedną z najciekawszych i najbardziej oryginalnych rzeczy jaką można zobaczyć na wybrzeżu są fantazyjne piaskowe formy w Bolnuevo de Mazarron. Zostały uformowane w głownej mierze przez nadmorskie podmuchy słonego wiatru i wody morskiej w nim zawartej.


Piękne plaże to jedna z wizytówek regionu i coś, co przyciąga tutaj turystów oraz mieszkańców "z głębi kraju". Są przepiękne i zróżnicowane pod wieloma względami, zapewniają relaks i odpoczynek a na tych, którzy jednak wolą trochę bardziej aktywnie spędzać czas czeka tutaj wiele tras spacerowych i rowerowych, również tych nadmorskich, z zachwycającymi widokami.


Mam tutaj kilka moich ulubionych miejsc a plaża ze zdjęcia poniżej jest właśnie jedną z nich. Mała, klimatyczna i spokojna nawet w sezonie. Nie docierają tutaj turyści bo plaża znajduje się za sporym wzniesieniem i wszyscy zatrzymują się na parkingu przed nim. I całe szczęście.



Jak już wspomniałam region zachwyca wybrzeżem ale plaża Portman jest jedyną w swoim rodzaju. Spośród innych wyróżnia ją kolor piasku, zdecydowanie odmienny od tego powszechnie spotykanego na większości plaż. Piasek jest ciemnobrązowy, momentami nawet czarny, ale miękki, gładki i sprawia miłe wrażenie przesypywany między palcami. To chyba najbardziej oryginalna plaża na jakiej byłam, a byłam na wielu, w dodatku dookoła panują klimaty jak z innej planety co jest gwarancją naprawdę niezapomnianych wrażeń. Mam stamtąd wiele fajnych zdjęć.


Mam świadomość tego, że wszyscy jesteśmy różni i potrafi dzielić nas wiele, zatem sposób podróżowania też. Dla mnie urlop idealny to połączenie aktywnego wypoczynku ze spokojem i ciszą uśpionych siestą miast, podziwianie architektury i przyglądanie się innej codzienności oraz nadmorskie spacery z dala od kurortów gdzie lazurowej kolorystyki nie psuje pstrokata tęcza parasoli. Zawsze staram się tak planować wakacyjną codzienność, żeby było różnorodnie, aczkolwiek nie zawsze się da. No ale robię wszystko żeby było sprawiedliwie i po równo dla architektury i natury, wtedy najlepiej wypoczywam i gromadzę najciekawsze wspomnienia. A Murcja do tej różnorodności nadaje się idealnie bo jak już pozwiedzamy i poplażujemy to możemy zejść na inny poziom wrażeń. Ten region kryje w sobie cuda, pod ziemią też, a zwiedzanie jaskiń to jedna z możliwości poznania Murcji od trochę innej strony. No i można na chwilę ukryć się przed skwarem przy okazji podglądając życie nietoperzy.

Cueva de la Serreta


Na koniec zostawiłam coś co jak dla mnie jest numerem jeden. Valle de Ricote to przepiękny obszar spacerowy i rowerowy, kilometry szlaków do pieszych wędrówek oraz kilka małych i klimatycznych miasteczek, gdzie życie mieszkańców toczy się powoli, z dala od zgiełku większych miast. Z całego regionu to chyba do Valle de Ricote mam największy sentyment bo spędziłam tam mnóstwo czasu i ciągle mi mało. Z niecierpliwością czekam na dni kiedy będę mogła powrócić na te szlaki i odkryć to, co jeszcze zostało mi do odkrycia.



Spacery tutaj to szereg niezapomnianych wrażeń a zachwyt nad widokami to nieodłączny towarzysz moich wędrówek. Spędziłam tutaj wiele pięknych chwil i dotarłam do mnóstwa zaskakujących i zachwycających miejsc. Valle de Ricote jest różnorodne, można iść "po płaskim" albo wspinać się po zboczach wzgórz.



Region Murcja naprawdę ma potencjał a tym co oferuje zaspokoi chyba nawet najbardziej wybrednego turystę. Urlop tutaj to wiele różnorodnych atrakcji i codziennie można inaczej spędzać czas. Cokolwiek jednak wybierzemy niech ten wpis będzie dowodem na to, że tutaj nie ma czasu na nudę oraz gwarancją, że nigdzie w Hiszpanii nie jest tak pięknie jak tu.

* * *

Wykorzystując wolne dni postanowiłam uporządkować bloga i zająć się nim trochę bardziej na poważnie aczkolwiek weźcie pod uwagę to, że słowo "poważnie" znaczy dla każdego co innego. Raz na jakiś czas mam zryw i zaczynam do tego mojego trzymania się chmur podchodzić trochę bardziej profesjonalnie. Mam trzy listy tematów do poruszenia i miejsc do opisania, każdą w innym notesie, co raczej nie ułatwia zadania. Kilka dni temu z tych trzech list powstała jedna a ja uporządkowałam wszystko to o czym chciałabym tu wspomnieć. Lubię pisać i to jest chyba najsilniejsza motywacja i siła napędowa, zaraz po niej jest czytanie starych wpisów ( własnych, żeby nie było wątpliwości :) ), co sprawia mi naprawdę wielką frajdę chociaż i stylowi, i zdjęciom, i blogowi w całości można by zarzucić sporo. Niemniej jednak cieszy mnie ten "mój kawałek podłogi" w internecie. Pamiętam dobrze czasy, kiedy pojawiałam się tutaj rzadko a hasło "pojawiam się znikam" było moim mottem  przewodnim i chyba póki co nie chcę, żeby to się powtórzyło. A korzystając z okazji chciałabym Wam wszystkim gorąco podziękować za obecność i komentarze. Nadajecie mojemu pisaniu sens.


piątek, 10 kwietnia 2020

Wenecja. Powroty są fajne

W sierpniu powróciłam do Wenecji a moja radość z ponownego spotkania z tym przepięknym miastem na wodzie mieszała się z ekscytacją zbliżoną do tej, jaką czułam jadąc tam pierwszy raz. Ze mną i z Wenecją historia jest krótka ale zawiła i już się do tego przyznałam publicznie TUTAJ. Przed moją pierwszą podróżą do Włoch na przełomie 2015 i 2016 roku Wenecja nie była na liście moich wymarzonych podróżniczych destynacji. Dziwiło to wielu a teraz dziwi nawet mnie, no ale takie są fakty. Nie potrafiłam wyobrazić sobie mojego zachwytu tym miejscem a moje negatywne nastawienie podsycały internetowe relacje o wiecznym tłoku i ciężkim do zniesienia smrodzie.


Stało się jak się stało a nam udało się jakoś wcisnąć Wenecję w plan pierwszej włoskiej podróży chociaż Bergamo, Sirmione, Lecco, Jezioro Garda i Jezioro Como tak mnie zachwyciły, że naprawdę nie potrzebowałam do szczęścia już nic więcej. Pierwsze emocje w związku z Wenecją poczułam kiedy wsiedliśmy do pociągu w Bergamo bo zanim to nastąpiło to moje nastawienie było takie
( cytuję ) : no dobra, skoro chcesz to możemy pojechać do Wenecji. Życie to sztuka kompromisu, podróże też, zatem poszłam na ugodę :). Podczas podróży stopniowo zaczęłam czuć coś na kształt radości, która przy dojeżdżaniu do celu przypominała nawet ekscytację. Wyszliśmy z dworca, stanęłam nad wodą, rozejrzałam się wokół siebie i...zdałam sobie sprawę, jaka byłam głupia, że nie chciałam tu przyjechać. To jest moje pierwsze weneckie wspomnienie.



W sierpniu ubiegłego roku powróciłam do Wenecji i pomimo tego, że już wiedziałam czego mogę się spodziewać, to ponowne z nią spotkanie sprawiło mi wiele radości. Spacer nad kanałami cieszył tak jak bym tam była pierwszy raz a ja przyglądałam się wszystkiemu z niegasnącym zainteresowaniem. Odkrywałam Wenecję na nowo gubiąc się i odnajdując w tych wąskich, klimatycznych uliczkach.



Pomimo ostatniego tygodnia sierpnia zdumiały, zaskoczyły i ucieszyły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze w ogóle nie śmierdziało a podobno latem spacerom zawsze towarzyszy specyficzny zapach unoszący się nad kanałami. Drugą rzeczą jest tłok, na który się nastawiłam i którego byłam świadoma, a brak którego bardzo mile mnie zaskoczył. Najwięcej ludzi było na Placu św. Marka, przy Canal Grande, na Moście Rialto i przy Moście Westchnień. Poza tymi miejscami było raczej spokojnie i albo my spacerowaliśmy jakimiś dziwnymi szlakami albo wśród turystów byli tacy, którzy ograniczyli zwiedzanie tylko do najbardziej znanych miejsc, robiąc tłok.



Patrząc na to, że zeszłoroczny włoski urlop planowaliśmy w sierpniu zdawałam sobie sprawę, że raczej wszędzie będzie tłok. Lato to dla większości najlepsza pora na podróżowanie a dla niektórych jedyna możliwa ze względu na szkołę, uczelnię itp. Wszyscy byliśmy zaskoczeni, nie że tylko ja, jak łatwo można w Wenecji odnaleźć spokój albo placyk gdzie oprócz nas były tylko gołębie. Tak samo było z wolnymi miejscami w restauracjach.


 U nas na szczęście nie sprawdziły się te wszystkie czarne scenariusze, którymi straszą w internecie, że w sierpniu w Wenecji trzeba spacerować z tłumem a aby się z niego wydostać, trzeba rozpychać się łokciami. My szliśmy po swojemu. Nie było zasłaniających wszystko i nie pozwalających cieszyć się widokami tłumów i nie było smrodu. Niestety nie było też jednej rzeczy, na którą się nastawiłam - słynnego weneckiego prania. Ani podczas poprzedniej podróży ( co tłumaczyłam niedzielą ) ani podczas tej ostatniej.


Jednym z najbardziej znanych miejsc w Wenecji i chyba najpiękniejszym jeśli chodzi o architekturę jest Plac św. Marka. Otoczony Wielkim Kanałem, kolumnami św. Marka i św. Teodora, pałacem Dożów oraz bazyliką św. Marka jest jednym z obowiązkowych punktów zwiedzania miasta. Ten plac naprawdę zachwyca nawet tych najbardziej nieczułych na piękno architektury; z jednej strony widok na wodę i czekające na podróżnych gondole a z drugiej piękne architektoniczne detale i złocone freski.


Kolejnym takim jest Most Westchnień ( Ponte dei Sospiri ), łączący Pałac Dożów z budynkiem dawnego więzienia. Swoją nazwę zawdzięcza smutnym westchnieniom więźniów patrzących na Wenecję w drodze na rozprawę na sali sądowej.


Most Rialto zapamiętam jako chyba najbardziej zatłoczoną wenecką atrakcję. Dopchanie się do miejsca umożliwiającego zrobić w miarę sensowne zdjęcie wymagało nie lada sprytu a przede wszystkim cierpliwości. Już sama chęć przejścia mostem na drugą stronę, bez zatrzymywania się na zrobienie zdjęć, potrafi wyprowadzić z równowagi więc polecam pójść tam jeden raz, no bo jak by nie było trzeba, a później omijać Ponte di Rialto szerokim łukiem.


Wenecja słynie między innymi z tego, że jest miastem na wodzie ale trzeba tam być żeby sobie uzmysłowić jak bardzo na wodzie. Plątanina szalenie klimatycznych uliczek wiedzie wśród mostów i kanałów i chyba najlepszy sposób na zwiedzanie, i najgoręcej przeze mnie polecany, to spacer bez planu i skręcanie raz w jedną raz w drugą stronę. Trzeba też mieć na uwadze to, że nie zawsze da się przejść na drugą stronę więc czasami należy wykorzystać fakt, że mamy most i jedyną sposobność ku temu, żeby zmienić trasę. Ale mostów są tysiące zatem bez obaw.


 Nie ma tutaj transportu samochodowego bo tu wszystko płynie - dostawy do sklepów i restauracji, pogotowie ratunkowe, służby pilnujące porządku oraz te dbające o czystość miasta. Płyną też mieszkańcy dla których trasa wodna to jedyna dostępna, umożliwiająca szybsze niż na nogach przemieszczanie się.


Wenecja zachwyca i jak sobie pomyślę o mojej niechęci sprzed lat i obecnej euforii to zdaję sobie sprawę, jaką przeszłam drogę :). Miast usytuowanych nad wodą, z siecią kanałów i mostów mamy w Europie kilka ale la Serenissima jest tylko jedna, jedyna i zawsze będzię tą naj. Niedoścignionym pierwowzorem dla innych poprzecinanych kanałami miast. Bo wyróżnia się magią, niezapomnianym klimatem i romantyzmem a wszystko to, w połączeniu z zachwycającą atmosferą starych kamienic, tycich balkoników, okien z okiennicami i odpadającym tynkiem ukazującym stare cegły sprawia, że Wenecja jest wyjątkowa.




Wenecja jest przepiękna i jeżeli macie podobnie jak ja i nie jest Waszym marzeniem to dobrze się zastanówcie. A przynajmniej nie mówcie "nie" okazjom bo kiedyś może być u Was tak jak u mnie, że będziecie blisko i Wenecja stanie się możliwym do zrealizowania planem. To tutaj po raz kolejny przekonałam się o tym, że powroty mogą sprawiać szalenie dużo radości a mój powrót do Wenecji nie był kpiną losu tylko prezentem. I wiecie co, gdybym kiedykolwiek jeszcze miała szansę pospacerować tymi zachwycającymi uliczkami to z entuzjazmem kiwnęłabym głową na tak!


piątek, 3 kwietnia 2020

Początek wiosny na rowerze

W ostatnim czasie wypróbowałam wiele sposobów radzenia sobie z bezsilnością. I z bezczynnością. Wychodzenie z domu to najlepsze co mogę sobie w tej chwili zaoferować i cieszę się tym bo wiem, że dla dużej części Europy wyjście teraz z domu to przywilej.


Większa niż zazwyczaj ilość wolnego czasu oraz ograniczone możliwości jego wykorzystania sprawiły, że rower jest najczęściej przeze mnie wybieraną formą ucieczki od wszelkiego zła tego świata. Skłamałabym pisząc, że ostatnio jeżdżę dużo a przede wszystkim byłabym nieprzyzwoicie skromna bo w ostatnim czasie jeżdżę jak szalona. Rower na stałe wszedł w codzienny harmonogram i jest regularnie przeze mnie praktykowaną, w zasadzie jedyną formą rozrywki i okazją do wyjścia z domu. 


W tych dniach las daje mi wszystko a ja bez skrupułów czerpię z tego tyle ile się da. Po przebudzeniu pierwsze co robię to patrzę w okno z wielką nadzieją, że zobaczę jasność i słońce. I chociaż powietrze jest dosyć chłodne to raz na jakiś czas gdzieś tam w głębszym oddechu można poczuć nadzieję, że cieplejsze dni są blisko. Las jeszcze nie pachnie najpiękniejszym ze swoich zapachów ale prześwitujące przez drzewa słońce cieszy tak czy siak. 


Z każdym kolejnym dniem utwierdzam się w przekonaniu, że ucieczka do lasu to najlepsze co mogę w tej chwili dla siebie zrobić. Nigdzie indziej teraz nie bywam a w lesie codziennie. I nie, że na chwilę bo nawet sportowa aplikacja jest zdumiona i regularnie wysyła mi wiadomości o kolejnych pobitych rekordach. Sama jestem w szoku zatem co się dziwić Endomondo.



Ostatnie dni uświadomiły mi, że wcześniej nie do końca zdawałam sobie sprawę jak wiele mam i mogę. Jak widać ograniczenie wykonywania na pozór tak błahej czynności jak wychodzenie z domu potrafi przewartościować wiele spraw, zburzyć system wartości i skonstruować go w nowej wersji. Pozmieniałam daty zaplanowanych urlopów na jesień ale z każdym dniem coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że pewnie i te jesienne będę musiała anulować. Przekonałam się, że chichot losu może być głośny i donośny i długo odbijać się echem.


Ostatnie dni są trudne i dziwne dla nas wszystkich. Ja też doświadczyłam wielu skrajnych emocji a był czas, że to co czułam mogłabym wyrazić naprawdę pofalowaną sinusoidą. Prawda jest taka, że nie mamy innego wyjścia jak tylko czekać na koniec, i niech tym końcem nie będzie koniec świata. Przeczytałam kiedyś zdanie, że ludzie uważają się za królów świata, dlatego los dał nam koronę. Od siebie dodam, że rzeczywistość natomiast pokazała co możemy sobie z tą władzą zrobić i w której części ciała ją ulokować.


Pomimo mojego lekkiego przerażenia obecną sytuacją, bo w najczarniejszych scenariuszach nie przypuszczałam, że kiedyś przeżyję coś takiego, czekam cierpliwie aż wszystko minie. Wszystkie inne odczucia temu towarzyszące są bezskuteczne bo tak naprawdę oprócz czekania i nadziei, że Świat szybko stanie na nogi nie mogę zrobić nic więcej. Zatem po co się dołować. W planowaniu też jestem ostrożna może dlatego, że gdzieś tam mam w perspektywie kilka rzeczy, które mam nadzieję dojdą do skutku. A jak nie dojdą to trudno bo teraz codzienność dała mi nauczkę i przewartościowała mnóstwo spraw.



Las ratuje mnie z opresji i trzyma w pionie w ten dziwny czas. Zawsze doceniałam fakt, że mam go tak blisko i regularnie pisałam tutaj o radości i szczęściu jakie mi daje w połączeniu z rowerem. Teraz doceniam ten "mój" las jeszcze bardziej. Za sam tylko fakt, że jest.



Unikam ludzi ale za to jeszcze bardziej niż w normalnych czasach ciągnie mnie do drzew aczkolwiek powiem Wam, że musiałam sobie wypracować trochę inne niż zazwyczaj trasy bo na tych najczęściej przeze mnie uczęszczanych panuje niespotykany tłok. Nie mam już wyboru i nie mogę być wybredna w kwestii wybierania miejsca na książkę czy herbatę bo prawie wszystkie są zajęte. Tak mi się automatycznie zaplanował dzień i utrwaliła nowa sytuacyjna rutyna, że na rower najczęściej wychodzę między dziesiątą a jedenastą. Podobny plan na dzień ma jeszcze wiele osób dzięki czemu, aby unikać tłumów, odkryłam fajnie ze sobą połączoną sieć nowych ścieżek
 i herbaciano-książkowych zakamarków.


Na szczęście dopisuje pogoda i jest cudownie ( dla mnie jako rowerzystki, w zaistniałej sytuacji cudownie oznacza bez deszczu i bez wiatru ). Niech Was nie zmylą te słoneczne zdjęcia i błękit nad głową, bo często towarzył temu chłód a ja jeździłam w czapce i rękawiczkach. Słońce co prawda ocieplało atmosferę ale jednak sześć stopni to nie jest wiosna. Z resztą po zdjęciach widać, że wiośnie w tym roku się nie spieszy i jak sobie oglądałam zeszłoroczne wiosenne zdjęcia to o tej porze było zdecydowanie bardziej zielono.


 Jeden z moich ulubionych kiedyś zespołów miał rację - oprócz błękitnego nieba nie potrzebuję teraz nic więcej a niebo w połączeniu z przyrodą i rowerem sprawia, że czuję się szczęściarą. W lesie zdecydowanie łatwiej przeczekać ten zły czas bo tam, na przekór wszystkiemu, życie płynie tak jak by nic się nie wydarzyło. W lesie odnajduję spokój i bardzo teraz cenioną i potrzebną normalność oraz wiarę w to, że jeszcze będzie przepięknie. Bo spokój, nadzieja i emocjonalna równowaga zyskały teraz na wartości i są towarem deficytowym. Mam nadzieję, że jak już otworzą się drzwi naszych domów oraz granice państw to nam wszystkim otworzą się serca i oczy. Możliwe, że już nic nie będzie tak samo ale może właśnie o to w tym wszystkim chodziło...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...