Dobra, dosyć tego, w walce z zimową niepogodą pora sięgnąć po ciężkie działa. U mnie dzisiaj pogoda taka, że tej zimy chyba jeszcze tak źle nie było. I wcale nie mam tutaj na myśli śnieżycy pozostawiającej po sobie sięgający łydek śnieg. U mnie jedyne, co niemal sięga łydek, to kałuże. Do tego wichura taka, że się szyby trzęsą a po balkonie, gnany wiatrem, ślizga się stolik, który rozłożyłam jakiś czas temu, kiedy na trochę wyszło słońce a ja wyszłam na balkon z herbatą. Stolika już nie schowałam bo oczywiście napędzana entuzjazmem całym sercem wierzyłam, że słońce pokazało się na dłużej, i że to zapowiedź rychłej wiosny.
Żeby nie zapomnieć o tym, że gdzieś tam za tymi ciężkimi, szarymi chmurami jest niebieskie niebo i słońce oszałamiające swoim blaskiem, muszę je sobie oglądać na zdjęciach. I dzisiaj jest na te wspominki dobry dzień, chociaż planowałam rower. Kiedy myślę o dniach, kiedy ostatni raz codziennie widywałam słońce, od razu się teleportuję na Majorkę, tam było słońca od groma. Chociaż nie, w Alzacji też było słonecznie, chociaż ciut chłodniej.
Zatem dzisiaj zapraszam Was w podróż na jedną z rajskich wysp. Jesteście gotowi? Bo ja tak. Aż nóżkami przebieram chociaż przecież tam byłam i widziałam te cuda na własne oczy.
W dzień, kiedy odwiedziliśmy Portocolom, przypadały akurat urodziny osoby, z którą idę przez życie. Spokojne, chociaż turystyczne miasteczko, z jednym z najlepiej zachowanych na Majorce portów rybackich, wydawało się być miejscem idealnym, żeby mógł się w spokoju zestarzeć o rok. W rybackim miasteczku i w najlepszym możliwym, bo moim, towarzystwie 😊.
Jeśli mam być szczera to sama podróż do tych klimatycznych miejsc, które widzicie na zdjęciach, nie napawała nas zbyt dużym optymizmem. Przez moment nawet obawiałam się, że nie znajdę tego czego szukam, a o czym przeczytałam kiedyś u Julki. Bo idąc do tego starego portu przechodzi się przez deptak pełen angielskich i niemieckich barów, co mnie niemile zaskoczyło. Kiedy usiedliśmy na drinka i kelnerka przyniosła nam karty dań to pierwszym językiem był niemiecki, później angielski, a dopiero kolejnym hiszpański. Tak mnie to zbiło z tropu, że postanowiłam się nie przyznawać, że mówię wszystkimi tymi językami, i zaczęłam pogawędkę po hiszpańsku. I tu zonk, bo kelnerka tego języka nie znała i koniec końców dogadaliśmy się po angielsku. Dlatego nie lubię kurortów a sznycla i ziemniaczanego knedla to sobie mogę zjeść w pracowniczej stołówce, w dodatku za darmo.
No ale nie o tym chciałam. Poza wszystkim tym, co niekoniecznie przypadło mi do gustu, Portocolom okazało się urocze i leniwie uśpione chociaż było już popołudnie, zatem to nie wina siesty. Myślę, że to sprawka września i małego zaludnienia, oba te czynniki maczały palce w tym, że spacerując po Portocolom zwolniliśmy kroku.
Stary port, zacumowane przy brzegu łódki, otulone spokojem uliczki i cisza przerywana jedynie dźwiękiem radia lub telewizora z otwartych na oścież drzwi. Do jednego z takich domów udało mi się zajrzeć po kryjomu i wyobraźcie sobie, że okno wychodziło prosto na wodę. Ja piedykam, niektórzy to mają szczęście. Wyobrażacie sobie coś takiego? Wychylacie się przez okno a pod Wami morze?