Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

piątek, 28 lipca 2023

Gdzie nogi poniosły

 Wieki temu, w czasach kiedy nawet nie miałam najmniejszej nadziei na to, że ten blog przetrwa tak długo, spontanicznie powstał wpis, w którym opublikowałam kilka zdjęć moich własnych stóp w różnych miejscach świata ( szalenie to ambitne, wiem 😀 ). Po jakimś czasie, czyli trzy lata później, znów wspięłam się na wyżyny kreatywności i wpis doczekał się kontynuacji. Było to w 2018 i od tego czasu nie pokazywałam tutaj stóp chociaż, jakżeby inaczej, stopy w świecie bywały i dzielnie niosły mnie przez najróżniejsze miejsca. Nie da się ukryć ale mają istotny udział w moim odkrywaniu świata, wiele tym nogom zawdzięczam.

 PUSTYNIA WADI RUM, JORDANIA

AMMAN, JORDANIA, MECZET KRÓLA ABDULLAHA

 ZAANSE SCHANS, HOLANDIA

MOJA PLAŻA NAD ŁABĄ

TU TEŻ

SAN JUAN DE ALICANTE, HISZPANIA

ALICANTE, HISZPANIA

STAMBUŁ, TURCJA, WIEŻA GALATA

STAMBUŁ, TURCJA

W DRODZE DO PRACY, HAMBURG

Mam wiele dziwnych pasji, robienie zdjęć stopom to poprostu jedna z nich, wychodzi mi zdecydowanie lepiej niż selfie.

piątek, 21 lipca 2023

Powody do radości na dziś vol.5

Jesteście gotowi na kolejną dawkę życiowych dobrodziejstw, które wywołują uśmiech i sprawiają, że mierzenie się z nie zawsze łatwą codziennością staje się być odrobinę fajniejsze? Ja tak zatem startujemy! 

  • co tu ukrywać, pod względem pogody polubienie końcówki czerwca i początku lipca było nie lada wyzwaniem, z tej szalonej mieszanki lubię chyba tylko letnie burze i nocne ulewy, którymi cieszę się otulona kołderką, z miłą świadomością tego, że do rana mogę sobie smacznie spać. Dyskretnie pominę fakt, że ostatnie dni bardziej przypominają październik bo dziś przecież skupiamy się na radości
  • chwilę temu wspomniałam o pogodzie a tu proszę, tylko patrzcie na to! Wyszło takie słońce, że przeniosłam się na balkon


  • nawet jeśli ostatnio nie sprzyja pogoda i częściej można mnie zobaczyć w kaloszach niż w sandałach, to nie mogę się nie cieszyć tym, że wychodząc z domu wchodzę prosto w ukwieconą ścieżkę. Niby to nic wielkiego ale skutecznie odciąga uwagę od ciemnych chmur



  • uwaga, uwaga, teraz będzie sztos! Po wielu przejściach i niezliczonych próbach uporałam się wreszcie z pojemnikiem na brudy. Nie wiem jak to się działo ostatnio, że wiecznie się z niego wysypywało, o zamknięciu nawet nie było mowy. Dobrze, że i pralkę i kosz mamy w pomieszczeniu gospodarczym zatem nie musiałam nigdzie go ukrywać przed znajomymi, wystarczyło, że zamknęłam drzwi. Jesteśmy tylko we dwójkę, nie przebieramy się kilka razy dziennie, zawsze jakoś to pranie ogarnialiśmy a teraz pomimo regularnego prania i tak zawsze czekał stos. Z niedającej się niczym ujarzmić radości z pustego kosza i korzystając z okazji, wymyłam go gruntownie. Sami widzicie jak łatwo można sobie poprawić humor, wystaczy zrobić kilka prań i już mamy kolejny punkt do szczęśliwej wyliczanki
  • przywiozłam sobie przed chwilą na rowerze paczkę z książkami, w pasującej do sytuacji torbie. Nie schowałam roweru do piwnicy bo plan na popołudnie był taki, żeby zrobić małą rundkę korzystając z tego, że nie pada. Spontanicznie jednak pojawiła się propozycja towarzyskiego spotkania w azjatyckiej restauracji a co tu ukrywać u mnie jedzenie wygrywa ze wszystkim. Nie oszukujmy się, dla takiego głodomora jak ja jedzenie zawsze będzie priorytetem a błysku w oku jaki mam na słowo "restauracja" nie można pomylić z niczym innym


  • po długich namysłach uległam dobrym radom i ucięłam czubek fikusa, który stał w miejscu od dłuższego już czasu i uparcie się wzbraniał przed wypuszczaniem nowych liści. Poziom mojego ogrodnictwa jest raczej niski o czym świetnie świadczy fakt, że zbytnio w to ucinanie nie wierzyłam. A tu proszę, fikus-uparciuch rośnię w siłę w postaci dwóch nowych liści. No sami powiedzcie czy nie powinnam być z niego dumna?


  • chyba powoli uczę się dobrze spać, takiego apetytu na sen nie miałam już dawno, już dawno też sen nie dawał mi aż tyle radości. Kładę się spać późno i to raczej z musu, wtedy kiedy każdy normalny człowiek kładzie się spać ja mam jeszcze mnóstwo energii i różnorakich pomysłów. To dla mnie najlepsza pora na układanie książek, przesadzanie i podlewanie roślin, tylko ze wzlędu na miłych sąsiadów powstrzymuję się przed przemeblowaniem i wprowadzaniem w życie pomysłów aranżacyjnych wtedy, kiedy wszyscy już śpią. Dla mnie w większości przypadków sen jest złem koniecznym i niczym innym jak tylko stratą czasu, co to w ogóle znaczy spać do południa albo być w łóżku już o dwudziestej? Od jakiegoś czasu trochę się w tym względzie zmieniło i staram się kłaść "najpóźniej" o dwudziestej trzeciej chociaż wstaję o siódmej i czasami perspektywa utraty ośmiu godzin na sen trochę mnie przeraża 😊
  • popracowe życie na rowerze! Kocham lato za to, że nawet po pracy można żyć z całych sił


  • dzieki uprzejmości kolegi spędziliśmy weekend na łódce w porcie jachtowym oddalonym 20 km od domu. I chociaż może się wydawać, że to nic takiego, bo nawet na chwilę nie odbiliśmy od brzegu, to frajdę mieliśmy nieziemską, zwłaszcza ja, ekscytująca się najmniejszą nawet rzeczą. Jakiś czas temu dwóch naszych kolegów kupiło "na spółkę" łódkę ale póki co żaden z nich nie ma jeszcze uprawnień żeby nią pływać ha ha ha. Nigdzie jednak nie jest powiedziane, że na łódce nie można poprostu być. Wzięliśmy zatem od kolegi klucze i byliśmy na łódce od sobotniego popołudnia do niedzielnego wieczora czując się jak milionerzy. A kiedy wróciliśmy do domu to miałam wrażenie, że byłam gdzieś na urlopie tak mnie to oderwanie od rzeczywistości zrelaksowało. Jak się okazało kwadrans drogi od domu można znaleźć raj i najprostszą receptę na piękną niedzielę, którą spędziłam najzwyczajniej w świecie - siedząc na łódce z książką w ręku, z nogami w wodzie




  • i ostatnie już dwa punkty wyliczanki, krótkie i konkretne, ale jakże ważne: czereśnie!

i chłodnik litewski w wykonaniu prawdziwego Litwina. Dziękuję wszechświatu za wiecznie dopisujący apetyt i pojemność brzucha 😊



Tradycyjnie już czekam na Wasze szczęśliwości, nie żałujcie sobie. Uściski.

niedziela, 16 lipca 2023

Stambuł. Wpis dla spokoju ducha

 Wyszukując zdjęcia do całkiem innego stambulskiego wpisu uświadomiłam sobie jedno - nie poświęciłam Stambułowi na blogu wystarczającej uwagi. Niby pisałam o nim trzy razy ale jeden wpis był ogólny, jeden dotyczył rejsów statkami, a jeden azjatyckiej części miasta. O samym Stambule pisałam niewiele a na zdjęciach w przeważającej części widać jedynie meczety, na których punkcie miałam i nadal mam takiego hopla jak w temacie palm jadąc pierwszy raz do ciepłych krajów, z tą różnicą, że z palmami już mi przeszło.



Zatem pozwólcie, że dzisiaj wrócimy do Stambułu bo myśl, że nie wyczerpałam tematu uwiera mnie od kilku już dni, to będzie wpis dla spokoju ducha. Jak ktoś tak jak ja przywozi z każdego wyjazdu setki zdjęć to później chciałby podzielić się ze światem wszystkim co zobaczył fajnego. W Stambule tych fajności było całkiem sporo, dla każdych upodobań i gustów a ta mieszanka praskiej bohemy, wąskich ulic typowych dla Półwyspu Iberyjskiego i powiewu azjatyckiej egzotyki warta jest uwagi.


Lojalnie też uprzedzam, że do Stambułu jeszcze Was zabiorę i to przynajmniej dwa razy bo jak się właśnie okazało, w opowiadaniu o Stambule mam dużo zaległości.



 Aha, wpis ten powstaje przy współudziale burzy i ulewnego deszczu co w ogóle nie przeszkadza mi w tym, żeby siedzieć na balkonie. Plan na to lato zakładał wyciskanie z codzienności tyle ile się da a skoro akurat ostatnio codzienność jest deszczowa to biorę co mi daje, wybrzydzać nie będę. Wiem, że kiedyś za tą balkonową codziennością zatęsknię zatem pozwolić nie mogę żeby dzień zepsuło mi coś tak przyziemnego jak ulewny, zagłuszający wszystko deszcz.

Stambuł zaskakiwał mnie na każdym niemal kroku bo jak tylko sobie pomyślałam, że w tym akurat miejscu jest zupełnie zwyczajnie zauważałam coś co sprawiało, że szybko zmieniałam zdanie. Ładnie bywało nawet tam gdzie było brzydko, moją uwagę przykuwały nawet budynki pozbawione tynku lub drzwi, sama przed sobą udawałam, że nie dostrzegam miejsc, w których było obskurnie. Myślę, że dla miast nie będących naszym własnym, tym w którym mieszkamy, mamy więcej pobłażliwości i tolerancji.


Stambuł to jedno z miast, w których nawet błahe rzeczy wydają się niezwykłe. Egzotyczny wydaje się starszy pan ze swoim kramikiem, otulony mgłą poranek czy wygrzewający się na słońcu kot. Mając to wszystko we własnym kraju nie zwracamy na to zbyt dużej uwagi a na wakacjach wszystko wydaje się niezwykłe i nabiera dodatkowego znaczenia. Może sekret tkwi w tym, że jesteśmy wypoczęci, zrelaksowani i podekscytowani co pozwala nam odczuwać i dostrzegać codzienność ze zdwojoną mocą?



Chociaż nie można nie widzieć egzotyki w malutkiej szklaneczce herbaty pitej przy niskim jak dla przedszkolaków stoliku, bułki z gorącą grillowaną rybą na śniadanie, patrzenia na miasto z jednego z wielu mostów i zatrzymania się tylko po to aby wysłuchać śpiewu muezzina.

Dzień, w którym zrobiłam ostatnie ze zdjęć był niezwykły chociaż normalny zwyczajnie. Pamiętam za to doskonale to uczucie, że w Stambule widzieliśmy już wszystko to co najważniejsze, zatem dzisiaj bez pośpiechu możemy robić wszystko i nic, iść przed siebie wszędzie tam gdzie najdzie nas ochota, spróbować odkryć coś nowego albo wrócić do widzianych już miejsc, błądzić w labiryntach stambulskich ulic albo usiąść z kawą nad wodą i nie robić absolutnie nic w oczekiwaniu na koniec dnia. I tak się cudnie złożyło, że tego ostatniego dni robiliśmy wszystko po trochu, w najlepszych możliwych proporcjach.

niedziela, 9 lipca 2023

Apetyt rośnie w miarę jeżdżenia

 Napędzana apetytem na życie i wielką miłością do roweru systematycznie łączę ze sobą te dwie rzeczy. W efekcie tej mieszanki otrzymuję niezawodny i zawsze mi smakujący przepis na udany dzień lub zwykłe popracowe popołudnie. Na tegoroczne lato czekałam wyjątkowo długo bo wiosna też była taka sobie, co zdecydowanie pobudziło mój apetyt na życie i niedający się niczym okiełznać głód na dobre chwile.


W zanadrzu, bo tak zwykłam nazywać te ciut bliższe i dalsze okolice, mam na szczęście mnóstwo fajnych tras, w których mogę z radością przebierać i dopasowywać je do poziomu popracowego zmęczenia i ilości wolnego czasu. I chyba najbardziej wielbię te spontaniczne przejażdżki, których w ogóle nie miałam w planach, a które wskoczyły w rozkład dnia w ostatniej chwili.



Długość letniego dnia daje niczym nieograniczony ogrom możliwości do życia na rowerze, uwielbiam lato za to, że nawet o 19-stej jest jeszcze wystarczająco wcześnie, żeby na rowerze ruszyć w świat. Z przyjemnością z tego korzystam, lubię takie wieczory.



Jakiś czas temu pod jednym z wpisów, w którym jak to ja tryskałam wywołanym latem entuzjazmem, dostałam zapytanie, czy nie korzystam również z życia od wiosny do jesieni. Autora tego komentarza przeserdecznie pozdrawiam. I cóż, w te gorsze pogodowo pory roku staram się jak mogę wycisnąć z codzienności ile się da i nieskromnie przyznam, iż niemal przez cały czas wychodzi mi to świetnie. Jednak ja jestem włóczykijka, fanka zakurzonych od chodzenia butów, zaczerwienionego od słońca czoła. I chociaż jesienią i zimą w ogóle się nie nudzę to jednak ile można czytać książki, malować po numerach albo splatać makramy? W deszczowy jesienny deszcz stoję sobie z kubkiem herbaty w kuchennym oknie i w myślach przemierzam te wszystkie rowerowe trasy, za którymi tęsknię okrutnie. Nie wiem co jest lepszego od spędzania wolnego czasu wśród lasów, łąk i pól, a może poprostu ja jeszcze czegoś takiego nie znalazłam. Bo chociaż pasji mam wiele to te ulubione wiążą się z byciem poza domem. Nie lubię żyć tylko codziennością rozpiętą na trasie praca - dom i to może dlatego późna jesień i zima są dla mnie najczęściej stratą czasu.


I kiedy tak mknę sobie na rowerze przez świat to wydaje mi się, że nie ma w tym momencie nic piękniejszego, ani cudowniejszych widoków, ani szczęśliwszego rowerzysty. I chociaż wśród ulubionych tras prym wiodą te usiane wśród przepięknej natury to czasem, najczęściej przypadkiem, odkrywam małomiasteczkowe cuda. Spontaniczne zjechanie z trasy to zawsze jest przygoda. Ba, całe lato jest przygodą, nie tylko na rowerze no ale w moim przypadku w dużej mierze ( mam nadzieję, że Waszej uwadze nie umknął ten jakże bystry rym ).



Fajne jest życie na rowerze bo nawet w tej trudnej codzienności rozciągającej się pomiędzy kolejnymi urlopami pozwala na bycie w drodze.

poniedziałek, 3 lipca 2023

Dzień bardzo dobry w Poznaniu

 Podczas jednego z niedawnych burzowych popołudni, kiedy aura wykluczała jakąkolwiek aktywność, którą można wykonywać poza domem, zajęłam się tym, co w moim przypadku jest zarezerwowane dla jesieni i zabrałam się za porządki na dysku. Tym oto sposobem, albo nawet cudem, przypomniałam sobie, że rok temu, niemal dokładnie o tej porze, spędziłam jeden dzień w Poznaniu. Na dowód tego mam ogrom pięknych wspomnień ale również i kilkanaście równie pięknych zdjęć.

Bo dzień był cudny i słoneczny, otulony spokojem, jeden z tych, które zostają w pamięci na zawsze a nawet kiedy pamięć zacznie szwankować i jej miejsce zajmie chroniczna skleroza to zostaną kadry, które pobudzą najpiękniejsze ze wspomnień.



Wszystko zaczęło się od śniadania zjedzonego w słońcu w restauracji na jednej z klimatycznych ulic. A później to już było coraz lepiej i bardzo w naszym stylu, bo bez żadnego konkretnego planu na resztę dnia.

Chodziliśmy sobie zatem to tu, to tam, tu piwko, tam herbatka, wizyta w księgarni i nowa zakładka do kolekcji. Później obiad, znów piwko i kawa przy placyku a wszystko to przy akompaniamencie dźwięków typowych dla spokojnego, leniwego dnia, chociaż bywało, że w uszach rozbrzmiewał gwar. Ale gwar wolnego, letniego dnia ma całkiem inną, przyjaźniejszą od dni powszednich akustykę.




Na Rynku nie dało się zrobić zdjęć tak, żeby nie było widać placu budowy, w Poznaniu jednak nie ma to aż tak dużego znaczenia bo piękno miasta widać nawet zza ogrodzeń. Mnie to zupełnie nie przeszkadzało bo unosiłam się nad tym wszystkim niesiona podmuchem szczęścia ale zdaję sobie sprawę, że mieszkańcy mieli na ten temat odmienne zdanie.



Poznań to jedno z tych miast, gdzie nawet odpadający od kamienic tynk ma swój niepowtarzalny urok i jak dla mnie jest atrakcją turystyczną, nawet jak jest brzydko to jest ładnie. Ogólny klimat odczuwalny wśród starych ulic odciąga uwagę od architektonicznego zaniedbania a odgłos kroków słyszalny na bruku skutecznie zagłusza wołanie o renowację.





Całym sercem polecam wolny i pozbawiony konkretnego planu spacer jako formę zwiedzania chociaż muszę się Wam przyznać, że sama musiałam do takowych dorosnąć zatem jeśli nadal to praktykujecie, to Was rozumiem i rozgrzeszam. Kiedyś miałam w sobie niedający się niczym zaspokoić głód na nowe doznania i gdzieś tam na którymś ramieniu zawsze siedziała mi myśl, że coś mi umknie i czegoś nie zobaczę. Uspokoiłam się z czasem ale pewnie też z wiekiem i teraz miejsce myśli o tym, że zabraknie mi czasu zajęła radość z samego faktu, że przeżywam coś fajnego. To nowe nastawienie do podróżowania rozgościło się na dobre, leży sobie wygodnie niczym ja na łące, z trawą w ustach i mrużąc oczy wpatruje się w słońce.




Upływ czasu, a przecież minął rok, nie stępił ostrości moich poznańskich wrażeń i doznań, nadal uważam, że to jest jedno z moich ulubionych polskich a nawet europejskich miast, chociaż i tak nic nie przebije Trójmiasta. Starym miastom należy się uważność i powolność, pośpiech odbijający się echem kroków od naznaczonych historią murów w ogóle do tej scenerii nie pasuje. I właśnie tej powolności życzę Wam na koniec, rozsmakowujcie się w lecie i dobrodziejstwach, które ze sobą niesie, napychajcie kieszenie wspomnień pięknymi momentami i bądźcie bezwstydnie łakomi na duże ilości niezapomnianych wrażeń.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...