Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

czwartek, 29 października 2020

piątek, 23 października 2020

Mgliste wspomnienie pewnego poranka.

Nie wiem ile czasu zbierałam się do tego, żeby kiedyś wstać wcześnie rano i pojechać w plener fotografować mgłę, ale to trzeba liczyć w latach. Tak jak przysłowiowa sójka wybiera się za morze tak samo ja wybierałam się oglądać poranki otulone mgłą. Osiągnęłam mistrzostwo w wymyślaniu powodów dla których dzisiaj ta mgła to niekoniecznie, każda z tych wymówek była śmiechu warta; śmiechu głośnego, takiego z klepaniem się po brzuchu. Na czele listy znajduje się lenistwo i zbyt duża siła przyciągania ciepłego łóżka w wolne od pracy dni. W dni robocze wcześniejszej niż zazwyczaj pobudki w ogóle nie brałam pod uwagę, w dni wolne moja motywacja była jeszcze mniejsza.




Jadąc do pracy prawie codziennie z okna pociągu widziałam pola i łąki spowite poranną mgłą, codziennie też obiecałam sobie, że w najbliższą sobotę to już na pewno...Tych sobót był milion chyba a czym miałam mocniejsze postanowienie żeby jechać "po mgłę", tym mniejszą motywację. Znacie to? Nie podcinajcie mi proszę skrzydeł pisząc, że nie :).


Moje owce nawet do mnie nie podeszły, może w tej mgle nie myślały, że to ja skoro zawsze przychodzę o innej ( późniejszej ) porze.


Lubię wcześnie zaczynać dzień bo wtedy mam wrażenie, że mam szalenie dużo czasu. Jednak w wolny dzień pobudka bladym świtem wymaga ode mnie specjalnej motywacji, no chyba że jadę w podróż - wtedy to wstaję nawet przed budzikiem, szczęśliwa i radosna. Perspektywa wyjazdu motywuje mnie jak mało co. Tego dnia motywowała mnie mgła i myśl o porannej przejażdżce na rowerze. 


Moje umiejętności amatora spisały się średnio, edytować zdjęć nie umiem ale wszystko to traci na znaczeniu jak sobie przypomnę radość jaką miałam z tego poranka. Ile dobrej energii i zachwytu nad magią i wyjątkowością tego rozpoczynającego się dnia i świata budzącego się ze snu. Tak czy siak dzielę się z Wami efektem wczesnoporannej rowerowej przejażdżki przez łąki i pola, pomyślcie ciepło o mnie i mojej radości.



Takie poranki spowite spokojem, ciszą i co tego dnia było dla mnie najważniejsze - mgłą, to piękne rozpoczęcie dnia. Dnia, który z racji wczesnej pobudki był dłuższy niż normalnie i dawał większe pole do popisu i bogatszy wachlarz możliwości.



Wróciłam do domu zmarznięta i w mokrych trampkach. Ubrałam się ciepło i w plenerze w ogóle tego zimna nie czułam. W związku z czym po powrocie wolny poranek przebiegał tak jak to być powinno czyli dresik, herbata i lektura.



Jak dobrze wstać, skoro świt i przyjemnie ten nadmiar czasu wykorzystać. Niezmiernie się cieszę, że w końcu się zmobilizowałam aby złapać mgłę w kadr i powiem Wam, że ta wczesna pobudka była łatwiejsza, przyjemniejsza i mniej bolesna niż to sobie wyobrażałam. Nie wiem czemu tak się z tym czaiłam i wiecznie przekładałam w nieskończoność.



Może i zachody słońca mają w sobie magię ale to poranki sprawiają, że chce się oddychać pełną piersią i objąć w uścisku cały świat. Przecież to o świcie wszystko się zaczyna a my dostajemy do wykorzystania szereg okazji i nowych możliwości takich jak poranek wśród mgły.


Konie kibicowały mi dzielnie chociaż powiem Wam, że tak bardzo jestem z siebie dumna, że w końcu się udało zrobić zdjęcia mgle, że sama sobie w pas się kłaniam i sama sobie klaszczę. Może niedługo wstanę wcześnie jeszcze raz bo chyba mi się spodobało. No i nie bolało aż tak bardzo :).

czwartek, 15 października 2020

Jork spontanicznie. Moje drugie imię to przygoda.

Spacer po Buxtehude, o którym pisałam tydzień temu, nie zaspokoił mojego limitu wrażeń przeznaczonych na ten dzień. Chciałam czegoś jeszcze, oczekiwałam od tej wycieczki trochę więcej a przede wszystkim do końca dnia zostało jeszcze dużo czasu. Kupując magnes w księgarni zobaczyłam na jednej z widokówek sielskie kadry z miejsca oznaczonego jako Jork. Od razu zapałałam miłością do tych widoków i entuzjazmem żeby zobaczyć to wszystko na własne oczy. Od pani w księgarni zdobyłam wszystkie potrzebne informacje, z których najważniejsze było to, że ten Jork jest całkiem blisko i można tam dojechać autobusem.



Przygoda to moje drugie imię a w zasadzie to czwarte bo trzy imiona już mam. Może zatem powinnam mieć na nazwisko spontaniczność. Albo chociaż spontaniczna. Monika Spontaniczna brzmi ciekawie. Chwilę po kupnie magnesu stałam już na przystanku czekając na autobus mający zawieźć mnie w nieznane a w zasadzie w poznane moment wcześniej na widokówce.

Już chwilę po rozpoczęciu podróży za oknem pokazały się siejskie krajobrazy a ja miałam ochotę wysiadać na każdym kolejnym przystanku. Tutaj jednak postanowiłam trzymać się skleconego na szybko planu i wysiąść tam gdzie mi kazano ( grzeczna ja ). Co powiem Wam było trudne bo miałam wielką i nie dająca się niczym zaspokoić potrzebę ruszenia w nieznane. Otoczenie wołało mnie głośno.



Wysiadłam na głównym przystanku i szybko zaczęłam eksplorować teren. Miałam średnie pojęcie gdzie jestem a jeszcze mniejsze w którą stronę powinnam iść. Zdałam się na intuicję i jako główny kierunek obrałam ten, z którego przyjechałam, po drodze zbaczając z trasy gdzie i kiedy będzie mi się chciało.


Sprzyjała mi pogoda a słońce i niebo powalające kolorem i tylko maźnięte obłokami było tej wędrówki świetnym towarzyszem. I chociaż otaczała mnie wieś to jak się okazało właśnie takich klimatów potrzebowałam do szczęścia tego dnia.




Z książeczki, którą dostałam kupując magnes dowiedziałam się, że gmina Jork jest jednym z największych rejonów sadowniczych w Europie. Dowód na to miałam niemal na każdym kroku bo zdecydowana większość mieszkańców to właściciele sadów i przy wielu gospodarstwach widziałam ogłoszenia dotyczące sprzedaży jabłek. Podczas spaceru widziałam też kilka wielkich stodół będących punktami sprzedaży a mnie regularnie wyprzedzały ciągniki wypełnione owocami.




Jak się okazało takie sielskie krajobrazy były dokładnie tym czego potrzebowałam. Cisza, spokój i wiejskie aromaty których jestem fanką, co wszystkich zdumiewa. Wiem, że tu wrócę, zapewne wiosną dopiero ale zabiorę rower. Jork słynie ze swoich malowniczych ścieżek rowerowych, z których część prowadzi wśród łąk i pól i w pobliżu Łaby. Widziałam wielu rowerzystów i za każdym razem żałowałam że nie mam ze sobą roweru. No ale przecież tego spaceru nie planowałam.


Może i z wiadomych przyczyn nie wypalił w tym roku Nowy Jork to za to wypalił Jork. Zamiast drapaczy chmur i szerokich ulic były klimatyczne domki, zieleń i sady a moja spontaniczna decyzja była strzałem w setkę. Chociaż zmęczyłam się marszem, co w ten upał odczułam dużo mocniej, początkowy plan był taki, że chciałam wrócić na pieszo do Buxtehude. Później trochę osłabł mój entuzjazm i kiedy przechodziłam koło przystanku postanowiłam poczekać 20 minut na autobus, tym bardziej że kolejny miał być dopiero za godzinę. Naprawdę byłam na głębokiej wsi gdzie cisza dudniła w uszach, było sielsko i spokojnie. Powoli kończył się dzień a mnie czekała jeszcze ponad godzinna podróż pociągiem


I dopiero w tym pociągu poczułam jaka jestem zmęczona. Przemaszerowane kilometry, a szłam raczej żwawo, zaczęły o sobie przypominać jak usiadłam. Było to zmęczenie z serii tych szczęśliwych, kiedy to niby zgon ale adrenalina nie pozwala upaść nisko i dotykając czułych miejsc, wywołuje uśmiech. Ograniczone możliwości podróżowania sprawiły, że muszę wykorzystywać to co mam i powiem Wam, że wychodzi mi to świetnie. W tych pokręconych czasach podróż na drugi koniec linii podmiejskiego pociągu dostarcza mi niemal tyle samo wrażeń co podróż na drugi koniec świata. I kto by się spodziewał?

środa, 7 października 2020

Bajkowe Buxtehude.

Chociaż to małe niemieckie miasteczko nie powaliło mnie na kolana ani nie urwało nie powiem czego to jak by nie było jest hanzeatyckie co w mojej osobistej opinii bardzo przemawia na jego korzyść. Jedna z koleżanek w pracy powiedziała mi, że powinnam tu przyjechać skoro w najbliższej i tej trochę dalszej okolicy widziałam już wszystko co najciekawsze. Szczerze mówiąc po opiniach znajomych spodziewałam się większego wow i na początku byłam trochę rozczarowana. Po krótkim spacerze, kiedy wydawało mi się, że widziałam już wszystko zaczęłam się nawet zastanawiać co ja tu będę robić cały dzień. Odpowiedź przyszła w momencie gdy kupowałam magnes w księgarni, chwilę później siedziałam już w autobusie spontanicznie jadąc nie wiadomo gdzie. Ale o tym będzie niebawem.



 Pisałam już tutaj wielokrotnie o tym, że uwielbiam miasta hanzeatyckie zarówno za architekturę jak i za klimat. Widziałam już takowych sporo co nie znaczy, że już mi się znudziły. Co to to nie, nadal mam na nie głód i wilczy apetyt. Jeśli ktoś ma ochotę poczytać o nich trochę więcej to jest specjalna zakładka "miasta hanzeatyckie". Może być jeszcze niepełna bo stworzyłam ją przed momentem ha ha czyli rychło w czas, niemniej jednak na pewno znajdują się w niej moi hanzeatyccy ulubieńcy tacy jak Lüneburg, Stade czy Bremen.


Buxtehude leży w Dolnej Saksonii i jest drugim po Stade największym miastem regionu. Z Hamburga można tam dojechać podmiejską kolejką a podróż trwa 1 godz. 15 min.



To co w Buxtehude najpiękniejsze i najciekawsze to stare miasto złożone z wąskich ulic, ukrytych zaułków, kanałów poprzecinanych mostami i oczywiście typowej hanzeatyckiej architektury. Domy w kratkę tworzą tutaj klimat.


Merytoryczne przygotowanie do podróży trochę u mnie szwankuje a w przypadku kiedy wybieram się gdzieś na jeden dzień sprawdzam jedynie jak dojechać i wrócić. Może gdybym wcześniej wiedziała jak małe jest to miasto, to inaczej bym sobie zaplanowała tę wycieczkę. Koniec końców i tak sama się zaplanowała a ja już dawno nie zrobiłam czegoś równie spontanicznego jak tego dnia.

Jednym z najładniejszych i najbardziej okazałych budynków jest Ratusz Miejski. Bardzo mi się podoba połączenie cegły i seledynowych dachówek, podobne kryją dach Ratusza w Hamburgu obok którego przechodzę dwa razy dziennie w drodze do i z pracy i nie mogę przestać się nim zachwycać.


Cieszę się, że udało mi się zrobić w miarę normalne zdjęcie bo kiedy przechodziłam obok ratusza któryś z kolejnych razów stał przy nim wóz strażacki i panowie strażacy ściągali te ozdobne proporczyki zasłaniając przy okazji sporą część budynku.



Jestem pewna, że Buxtehude jest większe niż to z moich wyobrażeń wszak to drugie największe miasto Dolnej Saksonii. Ja jednak przyjechałam tutaj dla najstarszej i najbardziej klimatycznej części miasta a ta jest naprawdę niewielka. Do tego stopnia, że w pewnym momencie trochę mnie rozczarowała. Szybko jednak przysłoniłam rozczarowanie szukaniem pozytywów a że do szczęścia nie potrzebowałam tego dnia zbyt wiele koniec końców wróciłam z Buxtehude zachwycona. Ale nie wiem czy kiedykolwiek tam wrócę :). Wybiorę się na pewno w okolice.
 

Miasteczko jest pełne uroczych uliczek poprzecinanych najstarszym w Europie Północnej kanałem, kanałem Fleth. Byłam pewna, że tak jak większość hanzeatyckich miast, w których byłam, również Buxtehude otulone jest Elbą. Tymczasem rzeka przepływająca przez miasto to Este. Po obu stronach kanału usytuowane są klimatyczne kawiarnie z piękną scenerią do wypicia czegokolwiek.



Buxtehude cieszy się opinią ciepłego i przyjaznego dla mieszkańców i turystów. Popularne jest również stwierdzenie, że tutaj żyje się jak w bajce a to za sprawą Braci Grimm, którzy właśnie Buxtehude wybrali jako scenerię do swojej baśni "Jeż i zając". Z tą bajkowością zgadzam się w zupełności bo te wąskie i klimatyczne uliczki, siedemnastowieczne pochylone od upływu czasu domki i tajemnicze zakamarki przywodzą mi na myśl baśnie dla dzieci. We wszystkich tego typu miasteczkach mam tak samo i wszystkie oczami wyobraźni widzę otulone śniegiem skrzypiącym pod butami.



Wycieczka do Buxtehude doskonale wpisuje się w moje "podróżowanie do tutaj", które mam zamiar praktykować tak długo jak pozwoli mi pogoda. Cieszę się tym co mam niedaleko ale nie będę nikogo oszukiwać, że nie marzy mi się już podróż gdzieś dalej ( pisząc dalej mam na myśli inny kontynent ). Tęsknię za doznaniami jakie niesie inna kultura, poznawanie nowych smaków i odkrywanie nieznanych miejsc. Tymczasem mam już listę miejsc w Europie, które planuję odwiedzić w najbliższym czasie a że co i rusz słyszę o odwoływanych lub zakazywanych lotach to do wszystkich tych miejsc planuję pojechać pociągiem. Nic mnie nie powstrzyma przed byciem w drodze i gromadzeniem wspomnień a pociągi bardzo lubię!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...