Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

środa, 28 sierpnia 2019

Niedziela w kajaku.

Zwiedzanie miast może przybierać rożne formy i chociaż ja najbardziej lubię tę pieszą, to cieszę się, że istnieją miejsca, gdzie można zwiedzać pływając. Jednym z nich jest Hamburg i pomimo tego, że poruszając się kanałami nie zobaczy się zbyt wiele jeśli chodzi o najważniejsze zabytki to fajnie czasem oderwać się od stałego lądu.



Punkty wynajmu sprzętu pływającego znajdują się w kilkunastu miejscach a mapę z nimi otrzymamy w każdym punkcie informacji turystycznej oraz znajdziemy taką w internecie.


Hamburg to miasto na wodzie i myślę, że fakt, iż jest poprzecinane siecią kanałów zdecydowanie ułatwia życie w tym zbyt wielkim jak dla mnie mieście. Zawsze przyjemniej zaakceptować blokowiska odbijające się w tafli wody.



Hamburg to setki kanałów, w których odbijają się liczne twarze miasta. Jeśli wierzyć temu co mówią ilość mostów w Hamburgu przewyższa te z Wenecji i Amsterdamu razem wzięte. Mnóstwo tu też  kanałów co daje świetną okazję aby porzucić komunikację miejską na rzecz przyjemności wynikającej z wiosłowania ( jeśli ktoś lubi oczywiście ).



Żółwie też są.


Z wiosłowania radość miałam tak ogromną, że dopiero niedawno zagoiły mi się odciski od tego entuzjazmu i zaangażowania. Wielokrotnie zazdrościłam mieszkańcom mijanych domów bezpośredniego dostępu do wody - to musi być czad mieć ogród ze "swoim" kawałkiem kanału. Posiadanie kajaka lub łódki jest w takim przypadku czymś normalnym i niemalże obowiązkowym, widzieliśmy takich mnóstwo "zaparkowanych" przy ogrodzie.


A mieszkanie na wodzie to już jest jakiś kosmos i całkiem inny wymiar szczęścia. Kiedyś zazdrościłam tego namiętnie wówczas czytanemu W. Whartonowi ( tego, że mieszkał w domu przerobionym z wiatraka też ). Mnie, dziecku z bloku z wielkiej płyty łatwo było zaimponować,


Podczas naszego kilkugodzinnego rejsu zazdrościłam mieszkańcom co drugiego domu i oczami wyobraźni widziałam siebie siedzącą na pomoście w towarzystwie herbaty i książki. W tym hamaku też siebie widzę tym bardziej, że z podobnego, przywiezionego z Kambodży, korzystam regularnie na balkonie.


Na głodnych i spragnionych czekają liczne kawiarnie, wystarczy do nich podpłynąć i zadzwonić w specjalnie w tym celu zamocowany dzwon. Wtedy pojawi się obsługa i przyjmie zamówienie a już gotowe dostarczy nam bezpośrednio do kajaka. Można też zacumować i wypić kawę lub herbatę w bardziej tradycyjny sposób - na suchym lądzie.


Nie widać tego na zdjęciach ale naprawdę momentami było tłoczno. Wielu mieszkańców i  turystów postanowiło spędzić niedzielę "na wodzie" i kanały zapełniły się kajakami, rowerami wodnymi i deskami SUP (Stand Up Paddleboarding, to takie deski do pływania na stojąco odpychane wiosłem). Widzieliśmy też ludzi spokojnie unoszących się na wodzie albo ukrytych gdzieś w cieniu wśród drzew i czytających książki, medytujących albo opalających się. Myślę, że w takim mieście jak Hamburg spędzanie wolnego czasu na wodzie to styl życia. 




W centrum Hamburga znajdują się dwa połączone ze sobą jeziora co uważam za jedną z największych zalet miasta. Ale jeszcze większą jest to, że pracuję niedaleko i mam do nich bardzo blisko. Jeden z najfajniejszych widoków to tafla wody upstrzona białymi żaglami. W pobliżu jeziora ciężko uwierzyć, że jesteśmy w drugim co do wielkości mieście Niemiec.


Widzicie tego pana czytelnika w łódce powyżej?




Rejs po Hamburgu to naprawdę wspaniały relaks i ciekawy sposób na spędzenie wolnego dnia. Jestem z siebie dumna, że tym razem potrafiłam skupić się na czymś jeszcze oprócz wiosłowania bo poprzednim razem całkiem zapomniałam, że mam ze sobą aparat.


Nie wiem czy jeszcze w tym roku uda mi się popływać po Hamburgu bo lato się kończy powoli a ja po powrocie z jednego urlopu za dwa tygodnie lecę na kolejny, ale plan mam taki, że teraz popływam wodnym rowerem. Moją pasję do pedałowania przeniosę na szerokie wody i nic to, że słowo "szerokie" jest na wyrost bo kanałom do szerokich daleko. Ja rowerzystka od dziecka z pasji i zamiłowania z chęcią zmienię rowerową trasę i otoczenie. No i sprzęt. Chociaż serce zawsze będzie z rowerem.

piątek, 9 sierpnia 2019

Óbidos. Najbarwniejsze z portugalskich wspomnień.

To był dzień pełen wrażeń. Zaczął się w Óbidos a skończył wieczornym spacerem po Lizbonie. I jak by mało było atrakcji to w drodze między tymi dwoma destynacjami był jeszcze spacer po Cabo da Roca.



Zanim pojechałam do Óbidos wiedziałam, że będę tym miasteczkiem zachwycona. Mało tego, ja byłam o tym przekonana już wtedy kiedy Portugalia była tylko dalekim planem na kiedyś tam. Wiedziałam, że zachwyt Agnieszki z bloga http://www.calezyciewpodrozy.pl/ będzie moim własnym a te kolorowe domki i ciasne uliczki staną się jednym z najbarwniejszych portugalskich wspomnień.




Nie ma tutaj szerokich ulic, galerii handlowych, odnowionych kamienic ani zabytków w ilościach zapewniających turystom atrakcje na cały dzień. Są za to przeurocze wąskie uliczki a pomiędzy nimi schody w górę i schody w dół. Są klimatyczne bielone domki, których kolorystyczną monotonię przełamuje niebieski, czerwony i żółty, ze zdecydowaną przewagą tego pierwszego. Ku mojej radości bo to mój faworyt w gamie barw.



Nad Óbidos góruje wzniesiony na niewielkim wzgórzu średniowieczny zamek otoczony fortyfikacją, po której można spacerować wokół zamku. Taki też mieliśmy plan bo podobno z zamku roztaczają się piękne widoki na okolicę poprzecinaną wstęgą rzeki Arnoia. Niestety trafiliśmy akurat na festiwal czekolady i w związku z tym zamek był zamknięty. Słodka impreza pozwoliła nam przełknąć gorzką pigułkę rozczarowania a największa w tym zasługa ginji - słodkiej wiśniowej nalewki pitej z czekoladowych ( później oczywiście zjadanych ) kieliszków. To właśnie Óbidos słynie z produkcji tego tradycyjnego portugalskiego trunku.




Nie mogłam przejść obojętnie obok przykuwających uwagę detali, przepych ustępuje tutaj miejsca prostocie, którą lubię zdecydowanie bardziej. Awangarda nie jest w moim stylu, nie rozumiem nowoczesnej sztuki za to z wielką pasją zachwycam się glinianymi donicami przyczepionymi do ścian domów, krzywym brukiem i obdrapanymi okiennicami.


To jedno z miasteczek, gdzie zachwyt wzbudza nawet odpadający ze ścian tynk. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że to artystyczne zaniedbanie wpływa na atrakcyjność miasteczka i podnosi jego wartość w oczach lubiących takie klimaty turystów. Wszystko wydaje się bliskie i proste, życie też a spokojny spacer w gąszczu wąskich brukowanych ulic jest tym, co bardzo lubię w podróżowaniu i co chyba nigdy mi się nie znudzi.


Ten dom poniżej to mój architektoniczny hit. I chociaż ideałem byłoby gdyby stał gdzieś na wzgórzach, wśród łąk i pól to i tak moja rozpędzona wyobraźnia podsuwa mi miłe obrazki ze mną i z tym domkiem w rolach głównych. Tylko otoczyłabym go roślinnością.



W tym barwnym miasteczku spędziliśmy może 3 godziny. Turystów był ogrom ale jak się okazało większość z nich poruszała się tylko główną uliczką a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Poza nią praktycznie nie spotkaliśmy turystów nie licząc pojedynczych egzemplarzy. A szkoda bo niektóre zakątki kryły w sobie cuda w postaci ślicznych domków z kolorowymi ramami okien oraz balkonami tak zastawionymi roślinnością, że zostawało miejsce tylko dla dwóch stóp. 




Óbidos swoją atmosferą i klimatyczną zabudową wpisuje się idealnie w mój podróżniczy gust. Jest małe, nienachalne, pozbawione krzykliwych neonów, ruchliwych ulic, nawoływań i ludzi biegnących przed siebie w dzikim pędzie. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to miejsce dla każdego. Specyficzny klimat zaspokoi osoby lubiące takie miasteczka, żądni większych wrażeń turyści zapewne nie będą skakać z zachwytu. Chociaż ja osobiście nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że można nie zalać Óbidos lawiną ciepłych uczuć.


Nasz wyjazd do Portugalii był spontaniczny o czym chociażby może świadczyć fakt, że bilety kupiliśmy trzy dni przed. Nie mieliśmy czasu, żeby zaopatrzyć się w mapy i w przewodniki. Jestem fanką papieru i nawet w dobie tak wysoko rozwiniętej cywilizacji wolę gromadzić informacje w tradycyjnej formie. W Portugalii zbierałam takie na bieżąco w punktach informacji turystycznej a blogosfera pomogła mi nakreślić trasę podróży. Nasz urlop, pomimo tego że krótki ( bo to raczej była przedłużona majówka ) był różnorodny pod względem miejsc i doznań. Było Porto i Lizbona jako przedstawiciele dużych miast, zachwycają natura na Cabo da Roca, trochę historii w Sintrze, spacer między oceanem a domkami w paski w Costa Nova i zachwycające klimatem i kolorami Óbidos.
Bardziej idealnej majówki chyba nie jestem sobie w stanie wyobrazić.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...