Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

środa, 13 marca 2024

Wkrótce będzie przepięknie...

 ... a zalążki tych cudowności widać już niemal na każdym kroku. W przypływie energii spowodowanej zaglądającym przez okno słońcem z wielką radością rozpoczęłam pełną parą sezon rowerowy. Jako cel dzisiejszej wycieczki obrałam jedno z jezior, które mam w pobliżu, do plecaka zapakowałam książkę i herbatę. Ta środa zmieniła wszystko, zaingurowałam wszystko to za czym tak bardzo tęskniłam i swoją premierę miały dzisiaj moje trzy ulubione rzeczy - wycieczka rowerowa, pierwsza herbata wypita nad jeziorem i pierwsze w tym roku przeczytane na łonie natury rozdziały. Nie jest źle patrząc na to że nie ma jeszcze połowy marca. 




Kto ma wyobraźnię tak wybujałą jak ja albo jak ja pragnie już wiosny zobaczy magnolie!


Chociaż wiosna jest na takim etapie, że aby ją dostrzec potrzeba uwagi to jednak i ptaki, i powietrze, i lekki wiatr dobrze wiedzą, że to co w przyrodzie i w codzienności najpiękniejsze czai się tuż za rogiem i tylko czeka, żeby nas tym obdarować.




I kiedy tak sobie pomykałam na rowerze przez świat nie mogłam przestać się uśmiechać. Pierwsza wycieczka rowerowa otwierająca sezon na życie na rowerze zawsze bardzo mnie cieszy. Ale dzisiaj wyprzedziłam rzeczywistość i w tym radosnym uniesieniu cieszyłam się również wszystkim tym, co wkrótce ma nadejść.



Jeszcze trochę i zacznie się daleka od domu codzienność, wolne dni spędzane w najfajniejszy możliwy sposób, moje czekanie na wiosnę powoli dobiega końca, w głowie i w sercu słyszę teraz fanfary. Od razu też spieszę zaznaczyć, że i jesień i zima minęły mi w tym roku raz dwa, nawet nie zdążyłam się na nie obrazić, już dawno nie byłam tak bliska stwierdzenia, że jesień i zima są super i były mi w tym roku potrzebne.



Co tu ukrywać, upałów dzisiaj nie było ale jak już wsiadłam na rower to żadne moce ani żadne siły nie były w stanie mnie zatrzymać. Zawsze tak mam zaczynając nowy sezon rowerowy - mam tyle energii, że mogłabym nią obdzielić pół świata. Jest tu ktoś komu w tej chwili jej brakuje? Piszcie śmiało, z chęcią się nią podzielę.


Jeszcze trochę i zrobi się przecudnie, zazieleni się wszystko wokół, na długo znikną szare, ciężkie chmury. Powietrze będzie pachnieć tak, że niejednokrotnie zakręci nam się w głowach a słońce będzie naszym nieodłącznym towarzyszem. Nawet ta zwykła codzienność mierzona w dniach liczonych w roboczogodzinach przyniesie nam ogrom możliwości, przecież wiosną i latem po pracy jest jeszcze tyyyyyyyyle czasu i tyyyyyyyyle ciekawych rzeczy do zrobienia. Zatem wiosno nie zwlekaj, jestem na Ciebie gotowa, przywitam Cię najcieplej jak się da, już rozłożyłam ramiona którymi obejmę i ciebie i wszystko to co ze sobą przyniesiesz.


wtorek, 5 marca 2024

Tak było w Sztokholmie

 Mój pierwszy w tym roku zagraniczny wyjazd można uznać za odbyty, wczoraj wróciłam do domu. Teraz pozostaje mi podzielić się tutaj wrażeniami, których pierwsza część już za chwilę. Powrót do domu ze Sztokholmu oznacza również, że śmiało mogę zacząć odliczać dni do kolejnego urlopu, do którego co prawda zostało jeszcze trochę ale lepsza perspektywa odległego urlopu niż żadnego w ogóle. 


Sztokholm chciałam zobaczyć już dawno jednak świadomość tego, że jest tak blisko, ciągle spychała tę skandynawską stolicę na dalszy plan. Wiecznie szukałam wymówek, że przecież mam czas, i że jeszcze zdążę, i że przecież na Sztokholm nie potrzeba urlopu a jedynie weekend przedłużony o dzień lub dwa. Byłam w Sztokholmie trzy dni co w zupełności wystarczyło o tej porze roku, latem przydałyby się na Sztokholm jeszcze ze dwa dni żeby sobie pojeździć na rowerze pomiędzy wyspami, na których położona jest szwedzka stolica.



Mam po wizycie w Sztokholmie kilka przemyśleń, jeszcze cieplutkich i świeżych niczym bułeczki w piekarni o szóstej rano. Na sam początek zdumiały mnie pustki w samolocie co zapewne można tłumaczyć nijaką do podróżowania datą bo przełom lutego i marca nie napawa pogodowym entuzjazmem, zwłaszcza kiedy się leci na północ. Do Sztokholmu samolot zajety był może w połowie za to ze Sztokholmu leciało może ze dwadzieścia osob rozmieszczonych w pierwszej połowie samolotu. Tyły były puste zupełnie nie licząc takiej jednej dziwaczki, czyli mnie, bo ja uwielbiam latać w ostatnim lub przedostatnim rzędzie. 



W Szwecji nie istnieją w ogóle transakcje gotówkowe, za wszystko płaci się kartą, przez te trzy dni nie widziałam ani jednego szwedzkiego pieniążka. Na wejściu do wielu lokali wiszą szyldy informujące o tym, że dane miejsce jest "wolne od gotówki". No i w ogóle nie ma palaczy, przez cały pobyt widziałam jedynie kilka osób z papierosem. Ja nie palę i akurat dla mnie to było super ale byłam w Szwecji z palaczką, której było tak niezręcznie że pali, że zawsze kiedy paliła to się chowała, żeby ludzie jej nie widzieli. Co się z niej naśmiałam to moje. 


Generalnie Sztokholm sprawia wrażenie spokojnego miasta ale może to zasługa "przedsezonu". Bardzo się cieszę, że w końcu tam dotarłam, powiększając listę odwiedzonych krajów i stolic. Przez pierwszy dzień pogoda była średnia, drugiego nieco lepsza za to trzeciego tak nas cudownie zaskoczyła piękną pogodą, że spacerowałam w podskokach. Pamiętacie, jak po zimowym spacerze pisałam Wam, że chyba wypiłam ostatnie grzane wino w sezonie? No to nie, odwołuję wszystko, ostatnie grzane wino sezonu wypiłam w Sztokholmie podczas rejsu wycieczkowym statkiem. 

Sztokholm jest pełen klimatycznych zakamarków i uliczek jakie lubię, pod względem atmosfery i architektury pobija nawet Kopenhagę. Jak się okazało najlepszą porą na spacer było niedzielne przedpołudnie bo cudowny brak ludzi pomagał lepiej poczuć klimat. Labirynt wąskich uliczek w najstarszej dzielnicy Gamla Stan miał w ciszy niedzielnego przedpołudnia jeszcze więcej magii.



Przedeptałam Sztokholm wzdłuż i wszerz, starówkę znam już na pamięć. Licznik kroków codziennie oscylował w granicach 25 tysięcy a jednego dnia pobiłam rekord rekordów przekraczając 30 tysięcy kroków. A najfajniejsze jest to, że w ogóle nie bywałam zmęczona, nawet pomimo wczesnych pobudek i późnego kładzenia się spać ( bo zabrałam ze sobą dwie przeciekawe książki ).


Sztokholm był trzecią odwiedzoną przeze mnie skandynawską stolicą i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jeśli chodzi o klimat wszystkie są do siebie podobne. Pewnie to zasługa klimatu północy, zbliżonej historii i architektury, tak samo jak są do siebie podobne miasta Europy południowej. Jest w nich coś specyficznego, co je wyróżnia na tle innych miast, na przykład tych gdzie wyraźnym śladem odcisnęły się wojenne zniszczenia i późniejsza odbudowa.


Nie jest tajemnicą, że jeśli chodzi o podróżnicze destynacje to częściej wybieram dół Europy, gdzie są palmy, lazurowa woda i wiecznie świeci słońce. Od tego roku będę bardziej wszechstronna bo sama sobie obiecałam, że w miarę możliwości będę odwiedzać również miasta nie znajdujące się u szczytu mojej podróżniczej listy marzeń. Na city break i podróżniczy głód w czasie urlopowej posuchy będą w sam raz.


piątek, 23 lutego 2024

Powody do radości na dziś vol.7

 Systematyczność moich radosnych wpisów została zakłócona innymi tematami z czego zdałam sobie sprawę kilka dni temu, wracając z pracy do domu. Ostatnie powody do radości pojawiły się, co właśnie sprawdziłam, we wrześniu. O zgrozo, a nawet o dwie zgrozy. Pierwsza dotyczy mojego zaniedbania w tym temacie bo powodów do radości miałam w ostatnich miesiącach ogrom. Druga zgroza to upływający czas - gdybym nie miała tego na piśmie to w życiu bym nie uwierzyła, że od dnia kiedy ostatni raz chwaliłam się tutaj szczęśliwościami minęło - uwaga - pięć miesięcy. Spoko, rozumiem, że minęły ale ludzie kochani, kiedy??? Zatem dzisiaj ogłaszam powrót do tradycji, pozwólcie, że Wam przedstawię moje powody do radości na dziś:

  • minęła najfajniejsza jesień i powoli kończy się najlepsza pod wieloma względami zima ostatnich lat. Żadna to nowość, że wspomniane powyżej pory roku nie są moimi ulubionymi, nigdy się z tym nie kryłam. Jesienią i zimą regularnie dawałam tutaj upust mojej niechęci do niemal wszystkiego, co ze sobą niosą - w zimnie, deszczu, kałużach, błocie, ciemności i ograniczonej możliwości spędzania wolnego czasu tak jak najbardziej lubię nie umiałam dostrzec niczego dobrego. A w tym roku nic, żadnego spadku formy, gorszego samopoczucia, żadnych codziennych drzemek ( no ok, tutaj z małymi wyjątkami ale można je policzyć na palcach obu rąk ). Po raz pierwszy od dawna jestem bliska stwierdzenia, że jesień i zima są super a to spowolnienie było mi nawet potrzebne i dobrze je spożytkowałam



  • wiem, że może w to o czym teraz napiszę ciężko jest uwierzyć bo sama nie do końca to ogarniam, ale ani razu nie byłam przeziębiona. Kiedy przypomnę sobie wcześniejsze lata, jeszcze przedwirusowe, to bywało i tak, że jesienią i zimą bywałam chora średnio dwa razy w miesiącu. A jak nie przeziębiona to z bólem gardła lub z katarem. A w tym roku nic, gardło nie bolało mnie ani przez moment, nawet przez chwilę nie miałam kataru. Tych, którzy będą próbować szukać przyczyn tej sytuacji w szczepionkach pragnę uspokoić, że na nic się nie szczepiłam. Ani na grypę ani na to drugie coś, na co szczepionki były w modzie jeszcze do niedawna. I regularnie miałam kontakt z chorymi bo w pracy wiecznie ktoś chorował. Kiedyś nawet zastanawiałam się czemu mogę zawdzięczać tę wspaniałą odporność i nie wymyśliłam nic, z wyjątkiem dwóch rzeczy: od listopada nie noszę szalika. Kiedyś lubiłam się porządnie opatulić co skutkowało tym, że miałam wiecznie spoconą szyję zatem któregoś dnia poszłam do pracy bez szalika i tak chodzę do dzisiaj. Zapinam tylko kurtkę pod samą szyję ale i to nie zawsze. Wierzę też w to, że za sprawą mojego podejścia do zimy i jesieni uleczyłam duszę a dusza z kolei uleczyła ciało. Nie od dzisiaj wiadomo, że wszystko tkwi w głowie, może odporność na przeziębienia też?


  • już za tydzień czeka mnie pierwszy zagraniczny wyjazd w tym roku na myśl o którym bardzo się cieszę bo tę europejską stolicę chciałam zobaczyć już dawno. Napisałabym Wam z chęcią gdzie lecę ale mam w głowie ciekawy wpis stamtąd, który zamierzam napisać kiedy tam będę zatem bądźcie czujni i wybaczcie mi tajemniczość


  • mam już zaplanowaną większość tegorocznego urlopu, pozostaje mi tylko dopiąć szczegóły, ale jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to odwiedzę nawet 5 nowych krajów i to tylko w pierwszym półroczu tego roku. Nie da się ukryć, że perspektywa tych wyjazdów jest niezwykle ekscytująca ale to i tak nic w porównianiu z tym, że lecę do Martulinki Mojej Najkochańszej. Radość z faktu, że znów się spotkamy, przysłania wszystkie inne zaplanowane na ten rok podróże. Wielką radość czuję również na pierwsze spotkanie z inną blogującą koleżanką, będzie się działo


  • jesień i zima były okazją do przeczytania wielu książek, w zdecydowanej większości przefajnych. Mam w przygotowaniu wpis na ten temat, co będzie trochę odbiegało od ogólnie przyjętej tutaj tematyki ale z drugiej strony wiem, że zainteresuje większość z Was a Wasze dobro jest dla mnie najważniejsze ( zaraz po moim własnym 😊 )


  • doczekałam się w końcu drugiego sezonu hiszpańskiego serialu, który Wam już kiedyś polecałam, mowa tutaj o Machos Alfa ( po polsku to powinno być Samce Alfa ale nie zawsze można ufać tłumaczeniom a ja oglądałam w oryginale ). Tak jak i poprzedni również i ten dziesięcioodcinkowy sezon łyknęłam w dwa dni i co mogę napisać? Już czekam na kolejną serię. Początkowo chciałam sobie dawkować tę przyjemność ale uwierzcie mi, że w przypadku tego serialu naprawdę się nie dało


  • do kalendarzowej wiosny zostało 27 dni ale mam nadzieję, że do tej pogodowej trochę mniej. Z wielką ulgą zamieniłam zimową kurtkę na taką trochę cieńszą a kiedy po raz pierwszy od jesieni szłam do pracy w lekkich butach to niemal skakałam. Kolejny etap to będą już sukienki, sandały i herbatki na balkonie. Drineczki pod chmurką już miały swoją tegoroczną inaugurację


  • nad głową widać coraz więcej niebieskiego nieba


  • o tym, że zbliża się wiosna wiedzą już i ptaki, i rośliny, ba, nawet powietrze przyjemniej pachnie wzbogacone aromatem zbliżających się pięknych dni. I rano jest jaśniej, i po pracy dłużej dzień, aż mam ochotę się tą radością zachłysnąć

Wielkimi krokami zbliża się wszystko co najlepsze!



środa, 14 lutego 2024

Haut Königsburg. Alzacki zamek na wzgórzu

 Już już brałam się za pisanie o zamku, który zwiedziliśmy w Danii w tym cudownym czasie rozciągniętym pomiędzy kolejnymi przygodami z samochodem, kiedy zdałam sprawę, że w temacie zamków mam jeszcze zaległości z Alzacji. Myślę, że stało się to w następstwie naturalnego odruchu, kiedy to moje otulone szarugą myśli pomknęły do tych lepszych czasów, kiedy przez kilka dni codziennie świeciło słońce.

Pomimo tego, że zamek nie jest zbyt potężny widać go już z daleka. Położenie na samym szczycie wzgórza sprzyja rzucaniu się w oczy, zwłaszcza w taki dzień jak kiedy byliśmy tam my - słoneczny i bezchmurny, z niebem jak z marzeń.


Październikowa pogoda potrafi płatać figle ale nam w Alzacji sprzyjała, codziennie ofiarując słońce i obłędne, bezchmurne niebo. Przez cały nasz pobyt było cudnie co zdecydowanie ułatwiało cieszenie się każdą chwilą i bezproblemową realizację tego co było w planach, a nawet kilku rzeczy więcej.



Francja słynie z Alzacji a Alzacja z klimatycznych miasteczek, zamków i wyśmienitych win. Wina piliśmy, miasteczek odwiedziliśmy kilka ( wszystkie zachwycające ), tylko zamków było mało ale jeden to też coś. W temacie win i miasteczek mamy zdecydowanie bogatsze doświadczenia.




Haut Königsburg został zbudowany w strategicznej lokalizacji w Wogezach, na skalistym wzgórzu o wysokości 757 m n.p.m. Historia zamku jest długa i burzliwa, z dwoma tragicznymi momentami. Raz, w 1462 roku został zburzony po czym w latach 1479-1519 odbudowany. Podczas wojny trzydziestoletniej zamek został spalony w 1633 roku i ponownie odbudowany. Do 1919 roku zamek należał do Niemiec ale zgodnie z postanowieniami traktatu wersalskiego został przekazany Francji a od roku 1993 jest zabytkiem narodowym.

Pomimo matury z historii, w przekazywaniu suchych aczkolwiek historycznych faktów jestem słaba a całą wiedzę, którą się tutaj chwalę, mam z darmowej ulotki. Takie życie. Podróżuję sercem i jakoś niespecjalnie mam pamięć do przydatnych i z reguły mądrych faktów.


Zatem w dalszej części będzie po mojemu. Tym co chyba najbardziej utknęło mi w pamięci z pobytu na zamku były piękne widoki i tłok, pomimo października. Wśród zaparkowanych samochodów można było zauważyć tablice rejestracyjne z wielu europejskich krajów, od Hiszpanii po Norwegię, co chyba najlepiej świadczy o tym, że przyciąga tłumy. Nie chciałabym przekonać się co się tutaj dzieje w wakacje. Przy zamku nie ma parkingu zatem samochody parkują na poboczu drogi prowadzącej do zamku. My byliśmy po sezonie a i tak po zostawieniu samochodu czekała nas wcale nie taka krótka droga w górę.



Z niemal każdego, dostępnego turyście miejsca, rozciągają się z zamku przepiękne widoki na tę bliższą ale i dalszą okolicę. W połowie października alzacka jesień była jeszcza słabo widoczna, słabo też zauważalna w pogodzie, i na zdjęciach przypomina raczej późne lato. Jedynie po przygaszonych odcieniach zieleni można poznać, że prawdziwa jesień, objawiająca się ciepłymi kolorach liści, zacznie się niebawem.


Zamków w Alzacji mijaliśmy po drodze kilka ale to właśnie Königsburg wydał nam się najciekawszy i najbardziej wart przyjrzenia się mu z bliska. I chociaż ilość tych historycznych budowli sprawia, że można zwiedzać Alzację ich szlakiem, na trasie naszej wycieczki stanął właśnie ten. I to właśnie w nim, i na wzgórzu, na którym się znajduje, spędziliśmy ostatnie, alzackie przedpołudnie.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...