Post z cyklu " bardziej i mniej nieznane" bo jestem przekonana że o Stade słyszał mało kto. Wszyscy odwiedzajcy północne Niemcy skupiają się na Hamburgu, Lubece lub nadmorskim Travemunde bo o tych miejscach głośno w przewodnikach. Osobiście bardzo lubię wyszukiwać takie "drugoplanowe" miasteczka ( "trzecioplanowe" też ) i wielką radość sprawia mi tutaj opisywanie ich. Wiem, że może nie każdy lubi o takich miejsca czytać no ale cóż...przecież to mój blog :).
Świat nie składa się tylko z osławionych metropolii i miejsc wydeptywanych setkami stóp.
Stade to hanzeatycka perełka koło Hamburga. Pomimo tego, że oddalona od niego o 45 km jest tak do niego przytulona że zanim zaczęłam planować wyjazd tam nie miałam pewności czy to już nowe miasteczko czy jedna z dzielnic miasta. Bo sam Hamburg przeogromny przecież. Dojechać tutaj można podmiejską kolejką albo pociągiem z dworca głównego w Hamburgu.
Jednym z miast partnerskich Stade jest nasz rodzimy Gołdap.
Pomimo swojego niewielkiego rozmiaru Stade ma tyle uroku i klimatu jaki lubię, że spokojnie mogłoby nim obdarować jeszcze kilka miast. Spędziłam tam jedną z lipcowych sobót i szczerze muszę przyznać, że jeden dzień wystarczy. I nie chodzi o to, że tam jest nieciekawie tylko o racjonalne podejście do zwiedzania. W Stade nie ma znanych zabytków, są za to wąskie uliczki, kamienice, klimatyczne sklepy i przytulne kawiarnie, czyli to co bardzo lubię i bardzo sobie cenię w podróżowaniu. I co bardzo często w zupełności mi wystarcza żeby mi się gdzieś spodobało. Nie mam od Świata wielkich wymagań.
Największymi atrakcjami Stade są Stare Miasto i Port Alter Hansehafen. Miasteczko znajduje się nad Łabą więc za styczność z wodą też ma u mnie wielkiego plusa. Restauracje i kawiarenki usytuowane nad rzeką są najbardziej klimatyczne.
Nie wiem jak jest w Stade w ciągu tygodnia ale podejrzewam że nie ma wielkiego tłoku. Sobota było spokojna i leniwa a zagęszczenie ludności zaobserwowałam jedynie tam, gdzie dawano zjeść lub napić się kawy. Większość stolików była zajęta, zwłaszcza tych usytuowanych blisko Łaby a na małych placykach z kawiarniami i lodziarniami było gwarno i głośno.
Senne i spokojne miasteczka przemawiają do mnie dużo bardziej niż zatłoczone centra dużych miast i w takich sceneriach najlepiej się czuję. Momentami rzeczywistość wydaje się nierealna przez to spowolnienie. A najlepsze jest to, że ja sama też spowalniam i łagodnieję, przesiąkam ciszą pustych ulic.
Kiedyś już o tym wspominałam, ale się powtórzę. Pewnie ma to związek z tym, że pochodzę znad morza, ale uwielbiam miasta które mają styczność z wodą, niekoniecznie tą wielką. Wystarczy rzeka lub jezioro a ja od razu lepiej się tam czuję. Gdybym miała wybierać żywioł, którego jestem największą fanką i który wydaje mi się najbliższy, to byłoby nim powietrze. Uwielbiam latać i być wysoko a widok przelatującego samolotu zawsze wzbudza we mnie ekscytację. Do tego stopnia, że gdy ostatnio stałam w korku po całym dniu pracy, głodna i z przeogromną ochotą na herbatę, zamiast się martwić że będę późno w domu, cieszyłam się jak dziecko bo nade mną co chwilę latały samoloty ( bo to było przy lotnisku ). No ale miało być o wodzie...Więc pomimo tego, że wody się boję a pływanie nigdy nie będzie moją ulubioną sportową dyscypliną ( chociaż lubię ), uwielbiam statki, łódki i kajaki. Mogłabym nawet zamieszkać na barce. Nie marzy mi się co prawda rejs wycieczkowcem bo obawiam się nudy, ale kilkudniowy spływ kajakiem to już tak.
Niemcy to drugi kraj, po Litwie, w którym widziałam czarnego łabędzia.
Fajne jest Stade i jeśli tylko nadarzy się okazja wrócę tam. Znowu na jeden dzień.