Po pierwszym wpisie o Porto, będącym raczej wprowadzeniem do wizyty w tym pięknym portugalskim mieście, a od publikacji którego minęło już trochę czasu, przyszła pora na kilka konkretów i zabytków z których słynie miasto.
Usytuowane nad rzeką Douro, a właściwie wstęgą tej rzeki przecięte Porto to raj dla turystów lubiących klimatyczną architekturę składającą się z kolorowych kamienic, domów i ciasnych uliczek. Starówka miasta od 1996 roku znajduje się na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO, całkiem moim zdaniem zasłużenie. Moje ciepłe uczucia w stosunku do Porto to miłość od pierwszego wejrzenia, już pierwszy rzut oka na panoramę miasta z mostu Luisa I wywołał u mnie szybsze bicie serce i przekonanie, że Porto znajdzie się w czołówce moich ulubionych europejskich miast.
Mam słabość do miast mających dostęp do wody i nie ważne czy są to jeziora, rzeki, morza czy kanały. Albo tak jak w przypadku Porto ocean. A fakt, że miasto zostało zbudowane u ujścia Douro do oceanu i jest niezwykle uroczo usytuowane wywołuje dodatkową ekscytację i sprawia, że moja miłość objawia się z podwójną mocą.
Jedną z pierwszych atrakcji do której poszliśmy była chyba znana wszystkim księgarnia Lello. Nie odstraszyła nas kolejka chętnych na zwiedzanie bo byliśmy na nią przygotowani, zaskoczył natomiast fakt jak wszystko fajnie i szybko się posuwało. Wstęp kosztuje 5 euro które można sobie odliczyć od zrobionych w księgarni zakupów. Uwielbiam czytać a klimatyczne księgarnie odwiedzam za każdym razem kiedy nadarzy się taka okazja. Tej też nie można odmówić uroku i bardzo mi się spodobała ale chyba bardziej lubię te stare, klimatyczne, z książkami poukładanymi niemal wszędzie sprawiającymi wrażenie chaosu. I kocham książkowe antykwariaty. Tutaj było trochę za bardzo turystycznie a zamiast szukających perełek literatury miłośników czytania większość stanowili turyści pozujący do zdjęć. To nie do końca klimaty w moim guście.
Przeważnie budynki dworca są raczej mało ciekawe a są i takie, które lepiej omijać szerokim łukiem. Jednak dworzec Sao Bento doczekał się miana zabytku a ja nie przypominam sobie czy kiedykolwiek byłam na równie pięknej stacji. Wnętrze dworca zachwyca, jest typowo portugalskie a na ścianach można podziwiać wydarzenia historyczne i zwyczaje ludowe mieszkańców ukazane na ponad dwudziestu tysiącach kafelkowych kwadracików.
Przy Sao Bento parkowaliśmy samochód dzięki czemu mogłam tam być dwa razy dziennie. Udało się nawet trafić w moment kiedy na stacji nie było nikogo. W ogóle nie miałam wrażenia że jestem na dworcu gdzie krzyżują się drogi wyruszających w podróż lub kończących ją na tej pięknej i wyjątkowej pod względem zdobień stacji.
Świat jest mały o czym kolejny raz przekonałam się pod katedrą Sé. W pewnym momencie ktoś pociągnął mnie za włosy a kiedy się odwróciłam tym kimś okazał się mój były szef. Oboje ucieszyliśmy się ze spotkania którego żadne z nas się nie spodziewało. Dla mnie był to pierwszy dzień urlopu, dla Antonia ostatni. Fajne są takie momenty.
Katedra to obowiązkowy punkt na turystycznej mapie miasta i nawet jeśli ktoś tak jak my nie planuje wejść do środka to warto tu przyjść bo budynek jest szalenie ciekawy architektonicznie. Sé jest usytuowana na najwyższym wzniesieniu nad rzeką co jest gwarancją fajnych widoków. Katedra uznawana jest za romańską aczkolwiek za sprawą licznych rekonstrukcji widać raczej różne style.
Kilka razy zastanawiałam się nad tym czy bardziej podobało mi się w Porto czy w Lizbonie i chyba jednak w pierwszym z tych wymienionych, które jednocześnie jest też pierwszym przeze mnie odwiedzonym. Lizbona jest wyjątkowa i wróciłam zachwycona ale to chyba Porto ma fajniejszy klimat. Na moje wrażenia ma pewnie też wpływ to, że spędziłam tutaj pierwszy dzień urlopu, którego byłam spragniona tak bardzo, że odliczałam dni ( tylko kierunek miał być inny ). Miasto przywitało nas piękną pogodą, to tutaj pierwszy raz w roku założyłam letnie ciuchy i wypiłam Martini do śniadania. Tutaj też zakończyliśmy naszą portugalską majówkę. Można powiedzieć, że podczas przedłużonej majówki zatoczyliśmy koło i to właśnie Porto było początkiem i końcem tego niezapomnianego czasu.
Zaletą Porto jest to, że łatwo można znaleźć wolną przestrzeń, Lizbona pod tym względem jest dużo bardziej ściśnięta przestrzennie, pomimo tego że jest wieksza ( chociaż może właśnie dlatego ). Porto to drugie pod względem wielkości miasto Portugalii ale w ogóle tego po nim nie widać. Nie wiem czy to za sprawą położenia nad rzeką czy usytuowania na wzgórzu. Z wielu punktów miasta rozciągają się piękne widoki na oklicę, bardzo szybko można odłączyć się od turystycznego tłumu i poczuć klimat małego, spokojnego miasta.
Lizbona ma Alfamę a Porto ma Ribeirę - niezwykle klimatyczną dzielnicę, gęstwinę średniowiecznych uliczek i kolorowych kamienic krytych czerwoną dachówką. Stałym i charakterystycznym elementem krajobrazu miasta są azulejos pokrywające dużą część fasad. I chociaż często można się spotkać z opinią, że ta najważniejsza turystycznie i najbardziej znana część miasta jest zaniedbana i głośno woła o remont to dla mnie ta brzydota jest atrakcją. Widzę wiele uroku w starych okiennicach i w odpadającym tynku ale jednocześnie rozumiem że są tacy, którzy pod względem urbanistycznej estetyki różnią się ode mnie bardzo i od turystycznych miejscowości oczekują raczej większej dbałości o wszystko.
Jak każdy mam swoich ulubieńców jeśli chodzi o europejskie miasta, w czołówce listy znajduje się m.in. Murcja, Barcelona, Kraków, Bergamo, Wilno, Ryga czy Praga ( kolejność zupełnie przypadkowa). W zeszłym roku dołączyło do niej Porto i to od razu na wysoką i silną pozycję. Portugalia bardzo długo była takim moim podróżniczym wyrzutem sumienia bo wiecznie zwlekałam z podróżą tam. Jeszcze zanim na własnej skórze i na własnym sercu przekonałam się jak tam jest pięknie miałam pewność, że Portugalia mnie zachwyci. Tak się stało. Pokochałam Porto w dwójnasób: jako miasto i jako trunek i o ile to pierwsze w ogóle mnie nie dziwi to muszę przyznać, że to drugie już tak.
Porto przywitało nas upałem i słońcem a pożegnało deszczem i wilgocią odczuwaną nawet w kościach. Wiało tak, że drzewa chyliły się ku ziemi a semafory drgały niebezpiecznie. Ostatni wieczór był pożegnaniem z urlopem i z miastem a jedynym słusznym miejscem była ostatnia wieczerza w klimatycznej restauracji nad rzeką, z typowym portugalskim wystrojem, muzyką i oczywiście kuchnią. A później pożegnalne drinki z widokiem na most Luisa I i starówkę Porto oraz ostatnie spojrzenie na miasto. Widzę to wszystko nawet teraz tak jakby to była fotografia.