Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

poniedziałek, 28 grudnia 2020

Międzyczas.

 Nie jest żadną tajemnicą, że nie czekałam na te Święta. Kiedy perspektywa dwóch kwaratann na dobre pozbawiła nas złudzeń co do spędzenia ich z rodziną nastawiłam się na ich przeczekanie. O niczym innym nie marzyłam jak tylko o tym, żeby było już po. Pierwszy raz świąteczną playlistę włączyliśmy w wigilijny poranek przygotowując się do Świąt, pakując ostatnie prezenty i krzątając się w kuchni. Na Święta zaprosili nas znajomi i uwierzcie mi, że praktycznie aż do wyjścia z domu myślałam o tym, żeby zrezygnować z wyjazdu. Święta w domu, najlepiej w piżamie, wydawały mi się ideałem. Taka byłam zbuntowana, zniechęcona i nastawiona na nie, nieważne czego dotyczyło. Chociaż humor miałam wyśmienity to jednak o lata świetlne oddalony od nastroju do świętowania.


Jak mogłam się spodziewać miałam cudne Święta i kolejny już raz przekonałam się, że jak jestem do czegoś negatywnie nastawiona to później rzeczywistość mile mnie zaskakuje. Blask choinkowych światełek, kubek ulubionej herbaty i domagający się pieszczot ciemnoszary kot były tylko wstępem do poczucia magii tych wyjątkowych dni. Na obczyźnie znajomi mogą być rodziną a oddalenie od najbliższych sprawia, że jeszcze mocniej chcemy poczuć dom.


Były rozmowy prawie do rana, planszówki, oglądanie zdjęć, dużo wspomnień, śmiechu i wzruszeń. I tak jak jeszcze kilka dni temu marzyłam o tym, żeby zasnąć i obudzić się już w nowym, lepszym roku tak teraz bardzo żałuję, że Święta minęły tak szybko. Tak nam było fajnie, że do domu wróciliśmy dzień później niż to było w planach.



I chociaż poranki były mroźne to błękitne od samego rana niebo szybko rozjaśniało myśli i nie pozwalało spędzić całego dnia przy stole. Było tak przyjemnie i ciepło, że nawet wypiliśmy świątecznego szampana na pomoście nad kanałem. Jest to trzeci co do wielkości ręcznie wykopany kanał na świecie tak że ten, oprawa nie byle jaka.
 

No sami powiedzcie czy takie niebo pod koniec grudnia nie każe wierzyć w to, że przyszłość będzie piękna, cudna a może nawet i w miarę normalna.



Dzisiaj wróciłam do rutyny, tej rowerowej też. Wykazałam się niebywałą fantazją jeśli chodzi o wyszukiwanie wymówek, żeby jednak zostać w domu - za zimno, za ciemno, za smutno, przez chwilę byłam nawet zła, że nie wieje silny wiatr co dla mnie jest zawsze największym powodem żeby rower poczekał do jutra. Ale wiecie co mnie tak zmobilizowało, że w 5 minut byłam gotowa do drogi? Siedemdziesięcioletni sąsiad jeżdżący na rowerze codziennie a którego, pech chciał, zobaczyłam przez okno. Trochę wstyd siedzieć w domu kiedy miły starszy pan właśnie ruszał w drogę dając mi wyraźny sygnał, że można albo nawet trzeba.


Tradycyjnie jak tylko zaczęłam pedałować obudziły się ze świątecznego snu te wszystkie wywoływane rowerem dobre rzeczy i powróciła radość i szczęście przyniesione napędem dwóch kół. I jakby tego było mało to jeszcze rozstąpiły się chmury ukazując prześwity nieba w jego najpiękniejszym kolorze. Zrobiłam 30 km na poświąteczny rozruch, jutro pojadę gdzieś dalej.

Wszystkiego dobrego na ten poświąteczny czas. Jak Wam minęły ostatnie dni?

środa, 23 grudnia 2020

Pięknych Świąt!


Pięknych i magicznych Świąt. 
Abyśmy wszyscy potrafili odnaleźć pewny grunt pod stopami w tym odwróconym, pokręconym świecie. W roku, w którym trochę ciężej znaleźć w sobie siłę i entuzjazm.
Spędźcie ten czas najpiękniej jak się da. Po swojemu. I tak samo żyjcie jak już wróci ta mniej świąteczna rzeczywistość. Niech szczęście tych wyjątkowych dni odbija się silnym blaskiem w Waszych oczach, niech nie gasną uśmiechy a uściski bliskich grzeją podwójnym ciepłem. Z całego serca życzę Wam pięknych i niezapomnianych chwil. Mam nadzieję, że chociaż sytuacja rozdzieliła rodziny to nikt z Was nie będzie w tym świątecznym czasie sam.
Cieszcie się z całych sił tym wyjątkowym czasem, kolejny taki dopiero za rok. 
Magicznych, zdrowych i radosnych Świąt życzę Wam wszystkim.
Uściski.

piątek, 18 grudnia 2020

Los pęka ze śmiechu,

 bo chichotać to on przestał już dawno i w tym roku preferuje raczej głośny rechot, taki echem odbijający się od ścian. Często przez łzy. Zaciskanie zębów i pięści to bezcelowe remedium bo w ogóle nie pomaga ( przetestowałam wielokrotnie od marca, zatem wiem ). Nawet nie przypuszczałam, że los potrafi się śmiać tak donośnie i to prosto w twarz. Wstydu nie ma.

Plany na ten rok miałam takie, że ho ho i kiedy jeszcze miałam prawo i możliwości żeby w nie wierzyć to i tak nie wierzyłam, że będą się działy takie cuda. Kiedy 1 stycznia wracałam z Litwy Nowy Rok jak zawsze o tej porze jawił mi się jako 365 naznaczonych możliwościami i marzeniami dni. Szczęśliwa ja popijająca winko ( pięćdziesiąty lot wymaga odpowiedniej oprawy ) i patrząca na chmury z zachwytem. Zerkałam w przyszłość z nadzieją i ciekawością, w najczarniejszych nawet scenariuszach nie przypuszczając, że los pokaże mi figę z makiem. Do tej pory byliśmy przecież przyjaciółmi i żyliśmy we względnej zgodzie.

Doskonale pamiętam spacer po Bremen pod koniec lutego bo w moich wspomnieniach jawi się on jako początek końca normalności. Wiedziałam, że gdzieś tam coś się dzieje i rzeczywistość odbiega od normy ale Chiny to przecież koniec świata i do Europy daleko. Taaaa... Pamiętam jak popijając herbatą pączka z lawendą wyglądałam przez okno kawiarni na ulice Bremem i zastanawiałam się co to będzie. Takiego scenariusza się nie spodziewałam. Jak widać mam za mało fantazji.

Już chwilę później rzeczywistość po raz pierwszy pokazała mi na co ją stać, później było już z górki. Zaczęło się odwołanym koncertem jednego z ulubionych artystów, poznanego przez przypadek na You Tube podczas sprzątania. Napiszę o tym więcej jak już koncert dojdzie do skutku chociaż odwoływany był już trzy razy, ten ostatni przedwczoraj, a w jego kolejną datę, w czerwcu 2021, też wątpię. No ale bilety mam i liczę na to, że w końcu do czegoś się przydadzą i usłyszę "mojego ulubionego Francuza" na żywo, co z tego, że dużo później 😕. Koncert będzie w Belgii więc sprytnie połączyłam go ze zwiedzaniem Brukseli i okolic. 


Kiedy pod koniec marca szłam do pracy ostatni raz przed planowaną krótką, spowodowaną sytuacją przerwą nawet nie myślałam, że wrócę dopiero dwa miesiące później. Mimo wszystko byłam przeszczęśliwa mając tyle wolnego czasu a jedyną skazą na tym wszystkim były ograniczone możliwości jego wykorzystania. No ale nudy nie zaznałam i te dwa miesiące były jedną z najfajniejszych rzeczy jaka mi się przytrafiła w tym roku. Tyyyyle wolnego czasu na bezkarne i nie odliczane od urlopu lenistwo, rower, czytanie i zrobienie rzeczy, na które wiecznie brakowało czasu. No żyć nie umierać, a narzekać nie wypada.

W maju miała być Hiszpania i rodzinny wyjazd połączony z podwójnymi urodzinami. W wyobraźni już widziałam siebie spacerującą szlakiem najlepszych barów tapas, popijającą tinto de verano, cieszącą się urlopem. Z koleżanką Hiszpanką, z którą miałyśmy zaplanowany hiszpański urlop mniej więcej w tym samym czasie codziennie witałyśmy się w pracy wypowiadając ilość dni, jaka nam została do urlopu. Ona niedawno wróciła do Hiszpanii na stałe a ja nadal odliczam 😊.

Sierpień miał być niezapomniany. I to nic, że lot zaplanowany był na trzynastego skoro moim celem miał być Nowy Jork. Miałam w zanadrzu milion sposobów na świętowanie urodzin dwa dni później, zasypiałam spacerując Piątą Aleją a budziłam się mając przed oczami Central Park. Przez kilka nocy ekscytacja tą podróżą nie pozwalała mi spać. Domyślacie się jak to się skończyło. I pomyśleć, że ja się martwiłam, że nie uda się wyskoczyć do Filadelfii na jeden dzień. Boszszsz.


Od września żyję już spokojniej bo co do tego roku to nie mam już złudzeń. Miałam dużo czasu na to, żeby oswoić się z myślą, że 2020 lepiej spisać już na straty. Chyba jeszcze nigdy nie czekałam na koniec roku z takim utęsknieniem. Jeśli 2021 planuje być taki sam to ja mu z góry dziękuję. Jeszcze zanim to wszystko się zaczęło i stało się rzeczywistością miałam świadomość tego, że życie jest za krótkie abym zrobiła i zobaczyła wszystko to co chcę ( ale nie ustaję w staraniach ). A teraz mam jeszcze rok w plecy. Już wiemy, że nie uda się spędzić Świąt z rodziną bo perspektywa kwarantanny x 2 jest mało kusząca i skutecznie wybiła nam ten pomysł z naszych głów. Mamy plany awaryjne a nawet awaryjne od tych awaryjnych ale decyzje będziemy podejmować bliżej Świąt bo w tych niepewnych czasach nie ma nic pewnego ( no może oprócz pewności, że zapewne połowa z tego nie wypali ).

Jeszcze do niedawna starałam się patrzeć w przyszłość z nadzieję a są i tacy, którzy twierdzą, że zarażałam optymizmem i skoro nawet teraz ja widzę świat w ciemnych barwach to naprawdę źle się dzieje. Perspektywa trzeciej edycji "choroby" mającej nazwę od królewskiego nakrycia głowy skutecznie podcina mi skrzydła i pozbawia złudzeń, że przyszły rok przyniesie normalność, nawet taką w nowej wersji. Staram się patrzeć w przyszłość z optymizmem w co niestety za każdym razem muszę wkładać więcej wysiłku i pracy.

Pilnie potrzebuję dzisiaj dobrych myśli!
Pomożecie?


wtorek, 15 grudnia 2020

O ( Czeski ) Raju! Prachowskie Skały.

 Kiedy się podróżuje tak mało jak w tym roku każde miejsce jawi się jako raj jednak Czeski Raj jest wśród tych wszystkich rajów jednym z moich ulubieńców. Tam naprawdę jest bajkowo a ja byłam wygłodniała i spragniona pięknych widoków i wędrówek. Cudowna pogoda, błękitne niebo, spacer wśród sięgających chmur skał i podziwianie okolicy z wysoka uszczęśliwiło mnie po uszy i spełniło oczekiwania jakie miałam co do tego letniego, sierpniowego dnia.




Jestem przekonana, że nawet gdyby wypaliły wszystkie moje zaplanowane na ten rok podróże to i tak Czeski Raj byłby wysoko na liście ulubionych destynacji, tropikalne plaże a nawet Nowy Jork to słaby dla tego miejsca konkurent. Pod wieloma względami Czeski Raj bije na głowę Manhattan, Piątą Aleję a nawet Central Park. Jeśli chodzi o naturę to już dawno nic nie zachwyciło mnie tak bardzo, ostatni raz chyba Dolomity i Algarve.


Prachowskie Skały to najbardziej znane skalne miasto w Czechach a fakt, że kiedyś kiedyś, dawno temu były dnem ciepłego, płytkiego morza bardzo mnie zdumiewa. Ciężko mi sobie wyobrazić zmiany jakie tu zaszły.



Kupując bilety wstępu zaopatrzyliśmy się również w mapę z trasami. Jeszcze zanim zaczęliśmy wędrówkę wiedziałam, że zbyt szybko nie dam się stamtąd wygonić. Byłam wygłodniała i spragniona swobodnych wędrówek, pięknych widoków, gromadzenia wspomnień i wspomagających pamięć zdjęć ale któż z nas nie czuł tego w tym roku? Ten wyjazd do Czech był niczym zerwanie się z łańcucha.



Odbyliśmy spacer łącząc ze sobą dwa szlaki. Jeden to wędrówka na wysokościach łącząca ze sobą kolejne punkty widokowe. Kiedy już myślałam, że piękniej być nie może roztaczał się przede mną widok, który prowokował do zadumy. Nawet nie próbowałam szukać wśród tych pejzaży faworytów bo tutaj na takie miano zasługiwał dosłownie każdy kadr.




Równie interesujący i chyba nawet bardziej ekscytujący był spacer wśród szczelin, pęknięć skalnych i naturalnie wyżłobionych wąwozów. Przyznam, że to nie jest atrakcja dla każdego bo sama miałam kilka razy wrażenie, że się nie przecisnę tylko utkwię gdzieś w połowie bez szans ani na ruszenie do przodu, ani na wycofanie się. Uwierzcie mi, że niektóre przejścia były tak wąskie że doskonale czułam na sobie z obu stron nacisk skał. Dla tych nie do końca przekonanych co do frajdy płynącej z takiej wędrówki warto poszukać alternatywnej ścieżki i iść tak, żeby ominąć niekomfortowe wrażenia. Dla mnie przeciskanie się wśród skał to była czysta radość ale mam świadomość, że kilka kilogramów więcej i już nie byłoby tak miło 😉.


Te ciekawe formacje piaskowcowe pobudzają wyobraźnię a spacer wśród wydrążonych wśród nich szlaków był niezapomnianą przygodą. 



Wielokrotnie przekonywałam się, że Matka Natura wymiata i bardzo się cieszę, że nie przestaje mnie zaskakiwać. Prachowskie Skały to kolejne z miejsc gdzie miałam ochotę kłaniać się Naturze w pas.


wtorek, 8 grudnia 2020

Wiecznie w rozjazdach ( chociaż na sofie ).

 Nie wiem jak Państwo ale ja ostatnio ciągle jestem w rozjazdach. Bez pakowania walizki, obaw o bezpieczny lot i szukania chętnych do podlewania roślin kiedy mnie nie będzie. Bez kolejek do odprawy, najczęściej w piżamie lub w dresie i w grubych wełnianych skarpetach. Niby za darmoszkę ale kto wie czy serce w milionie kawałków i zgrzyt zębów z bezsilności to nie jest i tak zbyt wysoka cena za te wirtualne wojaże.


Nie wiem co jest w tym wszystkim smutniejsze? To, że sama sobie nie dowierzam, że kiedyś tak żyłam czy to, że sama sobie zazdroszczę. Jak sobie przypomnę te wszystkie obawy o nadbagaż, o wiecznie za małą walizkę albo czy zamrożone owoce morza przetrwają podróż...Największym moim zmartwieniem była wiecznie za mała ilość dni urlopowych i tak nimi zarządzanie, żeby wykorzystać je najlepiej jak się da. Ja pierdykam, ale ja miałam zmartwienia. Ten rok dosadnie pokazałam nam wszystkim co to są komplikacje i ograniczenia, to wszystko co było przed to był jakiś raj. Dopiero teraz to widzę aż nazbyt dobrze. Gdyby nie to, że jestem przeciwniczką przemocy to już dawno biłabym się w czoło otwartą dłonią. Tym wpisem się nie chwalę tylko sama sobie udowadniam, że tak kiedyś żyłam i na takie życie niedługo mam nadzieję.


No bo weźcie na ten przykład Kambodżę. Na liście moich marzeń odkąd byłam dzieckiem i w ogóle dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak Angkor Wat. Teraz już o Kambodży nie marzę tylko ją wspominam chociaż powiem Wam że oglądając zdjęcia mam wrażenie, że to było w zupełnie innym życiu. No niech mnie ktoś uszczypnie. Kambodżańskie świątynie, zbaczanie na skuterze z turystycznych szlaków i kambodżański ślub. Na serio przeżyłam to wszystko? To i jeszcze więcej?


Zdjęcia nie kłamią zatem tak - wyznawałam miłość na Wyspie Bambusowej



i uciekałam przed agresywnymi małpami na Phuket.


 Budził mnie głos muezina wzywający do modlitwy i jadałam śniadania z widokiem na Plac Dżama al Fna.


W zeszłym roku byłam dwa razy w odkładanej ciągle Portugalii, którą pokochałam całym sercem i którą z tęsknotą wspominam 
( spektakularny upadek na mokrej po deszczu ulicy w Lizbonie też ).



Spędziłam Sylwestra w Paryżu i chociaż była to najgorsza sylwestrowa noc w moim życiu to jak by nie było był to Paryż.


Zdecydowanie milej wspominam sylwestrową jazdę na łyżwach w Bergamo. W ogóle ten włoski wyjazd był wyjątkowy z wielu względów.


Byłam w jedenastu europejskich stolicach, w niektórych kilkakrotnie. Kilka razy celebrowałam tea time angielską herbatą w Londynie.


Regularnie wracam do Wilna. Cieszy mnie to, że potrafię już bez mapy trafić do ulubionych miejsc. Stolica Litwy to jedno z moich ulubionych europejskich miast, mam do niej wielki sentyment.



Uczestniczyłam w kilkunastu hiszpańskich fiestach z ciekawością przyglądając się tradycjom.





Myślę, że ten rok wszystkim nam pokazał jak łatwe było podróżowanie chociaż kiedyś twierdziliśmy, że bywa skomplikowane. Bo trzeba ogarnąć bilety, noclegi, zaplanować trasę. Aż nadeszło to, czego nie dało się ogarnąć w żaden sposób ( w moim przypadku najbardziej nie mogę tego ogarnąć umysłem ) i dopiero wtedy ze zdumienia przetarliśmy oczy. Zdarzało mi się kupować bilety z nudów albo spontanicznie jak na przykład te do Algarve - tydzień po powrocie z Portugalii miałam już bilety na powrót tam. Gdzie są czasy, że bilety na samolot kupowałam jadąc metrem?



Nigdy nie marzyłam o Wenecji ale byłam tam dwa razy i mogłabym wrócić i trzeci.


Marzyłam za to o Dolomitach i to był prawdziwy sztos!


I jakby tego wszystkiego było mało to jeszcze skoczyłam ze spadochronem i jeśli chodzi o spadochron to nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa :).


W styczniu w samolocie świętowałam swój pięćdziesiąty lot nawet nie przypuszczając że pięćdziesiąty pierwszy będzie jeszcze większą okazją by się cieszyć. Nie wiem kiedy dojdzie skutku bo plany to jedno a możliwości to coś zupełnie innego, no ale impreza będzie tak czy siak. Nienawidzę pandemii za milion rzeczy ale najbardziej chyba za to, że mnie ograbiła z optymizmu. Jeżeli kiedykolwiek zdarzy mi się narzekać na to, że mało podróżuję to weźcie mnie proszę postawcie do pionu ( krzyki i wyzwiska mile widziane ). Sama bym teraz siebie z chęcią trzepnęła w ucho za te wszystkie narzekania na kolejki do toalet lub spóźniony o godzinę samolot, albo że jeszcze muszę się spakować...ojejku jejku, biedna ja. Teraz bym wszystkie te wymyślone utrudnienia przyjęła z pocałowaniem w ...czoło a może i do nich dopłaciła.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...