Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że Ci się to przytrafiło. ( G.G. Márquez )

wtorek, 29 stycznia 2019

Zakochana w Dreźnie.

Przedostatni weekend spędziłam w Dreźnie i wiecie co? Już dawno żadne europejskie miasto nie zachwyciło mnie tak bardzo. Nasze zwiedzanie to wieczne ochy i achy, całkowicie moim zdaniem uzasadnione. Czasem jedynie wzdychanie z uwielbieniem jest w stanie oddać moje zauroczenie ale postaram się wznieść na wyżyny własnych umiejętności i ubrać zachwyt Dreznem w słowa.


Do Drezna przyjechaliśmy około godz. 23.30 a do hotelu dotarliśmy krótko przed północą. Powyższe zdjęcie to widok z naszego pokoju - Pałac Zwinger, jeden z najważniejszych i najbardziej znanych zabytków miasta mieliśmy "pod nosem" i to właśnie od niego zaczęliśmy zwiedzanie. Już stojąc w ten soborni poranek w oknie wiedziałam, że Drezno bardzo mi się spodoba, nie spodziewałam się jednak że aż tak bardzo.



Pogoda była przepiękna, na cały weekend wyszło słońce a niebo miało oszałamiająco niebieski kolor. Nawet mróz nam nie doskwierał, złagodzony przez niebo i promienie.




Drezno to stolica Saksonii i jedno z najpiękniejszych i najbardziej klimatycznych niemieckich miast
( dla mnie ). Dużo się wcześniej o Dreźnie nasłuchałam od osób, które tam były i ich zachwyty naprawdę nie były przesadzone. Miasto jest stare a historyczne barokowe budowle nadają miastu tajemniczego klimatu. Po tym dreźnieńskim weekendzie zostałam fanką baroku, zwłaszcza tego stergo, "przybrudzonego" upływem czasu.



Patrząc na te zdjęcia ciężko uwierzyć, że to styczeń. Jedynie po ogołoconych z liści drzewach można się domyślić, że to jedna z tych zimniejszych pór roku. Ja się czułam wspaniale, w mieście było sporo turystów i wcale nie czułam, że jest zwykły styczniowy weekend. Było trochę tak jak bym byłą w jakimś ciepłym kraju na urlopie, to nic że w czapce, szaliku i grubej kurtce.


Jak już wspomniałam naszą przygodę zaczęliśmy od Pałacu Zwinger i spaceru wokół niego i po znajdującym się wewnątrz patio-ogrodzie. Jeszcze przed wyjazdem ustaliliśmy, że z większości wstępów będziemy musieli zrezygnować bo niecałe dwa dni, przy nocy zapadającej o 16stej, to naprawdę niewiele czasu. Weszliśmy jedynie do dwóch kościołów z czego jeden z nich naprawdę nas zachwycił swoim wnętrzem. Z reguły nie robię zdjęć w kościołach bo zbyt jestem zajęta wąchaniem kościelnych zapachów, które uwielbiam i którymi się odurzam. Ale zrobiłam wyjątek i następnym razem pokażę Wam naprawdę ciekawe kościelne wnętrze.


Pałac Zwinger został wybudowany na polecenie króla Augusta II Mocnego. Podczas bombardowań w 1945 roku, podczas których miasto bardzo ucierpiało, pałac został niemal całkowicie zniszczony.  Po wojnie odbudowano go w oparciu o zdjęcia, ryciny i plany. Teraz w pałacu mieści się muzeum i galeria sztuki ale my nie weszliśmy do środka.


Przypałacowe ogrody zdobią liczne rzeźby i fontanny, zimą niestety nieczynne. I liczne anioły. Wiosną i latem musi być cudnie!



Samo miasto, pomimo sporej ilości turystów, wydawało się uśpione. Już w sobotnie popołudnie większość sklepów z pamiątkami była zamknięta, w niedzielę otwartych było ich jeszcze mniej. Z reguły jestem wybredna przy wyborze widokówek i magnesów więc w Dreźnie ciężko było znaleźć coś fajnego mając do dyspozycji kilka sklepików. Wzięłam co było.


Odnalazłam w Dreźnie skrawki Krakowa i Gdańska, co dodatkowo podbiło moje serce. Pomimo mrozu nie brakowało ulicznych artystów i grajków, a grzane wino sprzedawane na małych, przypominających te świąteczne, jarmarkach, pomagało w walce z zimnem.


Przygotowując "w myślach" ten drezdeński wpis byłam przekonana, że szybko i sprawnie opiszę wszystko "na raz " ale podczas wybierania zdjęć uzmysłowiłam sobie, że to jest raczej niemożliwe do wykonania. Miasto jest tak piękne i zrobiłam tyle zdjęć, że ciężko mi ich tutaj nie pokazać ku chwale miasta.


Drezno leży nad Łabą a Tarasy Bruhla to chyba najczęściej uczęszczana spacerowa trasa. Na rzece stoją przycumowane statki będące kawiarniami i restauracjami, można też wybrać się w rejs i podziwiać miasto z wody. Podczas naszej wizyty na drugim brzegu rzeki znajdowało się lodowisko i trasa dla fanów biegówek.


Mój pobyt w Dreźnie był wyjątkowy z dwóch powodów - pierwszy raz w życiu byłam w operze - ach ten galowy strój i ja taka dorosła sącząca wino w przerwie między aktami. No a druga rzecz to naprawdę hit - pierwszy raz w życiu spałam w hotelu! Wiecie, w takim prawdziwym, czterogwiazdkowym, niebędącym ani hostelem ani nawet prywatną kwaterą czy gospodarstwem agroturystycznym. Czwarta dekada życia a tu takie ekscesy a wszystko to za sprawą zniżek przysługującym ludziom "z branży". Ale i tak wolę hostele, hotelowe ekstrawagancje nie są dla mnie hi hi.


Niech to będzie taki wstęp do ukazania piękna miasta. Niedługo pokażę Wam resztę zabytków, może ten kto tam był nabierze ochoty na powrót a kto nie był, na zaplanowanie wizyty w Dreźnie. Miasto jest przepiękne a określanie go mianem niemieckiej Florencji naprawdę nie jest przesadzone co postaram się udowodnić już niedługo. Chociaż we Florencji nie byłam :).

niedziela, 13 stycznia 2019

Kambodżańskie kadry z drogi.

Zdaję sobie sprawę, że tytuł brzmi tak, jak bym co najmniej przejechała Kambodżę wzdłuż i wszerz. Tymczasem pokażę Wam tutaj zdjęcia z naszej samodzielnej wycieczki po okolicach Siem Reap, na wypożyczonym skuterze dającym nam niczym nieograniczoną samodzielność i zapewne wiatr we włosach gdyby nie kaski. 


Podczas tych wojaży zrobiłam kilka zdjęć moim zdaniem wartych uwagi a które ciężko mi jakoś skategoryzować. Jednak jest ich zbyt mało, żeby o każdym z miejsc zrobić osobny wpis ale jakoś szkoda ich nie pokazać. Może i miejsca, które mijaliśmy po drodze nie są ani spektakularne ani nie wiadomo jak piękne to na pewno są egzotyczne i moim zdaniem interesujące.


Trochę żałuję, że na pomysł wynajęcia skutera wpadliśmy dość późno, już po zwiedzaniu Angkor Wat kiedy to trzy dni korzystaliśmy z tuk tuka. Ale z drugiej strony tuk tuki też są super i o ile skutery można wypożyczyć wszędzie o tyle tuk tuki już nie. Więc trzeba korzystać.


Wypożyczenie skutera jest szalenie łatwe i niedrogie, wystarczy paszport zostawiany w zastaw i adres miejsca, w którym się zatrzymaliśmy. My za nasz zapłaciliśmy 20 euro za dwa dni. W gratisie dostaliśmy mapki i materiały informacyjne o tym gdzie warto pojechać i jak tam dotrzeć.


Chociaż poruszanie się takim małym bzykiem w normalnym, cywilizowanym kraju jest proste o tyle w Kambodży może sprawiać małą trudność patrząc na panujące tam, ciężkie do zrozumienia, zasady ruchu. Jak już udało nam się połapać o co chodzi i że musimy jeździć tak jak oni, nasz czerwony skuter był głównym bohaterem dwóch niezapomnianych kambodżańskich dni. Bycie turystą ułatwiało nam zadanie bo Kambodżanie ustępowali nam pierwszeństwa uważając nas zapewne za zagrożenie w ruchu z tymi naszymi dziwnymi cywilizowanymi zasadami jazdy i upartym dążeniem do przestrzegania ich. Najgorsze z tego wszystkiego były skrzyżowania bo nie dość że tylko na nielicznych była sygnalizacja, to jeszcze panująca tam samowolka pozbawiona była jakichkolwiek zasad. Rządził tam slalom wśród innych użytkowników ruchu a komu udało się wszystkich ominąć jechał dalej w swoją stronę.



Jeżdżąc po okolicy widzieliśmy i spaloną słońcem ziemię, i zieloną bujną roślinność. Jeździliśmy po biednych wioskach gdzie tylko nieliczni mieli murowane domy, przeważały takie zbudowane z czego i jak się da. Machali do nas mili i uśmiechnięci ludzie biegnący z pytaniem czy nie potrzebujemy pomocy kiedy zatrzymywaliśmy się na skraju drogi żeby się napić albo zrobić zdjęcie. Gdybym miała w sobie więcej odwagi, mogącej nazywać się już bezczelnością, to pokazałybym Wam teraz takie wiejskie domostwa. Wiekszość jednak takich chwil albo niemych porozumień z mieszkańcami wyrażających się w uśmiechach zepsułabym w momencie, w którym skierowałabym na nich aparat.




Te dzieci same podeszły do nas mówiąc foto, foto a swoją radość z późniejszego ich oglądania wyraziły piskiem i głośnym śmiechem.




Jeżdżąc po okolicy dotarliśmy do wielu ciekawych dla nas miejsc chociaż z punktu widzenia atrakcyjności turystycznej zapewne nie plasują się wysoko. Dla nas im bardziej dziko tym fajniej bo kadry z kambodżańskich wsi to rzecz dla nas nowa i egzotyczna.


Dojechaliśmy m.in. do plantacji kwiatów lotosu - wielkie połacie ciągnących się po horyzont brunatnych mokradeł rozjaśnionych kwiatami lotosu w różnej fazie kwitnienia.


Spędziliśmy kilka godzin nad okolicznym kąpieliskiem. Pomimo tego, że do wody nie weszłabym za żadne skarby świata bo jej kolor przypominał rzadkie błoto, to się nie nudziłam. Z ciekawością obserwowałam mieszkańców i naprawdę nie mogę wyjść z podziwu że można się kąpać w ubraniu. Nawet gdybym przełamała swój wstręt do koloru wody i wyobraźnię podsuwającą mi obrazy czających się gdzieś pod wodą robali, węży i krokodyli, to chyba nie byłabym w stanie kąpać się w ciuchach a kąpać się w stroju nie miałabym odwagi bo byłabym jedyną tak bardzo rozebraną. Pomimo upału wielu mieszkańców chodziło w Kambodży w dżinsach i w bluzkach z długim rękawem, i w takim też stroju się kąpali.



Leżałam więc sobie w hamaku, w cieniu pod kolorowym materiałowym zadaszeniem i obserwowałam letników.





Podczas naszych samodzielnych wojaży widziałam wiele pieknych kadrów. Gdybym chciała zatrzymywać się za każdym razem kiedy widziałam coś wartego zapisania na karcie pamięci to nie zajechalibyśmy zbyt daleko. Nie chciało mi się za każdym razem zatrzymywać żeby wyciągnąć aparat z plecaka a trzymanie go na szyi nie wchodziło w grę. Rdzawy piach i pył oblepiał wszystko bezlitośnie co świetnie było widać pod prysznicem.


Dwa dni na skuterze to był niezapomniany czas a taki sposób przemieszczania się stał się jednym z naszych ulubionych. Myśleliśmy też o rowerach ale pedałowanie w takim upale jest raczej mało przyjemne. Niezależność wynikająca z własnego środka lokomocji dała nam dużo dobrego i pozwoliła być w miejscach, do których raczej nie docierają zorganizowane wycieczki. Widzieliśmy kilka imprez weselnych, praktycznie wszystkie w jednej wsi co trochę nas zaskoczyło. Piliśmy mrożoną kawę w kawiarni składającej się z dwóch plastikowych czerwonych stolików i dziwną herbatę z równie dziwnego dzbanka jako poczęstunek. Pozdrawiano nas niezliczoną ilość razy a ja praktycznie bez przerwy odmachiwałam.


Jedliśmy obiad będąc jedynymi "obcymi", w miejscu któremu daleko do nazwania go restauracją i chlapaliśmy się wodą z dzieciakami. Cieszyliśmy się ich radością z podarowanych im puzzli i nie mogliśmy wyjść z podziwu że zabawką może być ciągnieta na sznurku butelka po wodzie, do której dorobiono koła z zakrętek. Widzieliśmy wielopokoleniowe rodziny żyjące pod wspólnym, małym dachem i kobiety podczas wykonywania swoich codziennych obowiązków. I chociaż doskonale pamiętam emocje towarzyszące mi podczas zwiedzania Angkor Wat to pamiętam i te z miejsc niebędących atrakcjami turystycznymi. Możliwość obserwowania ludzi podczas ich codziennych obowiązków w miejscach nie uchodzących raczej za atrakcję turystyczną to jedne z moich najfajniejszych kambodżańskich wspomnień.

sobota, 5 stycznia 2019

Jaki był miniony rok. Wspominki 2018.

Nigdy nie byłam zwolenniczką pisania podsumowań za to uwielbiałam czytać je u innych. Roczne zestawienie sukcesów, porażek, spełnionych marzeń i pokonanych życiowych zakrętów działało na mnie motywująco. Mój zeszłoroczny debiut w tym temacie uzmysłowił mi, że nawet jeśli nie zawsze było idealnie to częściej było dobrze niż źle i patrząc obiektywnie mam fajne i dobre życie. Tylko czas płynie zdecydowanie zbyt szybko.

A jak było w zeszłym roku?

Nowy Rok 2018 przywitałam w Paryżu i było to jedno z najgorszych zeszłorocznych doświadczeń a najgorsze w kategorii tych podróżniczych. Nie była to moja pierwsza wizyta we francuskiej stolicy więc takiego rozczarowania absolutnie się nie spodziewałam. Po powitaniu Nowego Roku pod Wieżą Eiffla i powrocie do hostelu, pierwszy raz w życiu miałam ochotę zabukować bilety na najbliższy powrotny lot. Gdy opadły emocje postanowiliśmy dać miastu szansę i chociaż każdy kolejny dzień był coraz fajniejszy to jednak nic nie zatarło wspomnień ulic zalanych falą agresywnych uchodźców. Przykre jest tylko to, że myśląc o Paryżu i wspominając ostatni pobyt tam, nawet starając się z całych sił nie mogę wykrzesać entuzjazmu.




Hitem zeszłego roku był pobyt w Kambodży a realizacja tego największego z podróżniczych marzeń zostanie również jednym z najpiękniejszych podróżniczych wspomnień mojego życia. To był urlop idealny, obfity w niezapomniane chwile i piękne momenty. I kiedy czasem uwierzyć nie mogę, że Kambodża nie jest już marzeniem, bo jest wspomnieniem, to zerkam na nadgarstek i moje amulety - dwie czerwone i dwie kolorowe sznurkowe bransoletki zawiązane tam przez buddyjskich mnichów.
Spełniajcie marzenia!




Podsumowując miniony rok nie mogłabym pominąć rzeczy tak dla mnie ważnej ale jeśli chodzi o podróżowanie, to raczej oczywistej. Uwielbiam być w przestworzach a każdy lot napełnia mnie szaloną wręcz radością. W zeszłym roku leciałam dwanaście razy i byłam na dziesięciu lotniskach, z czego najfajniej wspominam Mascat i Siem Reap.




Odwiedziłam trzy europejskie stolice ale tylko jedną z nich - Kopenhagę - pierwszy raz.
Wilno i Paryż to powroty ale ten do Wilna cieszył mnie niezmiernie. Uwielbiam to miasto za urok, klimat i atmosferę, świetnie się tam czuję i obiecałam sobie, że będę korzystać z każdej sposobności powrotu tam.

Kopenhaga


Wilno



Byłam na niemieckiej wyspie Sylt



i w świecie miniatury.



Wróciłam do Bangkoku


i byłam na pięknej Wyspie Kokosowej.



Zeszły rok to chyba najdłuższy sezon rowerowy w moim życiu, pomijając te hiszpańskie gdzie jeździłam cały rok. Kupno nowego roweru to była świetna inwestycja a jego naprawdę częsta, a latem nawet codzienna, eksploatacja dawała radość i szczęście. Mam nadzieję, że ten tegoroczny zacznie się już niedługo, jak dla mnie wiosna mogłaby być już w lutym.




Najgorszym zeszłorocznym wspomnieniem są małe zdrowotne zawirowania na początku lata i pierwszy w życiu zabieg pod narkozą a największym sukcesem, nie mającym nic wspólnego z tematyką bloga, zmiana pracy. Kiedy moją pierwszą myślą po przebudzeniu było "o rany, znowu muszę tam iść" wiedziałam, że trzeba coś z tym zrobić. Żałuję tylko tego, że tak długo zwlekałam z podjęciem tej decyzji, byłam zmęczona i nawałem pracy, i stresem, i odpowiedzialnością której nie miałam z kim dzielić bo nie miałam w nikim wsparcia. Teraz robię to samo ale i zakres obowiązków, i odpowiedzialność wynikająca z ich wykonania, spoczywa na kilku osobach. I tak jak kiedyś chciało mi się płakać jak dzwonił budzik tak teraz czasem budzę się sama jeszcze przed nim.


W zeszłorocznym podsumowaniu wspomniałam o koncercie ulubionego piosenkarza i wiecie co? W listopadzie znów słuchałam Alexa Clare na żywo, znów zauroczona i tak jak rok temu stałam na wprost Niego w pierwszym rzędzie na sali pełnej ludzi.


Dużo czytałam, bardzo dużo! W zdecydowanej ilości były to ciekawe lektury, nie dokończyłam jedynie trzech książek, które w czytelniczym świecie były hitami. Chwała niech będzie dojazdom do pracy, codziennie ponad godzinę spędzam w pociągu, i czytam.


Nie robię postanowień noworocznych, zdecydowanie lepiej wychodzi mi robienie postanowień od poniedziałku. Do wprowadzania zmian w życiu każdy dzień nadaje się tak samo jak jakaś charakterystyczna data. Przeczytałam niedawno, że tylko 20 procent postanowień noworocznych ma szansę na powodzenie, zatem szału nie ma. Miniony rok był dobry dla mojego blogowania, pisałam dużo ( jak na mnie ), w miarę regularnie a co najważniejsze, robiłam to z radością. Mam nadzieję, że ten stan będzie trwał również i w tym roku a jeśli coś się ma zmienić to niech się zmienia na lepsze.


Dziękuję Wam za to, że nadal tu zaglądacie i robiliście to nawet wtedy, kiedy blog ledwo zipał. Życzę Wam żeby ten rok był dla Was dobry i obfity w piękne i niezapomniane chwile. Otaczajcie się dobrymi i mądrymi ludźmi, bądzcie dla siebie łaskawi. W zeszłym roku odkryłam siłę jaką ma odpuszczanie sobie i powstrzymywanie wyobraźni przed tworzeniem scenariuszy tego, co się może wydarzyć a co się nie wydarza. Obie rzeczy polecam. Spełniajcie marzenia, czyńcie dobro, dbajcie o siebie, realizujcie zamierzenia. Niech Was w równym stopniu cieszą drobiazgi jak i rzeczy wielkie, doceniajcie codzienność. Czerpcie siłę z miłości i przyjaźni. No i podróżujcie tak często jak się da.

Przeczytałam niedawno coś mądrego co warto mieć na uwadze, kiedy czasem bywa w życiu gorzej i nie wiadomo, co robić:

"Dąż do dobra wiedząc, że nie jesteś dobry. Staraj się cieszyć każdym dniem ale wiedz, że nie każdego Ci się to uda. Staraj się wybaczać innym i sobie. Zapominaj o złych wydarzeniach, pamiętaj dobre. Staraj się robić więcej i wiedzieć więcej. Planuj. Ciesz się jeśli uda Ci się te plany zrealizować ale nie przejmuj się, jeśli się nie uda. Śmiej się kiedy jest dobrze i śmiej się, kiedy jest źle. Kochaj bez umiaru, kochaj bezinteresownie. Życie jest proste, życie jest złożone, życie jest krótkie. Jedyna waluta jaką tak naprawdę masz, to czas - mądrze nim gospodaruj".  ( M. Richmond )


Niech ten rok będzie dla nas wszystkich możliwie najlepszy.
Bądźcie szczęśliwi.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...