Pomimo tego, że czas jaki upłynął od momentu, kiedy wsiadłam na swój pierwszy "poważny" rower można już liczyć w dekadach, doskonale go pamiętam. Tak jak i to, kiedy odkręcono mi boczne kółka a ja pomknęłam przez jedne z gdyńskich podwórek jak by to wcale nie był pierwszy raz.
Z wielu rzeczy wyrosłam ale z kilku nie. Wiem, że dzieciństwo to fundament na którym opiera się reszta życia, i miałam je wspaniałe. Z resztą czasy były inne, chyba bardziej fajnemu dzieciństwu sprzyjające. Pamiętam wujka wywołującego zdjęcia w prowizorycznej ciemni w łazience - dla mnie to były czary i już wtedy wiedziałam, że zaprzyjaźnię się z fotografią. Pamiętam babcię lepiącą pierogi i siebie siedzącą w kuchni z książką na kolanach i wiecznie zadającą pytanie o to, jaka to "litela". I jak już te "litely" poznałam to się nimi nasycić nie mogę. I uwielbiam to, jak składają się w potrafiące wszystko wyrazić słowa a te z kolei w zdania. A zdania w piękne i ciekawe historie.
I podobnie jest z rowerem. To od zawsze jeden z moich ulubionych sposobów przemieszczania się, może nawet ten naj. Mam rozterki jeśli chodzi o ulubiony środek transportu i waham się między samolotem, rowerem a własnymi nogami ( blisko podium jeszcze pociąg jest ).
Ciężko znoszę jesień i zimę kiedy to aura nie sprzyja pedałowaniu a że ja jestem zmarźluch ( aczkolwiek i jesień i zimę bardzo lubię ) to robię sobie sezonową przerwę w rowerowaniu. Za to jak tylko się ociepli na tyle, że można iść na rower, nawet w czapce i w szaliku, to z taką radością wskakuję na siodełko, że gdyby nie uszy to uśmiech miałabym dookoła głowy. Nie szukam bezpodstawnych wymówek żeby jednak zostać w domu za takowe uznając jedynie ulewny deszcz i silny wiatr ( w wichurę jeździć nie lubię, poza tym rowerzyście zawsze wiatr w oczy ).
Uwielbiam odkrywać na rowerze nowe miejsca ale mam też swoje ulubione trasy które dobieram w zależności od samopoczucia i ilości wolnego czasu. Zawsze mam ze sobą książkę i termos z herbatą więc są chwile kiedy mój poziom szczęścia zbliża się do momentu, kiedy jestem bliska skakania z radości - tak reaguję na połączenie roweru, herbaty i książki. Endorfiny unoszą mnie do chmur ( w sumie patrząc na to, że chmur się trzymam to tam jest moje miejsce :) ).
Bywa i tak, że po pracy jestem tak zmęczona, że osiągam mistrzostwo w szukaniu wymówek, żeby jednak ten rower odłożyć na jutro a dzisiaj poleżeć w hamaku na balkonie. Jednak kiedy tylko wsiądę na rower i zacznę pedałować zmęczenie znika a ja się zastanawiam, czy naprawdę byłam taka padnięta czy tylko mi się wydawało. Rytmiczne pedałowanie bardzo mnie odpręża i relaksuje i na wszystko Wam przysięgam, że na rowerze wypoczywam. Zmęczenie znika już po kilku minutach ( zauważyłam, że najczęściej w momencie kiedy wjeżdżam w las ). Chociaż jak znajomym z pracy opowiadam, że potrafię przejechać 30 km na rowerze po pracowitym dniu, to jak im już minie niedowierzanie to i tak dziwnie na mnie patrzą :).
Las to jeden z moich ulubionych plenerów rowerowych. Ta piękna zieleń, słońce przebłyskujące z pomiędzy liści i zapach tak obłędny, że oprócz wdychania mam ochotę nabierać go w usta i połykać. Tak mnie ten mój jednoślad relaksuje i tak dobrą energią napełnia, że po powrocie do domu jestem innym człowiekiem. Wracam wypoczęta i zrelaksowana, z rozplątanymi myślami, i mam tak dobry humor, że nawet w poniedziałek weekend wydaje się być już niedługo.
Wiecie co mnie jeszcze cieszy niezmiernie? To szczęście jakie dają tak zwyczajne i przyziemne sprawy jak zapach lasu, soczyście zielona trawa, kwitnące łąki, bezkresne niebo kiedy zadzieram głowę...i cisza przerywana jedynie ptasim trelem. Z tych moich przejażdżek wracam zawsze przeszczęśliwa. To niesamowite jak wspaniale można wypocząć męcząc się. I nie czuć tego zmęczenia.
Jeśli macie chandrę, gorszy dzień i wszystko źle się splata to pamiętajcie, że szczęście jest blisko ( na wyciągnięcie nóg można rzec ) - wystarczy je sobie wypedałować.