2025
Plaża skąpana w diamentach
Zanim zacznę się rozpływać w zachwytach nad kolejnym z islandzkich miejsc, w którym miałam szczęście być, lojalnie Was uprzedzam, że zdjęć będzie dzisiaj ogrom. Nawet nie próbowałam przeprowadzać jakiejś sensownej selekcji bo wiem, że poległabym już na starcie. Nie gwarantuję też, że w parze z dużą ilością zdjęć będzie szedł jakiś sensowny tekst bo chociaż do opisania diamentowej plaży potrzebuję jedynie hurtowej ilości epitetów to prawda jest taka, że nawet teraz patrząc na te kadry brakuje mi słów. A kiedy takie wyznanie pada z ust gaduły to o czymś to przecież świadczy. Pozwólcie zatem, że zabiorę Was dzisiaj w podróż do jednego z islandzkich faworytów ale też do jednego z najpiękniejszych i najbardziej niezwykłych miejsc w jakim byłam kiedykolwiek. Będzie się działo.
Kiedy patrzę na Islandię z perspektywy czasu, który upłynął od powrotu, widzę jedną ciekawą rzecz a mianowicie, chociaż jestem zdecydowanie ciepłolubna, to na Islandii moimi ulubionymi i najpiękniejszymi miejscami były te zimne, skute lodem. To one wywołały we mnie najwięcej ekscytacji i dostarczyły najsilniejszych emocji, w parze z którymi szło to nierzeczywiste wrażenie, że jestem na innej planecie. Postawienie stóp na lodowcu było niczym dla niektórych postawienie stóp na księżycu, nie inaczej rzecz się miała z czarną plażą mieniącą się milionem większych i mniejszych kawałków lodowych brył, pochodzących z położonego niedaleko lodowca Breidamerkurjokull. Takiego miejsca nie widziałam nigdy w życiu i pewnie nigdy w życiu nie zobaczę, no chyba, że wrócę na Islandię.
Nieskromnie muszę przyznać, chociaż zapewne żadna to tajemnica, że widziałam w swoim życiu wiele pięknych i egzotycznych plaż. Ich lista jest tak długa a konkurencja na niej tak silna, że nie jestem w stanie wybrać plażowego ulubieńca. Mam co prawda kilku faworytów a po powrocie z Islandii do tego zacnego grona dołączyła jedna plaża więcej.
Diamentowa Plaża jest też niewątpliwie jedyną, na której byłam, na której panują warunki zdecydowanie odległe od tych dobrze nam znanych. Wyciągnięcie kocyka aby poplażować jest tutaj raczej niemożliwe, a nawet jeśli możliwe to podejrzewam, że mało przyjemne, podobnie jak osiągnięcie równomiernej złotobrązowej opalenizny. No i nie ma miejsca na parawan 😀. Jest za to czyste i rzeźkie powietrze, szczypiący w nosy i policzki chłód oraz niedająca się zliczyć ilość diamentów, o różnej wielkości i o przeróżnych kształtach.
Często się słyszy, że tego co można zobaczyć na Islandii wielu podróżników i turystów nie widziało nigdzie więcej a islandzkie krajobrazy regularnie zyskują miano "nie z tej planety". I chociaż nigdy nie zastanawiałam się nad genezą tej teorii to na Islandii zyskałam pewność, że jest prawdziwa. Ale w sumie jaką mogę mieć pewność, że diamentową plażę, równie zachwycającą co ta islandzka, można znaleźć na Marsie? Albo na Jowiszu? Diamentowa plaża jest z tej ziemi, naszej ziemi, a my jesteśmy szczęściarzami. A ja, póki nie zobaczę podobnej to będę żyła w przeświadczeniu, że takiej plaży nie ma nigdzie więcej.
Ale wiecie co? Chwilę po tym, jak napisałam ten fragment o diamentach przeczytałam w czytanej akurat książce, że "... Naukowcy od dawna uważali za możliwe istnienie diamentopodobnych minerałów na innych planetach. Właściwie w w 1967 roku odkryto substancję o nazwie londsdaleit w meteorycie z kanionu Diablo w Arizonie - fragmencie asteroidy, która uderzyła w Ziemię - i teoretycznie jest ona twardsza i czystsza niż jakikolwiek znany diament..." ( T. J. Reid "Atmosfera" ). Niech sobie zatem istnieją w kosmosie kamienie mocniejsze i szlachetniejsze niż diament ale jestem pewna, że nie występują w postaci plaż 😊 .
No bo jak się nie zachwycić czarną plażą na której Matka Natura hojnym gestem rozsypała mniejsze i większe lodowcowe bryłki, z których niektóre mienią się na seledynowo i na niebiesko, moje ulubione zresztą kolory. Poprzez czarny piach i wykute z lodu diamenty wiedzie czasami najprostsza droga do zachwytu.
No sami powiedzcie, czy Diamentowa Plaża nie dostarcza miliona powodów żeby się nią zachwycać i obdarzyć najcieplejszymi uczuciami pomimo chłodu, jakim od niej wieje? Egzotyczne plaże, z palmami, mięciutkim jak puch piaskiem i lazurową wodą są niewątpliwie szałowe ale ta islandzka zachwyca czym innym i w zupełnie odmienny sposób. Pamiętam jak stałam oniemiała próbując zrozumieć to co właśnie widzę i żałując, że czasu nie mam tyle, żeby iść tą plażą tak daleko jak daleko wiedzie, lawirując między bryłami rzuconymi mi pod nogi 😀. W zamian za to zabrałam sobie do domu solidną garść tego czarnego jak smoła piasku do kolekcji, takiego jeszcze nie miałam. Wylądował na samym dnie naczynia ze wszystkimi ciekawymi islandzkimi znaleziskami.
Przesyłam Wam ogrom serdeczności na miesiąc spadających liści.

Nigdy nie byłam w Islandii. Znam ją jedynie z postów Twoich, Ani i innych zaprzyjaźnionych blogerów. Jestem zachwycona dziką, niezwykłą i wyjątkową przyrodą i oczarowaną różnorodnością krajobrazów. Oglądając Twoje zdjęcia zauważam, że każdy zakątek Islandii skrywa nieziemskie piękno natury. A ten pas czarnego piasku pokryty lśniącymi bryłami lodu, wygląda niczym pole kamieni szlachetnych. Coś fantastycznego! Cud natury.
OdpowiedzUsuńPrzesyłam Ci moc serdeczności:)