2024
Nasza duńska, świąteczna przygoda
Składając Wam życzenia świąteczne wspomniałam, że spontanicznie podjęliśmy decyzję, żeby spędzić Święta w Kopenhadze. Już w Danii okazało się, że oprócz tego, że ten wyjazd był spontaniczny to jeszcze był niezapomniany ale o tym za chwilę. To będzie długa historia zatem tym, którzy mają zamiar dotrwać do końca polecam herbatę, kawę lub wino, w zależności co kto lubi i na co ma akurat ochotę.
W październiku, kilka dni po powrocie z Alzacji, kiedy chcieliśmy jechać na zakupy okazało się, że samochód odpala ale nie można wrzucać biegów. Auto wylądowało w warsztacie po powrocie z którego radziło sobie świetnie a my byliśmy pewni, że zostało naprawione. Jeździliśmy regularnie i nic nie wskazywało na to, że dzieje się coś niepokojącego. Do Kopenhagi wyruszyliśmy 23 grudnia o 6 rano, trochę po jedenastej już parkowaliśmy i ruszaliśmy zwiedzać miasto. Byliśmy radośni, pełni entuzjazmu, w duńskiej stolicy na każdym kroku dało się poczuć świąteczną atmosferę, uliczki błyskały tysiącami światełek i pachniały grzanym winem, najpyszniejszym jakie piłam. Chociaż jeśli chodzi o wino to już kolega z pracy mnie uprzedził, że duńska wersja jest pyszna, z pokrojonymi migdałami i żurawiną. Do szczęścia brakowało nam jedynie śniegu, który za to spadł w Wigilię i to od razu z rozmachem, gęstymi i wielkimi płatkami. Byłam wniebowzięta, piękniej być nie mogło. Wieczorem poszliśmy na kolację a po niej pojechaliśmy do wynajętego na dwie noce mieszkania.
Kolejnego dnia w planach mieliśmy zwiedzanie Kopenhagi, co jak się okazało wcale nie było tak łatwe jak wygląda. Nasz plan zmienił się w momencie, kiedy odpaliliśmy samochód, w tym też momencie zmieniły się nasze miny, chociaż moja na krótko. Okazało się, że w ten cudowny, duński poranek nasz samochód postanowił zepsuć się po raz drugi, dokładnie w ten sam sposób co po powrocie z Alzacji. W tym momencie przekonacie się, że mój niepoprawny optymizm, którym tak często się chwalę, od szaleństwa dzieli niewiele. To nic, że była Wigilia, niedziela, a my byliśmy pięć godzin od domu, w obcym kraju, ja nadal wierzyłam w to, że wszystko się ułoży. Byłam tak pewna tego, że wszystko będzie dobrze, że wiecie co? Było. Jak się później okazało ( uwaga spoiler ) nie na długo ale jednak. Nie straciłam wiary w magię Świąt i dobroć ludzi. Szybko udało nam się ogarnąć mechanika, który w kilka minut usunął nam błąd "na łączach", co rzekomo było winne problemowi ze skrzynią biegów.
Kiedy jeszcze czekaliśmy na mechanika zarzekaliśmy się, że jak tylko uda się ruszyć to anulujemy duńskie plany i od razu wracamy do domu a po Świętach oddajemy samochód do naprawy. Jednak szybkość, z jaką udało nam się uruchomić samochód otuliła nas takim entuzjazmem, w sumie to głównie mnie, że zaczęłam roztaczać przed nami wizję tego co stracimy, i że nie pojedziemy do Aarhus, i że przecież w razie czego jutro też zadzwonimy po tego mechanika ( którego już zdążyliśmy się zapytać, czy w razie czego przyjedzie na kwadrans uratować wariatów ). Jak widać umiem gadać tak, żeby brzmiało to przekonująco i wiarygodnie, bo ... postanowiliśmy zostać i kontynuować realizację planu wycieczki. Znów pojechaliśmy do Kopenhagi a następnego dnia do Aarhus, robiąc po drodze przystanek w Odense, gdzie mieszkał H. Ch. Andersen. Do tego czasu wszystko było ślicznie cudnie a my zupełnie zapomnieliśmy o tym, że coś może pójść nie tak. Ale poszło, i to już następnego dnia.
Kiedy chcieliśmy ruszyć spod hotelu okazało się - ale niespodzianka - że nie można wrzucić biegu. Kogoś z Was tym zaskoczyłam? Zatem postępując zgodnie z dobrze już znanym scenariuszem zadzwoniliśmy po wyszukanego w internecie mechanika, który okazało się, może przyjechać dopiero za dwie godziny. W ogóle nas to nie zmartwiło i ruszyliśmy w miasto, do skansenu, który zobaczyłam kiedyś u Ani z Norwegii. Ten skansen był naszym głównym punktem zwiedzania w Aaarhus, głównym i jedynym. Po nim chcieliśmy wracać do domu co jak już się pewnie domyślacie okazało się wcale nie takie łatwe. Bo kiedy przyjechał mechanik okazało się, że auto wymaga wizyty w warsztacie, a przedtem jeszcze transportu lawetą. No sami powiedzcie czy my jesteśmy normalni? Co tam problemy z autem i fakt, że do domu daleko. Świat się sam nie zwiedzi, trzeba korzystać z każdej nadarzającej się okazji i mieć w życiu odpowiednio poustawiane priorytety.
Następnego dnia okazało się, że usterka wymaga kilku godzin pracy chociaż i tak w tym całym nieszczęściu mieliśmy farta, że mechanicy się nad nami zlitowali i potraktowali nas priorytetowo. Przedłużyłam sobie wolne o jeden dzień, kolejnego jednak powinnam być już w pracy zatem podjęliśmy decyzję, że ja wrócę do Hamburga pociągiem a Niemąż zostanie w Aarhus do następnego dnia. Oczywiście jak to podczas takich historii bywa okazało się, że problem jest poważniejszy niż nam się wydawało i niezbędna jest wymiana sprzęgła, przy okazji jeszcze zdecydowaliśmy się na wymianę jakiejś tarczy ( o to jakiej i do czego służy mnie nie pytajcie 😊 ), co delikatnie zasugerował mechanik pokazując nam jak bardzo już zużyta jest ta nasza. W konsekwencji tego mój towarzysz życia wrócił do domu dwa dni po mnie ale podobno auto śmiga jak nowe chociaż jeszcze nie miałam okazji się o tym przekonać.
Tak więc tak to było w Danii moi mili, co przeżyliśmy to nasze. Spędziliśmy fajne Święta, poznaliśmy kilku sympatycznych mechaników samochodowych i miłego pana od lawety, widzieliśmy zasypaną śniegiem Kopenhagę, wieczór wigilijny spędziliśmy w indyjskiej restauracji usytuowanej w piwnicy, piliśmy najpyszniejsze grzane wino jak do tej pory, po raz pierwszy byliśmy w libańskiej restauracji z której wyszliśmy zachwyceni i najedzeni po uszy. Ja podczas pięciogodzinnej podróży powrotnej pociągiem przeczytałam prawie całą książkę, napisałam część wpisu podsumowującego rok i poznałam Argentynkę mającą urodziny dzień wcześniej niż ja.
Na ten Nowy Rok życzę i Wam, i sobie, żeby jedynymi problemami jakie los postawi na naszej drodze były te, które da się potraktować ze śmiechem i rozwiązać w kilka chwil. Ale żeby nie wymagały dużych nakładów finansowych, np. takich jak 1800 euro plus 50 euro za lawetę. Zawsze trzeba być dobrej myśli bo po co być złej. Trzymajcie się radośnie. W jakich nastrojach wkroczyliście w Nowy Rok?
Podziwiam za cierpliwość do auta 😉
OdpowiedzUsuńJak podróżować to z tobą, dajesz gwarancję na udany pobyt!
Trudności trzeba pokonywać, liczy się przygoda!
Jotka
Mam nadzieję, że ten łut szczęścia nie opuści mnie nigdy. Albo nie, czekaj, niech nigdy więcej nie będzie mi potrzebny 😀
UsuńTo Wasze autko to jakiś patriota chyba. Nie lubi być za granicą. Ale wciągnął Was w niesamowitą przygodę! Co z tego, że stresująca i odzierająca z kasy, ale TE święta będziesz pamiętać do końca życia. I fajnie! Jak świętować to z rozmachem!
OdpowiedzUsuńŻyczę ci Monia większego spokoju na resztę roku. Może się uda. Pozdrowionka:)))
Auto po powrocie z Polski nie szwankowało nigdy zatem tak, to patriota 😀. Przygoda była fajna i skończyła się happy endem chociaż do Danii póki co nie planuję wracać.
UsuńŚciskam mocno, z całych sił.
Mnie się w Kopenhadze podobało. Ale wiem, że w Danii wiele innych ciekawych miejsc do zwiedzania. Może kiedyś jeszcze wrócę:)))
UsuńMnie też, w Kopenhadze byłam dwa razy. Oprócz tego tym razem również w Aarhus i w Odense. Teraz pora dać szansę innym krajom 🙂
UsuńA mnie nurtuje, w jakim języku porozumiewaliście się z Duńczykami ? I podziwiam za siłę wpływania na ludzi, aby pracowali nad Waszym autem w okresie świątecznym:)
OdpowiedzUsuńDogadywaliśmy się po angielsku a w warsztacie był jeden pan z Polski, który był siłą napędową całego zamieszania. Też nie mogę uwierzyć, że tak nam się udało bez kolejki, chyba maczała w tym palce magia Świąt chociaż naprawa samochodu zaczęła się już po. I pewnie też chęć zarobku, nie oszukujmy się 😃
UsuńOszukałam system, bo przyszłam tu z kawą, zanim w ogóle zaproponowałaś coś do picia. Ach, no i wpis nie był taki długi, jak straszyłaś, nawet zdziwiłam się, że to już koniec Waszych perypetii ;)
OdpowiedzUsuńRoześmiałam się, jak przeczytałam, że poznaliście kilku mechaników, bo to jednak nie jest coś, na co człowiek liczy, kiedy jedzie na zagraniczny wyjazd. Przy rachunku za to omal się nie popłakałam z bólu ;) 1800 euro?! Czy oni Wam wymienili auto na nowe? ;) Z tego, co kojarzę, to nigdy nie mieliśmy takiego rachunku, nawet wtedy, kiedy jeździliśmy drogim w utrzymaniu bmw, a wiadomo, że części do tej marki tanie nie są. Na szczęście po bmw zostało już tylko wspomnienie i tysiące euro w portfelu :) Ale Wam Pan Samochodzik napsuł krwi!
Zaraz, zaraz, mam rozumieć, że to pierwszy i ostatni wpis ze świątecznej Danii?
Wymiana sprzęgła jest droga zatem spodziewałam się, że czeka nas wydatek od razu jak nam powiedzieli, co się zepsuło. A wpis cóż, jest z tych dłuższych, mniej przez ludzi lubianych i rzadziej czytanych 🙂. O Danii jeszcze będzie i w dodatku już było, chyba są nawet dwa kopenhaskie wpisy 🙂. Ale wrócimy do Kopenhagi i do Aarhus bo widziałam fajne miejsca, żal o nich nie wspomnieć.
UsuńCzyżby w przeszłości zgłaszano Ci zastrzeżenia co do długości wpisów? Jeśli tak, to wiedz, że przynajmniej jedna osoba się ich nie boi ;) Czytam różne blogi, ale Twoje wpisy nigdy nie wydawały mi się za długie. Powiedziałabym nawet, że najczęściej są dość krótkie, no ale każdy ma swoją miarkę i kryteria :)
UsuńAle kiedy to było - już zapomnieliśmy o nich ;) Cieszę się więc, że zamierzasz odświeżyć nam pamięć, bo Dania to taki kraj, do którego chciałabym kiedyś zajrzeć :)
Jeszcze nikt się nie skarżył ale jestem pewna, że mało kto czyta bardzo długie wpisy. Szczerze mówiąc mnie też zniechęcają, no chyba że dotyczą dobrze znanych blogów, które lubię i podoba mi się styl pisania ich autorów 🙂
UsuńO nie, i Ty, Brutusie, przeciwko mnie? ;) Myślałam, że jako miłośniczka książek nie boisz się długich tekstów! Powiem Ci, że najlepiej czyta się na komputerze - taka refleksja dzisiaj mnie naszła, bo pierwszy raz przeczytałam ten wpis właśnie na tradycyjnym desktopie i wcale nie wydał mi się długi. Dziś natomiast wpadłam do Ciebie, korzystając z telefonu, i wszystko prezentowało się zupełnie inaczej - przez ten mały komórkowy ekranik tekst wyglądał na znacznie dłuższy.
UsuńJa czytam wszystkie, nawet najdłuższe teksty, moich blogowych znajomych. A mam w tym gronie kilka osób, które piszą naprawdę długaśne posty. Prawdę powiedziawszy, nie rozumiem tego "długi wpis, to nie czytam". Jeśli nie mam czasu/ochoty na czytanie cudzych postów, to po prostu nie wchodzę na bloga. Kiedy już na nim jestem, to czytam wszystko. No ale ja to ja :)
Miłej niedzieli, u mnie mnóstwo słońca, byłabyś zadowolona :)
Otóż to, w kwestii czytania na telefonie mam takie same odczucia jak Ty, nie lubię ani czytać, ani komentować. Moje paluchy nie nadążają za napływem myśli i robię takie błędy stylistyczne, że aż wstyd. Albo zaczynam czytać jakiś wpis, po jakimś czasie okazuje się on być bardzo długi zatem przerywam czytanie z postanowieniem, że dokończę w domu na laptopie. A później o tym zapominam albo pamiętam ale nie chce mi się włączyć komputera. Może byłoby mi łatwiej gdybym potrafiła internetować w drodze do i z pracy bo to zawsze pół godziny pociągiem w jedną stronę ale nie, ja muszę marnotrawić czas na czytanie książki 😀.
UsuńU mnie za to coś w sam raz dla Ciebie - ulewa 😀.
Aha na swoje usprawiedliwienie dodam jeszcze, że elektroniczne czytniki książek też do mnie nie przemawiają. Dostałam taki czytnik jeszcze przed pandemią i przeczytałam jedną albo dwie książki.
Bo to jest trochę takie mylne myślenie ludzi, którzy mają w swoim towarzystwie moli książkowych - najczęściej myślą, że mogą taką osobę uszczęśliwić czytnikiem. Przecież on jest takim fajnym gadżetem: lekkim, poręcznym, nowoczesnym, ma mnóstwo innych zalet, jakieś zakładki, można z niego nawet korzystać na słońcu. itd, itp. Nie wątpię, że są osoby, do których taka opcja przemawia, dla mnie jednak NIE. Książka to książka. Pachnie, inaczej leży w ręku, ma swoją historię, fizycznie istnieje. Nic nie jest w stanie jej zastąpić. I tego uczucia, kiedy trzyma się ją w dłoniach również nie :)
UsuńNie mam żadnego czytnika kindle, ale mam w domu tablet, na którym najnormalniej na świecie można czytać e-booki, i... go nie cierpię - duży, ciężki, nieporęczny, a do tego emituje niebieskie światło. Nie, to nie to samo.
Chwilowo mam dość ulew ;) Ależ ja lubię słońce, daje powera do działania, nie znoszę jednak wysokich temperatur, ot, taka mała różnica ;) Na przykład tak jak teraz jest pięknie: delikatne słońce i oszroniony, skrzący się krajobraz :)
Przygoda nawet niemiła pozostaje w pamięci na długo i mimo sporych kosztów skończyła się dobrze. Twój optymizm przezwycięża wszystko i magia świąt jednak była. Po takiej naprawie autko powinno śmigać jak nówka czego Wam życzę. Tych kilka zdjęć pokazuje jak ciekawym krajem jest Dania, która nie gości na liście tych najpopularniejszych destynacji. Czekam na następne relacje z Danii tym bardziej, że nigdy tam nie byliśmy. Pozdrawiam cieplutko w tych panujących mrozach :)
OdpowiedzUsuńWiesz co, dla mnie ta przygoda była zła tylko pod jednym względem - że musieliśmy się rozstać na dwa dni. Albo mój optymizm naprawdę jest przeogromny albo faktycznie jestem trochę stuknięta :). Tak to wszystko z tych dni jest dla mnie przemiłym wspomnieniem a kiedy oglądam zdjęcia to nawet trochę za nimi tęsknię :). Bo przecież mogły nam się przydarzyć dużo gorsze rzeczy a w sumie tylko się zepsuł samochód. Straty materialne w porównianiu z innymi przeciwnościami losu, które mogą nas spotkać, to nic. Pocieszając mojego partnera sypałam jak z rękawa argumentami typu: przecież żyjemy, nie mieliśmy żadnego wypadku, nie okradziono nas, nie spalił nam się dorobek życia, nie straciliśmy pracy, nie chorujemy, jedynie nie mamy samochodu a do domu 5 godzin drogi :). Sam przyznasz, że mogło być dużo gorzej. Pozdrawiam Cię serdecznie w ten ciepły acz ponury piątek i życzę Ci dobrego weekendu.
UsuńBardzo podoba mi się Dania, Kopenhaga a w niej Nyhavn...kilka dni w Koge, ślicznym miasteczku, przejazd samochodem przez Danię...no mogłaby być moim krajem. Twoje zdjecia jak zawsze zachwycające. A w sumie chyba Twój wyjazd udany i bardzo mi się spodobało spędzenie w ten sposób wigilii, godne skopiowania. Co tam jakieś problemy z samochodem , przyznajesz, że było fajnie, mnie się spodobało. Pozdrawiam jak zwykle serdecznie
OdpowiedzUsuńNo pewnie, że był udany, jedyny zły moment to ten z samochodem ale przecież ludzie mają gorsze problemy. Mimo wszystko mieliśmy fajny pobyt i chociaż bałam się Świąt na wyjeździe to było super, chociaż co z rodziną to z rodziną, tego nic nie przebije. Za rok Święta z rodziną ale za dwa kto wie? :)
UsuńPozdrawiam cieplutko, fajnego weekendu.
Rzeczywiście optymizm godny pozazdroszczenia, niewielu ludzi tak potrafi. :) Koleżanka, z którą często jeżdżę, przy mniejszych problemach się zamartwia i denerwuje. Ale jak widać opłaciło się, bo świat też postanowił wam sprzyjać i przynajmniej naprawy nie utrudniać. :) A pozytywne przeżycia już z wami zostaną. :)
OdpowiedzUsuńCzasami mam świadomość tego, że mój optymizm przybiera formę wariactwa ale nikt mi o tym nie mówi. Ostatnio nawet mieliśmy dość napiętą sytuację w pracy a był piątek i trzeba było ją rozwiązać do końca dnia. Jedna z osób zapytała się mnie "to od czego zaczynamy?", a moja odpowiedź brzmiała "może od herbaty?" :). To poluzowało atmosferę, szybko podzieliliśmy się zadaniami i do końca dnia pracy wszystko było ogarnięte. Nerwy częściej szkodzą niż pomagają a ja zazwyczaj przybieram postawę uspokajającą bo mam świadomość, że dobrze sobie radzę ze stresem. Jak to wariatka :)
UsuńMonis Wasza historia z Kopenhagą to pełna przygód podróż, choć z niespodziewanymi zakrętami :) Chwała dla waszego optymizmu w obliczu problemów z samochodem – zdecydowanie warto było podjąć wyzwanie. Święta w Danii brzmią jak niezapomniane doświadczenie, pełne ciekawych smaków i spotkań. Jestem pod wrażeniem Twojego powrotu do domu pociągiem, ja chyba bym się nie odważyła :) Oby Nowy Rok był pełen uśmiechów, bezproblemowych przygód i podróży, które ułożą się zgodnie z planem!
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam jeździć pociągami a to było tylko 5 godzin, zleciało raz dwa. I uwierz mi, że po tym zwiedzaniu i przebojach z samochodem to był dla mnie relaks usiąść z książką i dać się zawieźć do domu. W dodatku miałam czekoladki z rumem :).
UsuńUściski Anulka.
Ależ urokliwe domki! Z wielką przyjemnością zawsze oglądam Twoje zdjęcia z miejsc, do których nie pojadę. Nie można zobaczyć wszystkiego na własne oczy, ale na zdjęciach czy na filmach to już zupełnie co innego. Dzięki za to. Uściski :)
OdpowiedzUsuńA skąd pewność, że nie pojedziesz? Ja kiedyś byłam pewna, że nigdy nie będę w Wenecji a byłam już dwa razy, z czego raz trochę przypadkiem :). A Dania jest super chociaż latem mam nadzieję zobaczyć ją poza utartym szlakiem, np. duńską wieś.
UsuńSerdeczności.
Już w tym wcieleniu nie pojadę, może w następnym 😃
UsuńAle się uśmiałam, rzeczywiście fantastyczna przygoda, a jeszcze do tego napisana z takim humorem i sarkastycznym pazurem, że siedzę tu do tej pory i uśmiecham się sama do siebie :) Musisz mieć w sobie jakąś niebywale pozytywną energię, bo tylko ona potrafi zdziałać takie cuda, że ludzie wtedy robią to co Ty chcesz :) Pozdrawiam Cię serdecznie...
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że to nie zabrzmi jak przechwałka ale uważam, że mój optymizm to jest super cecha charakteru. Sama nie wiem jak to się dzieje, że w trudnych sytuacjach mój mózg automatycznie skupia się na szukaniu pozytywów ale tak już mam. Mam też nadzieję, że tego optymizmu nie stracę z wiekiem 😀. Pięknej niedzieli. Serdeczności.
UsuńNo takiej przygody w pakiecie świątecznym to pewnie nie Spodziewaliście się. Świetnie, że dobrze skończyło się. Samochód fajna sprawa, lecz poznawanie mechaników to już może nie. Ważne optymistą być i przy każdej okazji szukać pozytywnych wrażeń. Pozdrawiam serdecznie. Oby już ten rok był mniej awaryjny.
OdpowiedzUsuńPoznawanie mechaników też było super, w dodatku wszyscy okazali się przemili. Do ludzi mieliśmy szczęście w tym nieszczęściu 🙂. W ogóle to był fajny czas pomimo motoryzacyjnych zawirowań.
UsuńŻyczę Tobie wszystkiego dobrego, samych udanych dni.
No to rzeczywiście Święta pełne wrażeń, ale nie dziwię się Wam, że trwaliście w postanowieniach i pełni entuzjazmu zwiedzaliście dalej. Pewnie też bym tak zrobiła, haha! No i dobrze, że wszystko koniec końców działa, jak należy. Wiem, jak to jest bo jednego roku wracając z Francji kamperem staliśmy na autostradzie, a później nocowaliśmy w kamperze na parkingu przed warsztatem :P
OdpowiedzUsuńSuper wycieczka, co Wasze to Wasze, a 5 godzin drogi (przy normalnych warunkach ;) ) to rzeczywiście warte zachodu! :)
Tak fajnie wspominam ten wyjazd, że nawet sobie nie wyobrażasz. Było super i mieliśmy szczęście do ludzi, sprzyjały nam też dobre gwiazdy bo szybko udało się naprawić samochód. Wariatom los sprzyja jak widać 😀. Uściski.
UsuńGrunt to nie tracić humoru. Takie przeszkody są może nieco irytujące, ale po czasie wspomina się je ze śmiechem, a taka wycieczka staje się ciekawa, bo nabiera się też doświadczeń i okazuje się, że nie ma sytuacji bez wyjścia. I jest wartość dodana w postaci przeczytanej książki i zrobienia wpisu na bloga.
OdpowiedzUsuńW pewnych sytuacjach tylko spokój może nas uratować. Spokój i dobry humor :)
UsuńWiesz, zwykle nie miałam problemów w podróżach lotniczych. Do czasu, aż wsiadłam do samolotu na trasie NY- Frankfurt z moją koleżanką, która powiedziała ,jak ja lecę nic nigdy się nie dzieje’. Z NY wyleciałyśmy 8 godzin później i oczywiście zwiał nam samolot do Wawy😂 Ale było śmiesznie jak nigdy. I takie podróże się pamięta.
OdpowiedzUsuńSpędziłam kiedyś tydzień w Kopenhadze oprowadzana przez tambylców. Uwielbiam. Oraz dobroci w Nowym Roku❤️
Ja tam miałam trochę lotniczych przebojów, nigdy jednak na tyle, żeby zakłóciły mi dalszą podróż. Miałam zmiany lotnisk, awaryjne lądowanie w innym mieście, opóźnienia, odwołany lot kiedy już czekałam na niego przy bramce. Taka samochodowa przygoda jest drugą w moim życiu ale obie miło wspominam bo mimo stresu fajnie się skończyły. Bądź szczęśliwa w Nowym Roku Dreamu, czerp zachłannie z codzienności. Ściskam mocno.
UsuńCoś myślę, że te święta szczególnie zapamiętacie, właśnie dzięki tej przygodzie z samochodem. Chociaż nie wiem co bym sama zrobiła w takim przypadku. Ale Wy dzielnie wybrnęliście z tych tarapatów. Zdjęcia Kopenhagi mnie zachwyciły. Zwłaszcza to drugie, które nadaje się na pocztówkę. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPodczas tej przygody sprzyjało nam wszystko. I to właśnie ten cudowny splot okoliczności i dobrych ludzi sprawił, że jedyną niedogodnością była cena, którą musieliśmy zapłacić za naprawę oraz fakt, że do domu wracaliśmy osobno i musieliśmy się rozdzielić na dwa dni. A tak to happy end na całej linii.
UsuńPozdrawiam Cię przeserdecznie.
Ale przeboje! No podziwiam determinację, a w sekrecie napiszę że do tej pory* bardzo ale to bardzo obawiałem się awarii auta. To szukanie mechaników, błaganie o pomoc, zdanie sie na czyjąś łaskę jest dla mnie nie do zaakceptowania.
OdpowiedzUsuń*aż do momentu zakupu nowego autka.
Niestety prawda jest taka, że nawet nowe samochody się psują. Nasze też nie jest bardzo stare ale za to mocno eksploatowane, dużo nim jeździmy po Europie. Ja kiedy jadę sama gdzieś dalej czasem miewam wizję, że mi się zepsuje samochód gdzieś na autostradzie, na środkowym pasie, zablokuję ruch, nie dam rady zepchnąć samochodu na pobocze, za mną zrobi się taki korek, że nie będę mogła postawić trójkąta... fantazję jak widać mam wybujałą :). Najwyżej wtedy się rozpłaczę licząc na to, że innym kierowcom zrobi się mnie żal i mi pomogą zanim dotrze pomoc drogowa :)
UsuńJa na pewno bym pomógł! 👌👌
UsuńWiem 🙂
UsuńTakie incydenty sprawiają, że nasze podróże stają się niezapomniane. Jeszcze długo będziecie wspominać tę przygodę. Pozwiedzaliście Kopenhagę, ale i poznaliście okolicznych mechaników. Ilu podróżników może się pochwalić takimi doświadczeniami? :D
OdpowiedzUsuńNo właśnie? Ilu? A my tak :). I w całym tym zamieszaniu zadziało się mnóstwo fajnych rzeczy chociaż nie do końca kojarzących się z urlopem albo świętami. Teraz czasem sobie żartujemy, że może w weekend wyskoczymy do Danii szukać wrażeń :). I jak by nie było miło wspominamy ten czas i nawet momentami głośno się śmiejemy.
UsuńUściski.
Wow! Ależ historia, No tak to czasem bywa do tego stopnia że złośliwość rzeczy martwych nie zna ani umiaru, ani granic, ani nie zważa że to święta, że to taka okazja i w ogóle.. Najbardziej podoba mi się to parcie na przygodę i konsekwencja w realizacji planów, czasem bez roztropności i pokory, ale sama piszesz... że "Świat się sam nie zwiedzi..." i za to należą Wam się słowa uznania i uszanowania.
OdpowiedzUsuńCzasem trzeba a jest to sztuka którą nie każdy opanowuje, umieć zachować odpowiednie proporcje miedzy rozwagą, logicznym działaniem i przewidywaniem a... szaleństwem życia :))) To drugie ma przecież swoje niepodważalne prawa!
Pamiętam, że lata temu, kiedy jeszcze nie podróżowałam dalej niż kolonie letnie na drugim końcu Polski ale za to zaczytywałam się w prasie podróżniczej i oglądałam podróżnicze programy, zrobiłabym wszystko, żeby zwiedzać świat. Zatem teraz kiedy mam ku temu dużo okazji nie mogę pzowolić na to, żeby plany pokrzyżowało mi coś tak błahego jak zepsuty samochód. W tym moim szaleństwie jest metoda :).
UsuńPozdrawiam Cię przeserdecznie.