4/10
2013
2013
Wrześniowo - rowerowo.
Wrześniowa aura dopisała mi w tym roku. Hiszpański koniec lata sprzyjał rowerowym wycieczkom, z czego z wielką radością korzystałam. Co prawda widoki bywały monotonne a przesuwający się krajobraz miał jedną cechę wspólną - morze - to nie narzekam :).
Nic to, taką monotonię uwielbiam...W połączeniu z radością jaką daje mi rower, poziom zachwytu w moim organizmie napewno przekraczał normy "przyzwoitości", a ilością endorfin z jaką wracałam do domu mogłabym obdzielić połowę z Was :).
Z jednej strony okoliczności przyrody sprzyjały pedałowaniu, z drugiej natomiast rozpraszały i zachęcały do częstszych niż zazwyczaj przerw na zachwyt i kontemplację. W Polsce bardzo często podczas jazdy na rowerze dobrze mi znaną trasą, np. przez las, odrywam się od rzeczywistości. Rytmiczne pedałowanie jest swoistą mantrą, świetnie robi na chandrę, gorszy dzień albo zespół wiadomego napięcia :). Tutaj - mając morze i piękne widoki to po lewej, to po prawej stronie - oderwanie się od realiów było niemożliwe. I chyba raczej nie wskazane. I byłoby głupotą!
Po wycieczce, a czasami w jej trakcie, oddawałam się kolejnej przyjemności. Tutaj też widoki nie sprzyjały skupieniu się na lekturze, ale szczerze mówiąc niespecjalnie mi na tym skupieniu zależało. Nawet moje podróżnicze ADHD wydawało się pogodzone z losem i nie przeszkadzało kiedy byłam bardzo zajęta. Siedzeniem, patrzeniem i wzdychaniem.
Takie widoki nigdy mi się nie znudzą i z radością muszę stwierdzić, że często mam z nimi do czynienia. Nie wiem z czego to wynika, ale szczęście, które towarzyszy cudnym widokom jest wprost proporcjonalne do mojego wieku :). Radość z napawania się pięknem krajobrazu nic a nic nie zmalała odkąd wyjechałam za granicę pierwszy raz kilkanaście lat temu. Wtedy jeszcze myślałam, że lazurowe przejrzyste morze, widywane w folderach biur podróży, jest dziełem photoshopa. Już wiem, że nie!
Przeczytałam niedawno ( w książce o peruwiańskich szamanach :) ), że w pewnych miejscach może być więcej energii niż gdzie indziej. Są to tzw. "miejsca mocy" . Działają podobnie jak gniazdka elektryczne - doładowują nas dobrą energią. I coś w tym musi być - wielokrotnie odczułam to na własnej skórze. Tak samo działa na mnie rower - pozwala uwolnić niepotrzebną ( często negatywną ) energię, przez co tworzy się przestrzeń, którą można wypełnić nową odżywczą energią - czyli naładować akumulatory.
A Wy? Co Wam dodaje dobrej energii? Macie swoje "gniazdka elektryczne"?.
Mogłabym mieszkać nad morzem. Na wakacjach byłam w Mielnie. Po mimo, że książkę zawsze brałam ze sobą, to jednak najbardziej pasowało mi leżenie na plaży i słuchanie szumu wody. Bosko!
OdpowiedzUsuńMoim gniazdkiem elektrycznym jest ogólny ruch. Spacer, ćwiczenia, rower. Wszystko co z ruchem związane. :)
Boże, jak cudnie!!!
OdpowiedzUsuńW takim miejscu mogłabym się napełnić energią siedem razy;))
Wspaniale!!
Ja wytracam "emocjonalny piasek" biegając po wiślanym wale. Oczyszczam umysł ze zbędnych myśli i pozbywam się nic nie znaczących problemów, które w czterech ścianach potrafią urosnąć do całkiem sporych rozmiarów:) I spacery, włóczęgi po górach, po lesie... Byle była przestrzeń i przyroda.
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Piękna pogoda, widać, że ciepło, ale bez upału i to cudne światło!
OdpowiedzUsuńHiszpania i rower? Super połączenie :)) Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńU mnie równie udane zakończenie lata/ wejście w jesień. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńO tak! Cudowne widoki :) tez moglabym tak siedziec godzinami :) a miejsca mocy istnieja na pewno i mam nadzieje ze miejsce do ktorego udajemy sie pojutrze okarze sie wlasnie takim miejscem :)
OdpowiedzUsuńwiem o czym mówisz, mam takie swoje miejsca :)) gdzie chłonę energię, którą daje mi świat :)
OdpowiedzUsuńOch Hiszpania i do tego morze - takie przejażdżki z pewnością nigdy by mi się nie znudziły! :)
OdpowiedzUsuńKiedy nabieram energii? To dla mnie wręcz oczywiste! Kiedy pakuje się i wybieram w kolejną podróż. Kiedy zwiedzam. Kiedy odpocznę na plaży, w lesie, w jakimś cichym miejscu.
Zawsze w czasie podróży, wycieczki, wypadu - może to rzeczywiscie zbyt proste, ale tak jest! Wtedy jestem pełna sił, energii - po prostu szczęśliwa.
I najlepiej z najbliższymi osobami u boku :)
Nie dziwię Ci się, że nie mogłaś się od tych widoków oderwać :)
OdpowiedzUsuńMoją wtyczką jest ruch, obecnie fitness :) Dodaje mi tyle energii, że następnego dnia w pracy pytają mnie co brałam ;p
P.S. To znaczy, że nie masz powodów by lubić swoją pracę?
Jest w Polsce całe mnóstwo miejsc mocy. Zależy tylko o jaką moc pytasz:)
OdpowiedzUsuńWidoki z Twoich wypraw na pewno zasługują na czołowe miejsca pobudzania uśmiechu na twarzy i westchnień - ech i och i ojej :)))
Taką monotonię to i ja uwielbiam! :)Moje dwa kółka równie mocno ładuję akumulatory, nawet wtedy gdy jest płasko, jak to zwykle bywa w Wielkopolsce :)
OdpowiedzUsuńCudne zdjęcia. Ale najbardziej spodobało mi się to, ze schodami. Coś mnie w nim urzekło. Niesamowite.
OdpowiedzUsuńPrzydałby mi się jakiś wyjazd, który dostarczyłby mi energii. Mimo, że nie mam nic przeciwko jesieni, muszę przyznać, iż w pewien sposób osłabia człowieka. Czasami nawet czekolada nie pomaga.
Pozdrawiam :)
No ładnie! Ty sobie jezdziłaś w promieniach słonca, a ja we wrześniu rowerowałam najczęściej w deszczu i z błotem na twarzy. :D
OdpowiedzUsuńna pewno piękne miejsca, na pewno sport i ruch to potrafi zenergetyzować ;D
OdpowiedzUsuńNie jeżdżę rowerem, tereny wokół nie zachęcają do tego. Wszędzie jest pod górkę :(. Jednak mnie by wystarczył spacer na nogach nad morzem, żeby przeżywać to samo, co Ty. Dla mnie morze jest "gniazdkiem elektrycznym". Pozdrawiam cielutko
OdpowiedzUsuńJaki człowiek jest przewrotny. Mam cudną, drewnianą chattę na skraju lasu i jestem tam szczęśliwa, to moje miejsce mocy a jednak ...... patrząc na Twoje zdjęcia tęsknię za kamiennym domkiem nad śródziemnomorskim morzem, kamiennymi schodkami, kamiennym murkiem ....
OdpowiedzUsuńMo, Twój post jest ciepły, słoneczny. To moje wymarzone klimaty. Kocham ciepełko i...rower.
OdpowiedzUsuńU mnie jest zimno i deszczowo. Jutro ma się poprawić pogoda. Ostatnio nawet nie zwracałam na nią uwagi. Było mi obojętne jak jest na dworze...
Jak zwykle, twoje zdjęcia zachwycają.
Serdecznie pozdrawiam:)
To raj przecież! :)
OdpowiedzUsuńMoje gniazdko elektryczne to Alpy. Skrajnie inny klimat od tego Twojego, ale równie mocno odrywa od codzienności. :)
Pozdrawiam.
Świetna nazwa-gniazdka elektryczne ;) Moim takim jest święty spokój bez względu na miejsce. Gdy nikt nic ode mnie nie chce, mam świadomość że nic nie czeka i nic nie muszę robić ;) A tak to tylko na wakacjach w jakimś ciepłym miejscu. Zazdroszczę częstego przebywania w tak pięknym otoczeniu.
OdpowiedzUsuńnie przepadam za słońcem, ale marzę by się tam teraz znaleźć!:)
OdpowiedzUsuńJa póki co tylko raz spakowałam w Hiszpanii rower do samochodu, żeby pojeździć nad oceanem...Skończyło się na sjeście na plaży :( Mi energia nie dopadła, ale błogostan jak najbardziej :)
OdpowiedzUsuńdziękuję:)
OdpowiedzUsuńto może następny kierunek Norwegia?:)
o matko! Proszę Cię, podziel się chociaż odrobinkę tym miejscem! :)
OdpowiedzUsuńAleż Ci zazdroszczę tych wycieczek nad morzem ;)
OdpowiedzUsuńJa tez ładuję akumulatory na rowerze, ale mi pozostają tylko parki, łąki i laski podmiejskie.
Ale jesień piękna jest :)
Pozdrawiam serdecznie.
Jechać sobie przed siebie i rozmyślać w otoczeniu takich widoków- coś niesamowitego! Zazdroszczę! :)) Jak ja tęsknie za moim rowerem, przeprowadziłam się i niestety nie miałam możliwości zabrać go ze sobą, a po przeczytaniu tego posta zdałam sobie sprawę, że dla mnie to właśnie on był gniazdkiem elektrycznym, lekiem na chandrę, rozładowaniem napięcia, dokładnie tak samo jak w twoim przypadku! :)
OdpowiedzUsuńI takie wycieczki rowerowe uwielbiam! I jakie widoki! :)
OdpowiedzUsuńZdjecia sa swietne. Alez marze o takim ciepelku teraz :)
OdpowiedzUsuń;) jednym z takich energetycznych miejsc są podobno egipskie piramidy, nie potwierdzam, bo nie zeszłam, ale niektórzy jechali tam w nocy...
OdpowiedzUsuńTakie widoki, że tylko jeździć :)
OdpowiedzUsuń