7/04
2017
2017
Lubeka i szukanie Toskanii.
Nie będę ukrywać, że moja przerwa w blogowaniu była niezamierzona, podobnie jak nie planowana była długość jej trwania. Jakoś tak wyszło, że czas upływał a ja nic nie pisałam. Oczywiście cały czas chciałam coś napisać a pomysły na bloga pojawiały się z różną częstotliwością, ale się pojawiały. Do czasu. Później stwierdziłam, że nic na siłę bo byłam przekonana, że kiedyś powrócę do pisania. Tych powrotów planowałam kilka...Najpierw, że nastąpi to w długie jesienne wieczory kiedy wspominanie podróży będzie wielką przyjemnością. Niespodziewanie długie jesienne wieczory zamieniły się w długie wieczory zimowe a na blogu cisza jak była tak jest. Było dużo fajniejszych rzeczy do zrobienia i wiele ciekawszych form spędzania wolnego czasu. Jak już poczułam, że dzisiaj to będzie dobry moment żeby dać o sobie znać w blogosferze, to cały zapał i entuzjazm mijał jak tylko otworzyłam komputer. Raz na jakiś czas wchodziłam na ulubione blogi i bardzo często Wam zazdrościłam - nie tego, że podróżujecie, ale tego że regularnie i systematycznie dzielicie się tym gdzie byliście i co przeżyliście. Ja też bym tak chciała ale chyba materiał na blogerkę ze mnie kiepski bo najlepsze pomysły przychodzą mi do głowy z dala od komputera - czyli w pracy lub w drodze do pracy, na spacerze albo kiedy kładę się spać. Wtedy zdania same układają się w fajny tekst, który powinno się miło i przyjemnie czytać. Czar pryska kiedy zasiadam do pisania a że nie chcę nic robić na siłę, to szybko rezygnuję. Nie jestem typem blogerki ( ba, ja nawet nie zasługuję na to miano ) która ma listę wpisów przygotowaną z wyprzedzeniem albo już podczas zwiedzania pojawiają się pomysły na wpisy. Co to to nie i do takiego stanu mi daleko.
Niemniej jednak dziś wracam. Jak widać zwolnienie lekarskie może spowodować podejmowanie najbardziej szalonych decyzji - takich jak nowy wpis - a utrata głosu spowodowana przeziębieniem i wirusem krtani przejawia się chęcią do pisania.
Sporo czasu mnie tu nie było. Nie podróżowałam tyle ile bym chciała ale gdzieś tam bywałam. Dziękuję wszystkim tym, którzy tutaj zaglądali ( pomimo ciszy ). Nie była to moja pierwsza przerwa w blogowaniu więc pocieszam się myślą, że może już jesteście przyzwyczajeni że Mo pojawia się i znika.
Wigilijny dzień spędziłam w niemieckiej Lubece.
Pogoda niestety mało zimowa i mało świąteczna. Padający z przerwami deszcz pozwolił nam dobrze poznać takie atrakcje miasta jak ciastkarnie i kawiarnie, gdzie systematycznie uciekaliśmy aby uniknąć przemoczenia. Świąt nie czułam w ogóle. Byłam przekonana, że będziemy jednymi z niewielu turystów a tymczasem w Lubece było tłoczno ( nawet biorąc pod uwagę pogodę ) a w niektórych kawiarniach ciężko było znaleźć wolny stolik.
Lubeka słynie z marcepanu i jednym z celów naszej wycieczki było dotarcie do miejsca gdzie jest produkowany. Niestety wigilijny dzień ma swoje godziny otwarcia a my mieliśmy zbyt wielkie opóźnienie spowodowane uciekaniem przed deszczem. Widzieliśmy kilka sklepów z marcepanowymi cudami, niestety tutaj ma swoje zastosowanie moja wcześniejsza wypowiedź, że nie jestem osobą, która planuje swoje wpisy i bardzo często to myśląc o nich robi zdjęcia. Bo ja nie uwieczniłam ani jednej z tych pysznych marcepanowych witryn, które widziałam.
Lubeka to miasto stare i pełne historii. Nawet w nowocześnie wyglądającym centrum czuć ducha przeszłości na każdym kroku. Nie raz wspominałam tutaj, że jestem fanką starych części miasta, wąskich uliczek, małych ceglanych domków z kolorowymi okiennicami, gdzie ogródki zastępują gliniane donice pełne kwiatów i roślin. A Lubeka ma to wszystko. Jeden z kolegów powiedział mi, że jemu momentami Lubeka przypomina Toskanię. Pomimo tego, że podeszłam do tej opinii sceptycznie, to po wizycie przyznałam mu rację. W Lubece naprawdę można znaleźć śródziemnomorski klimat wśród wąskich i krętych uliczek. Gdyby jeszcze odbyć wizytę tam latem lub wiosną to myślę, że przeniesienie się myślami do ciepłego śródziemnomorskiego kraju było by dużo łatwiejsze.
Udało nam się napić grzanego wina na dwóch świątecznych jarmarkach. Mieliśmy też w planach przejażdżkę "Lubeka Eye" ale i tak nic nie było by widać. Poza tym panował taki ziąb, że nawet nas to wypite wino nie rozgrzało.
Od tego momentu możecie obejrzeć najfajniejszą jak dla mnie część Lubeki. Tę "śródziemnomorską". Z małymi kolorowymi domkami, okiennicami i brukiem zamiast asfaltu. Wiem, że gdyby świeciło słońce a nad nami roztaczał się niczym niezmącony błękit było by jeszcze fajniej. W tym momencie nawet o tym nie marzyłam bo zamiast tego cieszyłam się, że znowu przestało padać.
Te wąskie uliczki były okazją, żeby uciec od turystycznego tłoku i świątecznego zamieszania. W centrum dało się poczuć napięcie związane z ostatnimi zakupami i świątecznym rozgardiaszem, tymczasem w śródziemnomorskiej części Lubeki ( tak tak, wiem jak to brzmi ) było spokojnie i cicho. Niejednokrotnie już się przekonałam, że takie części miasta są doskonałą ucieczką od tłoku niemniej jednak zawsze mnie dziwi fakt, że w takich miejscach nie ma turystów. Albo ograniczają się do ścisłego centrum albo najzwyczajniej w świecie nie wszystkim się taki kilmat podoba.
Podczas zwiedzania Lubeki wypiłam tyle herbat i kaw latte ( ale czy to moja wina, że tak często padało ), a wszystko to w towarzystwie pysznych wypieków, że byłam przekonana, że więcej nic w siebie nie wcisnę. Tymczasem jak tylko zwiedzanie uznaliśmy za zakończone i wróciliśmy do samochodu pierwsze co zrobiłam, to napiłam się earl grey'a z termosu.
Nie wiem czy zbliżająca się Wielkanoc to dobry czas na pisanie o tym gdzie byłam w Wigilię ale tyle czasu mnie tu nie było, że chyba każda pora jest dobra :).
Tak, masz rację każda pora jest dobra na nadrobienie zaległości. Ja ostatnio też mam problem z w miarę regularnym pisaniem i zajmowaniem się blogiem. Niestety taki nastał ostatnio czas. Mam podobnie. Pomysły niby są, ale jak już nadejdzie ten dzień i włączy się komputer to nagle się odechciewa. Mam jednak nadzieje, że to minie. Co do Lubeki to podoba mi się. Widzę, że ma trochę podobną zabudową do starego miasta we Frankfurcie. Grzane wino to jest to. Mimo, że to już nie zima to jednak zdarzają się chłodne, a wręcz zimne wieczory jak ten i grzane wino byłoby wskazane. Powodzenia ! :)
OdpowiedzUsuńBardzo podobają mi się te ławeczki przed małymi domkami. W dzieciństwie, gdy z rodzicami podróżowałam po Polsce, też takie widziałam, skierowane na ulicę. A na nich starszych ludzi, uśmiechniętych i zadowolonych z możliwości porozmawiania z każdym przechodzącym pod ich domem :)
OdpowiedzUsuńNo fakt "siepnięcie" spore... ;)
OdpowiedzUsuńWitaj po przerwie.
Z Lubeki mam nawet te chylące się ku sobie wieże bramne na obrazku, a obrazek na ścianie.
Czy Toskania?
No nie wiem, ale samo skojarzenie bardzo niebanalne. Na pewno te wąskie uliczki mają swój klimat i ja osobiście ardzo lubię takimi wędrować. Taką gęstą zabudowę spotkać można w wielu miastach "na północy" myślę że chodziło o ochronę przed wiatrami. A pewnie też i o to żeby w czasie zawieruchy nie musieć przemierzać kilometrów, na targ czy do kościoła. Takie miasta rozumiem i cenię (widać człowiek ze średniowiecza ze mnie ;) ).
Turyści niemieccy i w niemczech są zazwyczaj bardzo zdyscyplinowani i jak się im powie że atrakcją turystyczną jest miejsce stąd do tamtąd to karnie dalej się nie zapuszczą ;)
Piękny powrót! Blogowanie jest tyleż przyjemne co pracochłonne i czasochłonne. Wiem coś o tym;)
OdpowiedzUsuńKażdy powód, żeby wrócić do blogowania jest dobry, nawet konieczność pisania o Wigilii i okolicy Wielkanocy 😄 oraz, jak zwykle piękne zdjęcia. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMiło widzieć Cię z powrotem :)
OdpowiedzUsuńTe wąskie brukowane uliczki zdecydowanie przypadły mi do gustu. Pogoda angielska, a sceneria momentami rzeczywiście może przypominać tę śródziemnomorską. Ciekawe miasto z tej Lubeki.
ja również miałam sporą przerwę w blogowaniu i podobnie jak Ty mam mnóstwo pomysłów, ale niekoniecznie w czasie kiedy rzeczywiście mogłabym je realizować. największą wenę mam zawsze w pracy :D
OdpowiedzUsuńsama mam do napisania post o grudniowej wizycie we Lwowie więc Twoja wigilijna wyprawa w kwietniu wcale mnie nie szokuje. a nawet cieszy, to znaczy, że sama nie jestem w tym wszystkim :D
Lubeka jest na mojej liście miast do odwiedzenia i po Twojej relacji utwierdzam się, że warto tam zajrzeć. te wąskie uliczki wyglądają niesamowicie klimatycznie i pewnie nie chciałabym stamtąd w ogóle wychodzić. szkoda tylko pogody, deszcz potrafi zepsuć najwspanialszą wyprawę i zamiast oglądać wszystkie ciekawe miejsca to szuka się tylko gdzie można wyschnąc i się zagrzać (przerabiałam w Dublinie niestety).
pozdrawiam i obyś zakotwiczyła się tutaj na dłuższą chwilę :)
Nawet nie przypuszczałam, że Lubeka to takie romantyczne miasto.
OdpowiedzUsuńKażdy czas jest dobry, aby snuć opowieści o podróżach niezależnie jaką datę pokazuje kalendarz. Wielkanoc na Boże Narodzenie, lato zimą ... i odwrotnie, tylko potęgują ciekawość co, gdzie i dlaczego. :))
Bardzo fajny post i klimatyczne ujęcia :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie 👌
Lubea ma duzo uroku. I o ile pamietam, tez nas kusila ciastkami i kawami. Zwlaszcza nad rzeka.
OdpowiedzUsuńNa Wielkanoc o Wigilii? Czemu nie? Ja czekam:)))
Radosnych Swiat!
Najważniejsze, że wróciłaś i trzymam kciuki, abyś pozostała na dłużej w tym blogowym świecie. Domyślam się, że czasem ciężko zebrać się i coś napisać, ale właśnie takie pisanie na siłę byłoby najgorsze. Też wolę przeczekać jak złapie mnie jakaś niechęć do pisania czegokolwiek, czy "zmęczenie materiałem". Ostatnio w sumie więcej sama piszę u siebie niż zaglądam na inne blogi, więc przestawiłam się na nieco inny tryb, który mógłby mówić, że mam więcej czasu, ale jednak nie. Nawet niechęć do czytania mnie ostatnio jakaś dopadła, choć teraz jest już lepiej.
OdpowiedzUsuńWigilijny post zupełnie mi nie przeszkadza, bo lubię takie podróże w czasie. Lubeka jest gdzieś tam na mojej liście miejsc do zobaczenia, ale niezbyt wysoko, więc pewnie nie za szybko tam zawitam. Ja się zastanawiałam jak to się stało, że kartka świąteczna od Ciebie przyleciała z Niemiec, ale teraz już wiem :D Lubeka prezentuje się naprawdę całkiem sympatycznie. Te budynki z cegły strasznie mi się podobają i tylko dla nich mogłabym tam pojechać. Grzane wino. Mmm. Napiłabym się ;D
Pozdrawiam :)
Tak się cieszę, że wróciłaś. Lubeka ciągle jest na szczycie mojej liście miast, które pragnę odwiedzić. Lubię Niemcy, chociaż ten kraj często wywołuje u Polaków dziesiątki skojarzeń.
OdpowiedzUsuńUwielbiam niemieckie miasteczka. Teraz, gdy zobaczyłam u Ciebie Lubekę będę chciała aby jak najszybciej poznać to miasto.
Radosnych świąt!!!
Całkowicie zapomniałam o Twoim poście i Lubece. Gdy piszę o jakimś miejscu to nigdy nie zaglądam na inne blogi aby się czymś nie zasugerować. Faktycznie, mieliście paskudną pogodę i być może dlatego nie odbierasz tego miasta tak przychylnie, chociaż z Twojego postu nie wynika, że się trochę na nim zawiodłaś.
UsuńSerdecznie pozdrawiam:)
Takie piękne miasto a mnie tam jeszcze nie było ? Muszę nadrobić ! :) Ba i jak blisko mnie jeszcze!
OdpowiedzUsuńA co do Twojego komentarza u mnie na blogu - chodziło mi o to że jednego dnia potrafiłam przeczytać jedną książkę. Kilka jeszcze nigdy nie dałam rade ale nie wiadomo co mnie jeszcze czeka :D
Piękne zdjęcia :D
OdpowiedzUsuńA mi bardziej niż Toskanię przypomina jakieś angielskie miasteczko. Ale zachęciłaś mnie do odwiedzenia tego miasta. Teraz coraz cieplej będzie to można coś już zaplanować. Marcepan uwielbiam, także jest to dla mnie wymarzone miejsce:)
OdpowiedzUsuńWiesz co, ja z blogiem też mam ostatnio problem...wprawdzie zamieszczam wpisy, ale już nie tak często jak kiedyś i bez takiego entuzjazmu jak wcześniej. Aż mnie to złości, bo to naprawdę moje wielkie hobby i co? No właśnie.
Ale na stare lata sprawiłam sobie toaletkę, która służy mi też jako biurko i myślę, że to mnie bardziej zmobilizuje. Taki swój kącik:)
Pozdrawiam cieplutko:)
To jeszcze raz ja:) Wesołych świąt Mo!
OdpowiedzUsuńMo, dawno Cię nie było, ale witaj znów! :)
OdpowiedzUsuńRadosnych Świąt Wielkiej Nocy, smacznego Jaja oraz mokrego Dyngusa życzy Aga :)
Po świetach czekamy na jakiś nowy wpis ;)
Toskania to moje ulubione miejsce ;D
OdpowiedzUsuńsuper, że wróciłaś :) czekamy na kolejne wpisy!
OdpowiedzUsuńMo chyba każdy z nas , zwykłych "blogerów" , którzy nie zarabiają na blogowaniu, ma chwile, że mu się nie chce. Ja mam tak często. Równie często mam najwięcej pomysłów, kiedy leżę już w łóżku z zamkniętymi powiekami...oj wtedy to bym pisała i pisała ;). Przedostatnie zdjęcie-jak w Sienie.Trzymam kciuki, abyś była z nami regularnie :P .
OdpowiedzUsuńChyba się tam wybiorę ;)
OdpowiedzUsuń