9/07
2018
2018
Pływająca wioska Kampong Pluk.
Co roku o tej porze mam tak samo. Zamiar regularnego prowadzenia bloga przegrywa z rowerem, hamakiem na balkonie, spacerami i książką w parku. I nie dość, że przegrywa to na dodatek nie ma w tej walce żadnych szans. Z podziwem patrzę na tych, którzy nie dość, że piszą regularnie to jeszcze bardzo często. Nadziwić się nie mogę, że tak można.
Pojęcia nie mam kiedy "ogarnę" wszystkie azjatyckie wpisy. I chociaż lato nie sprzyja regularnemu blogowaniu to sprzyja gromadzeniu materiału na długie jesienno-zimowe wieczowy, kiedy to blogowanie będzie łatwe, miłe i przyjemne, w co zawsze święcie wierzę i co tradycyjnie rzadko kiedy mi wychodzi.
Kilkakrotnie już wspominałam, że sama lubię być dla siebie przewodnikiem, kompasem, mapą i gps-em. Nie korzystam z biur podróży ani ze zorganizowanych wyjazdów i wycieczek ale urlop w Kambodży zmienił trochę moje statystyki w tej dziedzinie. Dwa razy wzięliśmy udział w zorganizowanej wycieczce i było to o dwa razy za dużo. Oprócz rozczarowania i straty pieniędzy te dwa dni mimo wszystko przyniosły też dobre doświadczenia - utwierdziły mnie w przekonaniu, że takie atrakcje nie są dla mnie.
Będąc w Siem Reap zaplanowaliśmy sobie dwie jednodniowe wizyty w
pływających wioskach. Zarówno w przewodniku jak i w internecie
naczytaliśmy się o zorganizowanych wyjazdach do tych miejsc co
utwierdziło nas w przekonaniu, że samodzielne dotarcie tam może nie jest
niemożliwe ale trochę skomplikowane. Z pierwszej takiej wycieczki
wrażeń nie mam żadnych oprócz rozczarowania. Wycieczka trwała może z
cztery godziny z czego trzy zajął nam dojazd i powrót. W samej wiosce
spędziliśmy może dwadzieścia minut, zrobiłam kilka zdjęć, po czym
zostaliśmy zapędzeni do busa i ruszyliśmy w drogę powrotną. Byłam tak
oniemiała i rozczarowana, że nawet nie chciało mi się komentować tego, w
czym własnie wzięliśmy udział. Błyskawiczna wycieczka dla tych którzy
chcieli zobaczyć jak taka wioska wygląda i wielkie rozczarowanie dla
mnie bo ja chciałam sobie pochodzić i popatrzeć na tak egzotyczną i inną
od mojej codzienność.
Kiedy z okien busa patrzyłam na to, czego pozbawiła mnie ta
"fantastyczna" zorganizowana wycieczka po cichu już szukałam opcji na
powrót tam na swoich zasadach. Nasze wybawienie kosztowało nas 10 euro
za dobę, było małe, czerwone i było jednośladem. Kambodża zrobiła z nas
fanów wypożyczania skuterów, wypożyczyliśmy też skuter na dwa ostatnie
dni urlopu w Tajlandii. Oprócz frajdy i kupy śmiechu z tego, jak
wyglądamy w kaskach skuter dał nam niezależność o jakiej nam się nie
śniło. Następnego dnia po tej feralnej wycieczce sami pojechaliśmy
poszukiwać wrażeń i był to jeden z najfajniejszych i najbardziej
nieprzewidywalnych kambodżańskich dni.
W Kambodży panowała akurat pora sucha co pozwoliło nam na spacer zamiast rejsu łódką jak to ma miejsce w porze deszczowej. Kolorowe domy na palach a w nich uśmiechnięte wielopokoleniowe rodziny. Suszące się w słońcu sieci i zapach wędzonych ryb. Zajęte zabawą dzieci które jednak z wielką radością domagały się robienia zdjęć. Pyszna zimna kawa w szklance która nowa była wieki temu. Byliśmy jedynymi turystami ale za sprawą uśmiechów i miłych spojrzeń mieszkańców nie czuliśmy się intruzami.
Na jeden dzień staliśmy się uczestnikami codzienności tak bardzo odmiennej od naszej. Nie byliśmy przez nikogo nagabywani do udzielenia finansowego wsparcia tutejszej szkole, dzieciom i organizacjom charytatywnym co miało miejsce podczas zorganizowanej wycieczki. Mieliśmy w plecakach prezenty dla dzieci a nasza radość z ich wręczania to jedno z moich najmilszych wspomnień. Nie przypuszczałam jak wiele radości potrafi wywołać kolorowanka i paczka kredek albo puzzle z bohaterami jednej z bajek. Rezygnacja z zabrania wiekszej ilości ubrań żeby starczyło miejsca na upominki odwdzięczyła się możliwością uczestnictwa w spontanicznych i szczerych wybuchach radości. Zyskałam na tym zdecydowanie więcej niż gdybym miała inny "outfit" na każdy dzień.
Mieszkańcy wioski to w głównej mierze rybacy i to właśnie rybołówstwo jest głównym żródłem utrzymania a suszące się w słońcu sieci to element charakterystyczny dla prawie każdego domu na palach. Każda rodzina posiada swoją łódkę, która w porze deszczowej jest jedynym środkiem lokomocji pozwalającym dotrzeć do miasta. Życie płynie powoli, leniwie i spokojnie.
W Kampong Pluk mieliśmy okazję uczestniczyć w uroczystościach ślubnych jako jedyni biali "goście". Dla większości z nich byliśmy tak samo egzotyczni jak oni dla nas. Największą atrakcją byliśmy dla dzieci które przyglądały nam się z zaciekawieniem. Dla mieszkańców wioski zaproszenie nas na ślub było dużo bardziej naturalne niż dla nas odnalezienie się w nowej sytuacji ale zanim zdążyliśmy zaprotestować już siedzieliśmy wśród gości.
Pływająca wioska, która w porze suchej najzwyczajniej w świecie "stoi", tyle że na palach, to jedno z najbardziej ciekawych miejsc w jakich byłam. Nie widziałam nigdy czegoś równie podobnego, z tak niespotykaną "architekturą". Zero zabytków i pięknych budowli za to wrażenie i emocje takie, że w niektórych miastach takich nie miałam. Podczas spaceru jedyną drogą w mieście, która wszystko brudziła na czerwono nie mogłam uwierzyć, że gdzieś tam istnieje świat drapaczy chmur, nieustannego bycia online, gonienia za pieniądzem i wspinania się po szczeblach kariery. Istniał jednak a ja chcąc nie chcąc byłam jego częścią, tylko że akurat na urlopie. Odwiedziliśmy Kampong Plug podczas jednego z pierwszych dni w Kambodży a ja byłam nim tak zachwycona, że dużo łatwiej było mi wyobrazić sobie siebie łatającą sieci niż nastawiającą codziennie budzik na 6.15.
Druga z odwiedzonych przez nas pływających wiosek naprawdę pływała, bo czyni to niezależnie od pory roku gdyż jest zbudowana na jeziorze. Zmienia się jedynie poziom wody. Ale o tym będzie innym razem.
Wspaniale się z Tobą podróżuje :)
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńUcieszyłam się bardzo na ten post, ktoś tu na Ciebie czekał. hehe Choć rozumiem. :) Ja byłam na zorganizowanej wycieczce do Berlina i to była jakaś pomyłka, my biegaliśmy. Główna atrakcją Berlina według przewodnika były ściany, no i galerie handlowe. Zgroza.
OdpowiedzUsuńWspaniały post, serce mi się uśmiechnęło, kiedy czytałam, jak podarowaliście dzieciakom prezenty. Ta wioska to naprawdę oryginalna, można poczuć się jak w innym wymiarze. No, a jak to musi być na żywo. Piękne zdjęcia, a ja czekam na kolejny post. Poczekam cierpliwie. Pozdrawiam i życzę jak najpiękniejszych dni. :)
Dziękuję bardzo za takie dobre słowa.
UsuńŻyczę Ci wielu radosnych chwil i dobrej codzienności.
Uściski.
Oj rozumiem Cię, sama też wolę być niezależnym włóczykijem ;)
OdpowiedzUsuńI lubię takie bezdroża i możliwość poczucia klimatu miejsca na własnych zasadach. Piękna podróż :)
Niezależność jest wspaniała o czym się przekonałam niedawno aż dwa razy. To doświadczenie z pływającą wioską utwierdziło mnie w przekonaniu, że zorganizowane wyjazdy nie są dla mnie. Aczkolwiek w Tajlandii z racji braku czasu wykupiliśmy zorganizowany rejs po wyspach i to był tak niesamowity dzień z ludźmi pełnymi pasji, że nigdy go nie zapomnę.
UsuńNo cóż nie zgraliście się z targetem uczestników takich wycieczek.
OdpowiedzUsuńSamodzielność to jednak duży plus, podczas pobytu w innych krajach. Może i zobaczy się mniej ale za to bardziej.
Zobaczy się i więcej i bardziej i po swojemu a to wszak bardzo ważne w podróżach.
UsuńCoż, sposób podróżowania wybieramy podobny. Często po odwiedzeniu jakiegoś miejsca z przewodnikiem, wracamy tam i wtapiamy się w tłum, oddychając powietrzem lokalnych mieszkańców.
OdpowiedzUsuńJa w podróżowaniu najbardziej nie lubię uczucia niedosytu. Muszę wszystko w swoim tempie i po swojemu, wtedy jest najfajniej.
UsuńDzięki Tobie poczułam się tak, jakbym tam była. Niesamowita rzeczywistość. A takie samodzielnie zorganizowane wyjazdy są najlepsze. Pozwalają odkryć to, czego nie pokazują biura podróży, czyli prawdziwą twarz danego miejsca, często dużo piękniejszą, niż ta z obrazków.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
M.in. właśnie dlatego podróżuję na własną rękę, żeby podpatrywać zwyczajne życie, wtopić się w tłum i chociaż przez jakiś czas żyć inną codziennością.
UsuńCo za cudowna podroz i jak ciekawie przez Ciebie przedstawiona. Pozdrawiam An
OdpowiedzUsuńDroga Mo, wzruszyłam się. Pięknie piszesz o mieszkających tam ludziach o ich życiu. Świat jest tak różnorodny. Moje (niektóre) koleżanki biegają do centrum, by złapać coś na wyprzedażach , a ja wolę w tym czasie pooglądać posty podróżnicze lub zająć się swoimi sprawami...
OdpowiedzUsuńZdjęcie dziewczynki na rowerze - cudne i Młodej pary...
Dziękuję za te wrażenia.
Moc pozdrowień.
Świat jest różnorodny i ta różnorodność to właśnie jest coś co mnie ciągnie żeby go odkrywać. To co dla jednych jest zwykłą codziennością dla mnie jako turystki jest niesamowitym przeżyciem. Chyba nigdy nie zaspokoję swojej ciekawości ani apetytu.
UsuńPozdrawiam przeserdecznie.
Kurcze, też jest pełna podziwu dla wszystkich osób regularnie piszących na blogach. U mnie 3 wpisy w miesiącu to na razie maksimum możliwości ;)
OdpowiedzUsuńA ta wioska wygląda przepięknie. Bardzo lubię takie klimaty. No tylko szkoda, że tak Was przegonili ze zwiedzaniem...
Może i przegonili ale wróciliśmy zobaczyć wszystko po swojemu.
UsuńNic nie zastąpi podróżowania na własną rękę.
Świetna sprawa, jak ja uwielbiam takie miejsca. Po raz kolejny świetnie pokazałaś miejscówkę i opisałaś i z wielka ochota bym się nawet w tej chwili tam przeniosła :)
OdpowiedzUsuńMy uwielbiamy podróże na własną rękę bo wtedy nikt nas nie goni, nie krzyczy że już czas miną... nikt nie depcze sobie po piętach...