11/05
2018
2018
O Angkor Wat i szczęściu jakie daje spełnianie marzeń.
Wydawać by się mogło, że opisanie miejsca, które było największym podróżniczym marzeniem powinno być łatwe, lekkie i przyjemne. Po kilku próbach stwierdzam, że z tych trzech przymiotników wcześniej wymienionych zgadzam się jedynie z tym ostatnim. Przez kilka wieczorów próbuję wybrać zdjęcia do tego wpisu ale zawsze kończy się obejrzeniem ich wszystkich. A że przywiozłam ich z tej podróży ponad trzy tysiące to po wszystkim miałam jedynie czas na prysznic i siły na wskoczenie do łóżka. Zasypiałam z postanowieniem, że jutro spróbuję kolejny raz ale podświadomie wiedziałam czym to się skończy. Znam już niemal na pamięć kolejność występowania większości zdjęć.
Nasze pierwsze spotkanie z Angkor Wat miało miejsce trochę po 5 nad ranem. Jednym z punktów obowiązkowych wizyty w Siem Reap jest wschód słońca w Angkor Wat. Nawet jeśli nie mieliście tego w planach albo mieliście ale gdzieś Wam to umknęło, to życzliwi kierowcy tuk tuków pamiętają za Was. Tego dnia nawet pobudka o 4.30 nie wydawała się przerażająca bo pomimo tego, że to jeszcze blady świt, obudziłam się sama przed budzikiem. Jak widać ekscytacja spisuje się świetnie w takich sytuacjach, szkoda tylko że nie daje o sobie znać kiedy trzeba wstawać do pracy.
Na pewno znacie z czeluści internetu te piękne zdjęcia z Angkor Wat gdzie jako tło występuje czerwono-złote niebo. Przypomnijcie je sobie teraz bo podczas naszej wyprawy na wschód słońca do Angkor Wat, wschód był taki jaki widać na zdjęciach. Nijaki raczej. Chętnych na obejrzenie widowiska wschodzącego słońca było naprawdę wielu, taki całkiem spory tłum, wszyscy w gotowości z kamerami, statywami, aparatami i telefonami ustawionymi na time lapse. Ale pomimo tego, że ten dzień zaczął się mało spektakularnie nikt nie wydawał się zawiedziony. W miejscu takim jak to, do którego pewnie dla niektórych ( w tym dla mnie ) była to podróż życia, ciężko się gniewać na los tylko za to, że niebo nie mieniło się złotem.
Wizyta w Angkor Wat przypadła na nasz drugi dzień zwiedzania świątyń. Mieliśmy bilety na trzy dni, który kosztuje 62 dolary. Jeszcze przed wyjazdem ustaliliśmy, że będzie to opcja najlepsza z możliwych. Bilet jednodniowy kosztuje 30 dolarów i pomimo tego, że wiem iż są tacy, którym to wystarczyło, nie wiem jakim cudem można zobaczyć wszystko w jeden dzień. Siedem dni to z kolei zdecydowanie za długo więc wszystkim zainteresowanym polecam opcję trzydniową. Taki bilet jest ważny dziesięć dni, czyli w ciągu tego czasu można spędzić trzy dni spacerując po świątyniach.
Po obejrzeniu wschodu słońca mieliśmy jeszcze ponad godzinę na zwiedzanie bo byliśmy umówieni z naszym panem od tuk tuka. Korzystanie z tej formy lokomocji to najlepszy sposób przemieszczania się pomiędzy świątyniami. Można też wypożyczyć rowery, które są dostępne w prawie każdym hostelu i w wielu punktach w mieście. Widziałam takich śmiałków i szczerze ich podziwiam bo pomimo tego, iż sama jestem wielką fanką dwóch kółek to nie wyobrażam sobie jak ciężkie musi być pedałowanie w taki upał. Świetną opcją jest też wypożyczenie skutera ( 10 dolarów za dzień ) o czym przekonaliśmy się już po zwiedzaniu świątyń ale na szczęście jeszcze przed dalszym zwiedzaniem. Skuter dał nam jeszcze większą niezależność i siłę przebicia w podróżach w nieznane. Polubiliśmy go tak bardzo, że podczas kolejnych podróży do Azji też będziemy z niego korzystać. Nie zniechęcił nas nawet mały wypadek w ostatni dzień urlopu ale o tym może też kiedyś napiszę.
Nasza pierwsza wizyta w Angkor Wat nie była naszą ostatnią. Po dwóch dniach zwiedzania zrobiliśmy sobie przerwę na pływającą wioskę, a kolejnego dnia wróciliśmy. Po tym pierwszym poranku czułam niedosyt, nie miałam wystarczająco dużo czasu żeby się spokojnie nacieszyć chwilą, tłok był niesamowity bo po wschodzie słońca wszyscy ruszyli na zwiedzanie w dodatku słońce było tak niesprzyjające robieniu zdjęć, że nawet taki fotograficzny laik jak ja czuł się zawiedziony. Jestem zwolenniczką i wyznawczynią kultu radosnego pstrykania, bardziej profesjonalne podejście do robienia zdjęć leży póki co w sferze chęci a wysoki poziom to u mnie wyszukanie jakiegoś ciekawego kadru i pilnowanie się w kwestii prostej linii horyzontu. Zdecydowanie bardziej byłam zadowolona i usatysfakcjonowana zdjęciami w drugim dniu kiedy to sprytnie sobie wydedukowałam, że po południu światło będzie bardziej sprzyjało temu pstrykaniu.
Świątynie Angkoru to największy na świecie kompleks świątynny, niektórzy przyjeżdżają do Azji Południowo-Wschodniej tylko po to, żeby dotrzeć właśnie tu. To najczęściej odwiedzane przez turystów miejsce w całej Kambodży więc nieodłącznym elementem jest tłum, który trochę się zmniejsza kiedy zorganizowane wycieczki jadą na obiad. Ale na szczęście pomimo tłoku można znaleźć miejsce, gdzie nie ma nikogo, jest cicho i spokojnie, słychać jedynie ptasi trel. Z resztą w Angkor Wat w ogóle jest spokojnie bo turyści zachowują się cicho i kulturalnie. No ale moje wyobrażenie może być takie dlatego, że byliśmy praktycznie pod sam koniec sezonu i na chwilę przed porą deszczową. W szczycie sezonu wszystko może wyglądać inaczej. Oczywiście były miejsca w których zagęszczenie ludności było większe niż gdzie indziej a żeby zrobić fajne zdjęcie trzeba było odczekać swoje w kolejce. Ale i o znalezienie "bezludnego" miejsca też nie było trudno.
Jedną z najbardziej niesamowitych rzeczy jest to, że te budowle pochodzą z XII wieku. Trochę czasu zajęło mi uzmysłowienie sobie jaki to kawał historii. Ciężko mi też uwierzyć że wsród murów świątyni znajdowało się kiedyś miasto i pałac królewski, niestety wszystko drewniane co miało zdecydowany wpływ na to, że nic się nie zachowało. No ale to co zostało też jest piękne i fascynujące.
Nie wiem jakimi słowami opisać ten dzień ( i wszystkie inne tego wyjazdu ). Starałam się chłonąć chwile wszystkimi zmysłami, jeszcze pamiętami zapach rozgrzanej słońcem ziemi, roślinności i piękny śpiew ptaków. Dziś pamiętam, ale co będzie za jakiś czas nie wiem, aczkolwiek boję się że zapomnę. Co prawda mam taką umiejętność ( chociaż może to rodzaj choroby ), że doskonale zapamiętuję zapachy z różnych miejsc. I później w najbardziej nieoczekiwanych momentach poczuję coś co przywoła wspomnienia a ja już wiem gdzie tak pachniało i kiedy. I nie musi to być dokładnie taki sam zapach, wystarczy jedna zapachowa nuta, a ja już się przenoszę do tamtych miejsc i dni. Niejednokrotnie jestem zdziwiona co pamiętam, czasami z dzieciństwa nawet. Bardzo sobie cenię tę umiejętność i mam nadzieję, że nigdy mi nie przejdzie.
Czytam sporo, dużo mówię, więc można by przypuszczać, że słownictwo mam bogate. Ten wyjazd był dużo lepszy od moich najlepszych o nich wyobrażeń, może stąd ta trudność żeby wszystko ubrać w słowa. Przeżyłam mnóstwo niezapomnianych chwil, przez jakiś czas żyłam w innej codzienności, otaczali mnie wiecznie uśmiechnięci ludzie wyrażający chęć pomocy nawet wtedy kiedy ani o nią nie prosiłam, ani jej nie potrzebowałam. Tak długo marzyłam o Kambodży i tak wiele razy w nią wątpiłam, że nawet teraz ciężko mi uwierzyć w to, że tam byłam i zamiast nadal marzyć o wyjeździe teraz mogę go wspominać. W ciągu jednego dnia Angkor Wat "przeskoczył" z listy największych marzeń na listę najpiękniejszych wspomnień co mnie cieszy przeogromnie i przepełnia ciężkim do opisania szczęściem.
Ta podróż, pomimo miliona wrażeń i bodźców, otworzyła mi oczy na drugiego człowieka. Rzeczywistość, w której żyłam te kilkanaście dni dała mi szansę zauważyć jak bardzo są do siebie podobni ludzie niezależnie od tego gdzie i w jakich warunkach żyją. Te chwile, kiedy siadałam na jakimś murku, krawężniku albo w kawiarni i przyglądałam się codzienności to jedne z najpiękniejszych chwil tego wyjazdu.
Ta podróż bardzo mnie odmieniła i wiele mi dała. Otworzyła mi oczy na wiele spraw i pozwoliła nabrać dystansu, uskrzydliła i dodała mocy w spełnianiu marzeń. W chwili obecnej jestem przekonana, że mogę wiele i w zasadzie mało jest rzeczy, które mnie ograniczają lub hamują w realizacji planów. Nie żałuję żadnej rzeczy, której musiałam sobie odmówić planując wyjazd ani przyjemności z której zrezygnowałam na rzecz podróży marzeń. Naprawdę było warto, każdy dzień tego wyjazdu był tego najlepszym dowodem, a ja mam tyle dobrej energii i wiary w samą siebie, że dziś wieczorem zacznę czytać o mojej następnej dalekiej destynacji.
Angkor Wat jest piękny i w żaden sposób nie przereklamowany. Jadąc tam byłam spokojna i pewna tego, że się nie rozczaruję. Czas jaki spędziłam na spacerach wśród świątyń wynagrodził mi lata czekania, w tym również dni kiedy ciężko mi było wykrzesać w sobie nadzieję, że to marzenie się spełni.
Widok tych wyłaniających się z dżungli niezwykłych sanktuariów będę pamiętać już zawsze.
Czytając Twoją relację pomyślałam sobie, że nie wspomniałam w swojej o jednej rzeczy, o której mówisz Ty - o tym, że tam jednak udaje się znaleźć jakieś "bezludne" miejsce, żeby zrobić zdjęcie, czy po prostu podziwiać TYLKO architekturę, a nie przedzierać się przez tłumy. I to jest kurde niesamowite, że w TAKIM miejscu o randze naprawdę światowej, można zrobić zdjęcia nie mając jednocześnie miliona osób przed sobą. Magia? :D Fajnie, że Twoje marzenie się spełniło, czekam na kolejne relacje :)
OdpowiedzUsuńW świątyniach Angkor wszyscy, a przynajmniej większość, idzie utartym szlakiem, podążając za innymi. Ja jestem na to zbyt ciekawska i na wszystko muszą spojrzeć z własnej perspektywy :)
UsuńOglądając Twoje zdjęcia, odebrało mi mowę. Wiem, że gdybym zobaczyła Angkor Wat to nigdy by mnie nie rozczarował. Jestem pewna, że podobnie jak Ty przeżyłabym tam mnóstwo niezapomnianych chwil.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam:)
Angkor Wat to wspaniałe miejsce i nigdy nie zapomnę przeżytych tam chwil. Te wszystkie emocje - radość, szczęście, zachwyt i wzruszenie - sama sobie życzę więcej takich miejsc.
UsuńOdwzajemniam pozdrowienia :)
Zgadzam się całkowicie z moim poprzednikiem :)
UsuńZ Twojego postu, tak barwnie i emocjonalnie napisanego, najważniejszy dla mnie jest przekaz, że warto spełniać marzenia!
OdpowiedzUsuńNo pewnie, że warto! I trzeba się starać z całych sił!
UsuńZastanawiam się czy ja mam marzenie tak "wymarzone" jak twoje? Chyba nie, albo inaczej, owszem mam, ale realne niczym lot na Marsa, więc mogę je sobie marzyć bez skutków w postaci wyrzeczeń, bo choćbym się wyrzekł nawet kawy i tego jednego papierosa wieczorem, to i tak marzenie nie stanie się przez to nawet odrobinę realniejsze ;)
OdpowiedzUsuńTo mnie teraz zaintrygowałeś. Jestem ciekawa co to za marzenie. Ale wiesz co, marzenia powinny być chociaż odrobinę racjonalne, żeby miały jakikolwiek sens. Bo po co mieć takie niemożliwe do spełnienia? Pozdrawiam.
UsuńA pisałem kiedyś o nim, ale to dawno było.
UsuńW każdym razie to kosztowne marzenie i gabarytowo baaaaardzo duże ;-)
http://makrodrogi.blogspot.com/2016/03/
Piękne miejsce i mam nadzieję że kiedyś będzie dane mi je zobaczyć ;) moje marzenie to oczywiście zobaczyć to i inne odległe miejsca :) może kilka z nich się uda :)
OdpowiedzUsuńOj, moja lista podróżniczych marzeń też jest długa. Z Waszym tempem to pewnie zobaczysz mnóstwo jeszcze!
UsuńW tym roku faktycznie mam już za sobą kilka miejsc i jeszcze kilka mi zostało :) zima trzeba mieć o czym pisać i pracować na kolejne wyjazdy :)
UsuńInspirujący blog :) Marzenia trzeba spełniać bo to daje nam poczucie nie tylko szczęścia ale również poczucie spełnienia :)
OdpowiedzUsuńTrzy tysiące zdjęć, jak ja dobrze Cię rozumiem. :D
OdpowiedzUsuńZgadzam się, ekscytacja pomaga nawet i mi, wstać wczas rano, no a ja nocny marek. :) Zdjęcia piękne, czytałam z ogromną przyjemnością. Wiesz, ty oddałaś słowami swój zachwyt. Wiem, jak to jest, kiedy nie można wyrazić coś słowami. No pewnie każdy to wie. haha Tak czy owak, moim zdaniem wyraziłaś słowami ogrom. Końcówka znów zachwycająca, znów motywująca. Ja cały czas pamiętam pierwszy post z tej wyprawy. To nie jest tak, że przeczytałam i zapomniałam, pamiętam i motywuję się Twoimi słowami, bo sama chcę spełnić marzenia. Jesteś cudowna i zobaczysz jeszcze wiele wspaniałych miejsc. Jestem zachwycona tym, ile wyniosłaś z podróży. Jestem zachwycona całym postem, tym przekazem, który ze sobą niesie. :))))) Dziękuję. <3
Popieram w 100% tę wypowiedź ;)
UsuńBardzo podoba mi się ten artykuł. Jestem pod dużym wrażeniem i będę częściej tutaj wpadać.
OdpowiedzUsuńWspaniale, ze spelnilas swoje podroznicze marzenie i ze dalo Ci to tyle szczescia.
OdpowiedzUsuńA zdjecia...oblędne!
Pozdrawiam Moniko! :*
Dziękuję. Czasem jeszcze nie mogę uwierzyć, że naprawdę tam byłam...
UsuńPrzesyłam moc pozdrowień.
Kambodża to dla mnie taki kierunek iluzja, trudno mi uwierzyć, że to miejsce istnieje. A jednak chyba istnieje, skoro tam byłaś i przywiozłaś zdjęcia i mnóstwo wspomnień :)
OdpowiedzUsuńCo do pisania o miejscach, które były największym marzeniem, cóż, mam tak samo, tak trudno mi pisać o Majorce w taki sposób, by pokazać, jak bardzo mi się tam podobało, w efekcie posty wychodzą po prostu bez wyrazu. A może to po prostu takie wrażenie - tamto miejsce było tak piękne, że trudno je opisać jakimikolwiek słowami.
No istnieje, istnieje, o czym przekonałam się na własne oczy ( co nie zmienia faktu, że czasami jeszcze to do mnie nie dociera ). Z tym opisywaniem pięknych miejsc jest tak, że ciężko ubrać w słowa te wszystkie zachwyty i emocje, które nam towarzyszyły, i żadne najpiękniej sformułowane zdanie w tym nie pomoże. W pewnych miejscach po prostu trzeba samemu być żeby wszystko poczuć i zobaczyć.
Usuń