16/06
2016
2016
Moros i Cristianos - muzułmańsko-chrześcijańska walka o władzę.
Prowadzenie bloga niesie ze sobą wiele korzyści. Co prawda obecnie przeżywam kolejny kryzys, zwany górnolotnie "twórczym" i pisanie postów zajmuje jeden z ostatnich punktów na liście moich priorytetów. Ale się nie poddaję bo czuję, że jeśli teraz zrezygnuję to będzie to rezygnacja ostateczna. A jednak trochę żal tego wszystkiego, miałam kilka przerw w blogowaniu i wiem, że powrót na łono bloga bywa praco- i czasochłonny.
W czeluściach bloga znalazłam zdjęcia do których tekst miał powstać zaraz po ich zrobieniu, czyli dokładnie rok temu. Jak widać czasami potrzebuję czasu, dużo czasu, żeby ubrać w słowa to co przeżyłam, gdzie byłam, co widziałam i jakich wydarzeń byłam świadkiem. Dzisiaj mój blog, własny i osobisty, uzmysłowił mi upływ czasu a ja patrząc na zdjęcia mam wrażenie, iż to niemożliwe, że to było rok temu. A jednak.
Moros i Cristianos, czyli muzułmanie i chrześcijanie, to jedno z najważniejszych wydarzeń hiszpańskich miasteczek i miast w regionach: Alicante, Murcja, Valencja i Andaluzja. Na stałe wpisane jest w kalendarz imprez i każdego roku jest niecierpliwie wyczekiwana przez mieszkańców. Pokazuje zwycięstwo chrześcijan nad muzułmanami i wyzwolenie się Hiszpanów spod władzy mahometan.
Przywiązanie to tradycji jest silnie w Hiszpanach zakorzenione a ich entuzjazm i temperament sprawiają, że taka fiesta jest dla każdego bardzo ważnym wydarzeniem. Musi być hucznie, głośno i barwnie. Tym razem też tak było - huk wystrzałów powodował u mnie niekontrolowane podskoki a dym przysłaniał ostrość widzenia. Za to swąd z tych kapiszonów mi nie przeszkadzał bo takie zapachy lubię ( wiem, wiem, ale co zrobić...). Hiszpanie okazali się sprytniejsi, wszak biorą udział w takim wydarzeniu systematycznie, i zatyczki do uszu były ich nieodłącznym dodatkiem tego wieczoru, niczym torebka lub komórka. Turystów cechował brak zatyczek.
Hiszpańska codzienność obfituje w święta najróżniejsze a bez nich mieszkańcy tracą swoją tożsamość. Równie hucznie obchodzi się Wielkanoc i Święto Trzech Króli co Dni Miasta i Halloween. Jestem przekonana, że gdyby w kalendarzu zaznaczyć na czerwono wszystkie dni świąteczne, nie tylko te państwowe, ale również te obejmujące swoim zasięgiem poszczególne prowincje i miasta, to hiszpański kalendarz miał by tylko jedną barwę - czerwoną właśnie.
Mieszkańcy biorący udział w defiladzie dzielą się na grupy, przebierają, po czym "idą w miasto" ( wszystko to poprzedzone. Głównymi ulicami przeszła defilada zakończona na placu koło ratusza gdzie rozegrała się scena końcowa czyli zwycięstwo Hiszpanów nad Arabami. Scenie finalnej towarzyszyła taka radość i entuzjazm tłumu jak by to się działo na żywo a sprawa dotyczyła czasów teraźniejszych. Były krzyki, wiwaty, oklaski i gwizdy.
Hiszpanie do świętowania podchodzą w sposób niebywały i w większości przypadków godny naśladowania - połączenie radości i rozhisteryzowania tłumu z namaszczeniem, powagą i niejednokrotnie wzruszeniem. Z tą moją łatwością do wzruszania się pasuję tutaj idealnie.
W Hiszpanii każda sposobność jest dobra, żeby wyjść na ulicę i świętować. Nie dać się wciągnąć w radość tłumu jest rzeczą niemożliwą. Już kilkakrotnie sobie powtarzałam, że w tym roku sobie daruję bo ileż to razy można oglądać to samo, a i tak zawsze kończyłam na ulicy świętując i robiąc zdjęcia.
Między mną a hiszpańskimi fiestami ulicznymi czuję wzajemne przyciąganie a moja rozrywkowość osiąga poziom o który sama bym siebie nie posądzała.
Po raz pierwszy słyszę o tym wydarzeniu, a widać, że jest ono organizowane z wielką pompą. Wszystko wygląda na bardzo dopracowane i zapewne takie właśnie jest i na żywo. Twoje zdjęcia świetnie ukazują tę defiladę.
OdpowiedzUsuńCo do pędzącego czasu, to znam doskonale to uczucie, bo sama przeglądam zdjęcia z wyjazdów, które były właśnie w ubiegłym roku a nawet i wcześniej. Z tym tworzeniem postów obecnie mam podobnie, ponieważ lipiec i sierpień raczej będzie ciszą na blogu z mojej strony, choć wiem, że ciężko się potem wraca do trybu blogowania...
Życzę, aby czas płynął nieco wolniej i weny twórczej nie zabrakło :)
Pozdrawiam :)
Też pierwszy raz czytam o tym wydarzeniu. Ciekawy post. Oby weny nie zabrakło :)
UsuńW zasadzie kiedy chrześcijanie ostatecznie wypędzili i wymordowali Maurów
OdpowiedzUsuńw 1492 r. zdobywając Granadę - nie mieli aż tak wielkich powodów do radości. Nauka, sztuka oraz finanse, które za czasów ich panowania wzniosły się na wyżyny - po ich wygnaniu wszystko zaczęło padać. Na marginesie powiem tylko, że cały ten mechanizm nienawiści nakręcany był przez Kościół Katolicki.
Ludność muzułmańska i katolicka żyła w całkiem dobrej symbiozie.
Swoją drogą mieliście wielkie szczęście widząc te obchody. My niestety będąc ostatnio w Andaluzji trafiliśmy tylko jeden raz na króciutki występ flamenco.
Troszkę żałuję, bo Hiszpanie faktycznie potrafią się bawić.
Masz rację, że w pewnych aspektach naszego życia powinniśmy brać z nich przykład:)
Serdecznie pozdrawiam:)
Flamenco najlepiej szukać w knajpach dla mieszkańców. Takie pokazy dla turystów z prawdziwym flamenco mają niewiele wspólnego. Czym większa reklama danego miejsca tym większa komercja.
UsuńPrzez moment myślałam, że to sceny z prawdziwego pola bitwy.
OdpowiedzUsuńCo kraj to obyczaj. Nigdy nie słyszałam o takim wydarzeniu, ale będąc na miejscu i widząc wszystko na własne oczy, to zapewne spore przeżycie. Prawdziwie teatralne widowisko.
Co do braku weny całkowicie Cię rozumiem. U mnie również cisza spowodowana przede wszystkim brakiem czasu, ale również niechęcią siedzenia przy kompie w tak piękną pogodę :)
Słoneczne pozdrowienia!!!
Dokładnie tak. Jesienią i zimą mam więcej chęci do pisania a i tematów więcej po wiosenno-letnich wycieczkach bliżej i dalej. Jak jest ciepło to siedzenie przed komputerem jest przestępstwem wobec Matki Ziemi :).
UsuńPiękne stroje. Widać, że uczestnicy parady napracowali się organizując to ciekawe wydarzenie :)
OdpowiedzUsuńW pierwszym momencie byłam pewna, ze byłaś świadkiem jakiś zamieszek w krajach arabskich:)Potem zauważyłam turystów. Mocne wejście, dało fajny efekt. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa w sumie trafiłam na to wydarzenie przypadkiem i na początku też się przestraszyłam :).
UsuńJa również myślałam, że to relacja z prawdziwego zdarzenia :)
OdpowiedzUsuńCo do bloga świetnie Cię rozumiem. Ja też pojawiam się i znikam. Ale wracam, ponieważ mój blog to cenna dla mnie pamiątka z moich wyjazdów :)
Pozdrawiam
Hiszpanie potrafią się bawić, odnośnie zabawy powinniśmy brać z nich przykład.
OdpowiedzUsuńU nas również są takie święta...Jak choćby Święto Truskawki w Rajbrocie, gdzie miejscowi i turyści świetnie się bawią.
A co do bloga też mam wzloty i upadki. Wracam do pisania bloga z nowymi pomysłami na niego.
Pozdrawiam:)*
No pewnie, że w Polsce jest mnóstwo fajnych i ciekawych wydarzeń ( i mam wrażenie, że z roku na rok coraz więcej ).
UsuńZnakomite zdjęcia i dużo ciekawostek.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
I to jest ten południowy temperament i słońce, które pozwala im żyć inaczej niż nam. Ja też bardzo szybko się wzruszam, więc pewnie też bym tam pasowała;)
OdpowiedzUsuńA swąd kapiszonów możesz sobie zapisać jako Ameliowe przyjemności:)
Pozdrawiam:)
Takich przyjemności mam znacznie więcej :).
UsuńFajne!!!!!
OdpowiedzUsuńW obecnych czasach ciut dwuznaczne politycznie - ale co tam - ważne że zgodne z prawdą.
Sam bym się chętnie przyłączył, ale i naparzanie mieczem "krzyżaka" też bywa ekscytujące w czasie "rekonstrukcji".
Ot można by dysertacje pisać o wpływie klimatu na przebieg i sposób obchodzenia świąt, chyba nawet kilka takich opracowań powstało.
ps. te "walkirie" w skórzanych wdziankach, to jak z erotycznego snu zwolennika lekkich perwersji ;-)
Ty to masz fajntazje :)
UsuńAkurat nie moje klimaty, dlatego zareagowałem lekkim przerażeniem ;-)
UsuńWidze, ze z blogowaniem mamy podobnie, musi cos byc w imieniu Monika ;) W Soller na Majorce tez robia Moros i Christianos, tyle ze tam upamietniaja najazd z 1561 roku, ale idea jest taka sama:) Pieknie wyszly te zdjecia.
OdpowiedzUsuńMonika - blogowanie lubi ale unika :), tudzież pojawia się i znika :)
UsuńWonderful photos!
OdpowiedzUsuńI`m following ur blog with a great pleasure!
Please join me - http://sunnyeri.blogspot.com
https://www.instagram.com/sunnyeri/
Piękne stroje.
OdpowiedzUsuńA co do blogowania, to chyba każdy przeżywa kryzys, zwłaszcza jak czytelnicy nie dają znaku życia:)
Nie uciekaj z blogosfery! Ja też rzadko teraz jestem, ale chcę dalej prowadzić bloga, bo zawsze przypominam sobie jak to było na początku - ten zapał...te radości z pierwszych czytelników... taka satysfakcja... :))
OdpowiedzUsuńNie uciekaj! :)
Po 1 zakazuje Ci uciekać! Po 2 nie miałam pojęcia o takim wydarzeniu i muszę przyznać, że jestem zaskoczona, bardzo pozytywnie.
OdpowiedzUsuńPatrzac na pierwsze zdjecie pomyslalam, ze sfotografowalas jakas miejscowa "zadyme" ;). Zazdrosze Ci , ze mozesz uczestniczyc w takich ciekawych wydarzeniach. Hiszpanie to jednak zupelnie inny temeprament niz Anglicy hehe .Ja kryzysy w prowadzeniu bloga mam na tyle czesto, ze polaczylam 2 w jeden, bo nie chce mi sie juz pisac w dwoch miejscach.
OdpowiedzUsuńświetnie się to prezentuje, nie miałam pojęcia o czymś takim, bo ciągle moja wiedza na temat kultury Hiszpanii jest dość mała. ;) ale systematycznie ją pogłębiam i liczę, że niedługo uda mi się z nią znowu zetknąć na żywo. ;)
OdpowiedzUsuńa co do kryzysów z pisaniem, rozumiem doskonale, też sama miałam, w sumie ciągle co trochę mam, ale staram się walczyć. i powoli mi to wychodzi. ;)
pozdrawiam serdecznie.
Dzieki, pojecia nie mialam o takim swiecie.
OdpowiedzUsuń