2025
Algrøyna. Na koniec świata miejskim autobusem
Są takie chwile w podróżowaniu, które wymykają się standardom a w których zwykłe na pozór rzeczy, cieszą tak, że mamy ochotę podskakiwać albo nawet i przy tych podskokać zaklaskać. Wychodząc tego dnia z naszego szalenie przytulnego mieszkanka w Bergen nawet nie przypuszczałyśmy jak będzie fajnie a zwykła przejażdżka podmiejskim autobusem zamieni się krajoznawczą wycieczkę z kierowcą w roli przewodnika.
Najczęściej podróżuję bez żadnego konkretnego planu i nie robię z tego tajemnicy ale niedawno zdałam sobie sprawę, że kumpluję się z ludźmi podobnymi do mnie, zapewnie zgodnie z mądrością, że swój ciągnie do swego. Nie zaprzeczę. Lecąc do Bergen z przyjaciółką, już pomijając sam fakt, że Bergen samo w sobie było spontaniczne, nie miałyśmy na te pięć dni żadnego planu. Na szczęście nasze nieprzygotowanie, które w moim własnym mniemaniu było przeogromną zaletą wyjazdu, nie miało najmniejszego nawet wpływu na pewność, że będzie ciekawie, intensywnie i różnorodnie a każdy poranek stanie się obietnicą niezapomnianego dnia. I wiecie co? Dokładnie tak było!
Już od pierwszego dnia miałyśmy swoje poranne rytuały: spotykałyśmy się w piżamach na balkonie i przy kawce myślałyśmy o tym, co by tu dzisiaj porobić. Na przekór prognozom, które na cały nasz pobyt pokazywały deszcz, codziennie towarzyszyło nam słońce a deszcz padał raz i to w nocy ale żadna z nas go nie słyszała. Co dziwne, nie słyszałam go ja a moja sypialnia składała się w dużej mierze z okien. No ale nic, najwidoczniej spałam jak zabita, zapewnie wspomnieniami z dnia poprzedniego i długimi norweskimi wieczorami, na szczęście budziłam się raniutko niczym skowronek.
Najczęściej wieczorami obmyślałyśmy plan na kolejny dzień, szukając w internecie ciekawych miejsc, do których byłybyśmy w stanie dotrzeć bez konieczności spędzenia kilku godzin w podróży. Tym oto sposobem natrafiłyśmy na Algrøynę, wyspę niedaleko Bergen, na której kończył się świat i gdzieś hen hen daleko za nią, kolejnym lądem była Szkocja. I chociaż w planach miałyśmy koniec świata to okazało się, że można tam dotrzeć dwoma autobusami a aplikacja obiecywała szybką podróż, nawet biorąc pod uwagę przesiadkę.
Do miejsca przesiadki dotarłyśmy bezproblemowo, szybko znalazłyśmy kolejny przystanek i ruszyłyśmy dalej następnym autobusem. Dobrze, że nasz przystanek był tym ostatnim bo tak byłyśmy rozentuzjazmowane i podekscytowane, że obie miałyśmy rumieńce. Tak przyziemne rzeczy jak pilnowanie przystanków było poza naszym zasięgiem bo to co widziałyśmy z autobusu sprawiało, że chciałyśmy wysiadać na wszystkich przystankach. Nie byłyśmy w stanie kontrolować radości. Szybko ustaliłyśmy, że dojedziemy do końca trasy i będziemy wracać drogą, którą tu przyjechałyśmy, ale najpierw czekał na nas obiecany koniec świata.
Nie wiem jak Wam opisać to miejsce i wszystkie towarzyszące tej przygodzie emocje. Cisza jak makiem zasiał, spokój i fajna, przyjemna pogoda, pomimo chmur i szarego nieba ściągałyśmy kurtki. Pozdrawiali i zagadywali nas mieszkańcy, pytając skąd jesteśmy i gdzie idziemy, co pozwalało nam myśleć, że może turyści nie zaglądają tutaj tak często jak nam się wydawało. Ale kurka wodna jak to? Bo chociaż logiczny wydaje się fakt, że jak się leci do Bergen to się leci do Bergen ale żeby nie chcieć szukać dla tej miejskiej turystyki alternatyw? Zwłaszcza w kraju będącym obietnicą przekozackich przyrodniczych wrażeń? No ale nasze przypuszczenia, że dociera tutaj mało kto potwierdziły się tego dnia kilka razy bo spotkałyśmy zaledwie czterech turystów co z radością dopisuję do wszystkich cudowności, których doświadczyłyśmy tego dnia.
Koniec świata, ten niedaleko Bergen, składał się głównie ze skał i wody sięgającej horyzontu, i tego dnia ten krajobraz był spełnieniem wszystkich moich marzeń oraz obietnicą, że Algrøyna długo nie pozwoli o sobie zapomnieć. Tego dnia doświadczyłam emocji, które wielbię całym sercem - przypomniałam sobie ile mistycyzmu może mieć w sobie kardamonowa bułeczka popijana herbatą z termosu i piknik na skałach z widokiem na bezkres.
W drogę powrotną ruszyłyśmy spacerkiem tak jak to było w planie a nasze zachwyty tym co widzimy nie miały końca. Sprzyjał nam los i po drodze, w miejscu zupełnie niespodziewanym, znalazłyśmy restaurację ze stolikami z widokiem na wodę i plażę w dole. A że na tym wyjeździe codziennie jadłyśmy zupę rybną to zamówiłyśmy ją sobie i tu. Przy tej restauracji była też piekarnia i do zupy dostałyśmy wielkie świeżutkie pajdy i miseczkę masła a wszystko to zapiłyśmy dwoma kieliszkami wina. Dalsza trasa od razu okazała się weselsza chociaż szłyśmy dużo wolniej😀.
A kiedy doszłyśmy do miejsca, w którym zgodnie z mapą powinien być przystanek, jak to bardzo często podczas przygód bywa, przystanku nie było. Ludzi, których mogłybyśmy o cokolwiek zapytać też nie. Ale ponieważ stałyśmy na rozstaju dróg było oczywiste, że którąś z nich musi przyjechać autobus którym się tutaj dostałyśmy. Po kilku minutach nadjechał i kierowca sam się zatrzymał pytając dokąd jedziemy. Okazało się, że on jechał w przeciwnym kierunku więc chciałyśmy czekać dalej ale ten autobus był jedynym jeżdżącym po wyspie i przemiły pan kierowca, długowłosy i długobrody, powiedział, że to z nim będziemy wracać do miasta tylko on najpierw ma trasę po skrawku końca świata, na którym akurat byliśmy. Zaproponował, że zamiast tutaj stać, możemy pojechać z nim a my oczywiście z radością wskoczyłyśmy na pierwsze siedzenia w autobusie, w którym przez bardzo długi czas byłyśmy jedynymi pasażerkami. Kierowca, który od razu zyskał przydomek "wiking", okazał się szalenie sympatyczny, po drodze opowiadał nam anegdotki na temat mijanych miejsc, towarzyszyłyśmy mu na papierosku podczas krótkiej przerwy, no i w ogóle było super fajnie. Czułam się jak na zorganizowanej wycieczce z kolegą w roli przewodnika.
To był naprawdę niezapomniany dzień a my często w naszych rozmowach wspominamy sobie wycieczkę z wikingiem. I powiem Wam, że nawet wybierając zdjęcia do tego wpisu poczułam spokój jaki towarzyszył mi tamtego dnia. Niemal cały dzień spędziłyśmy jedynie w swoim towarzystwie, miałyśmy znikomy kontakt z cywilizacją, nie słyszałyśmy żadnych dźwięków ani hałasów bo otaczała nas natura w najczystszej i najpiękniejszej wersji. I tak sobie pomyślałam, że w przyszłości chcę takich urlopów więcej...

Umiesz cieszyć się każdym wypadem to słychać w każdym zdaniu.
OdpowiedzUsuńKoniec świata malowniczy bardzo, a do prognoz nie ma się co przywiązywać...
Bo ciężko się pięknem świata nie cieszyć! Wiem, że to był może zwykły dzień spędzony na spacerze po skałach ale niewyobrażalna wręcz ilość wyjątkowych chwil sprawiła, że nigdy go nie zapomnę. Zwykłe rzeczy mogą być niezwykłe wszędzie, nie tylko na końcu świata.
UsuńCisza i spokój to w dzisiejszym świecie towar deficytowy, więc doskonale rozumiem, że taką chwilą można się cieszyć. W Twoim przypadku to był prawie cały dzień, więc ta radość była zwielokrotniona. W dodatku widoki na końcu świata zupełnie zachwycające. My zazwyczaj nasze wyprawy planujemy, ale czasami okazuje się, że ten plan trzeba zmienić i wtedy okazuje się, że najlepszym planem jest brak planu. Już dość dawno przestaliśmy się napinać, że to i to trzeba koniecznie zobaczyć, tam zdążyć i czasem zamiast radości pojawiało się zmęczenie. Teraz już staramy się zwolnić i cieszyć się tym co jest. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńOtóż to, ja kiedyś też tak miałam, że chciałam zobaczyć wszystko a nawet jeszcze więcej zamiast poprostu cieszyć się tym, co mi się przytrafia. Byłam od podróży zbyt wymagająca i czułam niedosyt jeśli plan nie był napięty. Otrzeźwiałam bodajże po pierwszym dniu w Rzymie bo do hotelu wróciłam tak zmęczona, że ledwo stałam na nogach. I chociaż wcześniej miałam przebłyski, że może za bardzo się spinam, to dopiero Rzym wylał na mnie wiadro lodowatej wody. I dobrze, bo przejrzałam na oczy.
UsuńNa opisanym powyżej końcu świata było naprawdę magicznie, dawno już nie słyszałam takiej ciszy - ani rozmów, ani ptaków, ani nawet wiatru. Nic. I teraz chcę takiego urlopu przynajmniej raz w roku.
Serdeczne pozdrowienia, fajnej codzienności.
Piękny ten Twój koniec świata. Tylko kontakt z naturą. Cisza i błogi spokój tchną z każdego zdjęcia. Widocznie bardzo ich potrzebujesz. Super przygoda, choć wiele się nie działo. Ale też tak lubię. Pozdrawiam po powrocie z bardziej zatłoczonych miejsc. Ale tak też lubię. Trzymaj się ciepło Monia:)))
OdpowiedzUsuńTego dnia praktycznie nie działo się nic, najbardziej aktywnym czasem była wycieczka z wikingiem. I to "nic" było w tym dniu najfajniejsze i najcenniejsze. Przekonałam się, że siedzenie na skałach i popijanie herbatki może być niezapomnianą przygodą i że chcę takich przygód więcej.
UsuńCiekawa jestem Twoich wrażeń po wycieczce, z relacji wnioskuję, że było intensywnie i szczerze mówiąc trochę Cię podziwiam :). Ale rozumiem głód poznawania świata, w tej dziedzinie ciężko trzymać się diety :). Wszystkiego dobrego kochana.
Super optymistycznie to opisałaś, aż mnie samej udzielił się ten spokój, harmonia i całkowite poczucie szczęścia :) Też uważam, że brak planu nie jest żadnym niedociągnięciem. Ileż to właśnie takich spontanicznych wycieczek okazuje się lepszymi i ciekawszymi, niż te sztywno trzymające się ustalonych założeń.
OdpowiedzUsuńSuper, że są jeszcze tacy "wikingowie"... świat od razu wydaje się piękniejszy, kiedy spotykamy na swej drodze takich ludzi.
A widoki piękne rzeczywiście, nie dziwi mnie Twój zachwyt :)
Gorąco Cię pozdrawiam z deszczowego Dolnego Śląska :)
Ludzie spotykani po drodze to najpiękniejsze podróżnicze wspomnienia. Kto by pomyślał, że tak fajnie spędzimy czas z kierowcą autobusu, mam tylko nadzieję, że kierowca bawił się tak dobrze jak my :). Na koniec wycieczki powiedziałyśmy mu, że z takim towarzyszem można jechać na koniec świata.
UsuńPozdrawiam Cię radośnie w ten piękny i słoneczny dzień i życzę Ci dobrej codzienności. Na deszcz nic nie poradzę ale za to mogę Cię wirtualnie wyściskać, o!
Chociaż wiele jest tego rodzaju "końców świata" .... to ten Twój nadzwyczajny wyjątkowo :-))
OdpowiedzUsuńTo prawda, krańce świata mają w sobie coś magicznego, zwłaszcza te spowite ciszą i spokojem, na których oprócz nas nie ma nikogo więcej...
UsuńPięknie tam. Zdjęcia niemal do końca ukazywały wyspę, która wydawała się bezludną (poza jednym czerwonym domkiem). Dopiero pod koniec pokazało się parę innych domków świadczących o tym, że nawet na końcu świata mieszkają ludzie. Woda zawsze działała na mniej kojąco. Ja podobnie jak Wiesiu planuję swoje podróże (moja znajomość języków obcych jest znikoma, poradzić sobie z trasą, zamówieniem i owszem, coś tam zrozumieć z opisów też, ale już porozmawiać swobodnie to nie. Dlatego staram się wcześniej przygotować plan). Nie mniej też często się zdarza, że plan zawodzi, bo wymarzona knajpka okaże się zamkniętą lub nieistniejącą, wspaniały park okazuje się wielkości chusteczki do nosa a wtedy trzeba iść przed siebie i często znajduje się fajne miejsca. I też przestałam się denerwować, że jakiegoś, czy jakichś punktów z planu nie zrealizowałam, bo one są jedynie propozycją- pomysłem na poznawanie, a jak się nie uda zawsze sobie mówię, będzie pretekst aby wrócić kolejnym razem. A że z wiekiem spowalniam moje plany są realizowane często połowicznie. Nauczyłam się tego od przyjaciółki, z którą czasem wolimy się powłóczyć, pokawkować niż odwiedzać kolejne muzeum czy świątynię.
OdpowiedzUsuńJa to nawet czasem nie lubię być ograniczona zarezerwowanymi noclegami bo co jeśli będę chciała gdzieś zostać dłużej? Albo po drodze z miejsca na miejsce spodoba mi się gdzieś tak bardzo, że się zatrzymam i zostanę? Na szczęście znalezienie noclegu to dzisiaj łatwizna i można załatwić wszystko od ręki 🙂.
UsuńJeśli chodzi o podróże to wstępny plan też zawsze mam ale raczej elastyczny bo nigdy nie jestem pewna gdzie mnie rzuci zew przygody 😀
O jak sympatycznie! Takich atrakcji jak wasza wycieczka z wikingiem nie da sie zaplanować! :)
OdpowiedzUsuńWidoki też śliczne, a spokój czuć aż na zdjęciach...
Nie ma też takiej wycieczki w ofercie żadnego biura podróży 😀. Ale jak widać wikingowie polecają się do usług i świetnie się sprawdzają w roli kierowcy i przewodnika. Dopisało nam szczęście na końcu świata 😀
UsuńNa taki koniec świata to ja bardzo,. ale to bardzo chętnie!
OdpowiedzUsuńhttps://okularnicawkapciach.wordpress.com/
Tak mi się spodobało, że w przyszłym roku marzy mi się urlop w chacie na końcu świata.
UsuńTakie podróże bez planu, bez konkretnych celów i oczekiwań potrafią sprawić wiele radości, obfitować w moc wrażeń i okazać się najfajniejszą przygodą. I właśnie w Norwegii odnaleźć można tak wiele miejsc poza utartym szlakiem, pełnych przyrodniczego piękna, ciszy, spokoju, gdzie jedynym towarzyszem człowieka jest natura w swej dzikiej, surowej postaci. Podzielam Twój zachwyt... zresztą wiesz, jak wielkim podróżniczym marzeniem była dla mnie Norwegia, a podróż przez ten kraj dała mi więcej, niż śmiałam oczekiwać 😊
OdpowiedzUsuńUściski posyłam i życzę Ci pogodnego nieba na kolejne, październikowe dni!
Ja też zakochałam się w norweskich kadrach a w Norwegii byłam już trzy razy, w ciągu zaledwie roku, co też o czymś świadczy :). Nic nie sprawia mi takiej radości i nic tak bardzo nie uszczęśliwia, jak natura nieskażona ingerencją człowieka a Norwegia to przecież w dużej mierze taki właśnie kraj. Mam tam jeszcze mnóstwo do zobaczenia :).
UsuńPozdrawiam Cię Anitka serdecznie w ten mokry i ciemny poranek. Uściski.
I to jest cudowne, że widziałaś przecież już tak wiele pięknych miejsc a dalej i wciąż potrafisz się zachwycać tak mocno, że aż chce się "podskakiwać albo nawet i przy tych podskokach zaklaskać". Piękna podróż bez planu :)
OdpowiedzUsuńNieskromnie muszę przyznać, że też czasem odczuwam wdzięczność, że pomimo tego, że widziałam przecież mnóstwo przepięknych miejsc to nadal umiem się nimi zachwycać tak bardzo jak wtedy kiedy dopiero nieśmiało zaczynałam podbój świata :). I mam nadzieję, że ta łatwość popadania w zachwyt i ekscytację nie minie mi z wiekiem :).
UsuńWszystkiego dobrego!
Ale pięknie!
OdpowiedzUsuńPrawda?!
UsuńPodróże spontaniczne to najwspanialsza sprawa. Monia, warto pojechać gdzieś bez planu i po prostu chłonąć to, co przynosi nam los. A to miejsce na końcu świata jest przecudowne.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci pięknej, słonecznej jesieni:)
Dokładnie tak! Brak planu i dotarcie do niesamowitego miejsca cieszą podwójnie bo człowiek się niczego nie spodziewa i nie ma wygórowanych wymagań. Takie przygody umacniają we mnie przekonanie, że warto dać się ponieść chwili i iść za głosem serca, w podróżowaniu również.
UsuńU mnie jesień chwilo pokazuje się z tej ciemniejszej strony ale nic to bo nie daję się chandrze, chociaż jesień nie ułatwia mi zadania. Zaraz usiądę sobie w kącie sofy, nadal w piżamie, i z książką i dzbankiem herbaty będę się cieszyć wolnym dniem :).
Mam nadzieję, że i Ty dzielnie sobie radzisz z jesiennymi niedogodnościami. Wysyłam Ci ogrom serdeczności.
Hej Monia! 😊
OdpowiedzUsuńSuper opis! Super sa takie spontaniczne podróże – bez planu, kiedy każda chwila potrafi zamienić się w przygodę, my taka terazteżmieliśmy😉. Ten kierowca-wiking to prawdziwy hit, a widoki i piknik na skałach sa supe, często takie mamy. 🌊🚌💛
Ta przygoda była wyjątkowa bo jednym z głównych jej bohaterów był kierowca miejskiego autobusu :). Takie spotkania bardzo lubię, mają dla mnie wyjątkową wartość bo ludzie, których na naszych ścieżkach stawia nam los, są istotną przecież częścią naszych wspomnień. Bez ludzi to nie byłoby to samo :).
UsuńBuziaki lecą na daleką północ!
Witaj Monia, No to naprawdę wspaniale miejsce na zwyczajny odpoczynek i nie myśleniu o zabieganym świecie. Wydaje się to takie dzikie, nieskażone cywilizacją, no i te - co ja zawsze lubię szczególnie - wielkie przestrzenie po sam horyzont a nawet jeszcze dalej. A jak do tego jeszcze dodamy takie niespodziewane przyjemności w postaci chociażby życzliwego kierowcy, człowieka który wie o co chodzi łowcom przygód, smaku żywiołu i spontanicznych atrakcji, no to mamy jak spełnienie pięknego snu. Tylko sobie pogratulować i życzyć kolejnych takich.
OdpowiedzUsuńU mnie... jesień, taka see... więcej deszczu niż słońca, więcej zimna niż ciepła, ale dobre jest, byle do zimy! :))
Pozdrowienia.
U mnie od kilku dni też jesień pokazuje się z najgorszej strony ale mam w sobie tyle optymizmu w związku z ogromem dobrych rzeczy, jakie się u mnie dzieją, że nawet na tę szarugę nie zwracam większej uwagi :). I Tobie też serdecznie polecam takie podejście do życia. Co prawda ubolewam nad tym, że nie odbyłam jeszcze prawdziwie jesiennego spaceru ale w ten weekend nie odpuszczę i pójdę łapać jesień, nie powstrzyma mnie żadna ulewa :).
UsuńPozdrawiam Cię przeserdecznie i życzę miłych, pomimo że jesiennych, dni.
Wzruszyłam się. Przejażdżkę autobusem z panem wikingiem będziesz wspominać już do końca życia. Za to właśnie kocham podróże, za takie niespodziewane momenty, które potem wspominamy z uśmiechem na twarzy.
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam podróże za to samo :). A ludzie, których spotykamy po drodze i których zapewne nie spotkamy nigdy więcej wywołują we mnie wielką nostalgię...
UsuńCześć 😃
OdpowiedzUsuńPiękny opis, myślę że wrażenia pozostały tu na bardzo długo, czuję to z opisu! Fajowo, to dopiero wyprawa, jeszcze pogawędka z kierowcą autobusu i te zdjęcia - faktycznie koniec świata 😀😀💪💪
Ta wycieczka miejskim autobusem to była niezapomniana norweska przygoda, mam nadzieję, że kierowca bawił sie tak dobrze jak my 🙂.
Usuń