Świątynia Tygrysów w Tajlandii jest obowiązkowym punktem podczas zwiedzania tego pięknego kraju więc nikogo nie powinien dziwić fakt, że też tam byłam. Odczucia co do tego miejsca mam mieszane i dzisiaj z perspektywy czasu nie jestem pewna czy Kanchanaburi znalazłoby się na mojej trasie podczas zwiedzania Tajlandii. Cieszę się, że mogłam pogłaskać tygrysa bo tygrysy uwielbiam. Gdyby nie były agresywne i rosły tylko do wielkości powiedzmy mojej Mili, i gdyby były udomowione tak jak psy i koty, to na pewno miałabym tygryska. Bo z wyglądu piękne są i jestem w stanie sobie wyobrazić jak się przytulam do takiego podczas zabawy i w towarzystwie Mili wyprowadzam go na spacer - bo oczywiście w moim idealnym świecie Mila i tygrysek żyją w świetnej komitywie :).
Taki maluch ze zdjęcia poniżej mi się marzy...Na własność :)
Przebywanie w bliskiej odległości od tygrysiego stada to niewątpliwie fajne doświadczenie dla człowieka, tygrysy nie widzą w tym nic fajnego. Wierzę w to, że opiekujący się nimi mnisi dbają o nie. Nie wierzę jednak, że nie patrzą na nie głównie przez pryzmat pieniędzy które każdego dnia zostawiają w Świątyni turyści z całego świata. Miejsce jest bardzo skomercjalizowane, taka maszynka do robienia pieniędzy, większość rzeczy odbywa się automatycznie i wszystko jest z góry zaplanowane przez pracowników Świątyni. Rozumiem, że to pewnie w głównej mierze ze względów bezpieczeństwa aczkolwiek ja się czuję trochę "przegoniona" :). Stań tu - zdjęcie, siadaj tu - zdjęcie, stań tam - kolejne zdjęcie - tak to w skrócie wyglądało.
Piękności.
Po brzusiu mnie miziaj, po brzusiu...
Różne rzeczy słyszy się o Kanchanaburi. Organizacje broniące zwierząt protestują przeciwko temu miejscu ale jak widać z marnym skutkiem. Kiedyś było głośno o tym, że tygrysy są ogłupiane przy pomocy silnych środków farmakologicznych pozwalających usypiać ich czujność i naturalne instynkty. Mnisi bronią się, że przygotowują zwierzaki do życia na wolności co też jest absurdem bo bez naturalnych instynktów tygrys jest pozbawiony zdolności do przetrwania.
Przed wyjazdem do Tajlandii trochę inaczej wyobrażałam sobie to miejsce - raczej jako takie safari, z tygrysami pozbawionymi łańcuchów i cieszącymi się życiem w sprzyjającym środowisku. Cieszę się, że mam zdjęcie z tygrysem, że mogłam kilka z nich potarmosić i pogłaskać po brzuchu a jednego prowadzić na smyczy...ale jednak mam jakiś niesmak...
A ten miał wszystko gdzieś. I dobrze.
Ze zwiedzania tygrysiego sanktuarium zrezygnowałam przed końcem. Nie były w stanie zatrzymać mnie obietnice dalszych atrakcji w postaci np. zabawy z małymi tygryskami i karmienia ich. Wyszłyśmy stamtąd zanim nasze ciśnienie wzrosło do niebezpiecznego poziomu. Nie mogę patrzeć na to miejsce w kategorii tylko atrakcji turystycznej, kocham zwierzęta i nie jestem w stanie oddzielić zwiedzania od odczuwania...
Wskoczyłyśmy do tuk-tuka i ruszyłyśmy w kierunku mostu na rzece Kwai.